na rowerze jeździ bAdaśblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(10)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy badas.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

dist: from 50 to 100

Dystans całkowity:10970.13 km (w terenie 2569.50 km; 23.42%)
Czas w ruchu:483:00
Średnia prędkość:22.71 km/h
Maksymalna prędkość:82.10 km/h
Suma podjazdów:12457 m
Liczba aktywności:160
Średnio na aktywność:68.56 km i 3h 01m
Więcej statystyk

tur de wały++

Wtorek, 10 czerwca 2014 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: bez celu, dist: from 50 to 100, opis: nie sam, opis: piosnka
Km: 57.62 Km teren: 0.00 Czas: 02:42 km/h: 21.34
Pr. maks.: 38.01 Temperatura: 28.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: 120m Sprzęt: blurej Aktywność: Jazda na rowerze
Praca, z pracy i po wałach. Przy czym po wałach z siostrą.

Ogólnie tempo wypoczynkowe, ale trasa po wałach wzbogacona o wszelkie wzgórza, góreczki i wiadukty jakie się tylko dało zrobić, niektóre 2 razy zanim siostra podjechała raz ;-) Trasa nieco pokomplikowana przez remonty, szczególnie odcinek po wałach miał inny przebieg niż chciałem.

Ciepło, ale już nie skwar, rower dawał przyjemny chłodek owiewającego ciało powietrza. Zapasznie i ogólnie przyjemnie, świetny wieczór na rower.

I na koniec piosnka.

dla towarzystwa

Niedziela, 8 września 2013 Kategoria baza: Wrocław, bike: kuota, cel: niedzielnie, dist: from 50 to 100, opis: nie sam
Km: 73.87 Km teren: 0.00 Czas: 03:22 km/h: 21.94
Pr. maks.: 39.71 Temperatura: 20.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: kuota Aktywność: Jazda na rowerze
Tempo takie a nie inne, bo jechałem jedynie dla towarzystwa. Siostra zaczęła z miesiąc temu jeździć na rowerze po kilka razy w tygodniu. No i efekty widać szybko. Jeszcze rok temu robiła 15-20km i padała, a teraz całkiem przyzwoity kawałek zniosła bez problemów. Co prawda starałem się jechać z przodu i osłaniać przed wiatrem, do tego trzymać równe tempo (bo sama ma tendencje do napierdzielania 27kmh co zapewne skończyło by wycieczkę bardzo szybko). Ogólnie nuda, ale nie byłem w najlepszym stanie fizycznym i sam bym pewnie nic nie zrobił, albo zrobił z jakimś żenującym wynikiem. Ogólnie organizm wyniszczony po imprezie ;-)

trasa sniadania mistrzow

Wtorek, 3 września 2013 Kategoria baza: Wrocław, bike: kuota, cel: treningowo, dist: from 50 to 100
Km: 50.43 Km teren: 0.00 Czas: 01:53 km/h: 26.78
Pr. maks.: 53.75 Temperatura: 17.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: 60m Sprzęt: kuota Aktywność: Jazda na rowerze
Pogubiłem się i nie przejechałem trasy jak należy.

Ogólnie trasa ciekawa, szczególnie pierwsze i ostatnie kilometry - super nawierzchnia i w miarę równo, zmarszczki pokonuje się rozpędem. Ale są i elementy które mi nie podpasowały na czasówke. Podjazd w Brzezince strasznie czuć po zrobieniu kilku kilometrów ze średnią ~40 km/h. Zdechłem totalnie i jechałem ~22 km/h mimo, że tam niby ledwo 3% jest na paru metrach. Na betonie nie dam rady jechać normalnie i w ogóle na dziurach przez Brzezinkę Średzką - też poniżej 30. Po objechaniu trasy prędzej bym tam na mtb startował niż na szosie - mniejsza konkurencja i przyjemniejsza jazda :)

szoszowo

Sobota, 17 sierpnia 2013 Kategoria baza: Byczyna, bike: kuota, cel: treningowo, dist: from 50 to 100, opis: nie sam Uczestnicy
Km: 50.86 Km teren: 0.50 Czas: 01:34 km/h: 32.46
Pr. maks.: 48.76 Temperatura: 28.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: kuota Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś nie za bardzo miałem ochotę na jazdę, jednak brat namówił mnie żeby się przejechać.

wpis u brata

Z braku ochoty oszczędzałem się przez pierwsze kilka kilometrów, ale droga Chruścin -> Bolesławiec rozbestwiła mnie odrobinkę.

