Praded 2008 dzień 2
Sobota, 12 lipca 2008 Kategoria bike: elnino, cel: turistas, dist: 100 and more, opis: foto, opis: nie sam
Km: | 161.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 07:22 | km/h: | 21.86 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Drugi dzień wyprawy na Pradziada.
Chwile po 8 rano wyruszyliśmy na miejsce zbiórki. platon, chmielu i ja. Tam po chwili dołączył do nas nasz przewodnik i fotograf zarazem, ryszardzik i wyruszyliśmy powalczyć z Pradziadem.
Od pierwszych kilometrów trzymaliśmy całkiem niezłe tempo, w sumie mało turystyczne, ale czułem przypływ mocy i mogłem jechać w ten dzień bardzo szybko i bardzo daleko. Głównym sprawcom pośpiechu był Rysiek... ale skoro czuł moc, nie było się co sprzeciwiać. Pogoda była niezła, choć podobnie jak dzień wcześniej już od samego statu przyssałem się do butelki... właśnie, do butelki, bo zapomniałem dopisać, że dzień wcześniej w drodze do Głubczyc urwał mi się koszyk.
trasy nie opisuje, bo pięknie ją rozrysował platon w swoim bikelogu [dostep ode mnie z lewej strony loga ;-)] a tutaj skrót do mapki
Ogólnie sporo zjazdów i podjazdów, jak to w górach. Po jakichś 2óch godzinkach jazdy już tak bardzo nie chciało mi się pić, a od natankowania magicznej, śmierdzącej zbukami i rdzą, do tego gazowanej wody z 'pitnego pavilonu' w Karlowej Studence to już w ogóle nie musiałem pić, na samą myśl o piciu w nosie czułem ten smród, a w ustach ten straszny posmak... Ale woda miała moc, trzeba przyznać.
Na samym wjeździe na Pradziada zostałem z Ryśkiem, przez co troszeczke sobie odpocząłem zamiast paść na szczycie ze zmęczenia. Ale co tam, respekt dla Ryśka za wspaniałą walke z własnymi słabościami... no i przynajmniej mogłem sobie swobodnie poobserwować te wszystkie czeskie turystki ;-) chociaż ta jedna na rowerze to akurat zjeżdżała a przy ponad 50kmh to wiele się z moim wzrokiem nie zauważy :|
Już w trakcie podjazdu widziałem szalejące w dole ulewy i słyszałem pomruki burzy. Na nasze nieszczęście padać zaczęło właśnie w momencie kiedy zaczęliśmy zjeżdżać. Z chwil kiedy już kropiło [na zjeździe zdawało się że już leje, jak to prędkość potrafi zmienić postrzeganie] byli jeszcze na zjezdzie ludzie, w pewnym moemncie Chmielu przychamował tuż przede mną a tuż za Ryśkiem, przez ułamek sekundy było słychać pisk, na drodze został na oko 2 metrowy ślad a w powietrzu czuć było paloną gume ;-) już wtedy wiedziałem że to będzie fajny zjazd. Niestety z powodu nasilającego się z sekundy na sekunde deszczu musieliśmy się schować. Przesiedzieliśmy deszcz i ruszyliśmy, niestety po ociekającej nawierzchni w doł. Mimo to miejscami było na prawde szybko, szkoda hamować na takim zjezdzie. Jednak musze tam wrócić i po suchym zjechać. Wiele z powrotu nie pamietam, bo to powrót w końcu. Goniły nas jakieś bikerki, my mężnie uciekaliśmy i ostatecznie dzięki przejechaniu na czerwonym świetle udało nam się uciec. No na i granicy złapała nas kolejna ulewa. Z ukrycia wyjechałem prędzej, bo czułem moc [po 130 lub więcej kilometrach... niezle...] i potargałem do Głubczyc ze średnia większą niż 30, celem było dojechanie do miasta przed zamknięciem biedy [Biedronki] udało się... i to nawet godzine przed zamknięciem, okazało się że moje poświęcenie było bezcelowe bo od poniedziałku do soboty od 9-21 jest czynne ;-)
Zmęczeni, wymoczeni [pranie z dnia prędzej też mi zamokło, bo inteligentnie chciałem wysuszyć na powietrzu...] ale szczęśliwi zasiedliśmy do kolacji dosyć pozno... w te noc spałem jak zabity mimo niewygodnego łóżka. Warto było i licze na powtórke. jazda po górach jest znacznie fajniejsza niż po nizinach.
