Wpisy archiwalne w kategorii
opis: nie sam
Dystans całkowity: | 12268.84 km (w terenie 2089.00 km; 17.03%) |
Czas w ruchu: | 561:41 |
Średnia prędkość: | 21.76 km/h |
Maksymalna prędkość: | 86.80 km/h |
Suma podjazdów: | 49005 m |
Liczba aktywności: | 193 |
Średnio na aktywność: | 63.57 km i 2h 57m |
Więcej statystyk |
tur de wały++
Wtorek, 10 czerwca 2014 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: bez celu, dist: from 50 to 100, opis: nie sam, opis: piosnka
Km: | 57.62 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:42 | km/h: | 21.34 |
Pr. maks.: | 38.01 | Temperatura: | 28.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 120m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Praca, z pracy i po wałach. Przy czym po wałach z siostrą.
Ogólnie tempo wypoczynkowe, ale trasa po wałach wzbogacona o wszelkie wzgórza, góreczki i wiadukty jakie się tylko dało zrobić, niektóre 2 razy zanim siostra podjechała raz ;-) Trasa nieco pokomplikowana przez remonty, szczególnie odcinek po wałach miał inny przebieg niż chciałem.
Ciepło, ale już nie skwar, rower dawał przyjemny chłodek owiewającego ciało powietrza. Zapasznie i ogólnie przyjemnie, świetny wieczór na rower.
I na koniec piosnka.
Ogólnie tempo wypoczynkowe, ale trasa po wałach wzbogacona o wszelkie wzgórza, góreczki i wiadukty jakie się tylko dało zrobić, niektóre 2 razy zanim siostra podjechała raz ;-) Trasa nieco pokomplikowana przez remonty, szczególnie odcinek po wałach miał inny przebieg niż chciałem.
Ciepło, ale już nie skwar, rower dawał przyjemny chłodek owiewającego ciało powietrza. Zapasznie i ogólnie przyjemnie, świetny wieczór na rower.
I na koniec piosnka.
Kampinos + Wawa
Sobota, 7 czerwca 2014 Kategoria cel: niedzielnie, opis: nie sam, opis: piosnka
Km: | 60.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:00 | km/h: | 20.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Weekend spędzony w Warszawie. Celem zwiedzenie Kampinosu. Kampinos wielki, więc udało się tylko zahaczyć jego fragment, ale i tak mi się podobało. Bardzo różnorodny ten las. Przypuszczam, że jakby wjechać w głębokie partie to byłoby mocno puszczowo/bagniście, bo właśnie zmienia się wraz z zagłębianiem się w serce tego lasu. Piękne tereny na rower. Gdyby je jeszcze minimalnie chociaż pofalować (bo raczej gładko jest jak na patelni) to byłoby całkiem miodnie cudnie i w ogóle.
Turystyczno-niedzielnie, na pożyczonym rowerze w beznadziejnym stanie w towarzystwie mojej Basi (której należą się gratulacje za niezłe tempo)... dlatego brak roweru i danych wycieczki. Dystans na oko z dwóch dni (w drugi dzień odrobina kręcenia się po Warszawie). Prawdopodobnie było zrobione więcej...
I jeszcze muzyczka, taka rozgrzeweczka przed Openerem
Turystyczno-niedzielnie, na pożyczonym rowerze w beznadziejnym stanie w towarzystwie mojej Basi (której należą się gratulacje za niezłe tempo)... dlatego brak roweru i danych wycieczki. Dystans na oko z dwóch dni (w drugi dzień odrobina kręcenia się po Warszawie). Prawdopodobnie było zrobione więcej...
I jeszcze muzyczka, taka rozgrzeweczka przed Openerem
dolina Dunajca
Środa, 30 kwietnia 2014 Kategoria bike: blurej, cel: niedzielnie, cel: turistas, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: | 44.34 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 02:39 | km/h: | 16.73 |
Pr. maks.: | 62.82 | Temperatura: | 15.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 900m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Przejażdżka przez Dolinę Dunajca oraz okoliczne pagórki z Basią (dla której szacun za udaną walkę z górskimi podjazdami).
Przewyższenie wpisuję na pałę, bo gpsies jakieś astronomiczne wartości podaje... Fakt, nie było za wiele jazdy po płaskim (nawet przełom Dunajca jest pofałdowany, bo co jakiś czas klif a potem droga na poziomie wody), ale ponad 2km bym odczuł w nogach nawet przy spokojnej jeździe.
