z Byczyny do Wrocławia
Poniedziałek, 28 czerwca 2010 Kategoria bike: elnino, dist: 100 and more
Km: | 138.40 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 05:35 | km/h: | 24.79 |
Pr. maks.: | 46.56 | