Wpisy archiwalne w kategorii
bike: kuota
Dystans całkowity: | 1074.76 km (w terenie 3.50 km; 0.33%) |
Czas w ruchu: | 38:52 |
Średnia prędkość: | 27.65 km/h |
Maksymalna prędkość: | 71.90 km/h |
Suma podjazdów: | 5030 m |
Liczba aktywności: | 14 |
Średnio na aktywność: | 76.77 km i 2h 46m |
Więcej statystyk |
Kąty-Oława
Sobota, 10 maja 2014 Kategoria baza: Wrocław, bike: kuota, cel: bez celu, cel: treningowo, dist: 100 and more, opis: piosnka
Km: | 106.36 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:52 | km/h: | 27.51 |
Pr. maks.: | 45.61 | Temperatura: | 19.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 90m | Sprzęt: kuota | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj na szosowo. Pogoda dopisała, ale nieco za zimno na krótki rękaw, dlatego jeszcze opalenizny nie będzie. Sukces, bo nie padało przez cały dzień - tak jeszcze w maju nie było.
Od wyjazdu z wrocławia silny wmordewiatr. Najpierw cisnę ostro 33kmh, dość szybko spadam na 31 i tak trzymam dosyć długo... ale po jakichś 15km mam dość i mocno spadam. Z trudem utrzymuję 26km/h... Forma tragiczna.
Po nawrocie na kierunek z wiatrem chwilę mi zajmuje zanim jestem w stanie jechać normalnie. Po krótkim czasie lecę swobodnie 42km/h. Zaczynam się jednak męczyć... a wcale wiele km nie ma jeszcze ujechanych. Stwierdzam, że można by wreszcie posłuchać Tomka i na początek sezonu jazda w tlenie. Jadę więc dalej już spokojnie.
Dogania mnie kolarz którego odstawiłem na wylocie z Wrocławia, siadam na koło. Po kilometrze rozkręcił mnie i wychodzę na zmianę... baaaardzo długą. Przy jakimś mikro podjeździe wyleciał do przodu - utrzymałem koło, a on na szczycie zdechł - poleciałem sobie do przodu. Dogonił mnie na przejeździe kolejowym gdzie zwolniłem prawie do zera (hehe, karbon szosa - trzeba oszczędzać). Potem się rozjechaliśmy - on na Wrocław skręcił, ja na Oławę.
Do Oławy było z wiatrem - średnia się zrobiła 30.3 na trochę ponad 60km, co było wynikiem niezłym biorąc pod uwagę początek pod wiatr.
Od Oławy znów pod wiatr. Było baaardzo ciężko, starałem się trzymać 26-27km/h. Jakoś to wychodziło, niezbyt równo, bo i wiatr nie wiał równomiernie - trzymałem się w granicach 24-30km/h
Przez Wrocław jechałem centrum, żeby na pewno nabić 100km. Ogólnie bardzo dobrze się jechało z wiatrem, reszta... jakoś... czekam na lepsze warunki pogodowe, żeby ocenić jak bardzo jest źle.
Pierwsza setka tego roku... pewnie jedna z niewielu, bo zdziadziałem xD
A w głowie przez większą część trasy słyszałem piosenkę T.Love - bo w piątek byłem na ich koncercie na tekach. Energia!
Od wyjazdu z wrocławia silny wmordewiatr. Najpierw cisnę ostro 33kmh, dość szybko spadam na 31 i tak trzymam dosyć długo... ale po jakichś 15km mam dość i mocno spadam. Z trudem utrzymuję 26km/h... Forma tragiczna.
Po nawrocie na kierunek z wiatrem chwilę mi zajmuje zanim jestem w stanie jechać normalnie. Po krótkim czasie lecę swobodnie 42km/h. Zaczynam się jednak męczyć... a wcale wiele km nie ma jeszcze ujechanych. Stwierdzam, że można by wreszcie posłuchać Tomka i na początek sezonu jazda w tlenie. Jadę więc dalej już spokojnie.
Dogania mnie kolarz którego odstawiłem na wylocie z Wrocławia, siadam na koło. Po kilometrze rozkręcił mnie i wychodzę na zmianę... baaaardzo długą. Przy jakimś mikro podjeździe wyleciał do przodu - utrzymałem koło, a on na szczycie zdechł - poleciałem sobie do przodu. Dogonił mnie na przejeździe kolejowym gdzie zwolniłem prawie do zera (hehe, karbon szosa - trzeba oszczędzać). Potem się rozjechaliśmy - on na Wrocław skręcił, ja na Oławę.
Do Oławy było z wiatrem - średnia się zrobiła 30.3 na trochę ponad 60km, co było wynikiem niezłym biorąc pod uwagę początek pod wiatr.
Od Oławy znów pod wiatr. Było baaardzo ciężko, starałem się trzymać 26-27km/h. Jakoś to wychodziło, niezbyt równo, bo i wiatr nie wiał równomiernie - trzymałem się w granicach 24-30km/h
Przez Wrocław jechałem centrum, żeby na pewno nabić 100km. Ogólnie bardzo dobrze się jechało z wiatrem, reszta... jakoś... czekam na lepsze warunki pogodowe, żeby ocenić jak bardzo jest źle.
Pierwsza setka tego roku... pewnie jedna z niewielu, bo zdziadziałem xD
A w głowie przez większą część trasy słyszałem piosenkę T.Love - bo w piątek byłem na ich koncercie na tekach. Energia!