Przewyższenie wpisuję na pałę, bo gpsies jakieś astronomiczne wartości podaje... Fakt, nie było za wiele jazdy po płaskim (nawet przełom Dunajca jest pofałdowany, bo co jakiś czas klif a potem droga na poziomie wody), ale ponad 2km bym odczuł w nogach nawet przy spokojnej jeździe.
praca
Środa, 12 marca 2014 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: dojazd, dist: less than 50, opis: nie sam
Uczestnicy
Km: | 48.99 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 02:00 | km/h: | 24.50 |
Pr. maks.: | 40.06 | Temperatura: | 12.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 70m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Mietków-Sady
Niedziela, 20 października 2013 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: treningowo, dist: 100 and more, opis: nie sam
Km: | 129.23 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 05:02 | km/h: | 25.67 |
Pr. maks.: | 52.69 | Temperatura: | 21.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 300m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jakoś tak się wczoraj udało zgadać na wspólny wyjazd z ludkami z bloga - dołączyliśmy do WFu prowadzonego przez mgr Janusza Gryszko (chwała!) a padło dziś na trasę kończącą wf - zapora w Mietkowie. Trasa w pobliże Ślęży więc był pomysł żeby zaharpaganić na szczyt - stąd mtb.
Grupa raczej słaba, ale piknikowe tempo mi nie przeszkadzało. Jechaliśmy sobie na końcu rozmawiając. Dopiero przed Kątami szybki atak, no ale że do Kątów blisko to nie udało się zrobić jakiejś wielkiej przewagi. Na postoju w Kątach poprowadziliśmy akcję ratunkową - jeden z zapisanych na wf zerwał łańcuch nieopodal przystanku w Rynku. Ostatecznie i tak postanowił wrócić do Wrocławia pociągiem albo zamówioną pomocą a my pomknęliśmy z grupą dalej.
Z rynku w Kątach wyruszyliśmy nieco później niż grupa. Ta wolna grupa zrobiła nieoczekiwanie sporą przewagę. Tutaj też odpadł nam jeden kolega - kontuzja kolana nie doleczona się odezwała i musiał skapitulować (choć chciał walczyć, ale widać było, że nic z tego nie będzie, z takim bólem się nie wygra).
Powoli doszliśmy grupę i... poszedł mocny atak na zjeździe. Ja po sporej zmianie pod wiatr nie dałem rady i straciłem koło. Atak prowadził człowieczek na szosie, co nieco mnie rehabilituje w moich oczach. Jednak mimo silnego wiatru w twarz trzymałem dystans i doszedłem 3 osobową ucieczkę. Podreperowałem tętno jadąc na ogonie aż zaczął się jakiś podjeździk. Postąpiłem równie wrednie wobec kolegi na szosie jak wcześniej postąpiono wobec mnie - dałem mocną zmianę i go urwałem :) Ale wredna małpa ze mnie.
Do Mietkowa i Bożygniewu dotarliśmy sporo przed grupą, posiedzieliśmy na zaporze oczekując reszty a gdy Ci nadjechali podjechaliśmy na nabrzeże z plażą i molem. Tam popasik. Wśród piasku plaży, dźwięku fal, skąpani w promieniach słonecznych, z widokiem na Ślężę... ehhh tak przyjemnie, można by tam zostać.
Mimo sporych wątpliwości (już spory dystans, dość późna pora) ruszyliśmy w stronę podjazdu na Ślężę. Pogubiliśmy jednak trasę i aby wrócić w stronę Ślęży jechaliśmy jakimiś polnymi drogami. Potem przez wioski bez asfaltu (bruk) by wreszcie dotrzeć wprost do Białej pod Sadami (jak to zwykle bywa, z wielkiego zagubienia wraca się wprost do celu). Zrobiło się jednak na tyle późno (mieliśmy przednie i tylne światło na trzech) i tak długo jechaliśmy na sucho i w głodzie, że odpadł nawet pomysł wjazdu na Tąpadła.
Popas pod PoloMarketem w Sobótce odnowił siły na tyle, że trasę Sobótka Wrocław zrobiliśmy 35ką ze średnią 37? Wiatr dla odmiany pchał nas do przodu, ale i tak zdrowe tempo.