W Bolesławcu zachciało mi się odwiedzić wieżę. Wpadło trochę terenu na podjazd na wieżę. Posiedzieliśmy trochę na fragmencie muru. Wejście na wieżę było otwarte, ale jakoś w Polsce trudno mi zostawić rower za 5 tysiaków bez opieki więc nie skorzystałem (przez co troszkę smutłem, szczególnie, że fajne dziewoje wbijały akurat na wieżę). Aby nie było za nudno zgubiłem gdzieś na podjeździe rękawiczkę - całe szczęście wspomniane dziewoje podpowiedziały gdzie szukać i po kilkuminutowych poszukiwaniach udało się zgubę odnaleźć. Z Bolesławca ruszyliśmy już zdecydowanie raźniejszym tempem.

Tylko na najmocniejszej górce przed Mieleszynem prędkość spadła <30 ale zatrzymała się na 27km/h. Za to od górki i dalej cały odcinek Mieleszynek->Klatka lecieliśmy >40km/h (tam też max speed wycieczki).

Takie tempo zmęczyło mnie już jednak i potem na odcinku leśnym na Łękę Opatowską podjazdy dość mocno mnie męczyły. Główną dopiero pierwsza górka przed Byczyną zbiła tempo <30 (ponownie około 27km/h), natomiast następna poszła "z blatu" i był moment na >40 km/h ;-)

Ogólnie w szoku jestem, że brachol tak mocne tempo utrzymał bez większego uszczerbku na zdrowiu i koła nie stracił ani na chwilę. Niby wiele nie jeździ ale trzeba przyznać, że mocny jest.

Wykreśliłem sobie trasę, żeby profil wysokości oszacować (podjazd na wieżę w Bolesławcu zastąpiłem pętlą przez wioskę).

rozkręcenie nóg po alpach

Czwartek, 15 sierpnia 2013 Kategoria baza: Byczyna, bike: kuota, cel: bez celu, dist: from 50 to 100
Km: 66.76 Km teren: 0.00 Czas: 02:09 km/h: 31.05
Pr. maks.: 43.60 Temperatura: 24.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: 100m Sprzęt: kuota Aktywność: Jazda na rowerze
Byczyna -> Jaśkowice -> Gola -> Chruścin -> Bolesławiec -> Mieleszyn -> Klatka -> (fatalny asfalt) Parcice -> Żdżary -> Bolesławiec -> Łubnice -> Uszyce -> Roszkowice -> Byczyna

Brzeg Dolny

Sobota, 27 lipca 2013 Kategoria baza: Wrocław, bike: kuota, cel: bez celu, dist: from 50 to 100, opis: foto, opis: nie sam
Km: 96.61 Km teren: 3.00 Czas: 03:29 km/h: 27.73
Pr. maks.: 49.10 Temperatura: 29.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: 100m Sprzęt: kuota Aktywność: Jazda na rowerze
Z rana pojechałem kupić licznik, potem miałem kilka spraw do załatwienia i zrobił się wieczór - mimo to postanowiłem się gdzieś przewieźć, wybór padł na Brzeg Dolny.

Problemem okazało się dla mnie opuszczenie miasta - przez dążenie do zbytniego skrócenia tej części trasy - znacząco ją przedłużyłem gubiąc się w mieście i trafiając na drogi, po których na szosie nie dało się jechać z powodu okropnego stanu nawierzchni.

Jak tylko udało się opuścić miasto to średnia zaczęła magicznie rosnąć, z poziomu ~25km/h po 20km (tak, praktycznie tyle zajęło mi opuszczenie granic Wrocławia!) bardzo szybko zrobiło się 30km/h. Przelotowa przez spory czas była ~38km/h.

Gdzieś w okolicach Brzegu Dolnego sił już mi zaczynało brakować i przelotowa spadła w okolice 35km/h, ale średnia była już wówczas 33km/h :)

W samym Brzegu Dolnym na przeprawie spotykam grupkę rowerzystów z Wrocławia, którzy także chcieli się przeprawić. Niestety prom już dziś (bądź w ogóle?) nie kursuje. Jest człowieczek, który może za 30 minut przewieźć na drugi brzeg łódką. No ale zaraz, łódka jedna, malutka a ludzi chętnych dostać się na drugi brzeg jest piątka... postanawiamy wspólnie przeprawić się przez most kolejowy.

Mimo deklaracji o znajomości trasy złożonej przez przewodnika ekipy do której się przyłączyłem nie możemy trafić na most. Odjeżdżam więc od grupy obadać sytuację i już po chwili dostaję wszelkie niezbędne informacje od miejscowego. Cofam się po resztę i jedziemy dalej.



