na rowerze jeździ bAdaśblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(10)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy badas.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2013

Dystans całkowity:244.20 km (w terenie 63.20 km; 25.88%)
Czas w ruchu:10:46
Średnia prędkość:22.68 km/h
Maksymalna prędkość:58.86 km/h
Suma podjazdów:1220 m
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:61.05 km i 2h 41m
Więcej statystyk

Mietków-Sady

Niedziela, 20 października 2013 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: treningowo, dist: 100 and more, opis: nie sam
Km: 129.23 Km teren: 20.00 Czas: 05:02 km/h: 25.67
Pr. maks.: 52.69 Temperatura: 21.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: 300m Sprzęt: blurej Aktywność: Jazda na rowerze
Jakoś tak się wczoraj udało zgadać na wspólny wyjazd z ludkami z bloga - dołączyliśmy do WFu prowadzonego przez mgr Janusza Gryszko (chwała!) a padło dziś na trasę kończącą wf - zapora w Mietkowie. Trasa w pobliże Ślęży więc był pomysł żeby zaharpaganić na szczyt - stąd mtb.

Grupa raczej słaba, ale piknikowe tempo mi nie przeszkadzało. Jechaliśmy sobie na końcu rozmawiając. Dopiero przed Kątami szybki atak, no ale że do Kątów blisko to nie udało się zrobić jakiejś wielkiej przewagi. Na postoju w Kątach poprowadziliśmy akcję ratunkową - jeden z zapisanych na wf zerwał łańcuch nieopodal przystanku w Rynku. Ostatecznie i tak postanowił wrócić do Wrocławia pociągiem albo zamówioną pomocą a my pomknęliśmy z grupą dalej.

Z rynku w Kątach wyruszyliśmy nieco później niż grupa. Ta wolna grupa zrobiła nieoczekiwanie sporą przewagę. Tutaj też odpadł nam jeden kolega - kontuzja kolana nie doleczona się odezwała i musiał skapitulować (choć chciał walczyć, ale widać było, że nic z tego nie będzie, z takim bólem się nie wygra).

Powoli doszliśmy grupę i... poszedł mocny atak na zjeździe. Ja po sporej zmianie pod wiatr nie dałem rady i straciłem koło. Atak prowadził człowieczek na szosie, co nieco mnie rehabilituje w moich oczach. Jednak mimo silnego wiatru w twarz trzymałem dystans i doszedłem 3 osobową ucieczkę. Podreperowałem tętno jadąc na ogonie aż zaczął się jakiś podjeździk. Postąpiłem równie wrednie wobec kolegi na szosie jak wcześniej postąpiono wobec mnie - dałem mocną zmianę i go urwałem :) Ale wredna małpa ze mnie.

Do Mietkowa i Bożygniewu dotarliśmy sporo przed grupą, posiedzieliśmy na zaporze oczekując reszty a gdy Ci nadjechali podjechaliśmy na nabrzeże z plażą i molem. Tam popasik. Wśród piasku plaży, dźwięku fal, skąpani w promieniach słonecznych, z widokiem na Ślężę... ehhh tak przyjemnie, można by tam zostać.

Mimo sporych wątpliwości (już spory dystans, dość późna pora) ruszyliśmy w stronę podjazdu na Ślężę. Pogubiliśmy jednak trasę i aby wrócić w stronę Ślęży jechaliśmy jakimiś polnymi drogami. Potem przez wioski bez asfaltu (bruk) by wreszcie dotrzeć wprost do Białej pod Sadami (jak to zwykle bywa, z wielkiego zagubienia wraca się wprost do celu). Zrobiło się jednak na tyle późno (mieliśmy przednie i tylne światło na trzech) i tak długo jechaliśmy na sucho i w głodzie, że odpadł nawet pomysł wjazdu na Tąpadła.

Popas pod PoloMarketem w Sobótce odnowił siły na tyle, że trasę Sobótka Wrocław zrobiliśmy 35ką ze średnią 37? Wiatr dla odmiany pchał nas do przodu, ale i tak zdrowe tempo.

Potem przejechałem jeszcze z pozostałymi przez cały Wrocław by wrócić robiąc pętlę po Wielkiej Wyspie.

Na Moście Milenijnym skropił mnie zapowiadany w prognozach deszcz. Trzeba przyznać, że tak dobrej pogody nie spodziewałem się w najśmielszych snach. Słońce, >20C - aż musiałem zdjąć nogawki i buffa z szyi bo było mi za gorąco.