Potem przejechałem jeszcze z pozostałymi przez cały Wrocław by wrócić robiąc pętlę po Wielkiej Wyspie.
Na Moście Milenijnym skropił mnie zapowiadany w prognozach deszcz. Trzeba przyznać, że tak dobrej pogody nie spodziewałem się w najśmielszych snach. Słońce, >20C - aż musiałem zdjąć nogawki i buffa z szyi bo było mi za gorąco.
Krótko - dzięki wszystkim uczestnikom za wyborny wyjazd i prześwietne wykorzystanie jednego z ostatnich (jak nie ostatniego) letniego (mimo jesieni w kalendarzu) dnia tego roku.
Grupa raczej słaba, ale piknikowe tempo mi nie przeszkadzało. Jechaliśmy sobie na końcu rozmawiając. Dopiero przed Kątami szybki atak, no ale że do Kątów blisko to nie udało się zrobić jakiejś wielkiej przewagi. Na postoju w Kątach poprowadziliśmy akcję ratunkową - jeden z zapisanych na wf zerwał łańcuch nieopodal przystanku w Rynku. Ostatecznie i tak postanowił wrócić do Wrocławia pociągiem albo zamówioną pomocą a my pomknęliśmy z grupą dalej.
Z rynku w Kątach wyruszyliśmy nieco później niż grupa. Ta wolna grupa zrobiła nieoczekiwanie sporą przewagę. Tutaj też odpadł nam jeden kolega - kontuzja kolana nie doleczona się odezwała i musiał skapitulować (choć chciał walczyć, ale widać było, że nic z tego nie będzie, z takim bólem się nie wygra).
Powoli doszliśmy grupę i... poszedł mocny atak na zjeździe. Ja po sporej zmianie pod wiatr nie dałem rady i straciłem koło. Atak prowadził człowieczek na szosie, co nieco mnie rehabilituje w moich oczach. Jednak mimo silnego wiatru w twarz trzymałem dystans i doszedłem 3 osobową ucieczkę. Podreperowałem tętno jadąc na ogonie aż zaczął się jakiś podjeździk. Postąpiłem równie wrednie wobec kolegi na szosie jak wcześniej postąpiono wobec mnie - dałem mocną zmianę i go urwałem :) Ale wredna małpa ze mnie.
Do Mietkowa i Bożygniewu dotarliśmy sporo przed grupą, posiedzieliśmy na zaporze oczekując reszty a gdy Ci nadjechali podjechaliśmy na nabrzeże z plażą i molem. Tam popasik. Wśród piasku plaży, dźwięku fal, skąpani w promieniach słonecznych, z widokiem na Ślężę... ehhh tak przyjemnie, można by tam zostać.
Mimo sporych wątpliwości (już spory dystans, dość późna pora) ruszyliśmy w stronę podjazdu na Ślężę. Pogubiliśmy jednak trasę i aby wrócić w stronę Ślęży jechaliśmy jakimiś polnymi drogami. Potem przez wioski bez asfaltu (bruk) by wreszcie dotrzeć wprost do Białej pod Sadami (jak to zwykle bywa, z wielkiego zagubienia wraca się wprost do celu). Zrobiło się jednak na tyle późno (mieliśmy przednie i tylne światło na trzech) i tak długo jechaliśmy na sucho i w głodzie, że odpadł nawet pomysł wjazdu na Tąpadła.
Popas pod PoloMarketem w Sobótce odnowił siły na tyle, że trasę Sobótka Wrocław zrobiliśmy 35ką ze średnią 37? Wiatr dla odmiany pchał nas do przodu, ale i tak zdrowe tempo.
Potem przejechałem jeszcze z pozostałymi przez cały Wrocław by wrócić robiąc pętlę po Wielkiej Wyspie.
Na Moście Milenijnym skropił mnie zapowiadany w prognozach deszcz. Trzeba przyznać, że tak dobrej pogody nie spodziewałem się w najśmielszych snach. Słońce, >20C - aż musiałem zdjąć nogawki i buffa z szyi bo było mi za gorąco.
Krótko - dzięki wszystkim uczestnikom za wyborny wyjazd i prześwietne wykorzystanie jednego z ostatnich (jak nie ostatniego) letniego (mimo jesieni w kalendarzu) dnia tego roku.