Wzgórza Trzebnickie: Prusice
Sobota, 28 września 2013 Kategoria opis: nie sam, dist: 100 and more, cel: treningowo, bike: kuota, baza: Wrocław
Uczestnicy
Km: | 112.66 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:46 | km/h: | 29.91 |
Pr. maks.: | 71.10 | Temperatura: | 12.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 820m | Sprzęt: kuota | Aktywność: Jazda na rowerze |
Akurat przygotowałem sobie obiad, gdy zadzwonił Tomek i zaproponował przejażdżkę po Wzgórzach Trzebnickich. Ogólnie i tak planowałem po obiedzie wyskoczyć gdzieś na rower - tyle, że raczej w miasto i las, bo najcieplej to jednak nie było (16C na starcie, więc niby ciepło).
Początek po płaskim jechało mi się średnio, bo pod wiatr było. Potwierdziło się też że jak zimno to się męczę miliard razy bardziej.Jak tylko zaczęły się podjaździki to jechało mi się zaprawdę niełatwo. W Trzebnicy miałem już ochotę jechać z powrotem, bo w takich warunkach to dystans 80km jest już całkiem zadowalający. No ale pojechaliśmy dalej na Prusice. Tam pomyliliśmy drogę by wrócić do Oborników a stamtąd do Trzebnicy i powrót tą samą trasą. W Trzebnicy popas, ja byłem już zupełnie suchy a Tomek głodował. Już przed Trzebnicą zaczyna robić się chłodno, by w okolicach Pasikurowic zrobiło się 11C.
Na końcówce ledwo pod Gądowiankę podjechałem. Przez miasto trzeba było z siebie żyły wyprówać żeby średniej za bardzo nie wytracić. Ale na Gądowiankę sił już nie starczyło i wturlałem się 18km/h.
Dojechałem całkowicie zmasakrowany. Dzisiaj boli mnie gardło. Ale przejażdżka sumarycznie udana.
Wpis u Tomka, można tam trasę zobaczyć
Początek po płaskim jechało mi się średnio, bo pod wiatr było. Potwierdziło się też że jak zimno to się męczę miliard razy bardziej.Jak tylko zaczęły się podjaździki to jechało mi się zaprawdę niełatwo. W Trzebnicy miałem już ochotę jechać z powrotem, bo w takich warunkach to dystans 80km jest już całkiem zadowalający. No ale pojechaliśmy dalej na Prusice. Tam pomyliliśmy drogę by wrócić do Oborników a stamtąd do Trzebnicy i powrót tą samą trasą. W Trzebnicy popas, ja byłem już zupełnie suchy a Tomek głodował. Już przed Trzebnicą zaczyna robić się chłodno, by w okolicach Pasikurowic zrobiło się 11C.
Na końcówce ledwo pod Gądowiankę podjechałem. Przez miasto trzeba było z siebie żyły wyprówać żeby średniej za bardzo nie wytracić. Ale na Gądowiankę sił już nie starczyło i wturlałem się 18km/h.
Dojechałem całkowicie zmasakrowany. Dzisiaj boli mnie gardło. Ale przejażdżka sumarycznie udana.
Wpis u Tomka, można tam trasę zobaczyć
dla towarzystwa
Niedziela, 8 września 2013 Kategoria baza: Wrocław, bike: kuota, cel: niedzielnie, dist: from 50 to 100, opis: nie sam
Km: | 73.87 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:22 | km/h: | 21.94 |
Pr. maks.: | 39.71 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: kuota | Aktywność: Jazda na rowerze |
Tempo takie a nie inne, bo jechałem jedynie dla towarzystwa. Siostra zaczęła z miesiąc temu jeździć na rowerze po kilka razy w tygodniu. No i efekty widać szybko. Jeszcze rok temu robiła 15-20km i padała, a teraz całkiem przyzwoity kawałek zniosła bez problemów. Co prawda starałem się jechać z przodu i osłaniać przed wiatrem, do tego trzymać równe tempo (bo sama ma tendencje do napierdzielania 27kmh co zapewne skończyło by wycieczkę bardzo szybko). Ogólnie nuda, ale nie byłem w najlepszym stanie fizycznym i sam bym pewnie nic nie zrobił, albo zrobił z jakimś żenującym wynikiem. Ogólnie organizm wyniszczony po imprezie ;-)
trasa sniadania mistrzow
Wtorek, 3 września 2013 Kategoria baza: Wrocław, bike: kuota, cel: treningowo, dist: from 50 to 100
Km: | 50.43 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:53 | km/h: | 26.78 |
Pr. maks.: | 53.75 | Temperatura: | 17.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 60m | Sprzęt: kuota | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pogubiłem się i nie przejechałem trasy jak należy.
Ogólnie trasa ciekawa, szczególnie pierwsze i ostatnie kilometry - super nawierzchnia i w miarę równo, zmarszczki pokonuje się rozpędem. Ale są i elementy które mi nie podpasowały na czasówke. Podjazd w Brzezince strasznie czuć po zrobieniu kilku kilometrów ze średnią ~40 km/h. Zdechłem totalnie i jechałem ~22 km/h mimo, że tam niby ledwo 3% jest na paru metrach. Na betonie nie dam rady jechać normalnie i w ogóle na dziurach przez Brzezinkę Średzką - też poniżej 30. Po objechaniu trasy prędzej bym tam na mtb startował niż na szosie - mniejsza konkurencja i przyjemniejsza jazda :)
Ogólnie trasa ciekawa, szczególnie pierwsze i ostatnie kilometry - super nawierzchnia i w miarę równo, zmarszczki pokonuje się rozpędem. Ale są i elementy które mi nie podpasowały na czasówke. Podjazd w Brzezince strasznie czuć po zrobieniu kilku kilometrów ze średnią ~40 km/h. Zdechłem totalnie i jechałem ~22 km/h mimo, że tam niby ledwo 3% jest na paru metrach. Na betonie nie dam rady jechać normalnie i w ogóle na dziurach przez Brzezinkę Średzką - też poniżej 30. Po objechaniu trasy prędzej bym tam na mtb startował niż na szosie - mniejsza konkurencja i przyjemniejsza jazda :)
relaks
Niedziela, 1 września 2013 Kategoria baza: Wrocław, bike: kuota, cel: niedzielnie, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: | 40.12 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:40 | km/h: | 24.07 |
Pr. maks.: | 34.58 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 90m | Sprzęt: kuota | Aktywność: Jazda na rowerze |
Niedzielna, spokojna przejażdżka w towarzystwie. Nogi po wczoraj pozwoliłyby na sporo. Nie było już czuć zmęczenia - 10h snu to jednak rewelacyjna regeneracja. Mimo to jechałem powolutku i pokornie trzymałem tempo by nie zgubić reszty.