Chwile po 8 rano wyruszyliśmy na miejsce zbiórki. platon, chmielu i ja. Tam po chwili dołączył do nas nasz przewodnik i fotograf zarazem, ryszardzik i wyruszyliśmy powalczyć z Pradziadem.
Od pierwszych kilometrów trzymaliśmy całkiem niezłe tempo, w sumie mało turystyczne, ale czułem przypływ mocy i mogłem jechać w ten dzień bardzo szybko i bardzo daleko. Głównym sprawcom pośpiechu był Rysiek... ale skoro czuł moc, nie było się co sprzeciwiać. Pogoda była niezła, choć podobnie jak dzień wcześniej już od samego statu przyssałem się do butelki... właśnie, do butelki, bo zapomniałem dopisać, że dzień wcześniej w drodze do Głubczyc urwał mi się koszyk.
trasy nie opisuje, bo pięknie ją rozrysował platon w swoim bikelogu [dostep ode mnie z lewej strony loga ;-)] a tutaj skrót do mapki
Ogólnie sporo zjazdów i podjazdów, jak to w górach. Po jakichś 2óch godzinkach jazdy już tak bardzo nie chciało mi się pić, a od natankowania magicznej, śmierdzącej zbukami i rdzą, do tego gazowanej wody z 'pitnego pavilonu' w Karlowej Studence to już w ogóle nie musiałem pić, na samą myśl o piciu w nosie czułem ten smród, a w ustach ten straszny posmak... Ale woda miała moc, trzeba przyznać.
Na samym wjeździe na Pradziada zostałem z Ryśkiem, przez co troszeczke sobie odpocząłem zamiast paść na szczycie ze zmęczenia. Ale co tam, respekt dla Ryśka za wspaniałą walke z własnymi słabościami... no i przynajmniej mogłem sobie swobodnie poobserwować te wszystkie czeskie turystki ;-) chociaż ta jedna na rowerze to akurat zjeżdżała a przy ponad 50kmh to wiele się z moim wzrokiem nie zauważy :|
Już w trakcie podjazdu widziałem szalejące w dole ulewy i słyszałem pomruki burzy. Na nasze nieszczęście padać zaczęło właśnie w momencie kiedy zaczęliśmy zjeżdżać. Z chwil kiedy już kropiło [na zjeździe zdawało się że już leje, jak to prędkość potrafi zmienić postrzeganie] byli jeszcze na zjezdzie ludzie, w pewnym moemncie Chmielu przychamował tuż przede mną a tuż za Ryśkiem, przez ułamek sekundy było słychać pisk, na drodze został na oko 2 metrowy ślad a w powietrzu czuć było paloną gume ;-) już wtedy wiedziałem że to będzie fajny zjazd. Niestety z powodu nasilającego się z sekundy na sekunde deszczu musieliśmy się schować. Przesiedzieliśmy deszcz i ruszyliśmy, niestety po ociekającej nawierzchni w doł. Mimo to miejscami było na prawde szybko, szkoda hamować na takim zjezdzie. Jednak musze tam wrócić i po suchym zjechać. Wiele z powrotu nie pamietam, bo to powrót w końcu. Goniły nas jakieś bikerki, my mężnie uciekaliśmy i ostatecznie dzięki przejechaniu na czerwonym świetle udało nam się uciec. No na i granicy złapała nas kolejna ulewa. Z ukrycia wyjechałem prędzej, bo czułem moc [po 130 lub więcej kilometrach... niezle...] i potargałem do Głubczyc ze średnia większą niż 30, celem było dojechanie do miasta przed zamknięciem biedy [Biedronki] udało się... i to nawet godzine przed zamknięciem, okazało się że moje poświęcenie było bezcelowe bo od poniedziałku do soboty od 9-21 jest czynne ;-)
Zmęczeni, wymoczeni [pranie z dnia prędzej też mi zamokło, bo inteligentnie chciałem wysuszyć na powietrzu...] ale szczęśliwi zasiedliśmy do kolacji dosyć pozno... w te noc spałem jak zabity mimo niewygodnego łóżka. Warto było i licze na powtórke. jazda po górach jest znacznie fajniejsza niż po nizinach.