Wzgórza Trzebnickie: Prusice
Sobota, 28 września 2013 Kategoria opis: nie sam, dist: 100 and more, cel: treningowo, bike: kuota, baza: Wrocław
Uczestnicy
Km: | 112.66 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:46 | km/h: | 29.91 |
Pr. maks.: | 71.10 | Temperatura: | 12.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 820m | Sprzęt: kuota | Aktywność: Jazda na rowerze |
Akurat przygotowałem sobie obiad, gdy zadzwonił Tomek i zaproponował przejażdżkę po Wzgórzach Trzebnickich. Ogólnie i tak planowałem po obiedzie wyskoczyć gdzieś na rower - tyle, że raczej w miasto i las, bo najcieplej to jednak nie było (16C na starcie, więc niby ciepło).
Początek po płaskim jechało mi się średnio, bo pod wiatr było. Potwierdziło się też że jak zimno to się męczę miliard razy bardziej.Jak tylko zaczęły się podjaździki to jechało mi się zaprawdę niełatwo. W Trzebnicy miałem już ochotę jechać z powrotem, bo w takich warunkach to dystans 80km jest już całkiem zadowalający. No ale pojechaliśmy dalej na Prusice. Tam pomyliliśmy drogę by wrócić do Oborników a stamtąd do Trzebnicy i powrót tą samą trasą. W Trzebnicy popas, ja byłem już zupełnie suchy a Tomek głodował. Już przed Trzebnicą zaczyna robić się chłodno, by w okolicach Pasikurowic zrobiło się 11C.
Na końcówce ledwo pod Gądowiankę podjechałem. Przez miasto trzeba było z siebie żyły wyprówać żeby średniej za bardzo nie wytracić. Ale na Gądowiankę sił już nie starczyło i wturlałem się 18km/h.
Dojechałem całkowicie zmasakrowany. Dzisiaj boli mnie gardło. Ale przejażdżka sumarycznie udana.
Wpis u Tomka, można tam trasę zobaczyć
Początek po płaskim jechało mi się średnio, bo pod wiatr było. Potwierdziło się też że jak zimno to się męczę miliard razy bardziej.Jak tylko zaczęły się podjaździki to jechało mi się zaprawdę niełatwo. W Trzebnicy miałem już ochotę jechać z powrotem, bo w takich warunkach to dystans 80km jest już całkiem zadowalający. No ale pojechaliśmy dalej na Prusice. Tam pomyliliśmy drogę by wrócić do Oborników a stamtąd do Trzebnicy i powrót tą samą trasą. W Trzebnicy popas, ja byłem już zupełnie suchy a Tomek głodował. Już przed Trzebnicą zaczyna robić się chłodno, by w okolicach Pasikurowic zrobiło się 11C.
Na końcówce ledwo pod Gądowiankę podjechałem. Przez miasto trzeba było z siebie żyły wyprówać żeby średniej za bardzo nie wytracić. Ale na Gądowiankę sił już nie starczyło i wturlałem się 18km/h.
Dojechałem całkowicie zmasakrowany. Dzisiaj boli mnie gardło. Ale przejażdżka sumarycznie udana.
Wpis u Tomka, można tam trasę zobaczyć
dla towarzystwa
Niedziela, 8 września 2013 Kategoria baza: Wrocław, bike: kuota, cel: niedzielnie, dist: from 50 to 100, opis: nie sam
Km: | 73.87 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:22 | km/h: | 21.94 |
Pr. maks.: | 39.71 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: kuota | Aktywność: Jazda na rowerze |
Tempo takie a nie inne, bo jechałem jedynie dla towarzystwa. Siostra zaczęła z miesiąc temu jeździć na rowerze po kilka razy w tygodniu. No i efekty widać szybko. Jeszcze rok temu robiła 15-20km i padała, a teraz całkiem przyzwoity kawałek zniosła bez problemów. Co prawda starałem się jechać z przodu i osłaniać przed wiatrem, do tego trzymać równe tempo (bo sama ma tendencje do napierdzielania 27kmh co zapewne skończyło by wycieczkę bardzo szybko). Ogólnie nuda, ale nie byłem w najlepszym stanie fizycznym i sam bym pewnie nic nie zrobił, albo zrobił z jakimś żenującym wynikiem. Ogólnie organizm wyniszczony po imprezie ;-)
relaks
Niedziela, 1 września 2013 Kategoria baza: Wrocław, bike: kuota, cel: niedzielnie, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: | 40.12 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:40 | km/h: | 24.07 |
Pr. maks.: | 34.58 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 90m | Sprzęt: kuota | Aktywność: Jazda na rowerze |
Niedzielna, spokojna przejażdżka w towarzystwie. Nogi po wczoraj pozwoliłyby na sporo. Nie było już czuć zmęczenia - 10h snu to jednak rewelacyjna regeneracja. Mimo to jechałem powolutku i pokornie trzymałem tempo by nie zgubić reszty.