Krótko - dzięki wszystkim uczestnikom za wyborny wyjazd i prześwietne wykorzystanie jednego z ostatnich (jak nie ostatniego) letniego (mimo jesieni w kalendarzu) dnia tego roku.

standardowo, po wielkiej wyspie

Sobota, 19 października 2013 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: bez celu, dist: less than 50
Km: 47.31 Km teren: 0.00 Czas: 01:51 km/h: 25.57
Pr. maks.: 50.70 Temperatura: 14.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: 100m Sprzęt: blurej Aktywność: Jazda na rowerze
Jakoś tak mocy brak, dlatego toczyłem się powoli i podziwiałem piękną polską jesień. Słońce nisko a do tego drzewa kolorowe i liście na ścieżkach. Zaprawdę miłe dla oka widoki.

Odkręca mi się lewa klamka hamulcowa, odało mi się ją dziś w trakcie jazdy pociągnąć do góry. Potem oczywiście zeszła w dół, bo klamki mają być w dół ;-) Ale jest to niepokojące zjawisko. Przy śrubach nigdy manipulacji nie odwalałem, ale są totalnie zardzewiałe od tych wszystkich alpejskich deszczy. Mam nadzieję, że gdzieś im się nie przerdzewiało za bardzo. To z kolei wzbudza pewien niepokój o stan całego roweru. No ale w sumie amortyzator przeszedł przegląd bez żadnych problemów, został przesmarowany i jedna uszczelka tylko wymieniona... No nic, może jak oddam na serwis hamulce, bo przód już ledwo zipie to od razu wspomnę o przeglądzie całości.

po mieście

Niedziela, 13 października 2013 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: niedzielnie, dist: less than 50
Km: 34.46 Km teren: 12.00 Czas: 01:25 km/h: 24.32
Pr. maks.: 43.87 Temperatura: 10.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: 70m Sprzęt: blurej Aktywność: Jazda na rowerze

Rozhledna na Biskupské kupě

Sobota, 5 października 2013 Kategoria bike: blurej, cel: turistas, dist: less than 50, opis: foto
Km: 33.20 Km teren: 31.20 Czas: 02:28 km/h: 13.46
Pr. maks.: 58.86 Temperatura: 15.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: 750m Sprzęt: blurej Aktywność: Jazda na rowerze
Pewnego ciepłego jesiennego dnia - a wspomnieć należy, że roku 2013 złota polska jesień była wyjątkowo złota - postanowiłem w drodze do rodzinnego domu zahaczyć o pewne wzniesienie, na które postanowiłem wjechać tak na prawdę już we wczesnym dzieciństwie. Pamiętam jak dziś (no dobra, wcale nie) jak będąc w podstawówce byłem z siostrą na wycieczce na Biskupią Kopę - wówczas to była największa góra na jaką wbiłem, ale istotny tutaj jest fakt, że widziałem wtedy wnoszącego rower faceta w obcisłym. Oczywiście to wspomnienia nie ma tutaj żadnego znaczenia a po prostu chciałem wstawić jakiś wstęp, żeby cokolwiek tekstu w ogóle było :)

Dobra, jedziemy z fotami, bo izotonik plastikiem naciąga.

Start w Pokrzywnej, wysokość 340m n.p.m. Maździocha zostaje tuż nad Złotym Potokiem, podczas parkowania miałem chwilę grozy czy do niego nie wjadę. Ma całkiem fajną miejscówkę tuż obok Alfy 159Merca W201 - zacne towarzycho, nie będzie się nudziła. Ruszam nieco zdezorientowany, bo choć jestem na szlaku z którego chciałem wystartować, to nie wiem w którą jego stronę powinienem jechać - jest płasko. Wybrałem złą ;-) Orientuję się kiedy trafiam na skrzyżowanie ze szlakiem z którego zrezygnowałem, bo bałem się, że na niego nie trafię - ha! ot zrządzenie losu. Napieramy więc wzwyż.


Początek jest dość łagodny mimo, że to szlak pieszy a nie rowerowy (zaczynałem na rowerowym). Jedyne problemy sprawia błoto, być może widoczne gdzieś za przednim kołem blureja.


Po jakimś czasie robi się jednak grubiej, do tego poza kałużami... pieszy szlak został przejechany przez drwali. Ścieżka jest momentami ledwo dostrzegalna, pełno jest gałęzi i pościnanych drzewek. Kiedy robi się na prawdę stromo muszę prowadzić. Pierwsze drzewko jakoś przeskoczę, drugie także, ale zawsze znajdzie się takie na którym albo braknie sił, albo tylne koło się uślizgnie i koniec jazdy. Tuż przy wypłaszczeniu, kiedy wreszcie wyjechałem z obszaru ściętych drzew znalazłem grzybka podczas gdy starałem się zidentyfikować kierunek w którym dalej kieruje się szlak.