Kąty -> Oława
Sobota, 31 sierpnia 2013 Kategoria baza: Wrocław, bike: kuota, cel: treningowo, dist: 100 and more, opis: piosnka
Km: | 109.88 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:24 | km/h: | 32.32 |
Pr. maks.: | 45.16 | Temperatura: | 25.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 368m | Sprzęt: kuota | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nie miałem pomysłu na trasę, a lato się kończy i trzeba coś pojeździć. Niestety Blurej leży i czeka na napęd i opony zdatne do jazdy po czymś innym niż leśny hardkor.
Więc siadłem na szosę i pojechałem przed siebie. A że przed siebie to zwykle jak najkrótszy wyjazd z miasta to wyjechałem na Smoleń. Tam kierując się na dobre asfalty, jak zwykle pojechałem na Kąty Wrocławskie. Przez resztę wycieczki kierowały mną granatowe chmury na horyzoncie.
Pierwsze 30km zrobiłem w 56:06, przy czym mogło być szybciej. Specjalnie się hamowałem, bo już wiem, że na szosie dużo łatwiej jedzie się w trupa i nagle odcina tak, że przyzwoicie się jechać nie da. Kolejne 30km było trochę kryzysowe mimo to, bo zaczęła się jazda nieco pod wiatr. Było też kilka zmarszczek no i sporo porowatego asfaltu na którym strasznie trzęsie. Mimo to udało się zrobić czas 1:54:38 na 60km. Trzecia trzydziestka wyszła jednak zaskakująco dobra. Od Oławy do Jelcza praktycznie bez przerwy szło tempo 36km/h. Bardzo równy asfalt (na kilkunasto centymetrowym pasku jezdni, ale jednak). Potem doszedł do tego las osłaniający przed powiewami i leciało się doprawdy zacnie. Takie tempo aż pod sam Wrocław, gdzie gdzieś już chyba w Swojczycach przejeżdżam 90 kilometr wycieczki, czas - 2:50:18! Niewiele brakło do pobicia życiówki na 30km (co prawda ustanowionej na mtb). Po wjeździe w miasto średnia zaczęła niestety spadać. Kolejne postoje na światłach, mimo ambitnego kręcenia średnią psuły. Mimo, że dawałem do 40km/h bo siły były to odcinki między światłami były za krótkie, żeby odrobić stratę związaną z zatrzymywaniem się. A niestety lecąc 40km/h trafia się zawsze na czerwone. Ostatecznie wypiąłem licznik gdzieś pod koniec Legnickiej, żeby całkiem średniej nie zepsuć i przełączyłem się w tempo bardzo spokojne (~25km/h) żeby przepłukać na spokojnie żyły po tym wysiłku. Jednak niewiele to dało, bo dziś bolą mnie łydki (spisywane następnego ranka).
Ogólnie ładnie wyszło, a nadmiar mocy po 60km to ciekawe zjawisko - podobne odczucia miałem przy ostatniej jeździe z bratem. Po 50km napierania zaczęło mi się dziwnie lekko jechać i czułem, że mogę drugie tyle dokręcić z taką samą średnią. Teraz okazało się, że to fakt, a co więcej, po 100km wciąż czułem, że jeszcze 50 bym tak spokojnie zrobił.
Acha, tuż przed wyjazdem zamontowałem do Kuoty przystawkę do Sigmy, która udało mi się wielkimi trudami zdobyć za rozsądniejsze pieniądze - 24 pln. Co prawda nie na drugi rower, bo tego to chyba w ogóle nie da się dostać i bez otworów na kadencję i inne dodatki, ale działa - a to najważniejsze.
Jeszcze trasa - jej narysowanie trochę rozjaśniło mi dlaczego od Oławy tak przyjemnie się jechało - z górki było :)
Dawno nie wrzucałem muzyczki, więc dziś odnowię ten zwyczaj - polecam, ciekawe rytmy
Więc siadłem na szosę i pojechałem przed siebie. A że przed siebie to zwykle jak najkrótszy wyjazd z miasta to wyjechałem na Smoleń. Tam kierując się na dobre asfalty, jak zwykle pojechałem na Kąty Wrocławskie. Przez resztę wycieczki kierowały mną granatowe chmury na horyzoncie.