szoszowo
Sobota, 17 sierpnia 2013 Kategoria baza: Byczyna, bike: kuota, cel: treningowo, dist: from 50 to 100, opis: nie sam
Uczestnicy
Km: | 50.86 | Km teren: | 0.50 | Czas: | 01:34 | km/h: | 32.46 |
Pr. maks.: | 48.76 | Temperatura: | 28.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: kuota | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś nie za bardzo miałem ochotę na jazdę, jednak brat namówił mnie żeby się przejechać.
wpis u brata
Z braku ochoty oszczędzałem się przez pierwsze kilka kilometrów, ale droga Chruścin -> Bolesławiec rozbestwiła mnie odrobinkę.
W Bolesławcu zachciało mi się odwiedzić wieżę. Wpadło trochę terenu na podjazd na wieżę. Posiedzieliśmy trochę na fragmencie muru. Wejście na wieżę było otwarte, ale jakoś w Polsce trudno mi zostawić rower za 5 tysiaków bez opieki więc nie skorzystałem (przez co troszkę smutłem, szczególnie, że fajne dziewoje wbijały akurat na wieżę). Aby nie było za nudno zgubiłem gdzieś na podjeździe rękawiczkę - całe szczęście wspomniane dziewoje podpowiedziały gdzie szukać i po kilkuminutowych poszukiwaniach udało się zgubę odnaleźć. Z Bolesławca ruszyliśmy już zdecydowanie raźniejszym tempem.
Tylko na najmocniejszej górce przed Mieleszynem prędkość spadła <30 ale zatrzymała się na 27km/h. Za to od górki i dalej cały odcinek Mieleszynek->Klatka lecieliśmy >40km/h (tam też max speed wycieczki).
Takie tempo zmęczyło mnie już jednak i potem na odcinku leśnym na Łękę Opatowską podjazdy dość mocno mnie męczyły. Główną dopiero pierwsza górka przed Byczyną zbiła tempo <30 (ponownie około 27km/h), natomiast następna poszła "z blatu" i był moment na >40 km/h ;-)
Ogólnie w szoku jestem, że brachol tak mocne tempo utrzymał bez większego uszczerbku na zdrowiu i koła nie stracił ani na chwilę. Niby wiele nie jeździ ale trzeba przyznać, że mocny jest.
Wykreśliłem sobie trasę, żeby profil wysokości oszacować (podjazd na wieżę w Bolesławcu zastąpiłem pętlą przez wioskę).
wpis u brata
Z braku ochoty oszczędzałem się przez pierwsze kilka kilometrów, ale droga Chruścin -> Bolesławiec rozbestwiła mnie odrobinkę.
W Bolesławcu zachciało mi się odwiedzić wieżę. Wpadło trochę terenu na podjazd na wieżę. Posiedzieliśmy trochę na fragmencie muru. Wejście na wieżę było otwarte, ale jakoś w Polsce trudno mi zostawić rower za 5 tysiaków bez opieki więc nie skorzystałem (przez co troszkę smutłem, szczególnie, że fajne dziewoje wbijały akurat na wieżę). Aby nie było za nudno zgubiłem gdzieś na podjeździe rękawiczkę - całe szczęście wspomniane dziewoje podpowiedziały gdzie szukać i po kilkuminutowych poszukiwaniach udało się zgubę odnaleźć. Z Bolesławca ruszyliśmy już zdecydowanie raźniejszym tempem.
Tylko na najmocniejszej górce przed Mieleszynem prędkość spadła <30 ale zatrzymała się na 27km/h. Za to od górki i dalej cały odcinek Mieleszynek->Klatka lecieliśmy >40km/h (tam też max speed wycieczki).