Mimo trudności technicznej szlaku pieszego dość szybko osiągam pierwszy szczycik. Szyndzielowa 533m n.p.m. Już prawie 200m uphillu zrobione. Blurej w nowych białych bucikach pozuje do zdjęcia pod tabliczką.


Dalej przebieg szlaku jest bardzo ciekawy. Najpierw jest krótki zjazd - nie ma co panikować, nawet ja sobie poradziłem na nim. Po czym jedzie się spory kawałek granią by rozpocząć wspinaczkę na kolejny szczycik pośredni. Przejażdżka grania nie jest bynajmniej po płaskim, jest to seria niewielkich hopek uatrakcyjnionych bardzo skałami i korzeniami - miejscami skałki bywają większe niż rosłe hipopotamy.


To już Zamkowa Góra na którą dotarłem po krótkiej wspinaczce po przejeździe granią (trawersie można by też rzec).


Za Zamkową Górą nie tylko czekał mnie zjazd ale też najdłuższy chyba płaski fragment trasy. Fajnie można było pocinać i tylko amortyzator pracował na kamulach.


Taki wysiłek i tempo zasługiwały na odpoczynek. Więc jak tylko znalazła się fajna ławeczka to sobie na niej przycupnęliśmy na chwilkę. To miejsce to Plac Konrada Habla. Snickers krzepi i jedziemy dalej, szczególnie, że w okolicy tej było bardzo mokro i zimno. Może się wydawać, że jadę szlakiem rowerowym i... tak w tym momencie jest, bo piesze szlaki z rowerowym co chwila się przecinają a fragmenty są po prostu wspólne.


To już Przełęcz Morka (707m n.p.m.). W sumie nie wiem jakim cudem nagle taki skok wysokości :) A tak serio to było tam kilka momentów. Sam podjazd pieszym szlakiem pod Morką jest bardzo interesujący, fajnym "rowem" się jedzie. W sumie zjazd jest jeszcze lepszy. Ogólnie wokół mokrej można sobie pojeździć.


Za Przełęczą Mokrą jest kawałek "wypłaszczenia" bo tam szlak pieszy znów łączy się z rowerowym. Wypłaszczenie to jest o tyle dobre, że potem zaczyna się atak szczytowy na Biskupią Kopę - można więc zregenerować siły, albo podreperować średnią prędkość.


Jak pisałem, tuż tuż i zaczął się atak szczytowy. Jak przystało na harpagana czym pojechałem - czarnym kurde pieszym szlakiem. Szczyt kurde geniuszu trzeba przyznać. Pojechałem to w tym momencie za mocne słowo. Troszkę wstyd, ale baaaardzo dużą część ataku szczytowego po prostu prowadziłem rower. Luźne kamienie, stromizna, jeszcze więcej kamieni, wąska ścieżka a po bokach gęsta kosodrzewina, jeżyny, chujemujedzikiewęże. No, dobra, nie tłumaczę się, po prostu cienki jestem jak przysłowiowa dupa węża. Na zdjęciu wyglądam jak pół dupy zza krzaka, bo przysłowiowo jak w Kieleckim były warunki. Na wieżę nie wchodziłem, bo pełno oszustów i złodziei na szczycie a roweru nie ma czym przypiąć. Do tego musiałem ubrać na siebie wszystkie, dokładnie wszystkie ubrania jakie ze sobą wiozłem i nadal było zimno. Zjadłem więc batonik musli i na dół - dogonić jadące konno dziewczyny które mijałem podczas gdy jeszcze podjeżdżałem.


Jakieś 50m od szczytu (w poziomie 50m), tak żeby mieć jakiś widok z góry.


Z Grzebienia był całkiem fajny widok na świat, ale zamiast widoku macie plakietkę, po widok każdy sobie sam może pojechać. Poza widokiem Grzebień to jakieś cholerne gołoborze. Tyle kamieni, co tam, to by można połowę świata muzułmańskiego ukamienować i jeszcze by zostało. Jazda była beznadziejna dlatego zmieniłem nieco kierunek, wróciłem się troszkę, przejechałem przy schronisku i wróciłem na rowerowy szlak w celu szybkiego zjazdu - bo jak podejrzewałem nie mam techniki na szlak pieszy.


Szlak rowerowy okazał się na tyle przyjemny, że sobie leciałem 30-50, bo choć tego nie widać to jest na nim też jakoś tam pochyło. Ogólnie to rewelolo ten szlak rowerowy, po co się tym pieszym męczyłem?


Ano, po to męczyłęm się pieszym, bo na rowerowym nudy i człowiekowi odbija i robi takie rzeczy jak widać na zdjęciu powyżej.


Rowerowy...