Pierwsze 30km zrobiłem w 56:06, przy czym mogło być szybciej. Specjalnie się hamowałem, bo już wiem, że na szosie dużo łatwiej jedzie się w trupa i nagle odcina tak, że przyzwoicie się jechać nie da. Kolejne 30km było trochę kryzysowe mimo to, bo zaczęła się jazda nieco pod wiatr. Było też kilka zmarszczek no i sporo porowatego asfaltu na którym strasznie trzęsie. Mimo to udało się zrobić czas 1:54:38 na 60km. Trzecia trzydziestka wyszła jednak zaskakująco dobra. Od Oławy do Jelcza praktycznie bez przerwy szło tempo 36km/h. Bardzo równy asfalt (na kilkunasto centymetrowym pasku jezdni, ale jednak). Potem doszedł do tego las osłaniający przed powiewami i leciało się doprawdy zacnie. Takie tempo aż pod sam Wrocław, gdzie gdzieś już chyba w Swojczycach przejeżdżam 90 kilometr wycieczki, czas - 2:50:18! Niewiele brakło do pobicia życiówki na 30km (co prawda ustanowionej na mtb). Po wjeździe w miasto średnia zaczęła niestety spadać. Kolejne postoje na światłach, mimo ambitnego kręcenia średnią psuły. Mimo, że dawałem do 40km/h bo siły były to odcinki między światłami były za krótkie, żeby odrobić stratę związaną z zatrzymywaniem się. A niestety lecąc 40km/h trafia się zawsze na czerwone. Ostatecznie wypiąłem licznik gdzieś pod koniec Legnickiej, żeby całkiem średniej nie zepsuć i przełączyłem się w tempo bardzo spokojne (~25km/h) żeby przepłukać na spokojnie żyły po tym wysiłku. Jednak niewiele to dało, bo dziś bolą mnie łydki (spisywane następnego ranka).
Ogólnie ładnie wyszło, a nadmiar mocy po 60km to ciekawe zjawisko - podobne odczucia miałem przy ostatniej jeździe z bratem. Po 50km napierania zaczęło mi się dziwnie lekko jechać i czułem, że mogę drugie tyle dokręcić z taką samą średnią. Teraz okazało się, że to fakt, a co więcej, po 100km wciąż czułem, że jeszcze 50 bym tak spokojnie zrobił.
Acha, tuż przed wyjazdem zamontowałem do Kuoty przystawkę do Sigmy, która udało mi się wielkimi trudami zdobyć za rozsądniejsze pieniądze - 24 pln. Co prawda nie na drugi rower, bo tego to chyba w ogóle nie da się dostać i bez otworów na kadencję i inne dodatki, ale działa - a to najważniejsze.
Jeszcze trasa - jej narysowanie trochę rozjaśniło mi dlaczego od Oławy tak przyjemnie się jechało - z górki było :)
Dawno nie wrzucałem muzyczki, więc dziś odnowię ten zwyczaj - polecam, ciekawe rytmy
szoszowo
Sobota, 17 sierpnia 2013 Kategoria baza: Byczyna, bike: kuota, cel: treningowo, dist: from 50 to 100, opis: nie sam
Uczestnicy
Km: | 50.86 | Km teren: | 0.50 | Czas: | 01:34 | km/h: | 32.46 |
Pr. maks.: | 48.76 | Temperatura: | 28.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: kuota | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś nie za bardzo miałem ochotę na jazdę, jednak brat namówił mnie żeby się przejechać.
wpis u brata
Z braku ochoty oszczędzałem się przez pierwsze kilka kilometrów, ale droga Chruścin -> Bolesławiec rozbestwiła mnie odrobinkę.
W Bolesławcu zachciało mi się odwiedzić wieżę. Wpadło trochę terenu na podjazd na wieżę. Posiedzieliśmy trochę na fragmencie muru. Wejście na wieżę było otwarte, ale jakoś w Polsce trudno mi zostawić rower za 5 tysiaków bez opieki więc nie skorzystałem (przez co troszkę smutłem, szczególnie, że fajne dziewoje wbijały akurat na wieżę). Aby nie było za nudno zgubiłem gdzieś na podjeździe rękawiczkę - całe szczęście wspomniane dziewoje podpowiedziały gdzie szukać i po kilkuminutowych poszukiwaniach udało się zgubę odnaleźć. Z Bolesławca ruszyliśmy już zdecydowanie raźniejszym tempem.
Tylko na najmocniejszej górce przed Mieleszynem prędkość spadła <30 ale zatrzymała się na 27km/h. Za to od górki i dalej cały odcinek Mieleszynek->Klatka lecieliśmy >40km/h (tam też max speed wycieczki).
Takie tempo zmęczyło mnie już jednak i potem na odcinku leśnym na Łękę Opatowską podjazdy dość mocno mnie męczyły. Główną dopiero pierwsza górka przed Byczyną zbiła tempo <30 (ponownie około 27km/h), natomiast następna poszła "z blatu" i był moment na >40 km/h ;-)
Ogólnie w szoku jestem, że brachol tak mocne tempo utrzymał bez większego uszczerbku na zdrowiu i koła nie stracił ani na chwilę. Niby wiele nie jeździ ale trzeba przyznać, że mocny jest.
Wykreśliłem sobie trasę, żeby profil wysokości oszacować (podjazd na wieżę w Bolesławcu zastąpiłem pętlą przez wioskę).
wpis u brata
Z braku ochoty oszczędzałem się przez pierwsze kilka kilometrów, ale droga Chruścin -> Bolesławiec rozbestwiła mnie odrobinkę.
W Bolesławcu zachciało mi się odwiedzić wieżę. Wpadło trochę terenu na podjazd na wieżę. Posiedzieliśmy trochę na fragmencie muru. Wejście na wieżę było otwarte, ale jakoś w Polsce trudno mi zostawić rower za 5 tysiaków bez opieki więc nie skorzystałem (przez co troszkę smutłem, szczególnie, że fajne dziewoje wbijały akurat na wieżę). Aby nie było za nudno zgubiłem gdzieś na podjeździe rękawiczkę - całe szczęście wspomniane dziewoje podpowiedziały gdzie szukać i po kilkuminutowych poszukiwaniach udało się zgubę odnaleźć. Z Bolesławca ruszyliśmy już zdecydowanie raźniejszym tempem.