Takie tempo zmęczyło mnie już jednak i potem na odcinku leśnym na Łękę Opatowską podjazdy dość mocno mnie męczyły. Główną dopiero pierwsza górka przed Byczyną zbiła tempo <30 (ponownie około 27km/h), natomiast następna poszła "z blatu" i był moment na >40 km/h ;-)
Ogólnie w szoku jestem, że brachol tak mocne tempo utrzymał bez większego uszczerbku na zdrowiu i koła nie stracił ani na chwilę. Niby wiele nie jeździ ale trzeba przyznać, że mocny jest.
Wykreśliłem sobie trasę, żeby profil wysokości oszacować (podjazd na wieżę w Bolesławcu zastąpiłem pętlą przez wioskę).
Bela trip
Piątek, 16 sierpnia 2013 Kategoria bike: kuota, cel: turistas, dist: 100 and more, opis: nie sam, opis: foto
Uczestnicy
Km: | 114.57 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:21 | km/h: | 21.41 |
Pr. maks.: | 71.90 | Temperatura: | 25.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 2510m | Sprzęt: kuota | Aktywność: Jazda na rowerze |
Zjechaliśmy się z bratem na chacie i wieczorem pojawił się pomysł wyjazdu na Pradziada - jako że Paweł nigdy jeszcze po górach nie jeździł a Pradziad jest najbliżej.
Szybkie wieczorne ogarnięcie trasy i rano można wyruszać. Z rana same problemy, najpierw zwyczajowo można by rzec - przygotowanie, pakowanie itp trwa za długo. Potem problemy na trasie opóźniają dojazd o ponad godzinę (sporo remontów, 30km objazd po drogach w okropnym stanie).
Wreszcie jednak docieramy na miejsce, do którejś z rzędu miejscowości Bela. Znajdujemy darmowy parking w cieniu i lecimy w góry. Od startu zaczyna się podjazd, miejscami tabliczki 11 czy 12% mówią, że Paweł ma okazję poznać góry od tej lepszej strony :)
Start podjazdu na Pradziada. W nogach prawie nic choć z ambitnymi procentami. Dość późna pora, bo godzina 14. Idealna temperatura i słońce z nielicznymi chmurkami.
Na szczyt dojeżdżam z dużym prawdopodobieństwem ustanawiając życiówkę - 40 i pół minuty. Odpoczynek na szczycie trwa kilkanaście sekund - jechałem za słabo ;-) Trudno powiedzieć ile w tym zasługi krótkiego dojazdu z niewielką intensywnością a ile Kuoty :)
Po praktycznie równych 10 minutach na szczyt dociera Paweł - wrzucam zdjęcie które dodatkowo ukazuje tłum jaki panował na podjeździe od Owczarni. Od owczarni, bo może z 10 osób szło drogą od parkingu, pozostali wjeżdżali autobusami - na zjeździe do Owczarni trzeba będzie wyjątkowo uważać.
Zamiast tradycyjnej foty z Pradziadem zrobiłem sobie taką z jego mniejszą kutasoidalną kopią stojącą na tyłach. Paweł oczywiście nie wzgardził fotą z tym większym i ważniejszym Pradziadem stojącym na przedzie, ale daruję sobie wklejanie setek słit foci.
Jeszcze panorama z platformy widokowej.
Słit focia z głupią miną jak pod słońce.
I można zacząć zjeżdżać. Jak widać pierwsze spotkanie z górskim zjazdem wywiera spore wrażenie :)
Zjazd bardzo spokojnie, choć tam padł max speed wycieczki. Do Owczarni właściwie nei dało się jechać. Może kilka chwil było 50km/h. Kilka razy było też praktycznie 10km/h jak dzieci czy psy wybiegały przed koło. Za Owczarnią także spokojnie, na pierwszy zjazd nie chciałem zostawić Pawła samego, trzymałem się z przodu, nie dokręcałem a conajwyżej składałem. Wystarczyło na ciekawy przejazd. W sumie wiele szybciej i tak by się zjeżdżać nie dało, bo ostatnia prosta była już za kolumną samochodów, która widocznie została puszczona na zjazd niedługo przed nami.
Po zjeździe odrobina powrotu, żeby zatankować wodę życia na dalszą trasę.
