Wpisy archiwalne w miesiącu
Wrzesień, 2012
Dystans całkowity: | 515.76 km (w terenie 20.00 km; 3.88%) |
Czas w ruchu: | 20:56 |
Średnia prędkość: | 24.64 km/h |
Maksymalna prędkość: | 65.19 km/h |
Suma podjazdów: | 810 m |
Liczba aktywności: | 13 |
Średnio na aktywność: | 39.67 km i 1h 36m |
Więcej statystyk |
Badanie okolic nowego mieszkania
Niedziela, 30 września 2012 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: treningowo, dist: from 50 to 100
Km: | 61.83 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:07 | km/h: | 29.21 |
Pr. maks.: | 40.41 | Temperatura: | 18.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 210m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ogólnie to odradzam pokonywania takiej samej trasy. Choć są przyjemne fragmenty to na znacznej części nawierzchnia jest w okropnym stanie.
Od początku jechałem pod silny wmordewiatr. No ale miałem silne zacięcie treningowe, więc postanowiłem, że co najmniej 20km w tą stronę muszę ujechać, żeby sumarycznie wyszło co najmniej 50. Walczyłem więc. Lekko nie było, szczególnie, że wiatr wcale nie wydawał się specjalnie silny, więc psychika podpowiadała, że jestem dziś strasznie słaby i powinienem odpuścić jakąkolwiek jazdę, a już w szczególności jazdę szybką.
W okolicach 20km byłem już na prawdę zmęczony walką z wiatrem i tempo spadało z każdym metrem. Ledwo trzymałem 25kmh. Całe szczęście nadszedł moment nawrotu. Właśnie z nawrotem zaczęła się najgorsza nawierzchnia, ale za to wiatr przyjemnie zacinał w plecy. Ze średniej 25kmh na nawrocie wyszło to co widać, że wyszło :)
Do Kątów Wrocławskich leciałem jak rakieta. Potem słabiej, bo wiatr jako że wieczór to ucichł. Do tego zmienił mi się również kąt trasy. Pod Wrocławiem rozjazd, bo się ujechałem. Gdyby zatrzymać czas przy drugim wjeździe do Smolca to pewnie średnia byłaby jeszcze lepsza o jakieś pół kmh może cały kmh.
Pozwoliłem sobie namalować trasę na gpsies:
Od początku jechałem pod silny wmordewiatr. No ale miałem silne zacięcie treningowe, więc postanowiłem, że co najmniej 20km w tą stronę muszę ujechać, żeby sumarycznie wyszło co najmniej 50. Walczyłem więc. Lekko nie było, szczególnie, że wiatr wcale nie wydawał się specjalnie silny, więc psychika podpowiadała, że jestem dziś strasznie słaby i powinienem odpuścić jakąkolwiek jazdę, a już w szczególności jazdę szybką.
W okolicach 20km byłem już na prawdę zmęczony walką z wiatrem i tempo spadało z każdym metrem. Ledwo trzymałem 25kmh. Całe szczęście nadszedł moment nawrotu. Właśnie z nawrotem zaczęła się najgorsza nawierzchnia, ale za to wiatr przyjemnie zacinał w plecy. Ze średniej 25kmh na nawrocie wyszło to co widać, że wyszło :)
Do Kątów Wrocławskich leciałem jak rakieta. Potem słabiej, bo wiatr jako że wieczór to ucichł. Do tego zmienił mi się również kąt trasy. Pod Wrocławiem rozjazd, bo się ujechałem. Gdyby zatrzymać czas przy drugim wjeździe do Smolca to pewnie średnia byłaby jeszcze lepsza o jakieś pół kmh może cały kmh.