O i to jest bardzo ważne miejsce - Przełęcz Pod Zamkową Górą. Zrobiłem dookoła niej ze 3 pętle i dlatego taki wielki dystans wycieczki jest ;-) Nie no ale seriancko, trasa do niej i od niej jest superaśna, trasa dookoła niej też, po prostu chce się tam jeździć.


Jedyna wada dróg w tej okolicy to te kamienie. Tak na nich trzęsie i rzuca, że może komuś np. wylecieć bidon, upaść na ustnik i wbić ustnik do środka. To właśnie zdarzyło się mnie i straciłem swój ulubiony bidon Elite 1L. Cholerny 1L rewelacyjnego bidonu... ehh... no nic koszta zabawy na świeżym powietrzu.


Pomyślałem, że skoro pękł mi bidon to sfotografuję także blureja, na wszelki wypadek jakby miał pęknąć to niech chociaż ma jedno zdjęcie w kwiecie wieku/siły/urody/takietam.


A co mi tam, jak już stoję i płaczę nad bidonem to i drzewo niech ma zdjęcie. Jakby miało pęknąć to przynajmniej jakaś pamiątka zostanie.


No i droga, nie można zapomnieć o drodze. Przecież z fizyki wiadomo, że akcja=reakcja, więc z taką samą siłą z jaką oberwał bidon oberwało się i drodze. Jakby miała pęknąć albo coś to też niech ma zdjęcie zawczasu.


To jeszcze z pętli dookoła Przełęczy Pod Zamkową Górą. Nie widać, ale w żałobie po bidonie jadę.


A to już próby artystycznego ujęcia zjazdu z Przełęczy Pod Zamkową Górą. Świetny kawałek zjazdu, tylko było nieco zbyt mokro i grząsko żeby tam poszaleć. Musiałem sporą część przejechać obok tego rowu/drogi.


Hehe, jest też z inną częścią roweru ;p


A teraz bez ściemy. Kilometrów wyszło więcej nie dlatego, że odwaliłem milion kółek po jakiejś tam przełęczy (choć faktycznie to zrobiłem) ale dlatego, że robiłem wszystkie misje poboczne, w tym wjechałem sobie na Olszak (453m n.p.m.) - a start do niego był praktycznie spod startu na Biskupią, bo z 500m obok przez wieś przejechałem no i rzekę też przepłynąłem.


Szlak na Olszak miał ten plus niewątpliwy, że przejeżdżał nie tylko przez jakieś tam szczyciki czy placyki ale też zahaczył o jakieś zalane kamieniołomy i takie tam atrakcje. Tutaj może nie widać za dobrze, ale tam rzęsa wodna pływa i jest ze 4 metry spadania do poziomu tejże rzęsy wodnej z poziomu tego że blureja.


Jak np. tutaj, Żabie Oczko.


Żabie Oczko z innej perspektywy, być może bardziej korzystnej. Mimo zmęczenia i późnej pory jakoś niespecjalnie zachęcało do kąpieli. Jednakoż wcale nie dlatego, że gdzieś tam pałętał się znak zakazujący kąpieli. Ogólnie sprawia wrażenie, że nie nadaje się za bardzo do nurkowania dla osób o wzroście powyżej 20cm


Być może zapomniałem dodać, ale szlak na Olszak to też oczywiście pieszy i tym razem bez opcji na rowerowy jeśli się orientuję dobrze. Tutaj takie ujęcie za plecy - tamtędy przyjechałem. Pod górę nie wiem czy bym dał rady, bo choć za wysokie toto nie było to dość, hmm, jakby to ująć właściwie, "skaliste". Potem był kawałek ścieżki edukacyjnej, kawałek ciekawego zjazdu i krótki przejazd do samochodu wąskim asfalcikiem/trasą rowerową i koniec. Na mecie byłem idealnie o czasie gdyż słoneczko właśnie zaszło i zaczynało robić się ciemno.

Krótko podsumowując. Tereny na rower idealne, liczba ścieżek wprost nieograniczona, praktycznie każdy szlak pieszy jest przejezdny. Dla osób zupełnie nie technicznych może zajść potrzeba, żeby po tych kamieniach podprowadzić przez chwilę rower. Ale ogólnie nie ma tam jakichś gigantycznych dystansów i po chwili znów powinno się zacząć przejezdnie lub choćby płasko - więc łatwo na tyle aby dało się jechać bez techniki. Bardzo udany wyjazd i na pewno jeszcze odwiedzę tamte rejony do czego też wszystkich bardzo zachęcam.

kategorie bloga

Moje rowery

blurej 8969 km
fernando 26960 km
koza 274 km
oldsmobile 3387 km
czerwony 6919 km
kuota 1075 km
orzeł7 14017 km

szukaj

archiwum