No właśnie - jak się okazuje aby dotrzeć do mostu kolejowego trzeba zaliczyć teren. Na mtbie nigdy na tę drogę nie trafiłem, bo zawsze udawało mi się promem przeprawić - i jak na złość szosą musiałem trafić ;-)



Most przypomina ten, który pokonać można po drugiej strony od Wrocławia, tyle, że część dla pieszych/rowerzystów wygląda zdecydowanie pewniej - nie ma strachu aby się przeprawić, bo nie brakuje desek a i barierka nie sprawia wrażenia jakby to ją trzeba było trzymać by nie spadła.



Zresztą proszę ocenić - jak dla mnie zero emocji. Może tylko trochę cieńsza jest ta kładka, przez co nie wiem czy szeroka kiera od blureja nie sprawiałą by tutaj kłopotów.



Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, co dawało bardzo dobre światło do zdjęć. Aż szkoda, że nie miałem czasu no i porządnego sprzętu fotograficznego ze sobą.



A oto ludziki z którymi chwilę jechałem. Na tej przeprawie przez most musieliśmy się rozdzielić, gdyż połowa ekipy nie miała odwagi pokonać mostu, a druga połowa jakoś nie była w stanie przekonać tej pierwszej... A ja musiałem napierniczać bo świateł żadnych nie miałem, a do zmroku pozostawało już niewiele czasu. Jakby ktoś z Was przypadkiem trafił na mój wpis to można się umówić na jakąś wycieczkę - wezmę mtb, żebym nie musiał mówić, że odjadę jak tempo będzie dla mnie za słabe - na mtb nie ma za słabego tempa (zależy od dystansu, bo przy <20km/h tyłek mnie boli po jakichś 40km).



Do tego miejsca dotarłem całkiem sprawnie i ze średnią jeszcze powyżej 30 km/h. Niestety niedługo po pokonaniu granicy Wrocławia zupełnie mnie odcięło. Najpierw wyzwaniem stało się trzymanie prędkości >25km/h a potem nawet i 20km/h było męczące. Nie wiem czy to przez upał, czy to, że od rana zjadłem tylko niewielkie śniadanie, ale po prostu nie miałem sił na nic... odjazd jak na zimowej przejażdżce z chmielem i pavlem gdzie najpierw ciągnąłem całą wyprawę, a potem odpadłem tak że niemal straciłem ich z widoku.

licznik na BS właśnie przebił mi 40000 km!

zalew Kluczbork

Niedziela, 21 lipca 2013 Kategoria baza: Byczyna, bike: blurej, dist: from 50 to 100, opis: foto, opis: nie sam, cel: bez celu Uczestnicy
Km: 70.89 Km teren: 15.00 Czas: 02:48 km/h: 25.32
Pr. maks.: 47.99 Temperatura: 25.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: 100m Sprzęt: blurej Aktywność: Jazda na rowerze
Po usłyszeniu nowin o ukończeniu budowy zalewu Kluczborskiego nie mogłem go nie zobaczyć. Tak się udało, że Paweł zaproponował ten sam cel wycieczki - no i pojechaliśmy.

wpis u Pawła

Większość asfaltami. Początek bardzo spokojnie. Fragment ciekawej, nowo pobudowanej leśnej ścieżyny nieopodal Kozłowic rozpędził nas jednak. Do samego zalewu średnia >27km/h - jednak wiatr zacinający w plecy pod skosem miał w tym spory udział :)



Ostatni fragment do zalewu pokonujemy od strony basenu w Bąkowie - świetne są te ścieżki, choć teraz nieco rozjeżdżone, co sprawiło, że powstały objazdy i zupełnie nowy single track (też już dość szeroki).



Już widać zalew.



Ogólnie bardzo przyjemnie. W większej części zalew otacza ścieżynka pokryta kostką bauma przy której stoją ławeczki.



Pogoda nam dopisuje, dlatego też zatrzymujemy się na chwilę na wzniesieniu tuż przy brzegu zalewu - łapać słońce.



Jakby się dobrze przyjrzeć powyższemu zdjęciu to po prawej stronie widać plażę - oblegana była niemiłosiernie, niemal jak Bałtyk w szczycie sezonu. Ogólnie zalew spoko. Jak było widać i słychać po obłożeniu to bardzo się podoba mieszkańcom i był niewątpliwie przydatną inwestycją.