Pozwoliłem sobie namalować trasę na gpsies:
praca
Czwartek, 20 września 2012 Kategoria baza: Wrocław, bike: czerwony, cel: dojazd, dist: less than 50
Km: | 23.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:57 | km/h: | 24.21 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: czerwony | Aktywność: Jazda na rowerze |
Z rana arktycznie zimny wiatr powiewał wprost w twarz przez praktycznie cały dojazd do roboty. W robocie obiad i kolacja w postaci grillowanego mięsa :) To prawie tak dobre jak wypłata. Powrót późno, bo trzeba było zrobić nadgodziny - będzie za co serwis amora po sezonie zrobić :)
praca
Wtorek, 18 września 2012 Kategoria baza: Wrocław, bike: czerwony, cel: dojazd, dist: less than 50, opis: piosnka
Km: | 23.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:56 | km/h: | 24.64 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 17.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: czerwony | Aktywność: Jazda na rowerze |
Lato według kalendarza wciąż trwa, jednak temperatura w momencie jak jadę do pracy i z niej wracam mówi zupełnie co innego. Dzisiaj już sam, krótka trasa, bez szaleństw, z przystankiem na zakupy w drodze powrotnej. Zaczyna się wcześnie robić ciemno :( Krótkie dni są zue.
Ostatnimi czasy takie coś mnie męczy, to się podzielę:
Ostatnimi czasy takie coś mnie męczy, to się podzielę:
praca
Poniedziałek, 17 września 2012 Kategoria baza: Wrocław, bike: czerwony, cel: dojazd, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: | 35.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:30 | km/h: | 23.33 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 17.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: czerwony | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj ubrałem się praktycznie na zimowo. Pierwszy raz od na prawdę dawna w ruch poszła czerwona "zimówka". Faktycznie rano o 8mej trochę ciągnęło, jednak podczas jazdy było już gorąco. Ale ze względu na kiepski stan zdrowia nie szaleje, więc może być odrobinę cieplej. Powrót z pracy z Tomkiem, znów bez szaleństw. Ale podczas drogi powrotnej dodatkowo była świetna pogoda, więc już bez kurtałki. Pod koniec zrobiło się chłodno. Oczywiście dłuższy wariant na powrocie.
Ślęża
Wtorek, 11 września 2012 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: treningowo, dist: 100 and more
Km: | 120.52 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 05:35 | km/h: | 21.59 |
Pr. maks.: | 65.19 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 600m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Tak, tego dnia byłem wcześniej w pracy, pomimo wolnego :) W drodze przez miasto odkryłem, że pogoda jest wyborna. Z pracy dzwoniłem do Tomka, który też miał dziś wolne, żeby coś razem zakombinować. Niestety nie odebrał. Cóż było robić?
W tym roku nie byłem jeszcze na Ślęży, a data mówi, że niebawem nie będzie tam wcale łatwo dojechać. Mimo, że robi się późno - ruszam!
Przez Wrocław jadę ścieżkami typu wały i inne raczej pozbawione samochodów okolice. Za Wrocławiem jadę jednak główną 35 - chcę szybko dotrzeć na podjazd, wspiąć się i jeśli wyjdzie niezły czas to skorzystać z niego na powrocie. Jeśli nie, to przynajmniej wrócić zamierzam za jasności.
Jadę spokojnie, wiem, że nie mam szczególnie wielkiej formy w tym roku, do tego... cały czas w twarz wieje silny wiatr. Nie jest porywisty, ale dość jednostajny, co jest o tyle przyjemne, że łatwiej jest trzymać jednolite tempo. Mimo to, jest to tempo słabe, oscylujące w granicach 22-26kmh. Gdzieś przed zjazdem na Rogów Sobócki mijam nieprzyjemny wypadek. Wygląda jakby kierowca Mini (nowego) wjechał w naczepę ciągnika siodłowego, po czym gwałtownie wyhamował i w tył wjechał mu dostawczak. Tak przynajmniej wskazuje kolejność i uszkodzenia samochodów stojących na drodze. Jest ogromniasty korek - na miejscu jestem równo z policją i może minutę po karetce (ranna osoba z Mini wpakowana już do karetki i odjeżdża).
Zgodnie z planem nie będę objeżdżał Masywu by wjechać na Tąpadła od strony Sadów. Zatrzymuję się w Sobótce na popas - 2 kole w puszcze, 2 banany, 2 izotoniki biedronkowej produkcji. Izotoniki uzupełniają pusty już bidon (litr 50/50 woda+powerade), wypijam jedną kole, zjadam banana - reszta na plecy, skonsumuję na szczycie.