Potem rozpoczął się spokojny zjazd dalej. Przelotowa ~38km/h i lecim. Niestety nie obyło się bez pomyłki nawigacyjnej. Skręciłem za późno w prawo a potem za wcześnie, co skończyło się zatoczeniem pętli. Całe szczęście niewielkiej.
Popas gdzieś za Rymarovem. Posiłek składał się z chałwy której już od setek lak nie wcinałem zapitej oczywiście wodą życia.
Na kolejnych zjazdach Paweł czuł się już znacznie lepiej.
Skrócenie drogi w Sobotinie na Marsikov poprowadziło nas dość ciekawą ścieżką ze wskazaniem na dobry teren do mtb. W Marsikovie ciekawy czarno-biały kościół rzucał się w oczy. Na rozjeździe w Marsikovie okazało się, że droga na Filipova jest zamknięta - jednak podjęliśmy ryzyko sprawdzić dlaczego. Okazało się, że potoczek, w którym nawet nie było wody zmył most, który został teraz praktycznie odnowiony, ale jeszcze nie było na nim nawierzchni. Rower można jednak było bezpiecznie przeprowadzić. Potem trochę jazdy po płaskim przez wioski i rozpoczęła się ostatnia wspinaczka na Cervonohorskie Sedlo.
Koniec ostatniego podjazdu na trasie wywołał niemal wzruszenie ;-)
Zjazd odbywał się na tyle późno, że było rzeczywiście zimno. Dopiero jak zacząłem dokręcać i się składać do pozycji na ramie zrobiło się całkiem przyjemnie. Kilka razy musiałem przez to zatrzymywać się i czekać na Pawła, który z zimnem radził sobie powolną jazdą. Gdybym wcześniej znał ten zjazd to mimo niekoniecznie ogromnego spadku padłaby jakaś ciekawa prędkość. Bardzo mało ostrych zakrętów sprawiło, że wyłożony na ramie leciałem ze stabilną prędkością ~69km/h w dół. Wystarczyło trochę podokręcać i pewnie 80 by pękło.
Ominęliśmy ze względu na późną porę zbiorniki wodne elektrowni Dlouhé Stráně. Mimo tego pominięcia dotarliśmy do auta dopiero o 19:30. Co ciekawe, ktoś wycieczkę zaczął później niż my. Tuż za moją Mazdą stała prawie taka sama, prawie, bo kombi w której pompka rowerowa i koc rozłożony na tyle sugerowały, że też rowerzyści przyjechali podjechać sobie na Pradziada.
Ogólnie wyjazd bardzo udany, głównie ze względu na pogodę. Ani za gorąco ani za zimno. Zimno na powrocie wynikało z późnej pory, a to niestety przez objazdy głównie. Następnym razem trzeba wziąć 3 godzinną poprawkę do planu i zdecydowanie wcześniej wyruszyć.
Szybkie wieczorne ogarnięcie trasy i rano można wyruszać. Z rana same problemy, najpierw zwyczajowo można by rzec - przygotowanie, pakowanie itp trwa za długo. Potem problemy na trasie opóźniają dojazd o ponad godzinę (sporo remontów, 30km objazd po drogach w okropnym stanie).
Wreszcie jednak docieramy na miejsce, do którejś z rzędu miejscowości Bela. Znajdujemy darmowy parking w cieniu i lecimy w góry. Od startu zaczyna się podjazd, miejscami tabliczki 11 czy 12% mówią, że Paweł ma okazję poznać góry od tej lepszej strony :)
Start podjazdu na Pradziada. W nogach prawie nic choć z ambitnymi procentami. Dość późna pora, bo godzina 14. Idealna temperatura i słońce z nielicznymi chmurkami.
Na szczyt dojeżdżam z dużym prawdopodobieństwem ustanawiając życiówkę - 40 i pół minuty. Odpoczynek na szczycie trwa kilkanaście sekund - jechałem za słabo ;-) Trudno powiedzieć ile w tym zasługi krótkiego dojazdu z niewielką intensywnością a ile Kuoty :)
Po praktycznie równych 10 minutach na szczyt dociera Paweł - wrzucam zdjęcie które dodatkowo ukazuje tłum jaki panował na podjeździe od Owczarni. Od owczarni, bo może z 10 osób szło drogą od parkingu, pozostali wjeżdżali autobusami - na zjeździe do Owczarni trzeba będzie wyjątkowo uważać.