Przed powrotem jeszcze big milk i niebieski napój do bidonu.

Wraca się pod wiatr, ale całkiem spoko się jedzie. Były na prawdę mocne fragmenty, szczególnie za Unieszowem zaczęło się grubo. Najpierw ja pociągnąłem ~31km/h do Skałąg, potem Paweł złapał oddech i od zjazdu przed Kochłowicami do zjazdu na zalew Brzózka leciał ~41km/h (w tym podjazd na Kochłowice). Ostatnia premia górska - podjazd na przejazd Polanowicki z prędkością 37km/h należała do mnie :)

Rewelacyjna pogoda na rower!

spóźniony choć nie powolny

Wtorek, 16 lipca 2013 Kategoria baza: Wrocław, bike: kuota, dist: from 50 to 100, opis: nie sam
Km: 84.30 Km teren: 0.00 Czas: 02:41 km/h: 31.42
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: 21.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: 200m Sprzęt: kuota Aktywność: Jazda na rowerze
Dystans na podstawie google maps, tutaj trasa

Czas z komórki, niestety jest to czas całkowity - jeden dłuższy postój pod sklepem w którejś wiosce za Trzebnicą, na którym sprawdziłem czas. Postoje były jeszcze w Pasikurowicach i Krynicznie, ale trudno powiedzieć ile trwały.

Miałem jechać z Tomkiem i Darkiem, ale oni nie mają w zwyczaju czekać. A ja nie dojechałem na czas, co zapowiadałem. Minęliśmy się, ale długo sam nie jechałem, gdzieś około Krzyżanowic znalazł się inny Tomek, z którym pojechaliśmy bez wyraźnego planu przed siebie. Najpierw było kilka mocnych zmian, potem okazało się, że Tomek się na nich zajechał i pozostałem, można to powiedzieć sam, choć towarzysz z przypadku dzielnie trzymał koło. Drogowskaz Trzebnica zasugerował by skręcić i takim sposobem trafiliśmy na dość typową trasę przez wzgórza.

Niestety mnie także zaczęły opuszczać siły oraz skończyła się woda w bidonie. Nie miałem kasy, ale ledwo co poznany człowiek okazał się na tyle miły, że napełnił mi bidon niegazowaną mineralką za darmo. Chociaż nie zupełnie za darmo, bo nadal to ja pracowałem z przodu na przyzwoitą prędkość. Tak po kadencji oceniam, że przelotowa była koło 34kmh, czyli całkiem sprawnie i tak jakbym tego oczekiwał. Chociaż zmęczenie sprawiało, że o ile na początku całkiem łatwo się tak jechało, to zaczynała to być poważna walka. Pech chciał, że przy jednej z chyba trzech takich chwilowych słabości gdy to ja się wiozłem na kole, przejechaliśmy przez Pasikurowice, gdzie Tomek z resztą odpoczywali pod domem Krzyśka... damn, człowiek ciągnie przez n kilometrów a i tak wszyscy będą myśleć, że się na kole wiozłem.

Przez miasto wracamy ulicami, jedynie ścieżka przy obwodnicy, ze względu na dobrą jakość została przez nas zaszczycona. Za Milenijnym pożegnanie, wymiana koszulek i takie tam no i rozjazd na ostatnich kilometrach. Tempo już niskie, wreszcie zrzuciłem z blatu i ciach - skurcz mnie złapał. Ostro jednak dawałem. Chwila naciągania nogi i turlam się dalej. Ogólnie masakra, muszę coś ograniczającego moje zapędy zamontować, jakiś licznik czy coś, bo inaczej się zajadę.

Co do roweru:
- wygląda na to, że mi sztyca zjeżdża pomimo dokręcenia
- coś mi przerzutki nie banglają, jak na podjazdach robiłem siłę na maksa z blatu to mi coś przeskakiwało całkowicie wybijając z rytmu, zmuszając do poważnej redukcji i kręcenia na kadencji żeby nie przeskakiwało... no ale prędkość trzeba było odrabiać, co bardzo męczy
- jeden bidon to mało, a niestety rama jest stosunkowo niska i mi drugi nie wchodzi, muszę kupić coś mniejszego niż 900ml

italia2013 - dzien 2 - grozne San Leo

Wtorek, 25 czerwca 2013 Kategoria bike: blurej, cel: turistas, dist: from 50 to 100, opis: foto, opis: nie sam Uczestnicy
Km: 89.07 Km teren: 1.00 Czas: 04:19 km/h: 20.63
Pr. maks.: 67.75 Temperatura: 25.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: 1138m Sprzęt: blurej Aktywność: Jazda na rowerze
//tutaj będzie spis treści jak ukończę relację z wyprawy

wpis u Tomka

Po przygodach z ulewami dnia poprzedniego trudno było się z rana pozbierać. Wstaliśmy późno, a potem wcale nie szło to lepiej. Porozwieszaliśmy mokre po wczoraj ubrania na sznurku rozwieszonym pomiędzy drzewami skleconym z linej wykorzystywanych do mocowania rowerów do bagażnika zjedliśmy śniadanie i poszliśmy na mały plażing.



