usipw łutyt
Niedziela, 3 sierpnia 2008 Kategoria baza: Byczyna, cel: bez celu, dist: from 50 to 100, bike: elnino
Km: | 98.35 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 03:41 | km/h: | 26.70 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
mxs 56.93
czas wyjazdu 15:30 - 19:40
Cel w sumie był - przejechać się, obczaić sytuację nad Wartą. Dokładnie to jak się mają kompieliska, te legalne i te dzikie, odpowiedz: "masa ludu, znacznie więcej niż w zeszłym roku".
Co do samej jazdy i warunków do jazdy. Pogodnie, Choć gdy wyjeżdżałem było troszeczkę chmurek, a gdy wracałem niebo niemal całkowicie tonęło w chmurach, było ciepło ~30. Jedyne co można uznać za przeszkode w jeździe to wiatr. Tym razem z kierunku prawidłowego, z zachodu. Dzięki niemu średnia pierwszych 43km (do brzegu Warty) wyniosła zawrotną jak na opony 2.1 wartość 32.58 km/h. Byłem z siebie dumny i nie mogłem zrozumieć dlaczego ludzie nad wodą patrzą na mnie tak zadziwionymi oczami...
Powrót... pod kurde wmordewiatr. Tak, całe szczęście nad wode dojechałem asfaltem, więc teraz mogłem sobie uczciwie popsuć średnią wpadając w teren. Wpadłem na zakręcie na jakąś atrakcje turystyczną, niby "Objawienie". Ale jedyne co mi się objawiło to fakt, że wpadłem w hiperpiaszczystą drogę i jakoś tak grzązłem w niej. Teraz wiem jak czuł się Indiana Jones tonąc w ruchomych piaskach. Ale nic, parłem dalej przed siebie. Gdy wtem uderzyli z obu stron. Bonku-bonku, giezy, bąki końskie, czy jak tam je jeszcze ludzie nazywają (Bonku-bonku - nazwa by Sebo, jeszcze załorzy bikeloga, żebym mógł kontroloawć jego progress). Goniły, siadały, jeden nawet za wszelką cene starał się wbić na chama do mojej jamy ustnej. Jones miał przynajmniej pejcza/bicza do walki z przeciwnikami, ja mogłem tylko mocniej przycisnąć, zwiększyć kadencje i sprawdzić jak szybko to cholerstwo potrafi polecieć. Okazukje się, że Wyżej wymieniony owad potrafi gonić rowerzystę jadącego z prędkością nie przekraczającą 24 km/h. Jednak by osiągnąć takie tempo musiałem użyć dopalacza w postaci batona Lion. To całe moje leśne objawienie skończyło się jakiś czas za torami kolejowymi. Po drodze skończyłem kompot, zostało mi już tylko 0.7l wody w bidonie. Wyjechałem na trase jadącą przez Dalachów do Wielunia. Pojechałem w strone Wielunia.
Jadąc na Wieluń skręciłem na grębień czy jakoś, prawie jak grzebień. Jechałem, jechałem i dojechałem do kolejnej główniejszej trasy. Pewnie też na Wieluń bo kierowała na Sieradz. Skręciłem pierwszym skrętem który napotkałem. Miał do jakiejś wioski na P doprowadzić. Ale skończył się asfalt i doprowadziło mnie to do Wioski Brzeziny. Takie bezasfaltowe 6-7 domków. Nawet Tablicy z nazwą nie mają, a tablice/strzałkę kierunkową to chyba mieszkaniec jakiś wyklepał w garażu. Jadąc dalej tymi polnymi drogami dotarłem do kolejnej wioski, z asfaltem, który opuściłem na pierwszym skrzyżowaniu. Niestety nie wyjechałem z wioski, była to ulica równoległa do asfaltowej. Byłem w Mokrsku, skąd prosto przez Skomlin, Dzietrzkowice i Borek wróciłem do Byczyny.
Kilometrów nie dokręcałem, bo nie będe dokręcał, tak sobie postanowiłem.
czas wyjazdu 15:30 - 19:40
Cel w sumie był - przejechać się, obczaić sytuację nad Wartą. Dokładnie to jak się mają kompieliska, te legalne i te dzikie, odpowiedz: "masa ludu, znacznie więcej niż w zeszłym roku".
Co do samej jazdy i warunków do jazdy. Pogodnie, Choć gdy wyjeżdżałem było troszeczkę chmurek, a gdy wracałem niebo niemal całkowicie tonęło w chmurach, było ciepło ~30. Jedyne co można uznać za przeszkode w jeździe to wiatr. Tym razem z kierunku prawidłowego, z zachodu. Dzięki niemu średnia pierwszych 43km (do brzegu Warty) wyniosła zawrotną jak na opony 2.1 wartość 32.58 km/h. Byłem z siebie dumny i nie mogłem zrozumieć dlaczego ludzie nad wodą patrzą na mnie tak zadziwionymi oczami...
Powrót... pod kurde wmordewiatr. Tak, całe szczęście nad wode dojechałem asfaltem, więc teraz mogłem sobie uczciwie popsuć średnią wpadając w teren. Wpadłem na zakręcie na jakąś atrakcje turystyczną, niby "Objawienie". Ale jedyne co mi się objawiło to fakt, że wpadłem w hiperpiaszczystą drogę i jakoś tak grzązłem w niej. Teraz wiem jak czuł się Indiana Jones tonąc w ruchomych piaskach. Ale nic, parłem dalej przed siebie. Gdy wtem uderzyli z obu stron. Bonku-bonku, giezy, bąki końskie, czy jak tam je jeszcze ludzie nazywają (Bonku-bonku - nazwa by Sebo, jeszcze załorzy bikeloga, żebym mógł kontroloawć jego progress). Goniły, siadały, jeden nawet za wszelką cene starał się wbić na chama do mojej jamy ustnej. Jones miał przynajmniej pejcza/bicza do walki z przeciwnikami, ja mogłem tylko mocniej przycisnąć, zwiększyć kadencje i sprawdzić jak szybko to cholerstwo potrafi polecieć. Okazukje się, że Wyżej wymieniony owad potrafi gonić rowerzystę jadącego z prędkością nie przekraczającą 24 km/h. Jednak by osiągnąć takie tempo musiałem użyć dopalacza w postaci batona Lion. To całe moje leśne objawienie skończyło się jakiś czas za torami kolejowymi. Po drodze skończyłem kompot, zostało mi już tylko 0.7l wody w bidonie. Wyjechałem na trase jadącą przez Dalachów do Wielunia. Pojechałem w strone Wielunia.
Jadąc na Wieluń skręciłem na grębień czy jakoś, prawie jak grzebień. Jechałem, jechałem i dojechałem do kolejnej główniejszej trasy. Pewnie też na Wieluń bo kierowała na Sieradz. Skręciłem pierwszym skrętem który napotkałem. Miał do jakiejś wioski na P doprowadzić. Ale skończył się asfalt i doprowadziło mnie to do Wioski Brzeziny. Takie bezasfaltowe 6-7 domków. Nawet Tablicy z nazwą nie mają, a tablice/strzałkę kierunkową to chyba mieszkaniec jakiś wyklepał w garażu. Jadąc dalej tymi polnymi drogami dotarłem do kolejnej wioski, z asfaltem, który opuściłem na pierwszym skrzyżowaniu. Niestety nie wyjechałem z wioski, była to ulica równoległa do asfaltowej. Byłem w Mokrsku, skąd prosto przez Skomlin, Dzietrzkowice i Borek wróciłem do Byczyny.
Kilometrów nie dokręcałem, bo nie będe dokręcał, tak sobie postanowiłem.