Tylko na najmocniejszej górce przed Mieleszynem prędkość spadła <30 ale zatrzymała się na 27km/h. Za to od górki i dalej cały odcinek Mieleszynek->Klatka lecieliśmy >40km/h (tam też max speed wycieczki).
Takie tempo zmęczyło mnie już jednak i potem na odcinku leśnym na Łękę Opatowską podjazdy dość mocno mnie męczyły. Główną dopiero pierwsza górka przed Byczyną zbiła tempo <30 (ponownie około 27km/h), natomiast następna poszła "z blatu" i był moment na >40 km/h ;-)
Ogólnie w szoku jestem, że brachol tak mocne tempo utrzymał bez większego uszczerbku na zdrowiu i koła nie stracił ani na chwilę. Niby wiele nie jeździ ale trzeba przyznać, że mocny jest.
Wykreśliłem sobie trasę, żeby profil wysokości oszacować (podjazd na wieżę w Bolesławcu zastąpiłem pętlą przez wioskę).
Bela trip
Piątek, 16 sierpnia 2013 Kategoria bike: kuota, cel: turistas, dist: 100 and more, opis: nie sam, opis: foto
Uczestnicy
Km: | 114.57 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:21 | km/h: | 21.41 |
Pr. maks.: | 71.90 | Temperatura: | 25.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 2510m | Sprzęt: kuota | Aktywność: Jazda na rowerze |
Zjechaliśmy się z bratem na chacie i wieczorem pojawił się pomysł wyjazdu na Pradziada - jako że Paweł nigdy jeszcze po górach nie jeździł a Pradziad jest najbliżej.
Szybkie wieczorne ogarnięcie trasy i rano można wyruszać. Z rana same problemy, najpierw zwyczajowo można by rzec - przygotowanie, pakowanie itp trwa za długo. Potem problemy na trasie opóźniają dojazd o ponad godzinę (sporo remontów, 30km objazd po drogach w okropnym stanie).
Wreszcie jednak docieramy na miejsce, do którejś z rzędu miejscowości Bela. Znajdujemy darmowy parking w cieniu i lecimy w góry. Od startu zaczyna się podjazd, miejscami tabliczki 11 czy 12% mówią, że Paweł ma okazję poznać góry od tej lepszej strony :)
Start podjazdu na Pradziada. W nogach prawie nic choć z ambitnymi procentami. Dość późna pora, bo godzina 14. Idealna temperatura i słońce z nielicznymi chmurkami.
Na szczyt dojeżdżam z dużym prawdopodobieństwem ustanawiając życiówkę - 40 i pół minuty. Odpoczynek na szczycie trwa kilkanaście sekund - jechałem za słabo ;-) Trudno powiedzieć ile w tym zasługi krótkiego dojazdu z niewielką intensywnością a ile Kuoty :)
Po praktycznie równych 10 minutach na szczyt dociera Paweł - wrzucam zdjęcie które dodatkowo ukazuje tłum jaki panował na podjeździe od Owczarni. Od owczarni, bo może z 10 osób szło drogą od parkingu, pozostali wjeżdżali autobusami - na zjeździe do Owczarni trzeba będzie wyjątkowo uważać.
Zamiast tradycyjnej foty z Pradziadem zrobiłem sobie taką z jego mniejszą kutasoidalną kopią stojącą na tyłach. Paweł oczywiście nie wzgardził fotą z tym większym i ważniejszym Pradziadem stojącym na przedzie, ale daruję sobie wklejanie setek słit foci.
Jeszcze panorama z platformy widokowej.
Słit focia z głupią miną jak pod słońce.
I można zacząć zjeżdżać. Jak widać pierwsze spotkanie z górskim zjazdem wywiera spore wrażenie :)
Zjazd bardzo spokojnie, choć tam padł max speed wycieczki. Do Owczarni właściwie nei dało się jechać. Może kilka chwil było 50km/h. Kilka razy było też praktycznie 10km/h jak dzieci czy psy wybiegały przed koło. Za Owczarnią także spokojnie, na pierwszy zjazd nie chciałem zostawić Pawła samego, trzymałem się z przodu, nie dokręcałem a conajwyżej składałem. Wystarczyło na ciekawy przejazd. W sumie wiele szybciej i tak by się zjeżdżać nie dało, bo ostatnia prosta była już za kolumną samochodów, która widocznie została puszczona na zjazd niedługo przed nami.
Po zjeździe odrobina powrotu, żeby zatankować wodę życia na dalszą trasę.
Potem rozpoczął się spokojny zjazd dalej. Przelotowa ~38km/h i lecim. Niestety nie obyło się bez pomyłki nawigacyjnej. Skręciłem za późno w prawo a potem za wcześnie, co skończyło się zatoczeniem pętli. Całe szczęście niewielkiej.
Popas gdzieś za Rymarovem. Posiłek składał się z chałwy której już od setek lak nie wcinałem zapitej oczywiście wodą życia.
Na kolejnych zjazdach Paweł czuł się już znacznie lepiej.