Podjazdy zaczęły się w zasadzie już przed Sobótką. Do Sulistrowiczek dojeżdżam więc mimo postoju całkiem rozgrzany. Liczę że będzie ciekawa jazda, jednak co chwila po kawałku podjazdu zaczyna się zjazd. Co jest? Przyznam szczerze, że miałem jeden moment, tuż po popasie, że prędkość spadła mi do 14kmh, ale przypuszczam, że to tylko dlatego, że się opiłem tej koli gazowanej i mnie to trochę zmuliło. Za to jazda im dalej tym idzie równiej. Za Sulistrowiczkami tempo trzyma się spokojnie na 21kmh. Przejeżdżam przez ostatnią cywilizację gdzie powinien się zacząć podjazd... ale tempo wcale nie spada. I gdy prędkość 21kmh zaczyna się robić trudna i myślę, czy nie trzeba będzie zwolnić, żeby mi serducho nie wyskoczyło... dojeżdżam na parking na Tąpadle xD
Dobrze, że na parkingu jest wypłaszczenie i terenowy podjazd nie zaczyna się jakimś hardkorem. Na starcie wyciszam organizm jadąc spokojnie 8kmh. Jednak wcale wiele tak ujechać się nie da jeśli nie chce się ujechać, więc tempo spada na 6kmh. Całkiem spory kawałek udaje się tak ujechać, aż w pewnym momencie z góry zjeżdża pickup ciągnący przyczepę z ... KONIEM! Z wrażenia tracę trakcje i wjeżdżam w kamienie, gdzie tracę całkiem przyczepność tylnego koła i koniec jazdy.
Ruszam w poprzek drogi i mozolnie wlokę się dalej. Okazuje się, że koń wcale nie był potrzebny, po prostu jest to trudniejszy kawałek pełen dużych jak niewielka garść luźnych kamieni. Strasznie ciężko mi się po tym porusza. Ogromnie ciężko jest utrzymać przyczepność tylnego koła pozwalającą na jakikolwiek ruch - ale walczę. Po sporym fragmencie takiej drogi jest przystanek przy jednej z wielu stacji drogi krzyżowej. Niestety nie pamiętam numeru. Odpoczywam tam chwilę, bo dalej jest grubszy kąt i widać, że kumulacja kamieni luzem jest tam przeogromna. Okazuje się, że nawet przystanek i zebranie sił mi nie pomogły. Początek walczę, ale po parunastu metrach nie udaje mi się nawet trzymać jakiegokolwiek kierunku, tylne koło traci przyczepność i postój... nie potrafię ruszyć, nawet w poprzek drogi. Cóż, poddałem się - prowadzę rower. Po kilkudziesięciu metrach znów staram się ruszyć, za 5 próbą udaje się, jadę kilka metrów, by znów polec. Po kilku nieudanych próbach startu znów prowadzę. Podprowadziłem tak dobre 300 metrów. Totalna porażka. Mam nadzieję, że to wina pogarszającego się stanu nawierzchni ;-) Po podprowadzeniu poprawia się i ruszam. Po chwili docieram do "ostrych" zakrętów pokrytych kostką brukową. Całe szczęście jest jednak całkiem sucha, więc podjazd po nich jest w sumie jednym z przyjemniejszych kawałków. Świetna przyczepność tego kawałka sprawia, że mimo jego sporego kąta jadę swobodnie 8kmh. Krótką przerwę kamieniową przelatuję wprost i kolejny brukowany podjazd pochłaniam jeszcze szybciej. Niestety potem jest wypłaszczenie i ostatni fragment podjazdu i... szczyt.
Na szczycie pierwsze co to popas. Podjeżdżam pod schronisko i jestem tak spragniony, że poza kolą którą wiozę na plecach kupuję sobie małe piwko. Piwko, banan padają od razu. Kolę wypijam delektując się słońcem na wieży widokowej. Wiatr niemiłosiernie tam wieje. Na wieży spędzam jakieś 15 minut. Pod koniec widać złowieszcze chmury nadlatujące z południowego zachodu.
Zjazd po kamieniach bardzo ostrożny. Zupełnie nie przypominał zeszłorocznego zlotu w dół. Kamienie tak mnie wytrząsły, że na powrocie staję w tym samym miejscu gdzie zatrzymałem się na podjeździe, żeby dać odpocząć wytłuczonym mięśniom i ścięgnom. Przydaje się. Dalsza część zjazdu na lekkim, kontrolowanym uślizgu w przedziale prędkości 30-50. Tylko raz było niebezpiecznie, jak mi tył wybiła jedna z rynien odprowadzających wodę wpoprzek drogi. Widok parkingu uznaję za prawdziwe błogosławieństwo - wreszcie koniec kamuli!
