Wpisy archiwalne w miesiącu
Wrzesień, 2007
Dystans całkowity: | 632.60 km (w terenie 289.00 km; 45.68%) |
Czas w ruchu: | 34:46 |
Średnia prędkość: | 18.20 km/h |
Liczba aktywności: | 14 |
Średnio na aktywność: | 45.19 km i 2h 29m |
Więcej statystyk |
Jura Trip 2007 - dzień 4 - finisz
Wtorek, 4 września 2007 Kategoria cel: turistas, bike: flavia, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: | 16.90 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:09 | km/h: | 14.70 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: fernando | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ostatni - 4 dzień wyprawy rowerowej Kraków-Częstochowa 2007.
Co tu dużo pisać, pobudka i powolne zbieranie się. Całą noc padało, jeszcze nad ranem kropiło. Jakoś udało nam sie przed 12 wyjechac, co można uznać za sukces biorąc pod uwage aure. Ruszamy na Częstochowe na pociąg. Droga na Dworzec Główny była prościutka i terafiliśmy bez problemu. Godzinka na dworcu i jedziemy... niesamowite, w pociągu był przedział dla rowerzystów, szkoda że tylko 3 haki zmieścili na rowery i 3 siedzenia.
Po walce z przesiadkami itp dojechaliśmy szczęśliwie do samej Byczyny.
Co tu dużo pisać, pobudka i powolne zbieranie się. Całą noc padało, jeszcze nad ranem kropiło. Jakoś udało nam sie przed 12 wyjechac, co można uznać za sukces biorąc pod uwage aure. Ruszamy na Częstochowe na pociąg. Droga na Dworzec Główny była prościutka i terafiliśmy bez problemu. Godzinka na dworcu i jedziemy... niesamowite, w pociągu był przedział dla rowerzystów, szkoda że tylko 3 haki zmieścili na rowery i 3 siedzenia.
Po walce z przesiadkami itp dojechaliśmy szczęśliwie do samej Byczyny.
Jura Trip 2007 - dzień 3
Poniedziałek, 3 września 2007 Kategoria cel: turistas, bike: flavia, dist: from 50 to 100, opis: nie sam
Km: | 67.50 | Km teren: | 30.00 | Czas: | 04:39 | km/h: | 14.52 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: fernando | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzien 3 wyprawy rowerowej Kraków-Częstochowa...
ogrodzieniec - olsztyn
nowy rekord prędkości, pomimo wielgachnego bagażu i jeszcze wiekszego strachu, są na Jurze zjazdy i podjazdy grzechu warte... 68.6 km/h!!! ciekawe ile czasu zajmie mi pobice tego soiągnięcia.
ogrodzieniec - olsztyn
nowy rekord prędkości, pomimo wielgachnego bagażu i jeszcze wiekszego strachu, są na Jurze zjazdy i podjazdy grzechu warte... 68.6 km/h!!! ciekawe ile czasu zajmie mi pobice tego soiągnięcia.
Jura Trip 2007 - dzień 2
Niedziela, 2 września 2007 Kategoria cel: turistas, bike: flavia, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: | 47.80 | Km teren: | 25.00 | Czas: | 03:19 | km/h: | 14.41 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: fernando | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzien 2 wyprawy rowerowej Kraków-Częstochowa...
olkusz - ogrodzieniec
nowy rekord prędkosci 65.1 km/h
olkusz - ogrodzieniec
nowy rekord prędkosci 65.1 km/h
Jura Trip 2007 - dzień 1 - start
Sobota, 1 września 2007 Kategoria cel: turistas, bike: flavia, dist: from 50 to 100, opis: nie sam
Km: | 71.90 | Km teren: | 40.00 | Czas: | 05:06 | km/h: | 14.10 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: fernando | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pierwszy dzien wyprawy rowerowej Kraków Częstochowa.
