Praded 2008 dzień 3
Niedziela, 13 lipca 2008 Kategoria bike: elnino, cel: turistas, dist: 100 and more, opis: nie sam
Km: | 138.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:47 | km/h: | 28.85 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Trzeci dzień wyprawy na Pradziada.
Co tu dużo pisać, powrót po prostu...
Można powiedzieć dzień kapci, bo najpierw platon złapał gume przez swoją zajechaną opone a potem ja przez swoje cwaniackie skakanie przez schodki... dobiłem dętke przez źle wymierzony skok na Krapkowickim rynku. Przez to ja zmieniałem ogumienie, a platon z chmielem wpierniczali pyszne lody... trudno...
Tempo chyba trzymaliśmy niezle, ale co sie dziwić, więcej zjazdów niż podjazdów, to jest dobre w wyjazdach w góry, zawsze powrót będzie jednak z lepszym bilansem wysokości. Szybko i łatwo mimo kapci dojechaliśmy [w ogóle to chyba z wiatrem mieliśmy, tak bonusowo] do Opola gdzie platon poczęstował nas obiadkiem [w sumie jego mama, ale co tak ;-) ] troche się zasiedzieliśmy i z Opola wyruszyliśmy o 17 [coś około, dokładnie nie pamietam], platon odprowadził nas na rogatki i pojechaliśmy ile sił w nogach do domu, główną trasą. Daleko nie zajechaliśmy, a pewnie gdyby nie to że chmielu trzymał stabilne tempo 30kmh to pewni jeszcze mniej byśmy ujechali ... złapał nas deszcz i wielgachna burza. Pioruny waliły ze wszystkich stron, a my siedzieliśmy na stalowym, przeszklonym przystanku, po cichu modląc się aby były w okolicy obiekty bardziej przyciągające pioruny. Po półtorej godziny, lub trochę dłuższym czasie doszliśmy do wniosku że takie siedzenie nie ma większego sensu i ruszyliśmy. Najpierw tempo było spokojne, bo ruch jakoś tak wzmożył się w tym deszczu. Jednak wraz z każdym przejechanym kilometrem rozkręcaliśmy się. Po jakimś czasie nawet ja zacząłem prowadzić, nie wiem dlaczego, bo watpie zeby chmielowi brakło sił, może bał się że mi braknie, bo nie mogłem się za nim chować bo od razu po wjechaniu za niego obrywałem litrami wody prosto w twarz. Jednak wole wode deszczowa przed zetknięciem się z jezdnią i jechałem albo troszku obok, albo daleko za. W każdym razie jechaliśmy coraz szybciej, zwolniliśmy dopiero przy przejeździe przez Kluczbork, poprosiłem o to bo już czułem zmęczenie i po tym jak zobaczyłem niemal kręcącego bączka kolesia w bmw stwierdziłem że nie ma po co ryzykować, za dużo debili na drodze. Za Kluczborkiem zaczęła się prawdziwa gonitwa, zjechaliśmy z głównej i jechaliśmy przez Łowkowice. Żeby mieć jakąś możliwość na sprawdzenie prędkości tego przejazdu mierzzyłem czas stoperem od skrzyżowania w Łowkowicach, wyszło 16 minut. 10.8km w okolicach 16 minut.. średnia na końcówce, jazda w deszczu i po mokrej nawierzchni, w nogach blisko 450 w 3 dni a tu średnia w okolicy 38kmh... szalenstwo... ale 3 dzien juz czułem w nogach, pewnie przez to szalone tempo.
w kazdym razie mimo deszczu i innych niezbyt fajnych niespodzianek wyjazd zaliczam do tych udanych i fajnych.
moze potem link do fotek na picassie, moze.
tymczasem wiecej o wycieczce mozna poczytac u platona i ryszardzika, zapraszam.
Co tu dużo pisać, powrót po prostu...
Można powiedzieć dzień kapci, bo najpierw platon złapał gume przez swoją zajechaną opone a potem ja przez swoje cwaniackie skakanie przez schodki... dobiłem dętke przez źle wymierzony skok na Krapkowickim rynku. Przez to ja zmieniałem ogumienie, a platon z chmielem wpierniczali pyszne lody... trudno...
Tempo chyba trzymaliśmy niezle, ale co sie dziwić, więcej zjazdów niż podjazdów, to jest dobre w wyjazdach w góry, zawsze powrót będzie jednak z lepszym bilansem wysokości. Szybko i łatwo mimo kapci dojechaliśmy [w ogóle to chyba z wiatrem mieliśmy, tak bonusowo] do Opola gdzie platon poczęstował nas obiadkiem [w sumie jego mama, ale co tak ;-) ] troche się zasiedzieliśmy i z Opola wyruszyliśmy o 17 [coś około, dokładnie nie pamietam], platon odprowadził nas na rogatki i pojechaliśmy ile sił w nogach do domu, główną trasą. Daleko nie zajechaliśmy, a pewnie gdyby nie to że chmielu trzymał stabilne tempo 30kmh to pewni jeszcze mniej byśmy ujechali ... złapał nas deszcz i wielgachna burza. Pioruny waliły ze wszystkich stron, a my siedzieliśmy na stalowym, przeszklonym przystanku, po cichu modląc się aby były w okolicy obiekty bardziej przyciągające pioruny. Po półtorej godziny, lub trochę dłuższym czasie doszliśmy do wniosku że takie siedzenie nie ma większego sensu i ruszyliśmy. Najpierw tempo było spokojne, bo ruch jakoś tak wzmożył się w tym deszczu. Jednak wraz z każdym przejechanym kilometrem rozkręcaliśmy się. Po jakimś czasie nawet ja zacząłem prowadzić, nie wiem dlaczego, bo watpie zeby chmielowi brakło sił, może bał się że mi braknie, bo nie mogłem się za nim chować bo od razu po wjechaniu za niego obrywałem litrami wody prosto w twarz. Jednak wole wode deszczowa przed zetknięciem się z jezdnią i jechałem albo troszku obok, albo daleko za. W każdym razie jechaliśmy coraz szybciej, zwolniliśmy dopiero przy przejeździe przez Kluczbork, poprosiłem o to bo już czułem zmęczenie i po tym jak zobaczyłem niemal kręcącego bączka kolesia w bmw stwierdziłem że nie ma po co ryzykować, za dużo debili na drodze. Za Kluczborkiem zaczęła się prawdziwa gonitwa, zjechaliśmy z głównej i jechaliśmy przez Łowkowice. Żeby mieć jakąś możliwość na sprawdzenie prędkości tego przejazdu mierzzyłem czas stoperem od skrzyżowania w Łowkowicach, wyszło 16 minut. 10.8km w okolicach 16 minut.. średnia na końcówce, jazda w deszczu i po mokrej nawierzchni, w nogach blisko 450 w 3 dni a tu średnia w okolicy 38kmh... szalenstwo... ale 3 dzien juz czułem w nogach, pewnie przez to szalone tempo.
w kazdym razie mimo deszczu i innych niezbyt fajnych niespodzianek wyjazd zaliczam do tych udanych i fajnych.
moze potem link do fotek na picassie, moze.
tymczasem wiecej o wycieczce mozna poczytac u platona i ryszardzika, zapraszam.