Po powrocie z plaży okazało się, że Słoneczko tak przygrzało, że nawet buty wyschły! Niesamowite, chyba jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło aby przemoczone buty spd wyschły mi na następną jazdę. Trzeba było więc wyruszyć. Dziś w planie coś co jak tylko zobaczyłem w opisie u DMK77 to od razu powiedziałem, że muszę tam pojechać. Dziś, kiedy już wróciłem, potwierdzam - warto!

Po dość kłopotliwym wyjeździe z miasta zaczął się falisty teren z męczącymi, mocnymi podjazdami. Nie były to wielkie góry, tylko takie mocne fałdy po kilometr podjazdu może? Jednak jak tylko udało się całkiem opuścić "metropolię" widoki okazały się prześwietne.





Po drodze mijamy sporo ciekawych widoków. Zupełnie jak na Jurze robionej od strony Częstochowy, każdy kolejny widok przyćmiewa poprzedni.



Po drodze robimy mały skok w bok, który powiadam Wam, zacnie kopnął. Na szczycie miał na nas czekać zameczek, ale były tylko mizerne ruiny oraz cmentarz.



Gdyby nie kilka domków ze zdjęcia powyżej to zupełnie nuda byłaby do góry.

Niedługo potem zaczął się podjazd. Długi podjazd. Słońce grzało niemiłosiernie i mimo posiadania 2óch bidonów 900ml każdy pojawiły się u mnie poważne obawy czy wystarczy mi płynów do przeżycia tej wyprawy. Tuż przez San Leo, o czym jeszcze nie wiedzieliśmy zrobiliśmy sobie mały postój. Batonik, chwila odsapnięcia i jedziemy dalej, a tu:



San Leo, jeszcze fajniejsze niż na zdjęciach. Trzeba sobie z nim zrobić fajną złit focię na f(p)ejsika, więc poszukujemy sprzyjającego miejsca. Pierwsze jest takie jak poniżej.



Już całkiem nieźle, ale za nami widać fajną górkę z krzyżem na szczycie - po chwili namysłu decydujemy się uderzyć na nią.



Tomek świetnie czuje się na polnych drogach, wczuwa się powoli w świat MTB. Ja już mam szosę, teraz tylko czekać aż on wreszcie kupi mtb.

Na szczyt to jednak ja docieram pierwszy, bo poza krótkim fragmentem kamienistej drogi (luźne skały, jeszcze gorsze niż na Ślęży i większe nachylenie terenu) dojechałem prawie na szczyt.



Robię chyba miliard zdjęć ze szczytu, w tym panoramy w różne strony, jak np ta



Bohaterem wielu zdjęć zostaje stojący na szczycie krzyż



Równie dużą uwagę dostaje też widoczny spod niego idealnie zamek w San Leo



Można też zamek i krzyż na jednej fotce zmieścić



Jeszcze tylko zdjęcie z celem na potem - San Marino - w tle.



I można uciekać. Jak może niektórzy uważni obserwatorzy zauważyli, od strony San Leo, czyli od strony Alp nadchodziła potężna ulewa. Tuż obok krzyża wbity był w ziemię odgromnik - nie było to więc najbezpieczniejsze miejsce do przeczekania burzy.

Zaczęło kropić nim jeszcze dotarłem do roweru, oddalonego o jakieś 200m. Zacząłem spokojnie zjeżdżać. Łyse opony nie pozwalają na szaleństwo na trawiastych zjazdach. W 1/3 zjazdu postój - padać zaczyna, ale nauczony wczorajszą historią miałem ze sobą (tadam!) przeciwdeszczówkę! Przyodziałem ją, zjechałem do jakichś zarośli i postanowiłem poczekać na Tomka. Doleciał po dłuższej chwili i popędziliśmy dalej. Przez chwilę kryliśmy się przed deszczem na drodze wśród zarośli - wiatr zacinał od strony krzaków więc dawało to całkiem niezłe schronienie przed wodą, ale nie przed zimnem. Tomek bez przeciwdeszczówki zapewne marznął okropnie - skoro mnie było po prostu zimno. Temperatura z chyba miliona stopni na plusie (35C w słońcu było wg mojej sigmy) spadła do 18C.