ekipa:
chmielu
ewka
ja
Długo zwlekałem z podjęciem ostatecznej decyzji, czy jade, czy nie. Jednak zdecydowałem się. Wyjazd zaplanowany na 4:00, bo pociąg do Krakowa odjeżdża z Kluczborka o 4:53. Ciężko przestawić sie i zasnąć wcześnie gdy normalnie kłade sie spać o 1. Podjąłem męska decyzje - nie śpie, przygotuje rower i bagaż. Temperatura o 3:30 oscylowała w okolicy 7 kreski (z punktu widzenia optymisty ;D). 3:35 miałem już rower na podwórku, trzeba sprawdzić czy nic nie odpadnie jak rusze, kilka kontrolnych kółeczek wokół placu, porzucałem rowerem - bedzie dobrze. Po chwili telefon od Chmiela. Ruszam, akurat jak dojechałem do rynku, Ewka i Chmielu wychodzili. Zaraz jak ruszyliśmy zaczęło popadywać. Zaspana Ewka stwierdziła że to rosa :D. Ja ciągle gadałem, śpiewałem lub smiałem się, zawsze tak mam jak się nie wyśpię. Dojechaliśmy przed czasem. Pociąg okazał się przedziałowcem. Strasznie ciężko wprowadzić do takiego obłádowane rowery, chyba z godzine ładowaliśmy sie. W pociągu pospałem chwilke i podjadłem cukiereczków, co sprawiło, że przestałem zwracać uwage na pogode.
Kraków, około godziny 10:30. Pociąg zatrzymuje sie na stacji której nie było w planie (pośpiech), wyładowujemy sie, a nagle... pociąg rusza gdy już tylko ja w nim zostałem :D całe szczęscie krzyki podziałały na konduktora i też mogłem opuścić to stalowe więzienie. Ćzerwony Szlak Orlich Gniazd rozpoczynał się bardzo blisko tej stacji, jednak wcale nie było łatwo go znaleźć, na szczęście ludzie pomogli. Jedno co mnie w Krakowie przeszkadzało to strasznie nierówne chodniki i ścieżki rowerowe. Ale potem zaczęła się ścieżka... i już nie mogłem narzekać na asfalty czy płytki ,bo ich najzwyczajniej w świecie nie było. Teren się zaczął, ale co tam ściezka przecież piesza głównie była. Pierwszy postój chyba jeszcze w obrębie Krakowa, nieopodal "Fortu" jak to zostało określone na mapie. Pożywne śniadanko... miałem kanapeczki z miodkiem, które sobie z rńca przygotowałem. Zaczęło padać, minął nas biker, pozdrowił. Ruszamy. Już tutaj widoki dla ludzi z nizin były zachwycające: te wioseczki przyklejone do górek, drogi spadające w dół albo wijące sie pomiedzy góreczkami, które wydawały sie nam olbrzymimi ;D. Jedziemy prosto (chyba, bo w ciągu wyprawy często mieszliśmy szlaki i nie szlaki żeby było fajnie) na Ojcowski Park Narodowy. Mijamy Giebułtów i Wielka Wieś. Gdzieś na szlaku był niesamowyity zjazd, po zboczy dolinki w dół, miedzy drzewami, wąską ścieżynką i cały czas po lewej widać było ile można spaść w dół, dla nas, ludzi z nizin to jak przepaść, zajebiaszczo było, a i jeszcze śliwa rosła po drodze. Już tutaj wiedziałem że klocki będą mocno odczuwały tę wyprawe.
Dolina Prądnika jest boska! Niesamowite miejsce, już od samego wjazdu w Ojcowski PN wszystko, co prędzej zachwycało po drodze wydaje się niczym. Wspamniałe miejsce do jazdy. Te widoki, skałki, zameczek, rzeczułka, źródełka, ścieżynki i gładziutki asfalcik no i te ściany po lewej i prawej. Jedziemy cały czas szlakiem, dłuzszy postój mamy przy źródełku miłości i Jaskini Ciemnej (to jedno miejsce), postój spowodowany kapciem złapanym przez Ewke, no właściwie to złapała zszywke tapicerską, a kapeć sam sie zrobi. Brama Krakowska i Ciasne Skałki, niesamowite miejsce, strażnik kazał nam zostawić rowery przy ciasnych skałkach wiec pieszo potargaliśmy na Jaskinie Łokietka, Ewka wymiękała na wejściu, a na zejściu marudziła. Taki spacerek męczy bardziej niż jazda, mnie osobiście najbardziej zmęczyło zejscie. Potem dalej do Ojcowa. Punkt widokowy w Ojcowie jest wspaniały, wjechac na niego z załadowanym bagaznikiem to wspaniała przygoda, aż przednie koło podnosi ;D. Postój w Ojcowie, po 2 bananki i 2 bułeczki, no i woda. Zamek Ojców, całkiem ładny, Ale najlepsze to z niego są widoki, powinni tam jeszcze wieżę odbudować, żeby nad drzewa wystawała. Na zjeździe spod zamku omal nie wpadłem do rzeczki, hamulce jakoś nie chcą zatrzymać roweru jak sie ma obładowany tył ;D, a rower traci skrętność. Zamek na Pieskowej Skale jedynie oglądamy jedynie z dołu, bo trzeba jechac. Czas już opuścić magiczną dolinę Prądnika.