Skrócenie drogi w Sobotinie na Marsikov poprowadziło nas dość ciekawą ścieżką ze wskazaniem na dobry teren do mtb. W Marsikovie ciekawy czarno-biały kościół rzucał się w oczy. Na rozjeździe w Marsikovie okazało się, że droga na Filipova jest zamknięta - jednak podjęliśmy ryzyko sprawdzić dlaczego. Okazało się, że potoczek, w którym nawet nie było wody zmył most, który został teraz praktycznie odnowiony, ale jeszcze nie było na nim nawierzchni. Rower można jednak było bezpiecznie przeprowadzić. Potem trochę jazdy po płaskim przez wioski i rozpoczęła się ostatnia wspinaczka na Cervonohorskie Sedlo.
Koniec ostatniego podjazdu na trasie wywołał niemal wzruszenie ;-)
Zjazd odbywał się na tyle późno, że było rzeczywiście zimno. Dopiero jak zacząłem dokręcać i się składać do pozycji na ramie zrobiło się całkiem przyjemnie. Kilka razy musiałem przez to zatrzymywać się i czekać na Pawła, który z zimnem radził sobie powolną jazdą. Gdybym wcześniej znał ten zjazd to mimo niekoniecznie ogromnego spadku padłaby jakaś ciekawa prędkość. Bardzo mało ostrych zakrętów sprawiło, że wyłożony na ramie leciałem ze stabilną prędkością ~69km/h w dół. Wystarczyło trochę podokręcać i pewnie 80 by pękło.
Ominęliśmy ze względu na późną porę zbiorniki wodne elektrowni Dlouhé Stráně. Mimo tego pominięcia dotarliśmy do auta dopiero o 19:30. Co ciekawe, ktoś wycieczkę zaczął później niż my. Tuż za moją Mazdą stała prawie taka sama, prawie, bo kombi w której pompka rowerowa i koc rozłożony na tyle sugerowały, że też rowerzyści przyjechali podjechać sobie na Pradziada.
Ogólnie wyjazd bardzo udany, głównie ze względu na pogodę. Ani za gorąco ani za zimno. Zimno na powrocie wynikało z późnej pory, a to niestety przez objazdy głównie. Następnym razem trzeba wziąć 3 godzinną poprawkę do planu i zdecydowanie wcześniej wyruszyć.
Szybkie wieczorne ogarnięcie trasy i rano można wyruszać. Z rana same problemy, najpierw zwyczajowo można by rzec - przygotowanie, pakowanie itp trwa za długo. Potem problemy na trasie opóźniają dojazd o ponad godzinę (sporo remontów, 30km objazd po drogach w okropnym stanie).
Wreszcie jednak docieramy na miejsce, do którejś z rzędu miejscowości Bela. Znajdujemy darmowy parking w cieniu i lecimy w góry. Od startu zaczyna się podjazd, miejscami tabliczki 11 czy 12% mówią, że Paweł ma okazję poznać góry od tej lepszej strony :)
Start podjazdu na Pradziada. W nogach prawie nic choć z ambitnymi procentami. Dość późna pora, bo godzina 14. Idealna temperatura i słońce z nielicznymi chmurkami.
Na szczyt dojeżdżam z dużym prawdopodobieństwem ustanawiając życiówkę - 40 i pół minuty. Odpoczynek na szczycie trwa kilkanaście sekund - jechałem za słabo ;-) Trudno powiedzieć ile w tym zasługi krótkiego dojazdu z niewielką intensywnością a ile Kuoty :)
Po praktycznie równych 10 minutach na szczyt dociera Paweł - wrzucam zdjęcie które dodatkowo ukazuje tłum jaki panował na podjeździe od Owczarni. Od owczarni, bo może z 10 osób szło drogą od parkingu, pozostali wjeżdżali autobusami - na zjeździe do Owczarni trzeba będzie wyjątkowo uważać.
Zamiast tradycyjnej foty z Pradziadem zrobiłem sobie taką z jego mniejszą kutasoidalną kopią stojącą na tyłach. Paweł oczywiście nie wzgardził fotą z tym większym i ważniejszym Pradziadem stojącym na przedzie, ale daruję sobie wklejanie setek słit foci.
Jeszcze panorama z platformy widokowej.
Słit focia z głupią miną jak pod słońce.
I można zacząć zjeżdżać. Jak widać pierwsze spotkanie z górskim zjazdem wywiera spore wrażenie :)
Zjazd bardzo spokojnie, choć tam padł max speed wycieczki. Do Owczarni właściwie nei dało się jechać. Może kilka chwil było 50km/h. Kilka razy było też praktycznie 10km/h jak dzieci czy psy wybiegały przed koło. Za Owczarnią także spokojnie, na pierwszy zjazd nie chciałem zostawić Pawła samego, trzymałem się z przodu, nie dokręcałem a conajwyżej składałem. Wystarczyło na ciekawy przejazd. W sumie wiele szybciej i tak by się zjeżdżać nie dało, bo ostatnia prosta była już za kolumną samochodów, która widocznie została puszczona na zjazd niedługo przed nami.
Po zjeździe odrobina powrotu, żeby zatankować wodę życia na dalszą trasę.
Potem rozpoczął się spokojny zjazd dalej. Przelotowa ~38km/h i lecim. Niestety nie obyło się bez pomyłki nawigacyjnej. Skręciłem za późno w prawo a potem za wcześnie, co skończyło się zatoczeniem pętli. Całe szczęście niewielkiej.
Popas gdzieś za Rymarovem. Posiłek składał się z chałwy której już od setek lak nie wcinałem zapitej oczywiście wodą życia.
Na kolejnych zjazdach Paweł czuł się już znacznie lepiej.