Zamiast tradycyjnej foty z Pradziadem zrobiłem sobie taką z jego mniejszą kutasoidalną kopią stojącą na tyłach. Paweł oczywiście nie wzgardził fotą z tym większym i ważniejszym Pradziadem stojącym na przedzie, ale daruję sobie wklejanie setek słit foci.
Jeszcze panorama z platformy widokowej.
Słit focia z głupią miną jak pod słońce.
I można zacząć zjeżdżać. Jak widać pierwsze spotkanie z górskim zjazdem wywiera spore wrażenie :)
Zjazd bardzo spokojnie, choć tam padł max speed wycieczki. Do Owczarni właściwie nei dało się jechać. Może kilka chwil było 50km/h. Kilka razy było też praktycznie 10km/h jak dzieci czy psy wybiegały przed koło. Za Owczarnią także spokojnie, na pierwszy zjazd nie chciałem zostawić Pawła samego, trzymałem się z przodu, nie dokręcałem a conajwyżej składałem. Wystarczyło na ciekawy przejazd. W sumie wiele szybciej i tak by się zjeżdżać nie dało, bo ostatnia prosta była już za kolumną samochodów, która widocznie została puszczona na zjazd niedługo przed nami.
Po zjeździe odrobina powrotu, żeby zatankować wodę życia na dalszą trasę.
Potem rozpoczął się spokojny zjazd dalej. Przelotowa ~38km/h i lecim. Niestety nie obyło się bez pomyłki nawigacyjnej. Skręciłem za późno w prawo a potem za wcześnie, co skończyło się zatoczeniem pętli. Całe szczęście niewielkiej.
Popas gdzieś za Rymarovem. Posiłek składał się z chałwy której już od setek lak nie wcinałem zapitej oczywiście wodą życia.
Na kolejnych zjazdach Paweł czuł się już znacznie lepiej.
Skrócenie drogi w Sobotinie na Marsikov poprowadziło nas dość ciekawą ścieżką ze wskazaniem na dobry teren do mtb. W Marsikovie ciekawy czarno-biały kościół rzucał się w oczy. Na rozjeździe w Marsikovie okazało się, że droga na Filipova jest zamknięta - jednak podjęliśmy ryzyko sprawdzić dlaczego. Okazało się, że potoczek, w którym nawet nie było wody zmył most, który został teraz praktycznie odnowiony, ale jeszcze nie było na nim nawierzchni. Rower można jednak było bezpiecznie przeprowadzić. Potem trochę jazdy po płaskim przez wioski i rozpoczęła się ostatnia wspinaczka na Cervonohorskie Sedlo.
Koniec ostatniego podjazdu na trasie wywołał niemal wzruszenie ;-)
Zjazd odbywał się na tyle późno, że było rzeczywiście zimno. Dopiero jak zacząłem dokręcać i się składać do pozycji na ramie zrobiło się całkiem przyjemnie. Kilka razy musiałem przez to zatrzymywać się i czekać na Pawła, który z zimnem radził sobie powolną jazdą. Gdybym wcześniej znał ten zjazd to mimo niekoniecznie ogromnego spadku padłaby jakaś ciekawa prędkość. Bardzo mało ostrych zakrętów sprawiło, że wyłożony na ramie leciałem ze stabilną prędkością ~69km/h w dół. Wystarczyło trochę podokręcać i pewnie 80 by pękło.
Ominęliśmy ze względu na późną porę zbiorniki wodne elektrowni Dlouhé Stráně. Mimo tego pominięcia dotarliśmy do auta dopiero o 19:30. Co ciekawe, ktoś wycieczkę zaczął później niż my. Tuż za moją Mazdą stała prawie taka sama, prawie, bo kombi w której pompka rowerowa i koc rozłożony na tyle sugerowały, że też rowerzyści przyjechali podjechać sobie na Pradziada.
Ogólnie wyjazd bardzo udany, głównie ze względu na pogodę. Ani za gorąco ani za zimno. Zimno na powrocie wynikało z późnej pory, a to niestety przez objazdy głównie. Następnym razem trzeba wziąć 3 godzinną poprawkę do planu i zdecydowanie wcześniej wyruszyć.