Pierwsza, Druga i Trzecia Sułoszowa, Kosmołów, Olewin i Olkusz. Olkusz i jego niebieskie dachy robią niesamowite wrazenie. Miasto w głębokiej dziurze, objechaliśmy je dookoła, po wszystkich tych szczytach na obwodzie, niesamowite te podjazdy i zjazdy. Dzisiaj się jeszcze bałem, ale mimo ciągłego hamowania mxs: 49.1km/h. Zjazd w miasteczko, zakupy w Plusie i jedziemy na zamek. Zamek znajduje sie w pobliskum Rabsztynie, posiedzieliśmy, pofotkowaliśmy i znaleźliśmy nocleg, tuż pod zamkiem. Pole namiotowe, za 21zeta za 3 osoby i możemy sie kąpać w hotelowej łazience. Na kolacje makaron z sosem i browar. Pierwszy raz mi piwo nie smakowało, myślałem że to jakaś choroba, ale nie :D, to pewnie przez ten deszcze, który całe szczęście jak poza Ojcowem padać przestał to już nie zaczynał. I tak oto na polu namiotowym w Raabstein zakończyliśmy pierwszy dzień wyprawy.
ekipa:
chmielu
ewka
ja
Długo zwlekałem z podjęciem ostatecznej decyzji, czy jade, czy nie. Jednak zdecydowałem się. Wyjazd zaplanowany na 4:00, bo pociąg do Krakowa odjeżdża z Kluczborka o 4:53. Ciężko przestawić sie i zasnąć wcześnie gdy normalnie kłade sie spać o 1. Podjąłem męska decyzje - nie śpie, przygotuje rower i bagaż. Temperatura o 3:30 oscylowała w okolicy 7 kreski (z punktu widzenia optymisty ;D). 3:35 miałem już rower na podwórku, trzeba sprawdzić czy nic nie odpadnie jak rusze, kilka kontrolnych kółeczek wokół placu, porzucałem rowerem - bedzie dobrze. Po chwili telefon od Chmiela. Ruszam, akurat jak dojechałem do rynku, Ewka i Chmielu wychodzili. Zaraz jak ruszyliśmy zaczęło popadywać. Zaspana Ewka stwierdziła że to rosa :D. Ja ciągle gadałem, śpiewałem lub smiałem się, zawsze tak mam jak się nie wyśpię. Dojechaliśmy przed czasem. Pociąg okazał się przedziałowcem. Strasznie ciężko wprowadzić do takiego obłádowane rowery, chyba z godzine ładowaliśmy sie. W pociągu pospałem chwilke i podjadłem cukiereczków, co sprawiło, że przestałem zwracać uwage na pogode.