Zjazd asfaltem zaczynam od zablokowania amortyzatora. W sumie nie był to dobry krok, bo dziura na dziurze tam jest, a podjazd po prostu ich nie pokazał. Blokada jednak daje to, że łatwiej mi dokręcać. Chwilę po starcie kręcę, wpada 60parę km/h, ustawiam się w pozycję aero i lecę ile tylko można w dół.
Ze względu na porę i groźne chmury zjeżdżałem spowrotem na Sobótkę. Była to bardzo dobra decyzja, bo koło Rogowa Sobóckiego słyszę zbliżającą się burzę oraz widzę za sobą chmury które pożerają Ślężę. Wiatr na moje nieszczęście przestał wiać, jakby specjalnie chciał, żebym zmókł. Mimo to decyduję, że powrót będzie tą samą drogą, więc wiem ile mi zostało drobi i mogę pognać szybciej. Rozpędzam się i lecę przelotową w okolicach 30kmh.
Całkiem Żwawo dotarłem do Wrocławia, w którym zarządzam rozjazd. Z 30 robi się znów jak na dojeździe 22 i tak spokojnie pokonuję miasto. Jako że gdy wjeżdżałem do miasta to zachodziło słońce, to w miarę jak jadę robi się ciemniej i ciemniej. Dojeżdżam już po mocno wchodzącej w noc szarości.
Cóż forma słaba, trzeba przyznać, bo podjazd od rogatek na parkingu do schroniska zajął mi 39 minut. Zeszłoroczny wynik to 33 minuty, więc jest znacznie gorzej. Ale wtedy prowadziłem według relacji jakieś 20 metrów. Teraz blisko 300, do tego miałem postój (wliczony w czas podjazdu). Jako, że jechałem w tej samej konfiguracji sprzętowej, można też na starte opony zrzucić część winy i na to, że faktycznie luźne kamienie zrobiły się bardziej luźne. No nic, w tym roku raczej się już nie uda poprawić, ale zobaczymy jaki czas podjazdu wykręcę za rok :)
W tym roku nie byłem jeszcze na Ślęży, a data mówi, że niebawem nie będzie tam wcale łatwo dojechać. Mimo, że robi się późno - ruszam!
Przez Wrocław jadę ścieżkami typu wały i inne raczej pozbawione samochodów okolice. Za Wrocławiem jadę jednak główną 35 - chcę szybko dotrzeć na podjazd, wspiąć się i jeśli wyjdzie niezły czas to skorzystać z niego na powrocie. Jeśli nie, to przynajmniej wrócić zamierzam za jasności.
Jadę spokojnie, wiem, że nie mam szczególnie wielkiej formy w tym roku, do tego... cały czas w twarz wieje silny wiatr. Nie jest porywisty, ale dość jednostajny, co jest o tyle przyjemne, że łatwiej jest trzymać jednolite tempo. Mimo to, jest to tempo słabe, oscylujące w granicach 22-26kmh. Gdzieś przed zjazdem na Rogów Sobócki mijam nieprzyjemny wypadek. Wygląda jakby kierowca Mini (nowego) wjechał w naczepę ciągnika siodłowego, po czym gwałtownie wyhamował i w tył wjechał mu dostawczak. Tak przynajmniej wskazuje kolejność i uszkodzenia samochodów stojących na drodze. Jest ogromniasty korek - na miejscu jestem równo z policją i może minutę po karetce (ranna osoba z Mini wpakowana już do karetki i odjeżdża).
Zgodnie z planem nie będę objeżdżał Masywu by wjechać na Tąpadła od strony Sadów. Zatrzymuję się w Sobótce na popas - 2 kole w puszcze, 2 banany, 2 izotoniki biedronkowej produkcji. Izotoniki uzupełniają pusty już bidon (litr 50/50 woda+powerade), wypijam jedną kole, zjadam banana - reszta na plecy, skonsumuję na szczycie.