Skrócenie drogi w Sobotinie na Marsikov poprowadziło nas dość ciekawą ścieżką ze wskazaniem na dobry teren do mtb. W Marsikovie ciekawy czarno-biały kościół rzucał się w oczy. Na rozjeździe w Marsikovie okazało się, że droga na Filipova jest zamknięta - jednak podjęliśmy ryzyko sprawdzić dlaczego. Okazało się, że potoczek, w którym nawet nie było wody zmył most, który został teraz praktycznie odnowiony, ale jeszcze nie było na nim nawierzchni. Rower można jednak było bezpiecznie przeprowadzić. Potem trochę jazdy po płaskim przez wioski i rozpoczęła się ostatnia wspinaczka na Cervonohorskie Sedlo.
Koniec ostatniego podjazdu na trasie wywołał niemal wzruszenie ;-)
Zjazd odbywał się na tyle późno, że było rzeczywiście zimno. Dopiero jak zacząłem dokręcać i się składać do pozycji na ramie zrobiło się całkiem przyjemnie. Kilka razy musiałem przez to zatrzymywać się i czekać na Pawła, który z zimnem radził sobie powolną jazdą. Gdybym wcześniej znał ten zjazd to mimo niekoniecznie ogromnego spadku padłaby jakaś ciekawa prędkość. Bardzo mało ostrych zakrętów sprawiło, że wyłożony na ramie leciałem ze stabilną prędkością ~69km/h w dół. Wystarczyło trochę podokręcać i pewnie 80 by pękło.
Ominęliśmy ze względu na późną porę zbiorniki wodne elektrowni Dlouhé Stráně. Mimo tego pominięcia dotarliśmy do auta dopiero o 19:30. Co ciekawe, ktoś wycieczkę zaczął później niż my. Tuż za moją Mazdą stała prawie taka sama, prawie, bo kombi w której pompka rowerowa i koc rozłożony na tyle sugerowały, że też rowerzyści przyjechali podjechać sobie na Pradziada.
Ogólnie wyjazd bardzo udany, głównie ze względu na pogodę. Ani za gorąco ani za zimno. Zimno na powrocie wynikało z późnej pory, a to niestety przez objazdy głównie. Następnym razem trzeba wziąć 3 godzinną poprawkę do planu i zdecydowanie wcześniej wyruszyć.
rozkręcenie nóg po alpach
Czwartek, 15 sierpnia 2013 Kategoria baza: Byczyna, bike: kuota, cel: bez celu, dist: from 50 to 100
Km: | 66.76 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:09 | km/h: | 31.05 |
Pr. maks.: | 43.60 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 100m | Sprzęt: kuota | Aktywność: Jazda na rowerze |
Byczyna -> Jaśkowice -> Gola -> Chruścin -> Bolesławiec -> Mieleszyn -> Klatka -> (fatalny asfalt) Parcice -> Żdżary -> Bolesławiec -> Łubnice -> Uszyce -> Roszkowice -> Byczyna
Brzeg Dolny
Sobota, 27 lipca 2013 Kategoria baza: Wrocław, bike: kuota, cel: bez celu, dist: from 50 to 100, opis: foto, opis: nie sam
Km: | 96.61 | Km teren: | 3.00 | Czas: | 03:29 | km/h: | 27.73 |
Pr. maks.: | 49.10 | Temperatura: | 29.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 100m | Sprzęt: kuota | Aktywność: Jazda na rowerze |
Z rana pojechałem kupić licznik, potem miałem kilka spraw do załatwienia i zrobił się wieczór - mimo to postanowiłem się gdzieś przewieźć, wybór padł na Brzeg Dolny.
Problemem okazało się dla mnie opuszczenie miasta - przez dążenie do zbytniego skrócenia tej części trasy - znacząco ją przedłużyłem gubiąc się w mieście i trafiając na drogi, po których na szosie nie dało się jechać z powodu okropnego stanu nawierzchni.
Jak tylko udało się opuścić miasto to średnia zaczęła magicznie rosnąć, z poziomu ~25km/h po 20km (tak, praktycznie tyle zajęło mi opuszczenie granic Wrocławia!) bardzo szybko zrobiło się 30km/h. Przelotowa przez spory czas była ~38km/h.
Gdzieś w okolicach Brzegu Dolnego sił już mi zaczynało brakować i przelotowa spadła w okolice 35km/h, ale średnia była już wówczas 33km/h :)
W samym Brzegu Dolnym na przeprawie spotykam grupkę rowerzystów z Wrocławia, którzy także chcieli się przeprawić. Niestety prom już dziś (bądź w ogóle?) nie kursuje. Jest człowieczek, który może za 30 minut przewieźć na drugi brzeg łódką. No ale zaraz, łódka jedna, malutka a ludzi chętnych dostać się na drugi brzeg jest piątka... postanawiamy wspólnie przeprawić się przez most kolejowy.
Mimo deklaracji o znajomości trasy złożonej przez przewodnika ekipy do której się przyłączyłem nie możemy trafić na most. Odjeżdżam więc od grupy obadać sytuację i już po chwili dostaję wszelkie niezbędne informacje od miejscowego. Cofam się po resztę i jedziemy dalej.
No właśnie - jak się okazuje aby dotrzeć do mostu kolejowego trzeba zaliczyć teren. Na mtbie nigdy na tę drogę nie trafiłem, bo zawsze udawało mi się promem przeprawić - i jak na złość szosą musiałem trafić ;-)
Most przypomina ten, który pokonać można po drugiej strony od Wrocławia, tyle, że część dla pieszych/rowerzystów wygląda zdecydowanie pewniej - nie ma strachu aby się przeprawić, bo nie brakuje desek a i barierka nie sprawia wrażenia jakby to ją trzeba było trzymać by nie spadła.
Zresztą proszę ocenić - jak dla mnie zero emocji. Może tylko trochę cieńsza jest ta kładka, przez co nie wiem czy szeroka kiera od blureja nie sprawiałą by tutaj kłopotów.