Kraków, około godziny 10:30. Pociąg zatrzymuje sie na stacji której nie było w planie (pośpiech), wyładowujemy sie, a nagle... pociąg rusza gdy już tylko ja w nim zostałem :D całe szczęscie krzyki podziałały na konduktora i też mogłem opuścić to stalowe więzienie. Ćzerwony Szlak Orlich Gniazd rozpoczynał się bardzo blisko tej stacji, jednak wcale nie było łatwo go znaleźć, na szczęście ludzie pomogli. Jedno co mnie w Krakowie przeszkadzało to strasznie nierówne chodniki i ścieżki rowerowe. Ale potem zaczęła się ścieżka... i już nie mogłem narzekać na asfalty czy płytki ,bo ich najzwyczajniej w świecie nie było. Teren się zaczął, ale co tam ściezka przecież piesza głównie była. Pierwszy postój chyba jeszcze w obrębie Krakowa, nieopodal "Fortu" jak to zostało określone na mapie. Pożywne śniadanko... miałem kanapeczki z miodkiem, które sobie z rńca przygotowałem. Zaczęło padać, minął nas biker, pozdrowił. Ruszamy. Już tutaj widoki dla ludzi z nizin były zachwycające: te wioseczki przyklejone do górek, drogi spadające w dół albo wijące sie pomiedzy góreczkami, które wydawały sie nam olbrzymimi ;D. Jedziemy prosto (chyba, bo w ciągu wyprawy często mieszliśmy szlaki i nie szlaki żeby było fajnie) na Ojcowski Park Narodowy. Mijamy Giebułtów i Wielka Wieś. Gdzieś na szlaku był niesamowyity zjazd, po zboczy dolinki w dół, miedzy drzewami, wąską ścieżynką i cały czas po lewej widać było ile można spaść w dół, dla nas, ludzi z nizin to jak przepaść, zajebiaszczo było, a i jeszcze śliwa rosła po drodze. Już tutaj wiedziałem że klocki będą mocno odczuwały tę wyprawe.
Dolina Prądnika jest boska! Niesamowite miejsce, już od samego wjazdu w Ojcowski PN wszystko, co prędzej zachwycało po drodze wydaje się niczym. Wspamniałe miejsce do jazdy. Te widoki, skałki, zameczek, rzeczułka, źródełka, ścieżynki i gładziutki asfalcik no i te ściany po lewej i prawej. Jedziemy cały czas szlakiem, dłuzszy postój mamy przy źródełku miłości i Jaskini Ciemnej (to jedno miejsce), postój spowodowany kapciem złapanym przez Ewke, no właściwie to złapała zszywke tapicerską, a kapeć sam sie zrobi. Brama Krakowska i Ciasne Skałki, niesamowite miejsce, strażnik kazał nam zostawić rowery przy ciasnych skałkach wiec pieszo potargaliśmy na Jaskinie Łokietka, Ewka wymiękała na wejściu, a na zejściu marudziła. Taki spacerek męczy bardziej niż jazda, mnie osobiście najbardziej zmęczyło zejscie. Potem dalej do Ojcowa. Punkt widokowy w Ojcowie jest wspaniały, wjechac na niego z załadowanym bagaznikiem to wspaniała przygoda, aż przednie koło podnosi ;D. Postój w Ojcowie, po 2 bananki i 2 bułeczki, no i woda. Zamek Ojców, całkiem ładny, Ale najlepsze to z niego są widoki, powinni tam jeszcze wieżę odbudować, żeby nad drzewa wystawała. Na zjeździe spod zamku omal nie wpadłem do rzeczki, hamulce jakoś nie chcą zatrzymać roweru jak sie ma obładowany tył ;D, a rower traci skrętność. Zamek na Pieskowej Skale jedynie oglądamy jedynie z dołu, bo trzeba jechac. Czas już opuścić magiczną dolinę Prądnika.
Pierwsza, Druga i Trzecia Sułoszowa, Kosmołów, Olewin i Olkusz. Olkusz i jego niebieskie dachy robią niesamowite wrazenie. Miasto w głębokiej dziurze, objechaliśmy je dookoła, po wszystkich tych szczytach na obwodzie, niesamowite te podjazdy i zjazdy. Dzisiaj się jeszcze bałem, ale mimo ciągłego hamowania mxs: 49.1km/h. Zjazd w miasteczko, zakupy w Plusie i jedziemy na zamek. Zamek znajduje sie w pobliskum Rabsztynie, posiedzieliśmy, pofotkowaliśmy i znaleźliśmy nocleg, tuż pod zamkiem. Pole namiotowe, za 21zeta za 3 osoby i możemy sie kąpać w hotelowej łazience. Na kolacje makaron z sosem i browar. Pierwszy raz mi piwo nie smakowało, myślałem że to jakaś choroba, ale nie :D, to pewnie przez ten deszcze, który całe szczęście jak poza Ojcowem padać przestał to już nie zaczynał. I tak oto na polu namiotowym w Raabstein zakończyliśmy pierwszy dzień wyprawy.