Podjazdy zaczęły się w zasadzie już przed Sobótką. Do Sulistrowiczek dojeżdżam więc mimo postoju całkiem rozgrzany. Liczę że będzie ciekawa jazda, jednak co chwila po kawałku podjazdu zaczyna się zjazd. Co jest? Przyznam szczerze, że miałem jeden moment, tuż po popasie, że prędkość spadła mi do 14kmh, ale przypuszczam, że to tylko dlatego, że się opiłem tej koli gazowanej i mnie to trochę zmuliło. Za to jazda im dalej tym idzie równiej. Za Sulistrowiczkami tempo trzyma się spokojnie na 21kmh. Przejeżdżam przez ostatnią cywilizację gdzie powinien się zacząć podjazd... ale tempo wcale nie spada. I gdy prędkość 21kmh zaczyna się robić trudna i myślę, czy nie trzeba będzie zwolnić, żeby mi serducho nie wyskoczyło... dojeżdżam na parking na Tąpadle xD
Dobrze, że na parkingu jest wypłaszczenie i terenowy podjazd nie zaczyna się jakimś hardkorem. Na starcie wyciszam organizm jadąc spokojnie 8kmh. Jednak wcale wiele tak ujechać się nie da jeśli nie chce się ujechać, więc tempo spada na 6kmh. Całkiem spory kawałek udaje się tak ujechać, aż w pewnym momencie z góry zjeżdża pickup ciągnący przyczepę z ... KONIEM! Z wrażenia tracę trakcje i wjeżdżam w kamienie, gdzie tracę całkiem przyczepność tylnego koła i koniec jazdy.
Ruszam w poprzek drogi i mozolnie wlokę się dalej. Okazuje się, że koń wcale nie był potrzebny, po prostu jest to trudniejszy kawałek pełen dużych jak niewielka garść luźnych kamieni. Strasznie ciężko mi się po tym porusza. Ogromnie ciężko jest utrzymać przyczepność tylnego koła pozwalającą na jakikolwiek ruch - ale walczę. Po sporym fragmencie takiej drogi jest przystanek przy jednej z wielu stacji drogi krzyżowej. Niestety nie pamiętam numeru. Odpoczywam tam chwilę, bo dalej jest grubszy kąt i widać, że kumulacja kamieni luzem jest tam przeogromna. Okazuje się, że nawet przystanek i zebranie sił mi nie pomogły. Początek walczę, ale po parunastu metrach nie udaje mi się nawet trzymać jakiegokolwiek kierunku, tylne koło traci przyczepność i postój... nie potrafię ruszyć, nawet w poprzek drogi. Cóż, poddałem się - prowadzę rower. Po kilkudziesięciu metrach znów staram się ruszyć, za 5 próbą udaje się, jadę kilka metrów, by znów polec. Po kilku nieudanych próbach startu znów prowadzę. Podprowadziłem tak dobre 300 metrów. Totalna porażka. Mam nadzieję, że to wina pogarszającego się stanu nawierzchni ;-) Po podprowadzeniu poprawia się i ruszam. Po chwili docieram do "ostrych" zakrętów pokrytych kostką brukową. Całe szczęście jest jednak całkiem sucha, więc podjazd po nich jest w sumie jednym z przyjemniejszych kawałków. Świetna przyczepność tego kawałka sprawia, że mimo jego sporego kąta jadę swobodnie 8kmh. Krótką przerwę kamieniową przelatuję wprost i kolejny brukowany podjazd pochłaniam jeszcze szybciej. Niestety potem jest wypłaszczenie i ostatni fragment podjazdu i... szczyt.
Na szczycie pierwsze co to popas. Podjeżdżam pod schronisko i jestem tak spragniony, że poza kolą którą wiozę na plecach kupuję sobie małe piwko. Piwko, banan padają od razu. Kolę wypijam delektując się słońcem na wieży widokowej. Wiatr niemiłosiernie tam wieje. Na wieży spędzam jakieś 15 minut. Pod koniec widać złowieszcze chmury nadlatujące z południowego zachodu.