Kiedy tak poruszaliśmy się wzdłuż drogi w poszukiwaniu lepszego schronienia, dotarliśmy do...



...kaplicy cmentarnej. Po sekundzie wahania zaproponowałem by się w niej schronić, na co Tomek po chyba mniej niż sekundzie zgodził się.

W otoczeniu ścian jednak jest cieplej i przyjemniej niż pod arkadami urzędu miasta. Nawet jeśli to cmentarz.



Padało i padało, a za otwieranie drzwi i sprawdzanie czy wciąż pada dostałem niejeden opiernicz od Tomka, że wpuszczam zimno ;-)

Jak tylko rzeczywiście przestało padać Tomek wyszedł przywrócić swój rower do stanu jeżdżącego. Polna droga którą poruszaliśmy się, w trakcie deszczu stała się niezwykle lepka. Mi zapchała koronę widelca, Tomkowi oblepiła całe koła. Jak tak czyścił rower na cmentarzu zjawiła się starsza pani... odważyła się wejść w drugiej racie. Wymieniliśmy bondziorno i tyle.



Wjazd na... podzamcze całkiem spoko. Nawet mocny podjazd do bramy był.

W samym miasteczku też płasko nie było, a do tego mokry bruk wszędzie.





To powyżej chyba można nazwać ryneczkiem. Może i ratusza nie zaobserwowałem, ale była fontanna i kościół. No i restauracje. Niestety wszystkie gotują dopiero od 19... ja głodny i pić się chce, a tutaj nic się nie zje.

Jeszcze tylko punkt widokowy





I szukamy wjazdu na górny zamek gdy wtem...



Znów zaczyna padać, więc chowamy się w przejściu pomiędzy jakimiś budynkami. Mokro, zimno, pada, złooooo i zniszczenie w tej "słonecznej" Italii.

Ze względu na warunki atmosferyczne, siestę, późną porę, głód i w ogóle zuo postanowiliśmy odpuścić pomnikowi Pantaniego i wracać do "słonecznego" Rimini. Tomek dopierdzielił na powrocie takie tempo, że ledwo koło trzymałem. Miało to taki plus, że wróciliśmy na prawdę szybko. Oczywiście nie mogło się obyć bez wizyty na plaży.









Potem jeszcze po grande pizza w ristorante na głowę. Obsługa nie mogła uwierzyć, że na pewno chcemy grande, nawet kucharz się zjawił by przedstawić nam ogrom owej "grande pizzy" - my jednogłośnie potwierdziliśmy, że taką właśnie pizzę chcemy. Przynajmniej tutaj miałem lepsze tempo niż Tomek i pierwszy pokonałem swoją grande pizzę. Po posiłku regeneracja w postaci wybornego izotoniku - piwa - przy muzyce z radia samochodowego.

Powodz

Środa, 12 czerwca 2013 Kategoria dist: from 50 to 100, cel: bez celu, bike: blurej, baza: Wrocław
Km: 55.87 Km teren: 10.00 Czas: 02:00 km/h: 27.93
Pr. maks.: 46.33 Temperatura: 21.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: blurej Aktywność: Jazda na rowerze
Ogólnie najciekawszą częścią wycieczki był przejazd drogą Trestno->Mokry Dwór. Nazwa Mokry Dwór zobowiązuje i ładna się tam powódź zrobiła. Na odcinku jakichś 100m przez drogę przepływała rzeka. Rzut okiem - jadę. Zaraz za mną na jazdę zdecydował się typek na trekingi i dziewczyna z którą jechali, a tuż po nich gościu w mercu, który mnie tuż przed tym miejscem wyprzedził. Byłem dla wszystkich dowodem, że jak się chce - to się ta. Tylko buty mi przemokły, bo poziom wody był ponad pedały, a woda za bardzo hamuje żeby 100m siłą rozpędu zrobić. Mam gdzieś zdjęcie na komórce, może jak sobie kiedyś przypomnę to wrzucę.

kategorie bloga

Moje rowery

blurej 8969 km
fernando 26960 km
koza 274 km
oldsmobile 3387 km
czerwony 6919 km
kuota 1075 km
orzeł7 14017 km

szukaj

archiwum