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, co dawało bardzo dobre światło do zdjęć. Aż szkoda, że nie miałem czasu no i porządnego sprzętu fotograficznego ze sobą.
A oto ludziki z którymi chwilę jechałem. Na tej przeprawie przez most musieliśmy się rozdzielić, gdyż połowa ekipy nie miała odwagi pokonać mostu, a druga połowa jakoś nie była w stanie przekonać tej pierwszej... A ja musiałem napierniczać bo świateł żadnych nie miałem, a do zmroku pozostawało już niewiele czasu. Jakby ktoś z Was przypadkiem trafił na mój wpis to można się umówić na jakąś wycieczkę - wezmę mtb, żebym nie musiał mówić, że odjadę jak tempo będzie dla mnie za słabe - na mtb nie ma za słabego tempa (zależy od dystansu, bo przy <20km/h tyłek mnie boli po jakichś 40km).
Do tego miejsca dotarłem całkiem sprawnie i ze średnią jeszcze powyżej 30 km/h. Niestety niedługo po pokonaniu granicy Wrocławia zupełnie mnie odcięło. Najpierw wyzwaniem stało się trzymanie prędkości >25km/h a potem nawet i 20km/h było męczące. Nie wiem czy to przez upał, czy to, że od rana zjadłem tylko niewielkie śniadanie, ale po prostu nie miałem sił na nic... odjazd jak na zimowej przejażdżce z chmielem i pavlem gdzie najpierw ciągnąłem całą wyprawę, a potem odpadłem tak że niemal straciłem ich z widoku.
licznik na BS właśnie przebił mi 40000 km!
Problemem okazało się dla mnie opuszczenie miasta - przez dążenie do zbytniego skrócenia tej części trasy - znacząco ją przedłużyłem gubiąc się w mieście i trafiając na drogi, po których na szosie nie dało się jechać z powodu okropnego stanu nawierzchni.
Jak tylko udało się opuścić miasto to średnia zaczęła magicznie rosnąć, z poziomu ~25km/h po 20km (tak, praktycznie tyle zajęło mi opuszczenie granic Wrocławia!) bardzo szybko zrobiło się 30km/h. Przelotowa przez spory czas była ~38km/h.
Gdzieś w okolicach Brzegu Dolnego sił już mi zaczynało brakować i przelotowa spadła w okolice 35km/h, ale średnia była już wówczas 33km/h :)
W samym Brzegu Dolnym na przeprawie spotykam grupkę rowerzystów z Wrocławia, którzy także chcieli się przeprawić. Niestety prom już dziś (bądź w ogóle?) nie kursuje. Jest człowieczek, który może za 30 minut przewieźć na drugi brzeg łódką. No ale zaraz, łódka jedna, malutka a ludzi chętnych dostać się na drugi brzeg jest piątka... postanawiamy wspólnie przeprawić się przez most kolejowy.
Mimo deklaracji o znajomości trasy złożonej przez przewodnika ekipy do której się przyłączyłem nie możemy trafić na most. Odjeżdżam więc od grupy obadać sytuację i już po chwili dostaję wszelkie niezbędne informacje od miejscowego. Cofam się po resztę i jedziemy dalej.
No właśnie - jak się okazuje aby dotrzeć do mostu kolejowego trzeba zaliczyć teren. Na mtbie nigdy na tę drogę nie trafiłem, bo zawsze udawało mi się promem przeprawić - i jak na złość szosą musiałem trafić ;-)
Most przypomina ten, który pokonać można po drugiej strony od Wrocławia, tyle, że część dla pieszych/rowerzystów wygląda zdecydowanie pewniej - nie ma strachu aby się przeprawić, bo nie brakuje desek a i barierka nie sprawia wrażenia jakby to ją trzeba było trzymać by nie spadła.
Zresztą proszę ocenić - jak dla mnie zero emocji. Może tylko trochę cieńsza jest ta kładka, przez co nie wiem czy szeroka kiera od blureja nie sprawiałą by tutaj kłopotów.
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, co dawało bardzo dobre światło do zdjęć. Aż szkoda, że nie miałem czasu no i porządnego sprzętu fotograficznego ze sobą.
A oto ludziki z którymi chwilę jechałem. Na tej przeprawie przez most musieliśmy się rozdzielić, gdyż połowa ekipy nie miała odwagi pokonać mostu, a druga połowa jakoś nie była w stanie przekonać tej pierwszej... A ja musiałem napierniczać bo świateł żadnych nie miałem, a do zmroku pozostawało już niewiele czasu. Jakby ktoś z Was przypadkiem trafił na mój wpis to można się umówić na jakąś wycieczkę - wezmę mtb, żebym nie musiał mówić, że odjadę jak tempo będzie dla mnie za słabe - na mtb nie ma za słabego tempa (zależy od dystansu, bo przy <20km/h tyłek mnie boli po jakichś 40km).
Do tego miejsca dotarłem całkiem sprawnie i ze średnią jeszcze powyżej 30 km/h. Niestety niedługo po pokonaniu granicy Wrocławia zupełnie mnie odcięło. Najpierw wyzwaniem stało się trzymanie prędkości >25km/h a potem nawet i 20km/h było męczące. Nie wiem czy to przez upał, czy to, że od rana zjadłem tylko niewielkie śniadanie, ale po prostu nie miałem sił na nic... odjazd jak na zimowej przejażdżce z chmielem i pavlem gdzie najpierw ciągnąłem całą wyprawę, a potem odpadłem tak że niemal straciłem ich z widoku.
licznik na BS właśnie przebił mi 40000 km!