Zjazd po kamieniach bardzo ostrożny. Zupełnie nie przypominał zeszłorocznego zlotu w dół. Kamienie tak mnie wytrząsły, że na powrocie staję w tym samym miejscu gdzie zatrzymałem się na podjeździe, żeby dać odpocząć wytłuczonym mięśniom i ścięgnom. Przydaje się. Dalsza część zjazdu na lekkim, kontrolowanym uślizgu w przedziale prędkości 30-50. Tylko raz było niebezpiecznie, jak mi tył wybiła jedna z rynien odprowadzających wodę wpoprzek drogi. Widok parkingu uznaję za prawdziwe błogosławieństwo - wreszcie koniec kamuli!
Zjazd asfaltem zaczynam od zablokowania amortyzatora. W sumie nie był to dobry krok, bo dziura na dziurze tam jest, a podjazd po prostu ich nie pokazał. Blokada jednak daje to, że łatwiej mi dokręcać. Chwilę po starcie kręcę, wpada 60parę km/h, ustawiam się w pozycję aero i lecę ile tylko można w dół.
Ze względu na porę i groźne chmury zjeżdżałem spowrotem na Sobótkę. Była to bardzo dobra decyzja, bo koło Rogowa Sobóckiego słyszę zbliżającą się burzę oraz widzę za sobą chmury które pożerają Ślężę. Wiatr na moje nieszczęście przestał wiać, jakby specjalnie chciał, żebym zmókł. Mimo to decyduję, że powrót będzie tą samą drogą, więc wiem ile mi zostało drobi i mogę pognać szybciej. Rozpędzam się i lecę przelotową w okolicach 30kmh.
Całkiem Żwawo dotarłem do Wrocławia, w którym zarządzam rozjazd. Z 30 robi się znów jak na dojeździe 22 i tak spokojnie pokonuję miasto. Jako że gdy wjeżdżałem do miasta to zachodziło słońce, to w miarę jak jadę robi się ciemniej i ciemniej. Dojeżdżam już po mocno wchodzącej w noc szarości.
Cóż forma słaba, trzeba przyznać, bo podjazd od rogatek na parkingu do schroniska zajął mi 39 minut. Zeszłoroczny wynik to 33 minuty, więc jest znacznie gorzej. Ale wtedy prowadziłem według relacji jakieś 20 metrów. Teraz blisko 300, do tego miałem postój (wliczony w czas podjazdu). Jako, że jechałem w tej samej konfiguracji sprzętowej, można też na starte opony zrzucić część winy i na to, że faktycznie luźne kamienie zrobiły się bardziej luźne. No nic, w tym roku raczej się już nie uda poprawić, ale zobaczymy jaki czas podjazdu wykręcę za rok :)
do pracy
Wtorek, 11 września 2012 Kategoria baza: Wrocław, bike: czerwony, cel: dojazd, dist: less than 50
Km: | 25.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:00 | km/h: | 25.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: czerwony | Aktywność: Jazda na rowerze |
W zasadzie to nie byłem potrzebny bo miałem dziś urlop. Wpadłem, pogadałem i stwierdziłem, ze pogoda jest na tyle dobra, że wracam i jadę porządną trasę strzelić.
na luzie
Poniedziałek, 10 września 2012 Kategoria baza: Wrocław, bike: czerwony, cel: bez celu, dist: less than 50
Km: | 55.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:02 | km/h: | 27.05 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 25.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: czerwony | Aktywność: Jazda na rowerze |
Głównie po mieście, ale także trochę poza miastem. Tak ło, bez celu w sumie.
tur de wały
Sobota, 8 września 2012 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: niedzielnie, dist: less than 50
Km: | 36.41 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:27 | km/h: | 25.11 |
Pr. maks.: | 46.07 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Popierniczanie po wałach z wieczora. Spora część z treningiem techniki pedałowania, czyli na jedną nóżkę :) Wprost uwielbiam wyprzedzać innych rowerzystów pedałując tylko jedną nogą.
praca
Piątek, 7 września 2012 Kategoria bike: czerwony, baza: Wrocław, cel: dojazd, dist: less than 50
Km: | 23.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:56 | km/h: | 24.64 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: czerwony | Aktywność: Jazda na rowerze |
praca
Czwartek, 6 września 2012 Kategoria cel: dojazd, baza: Wrocław, dist: less than 50, bike: czerwony
Km: | 32.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:22 | km/h: | 23.41 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: czerwony | Aktywność: Jazda na rowerze |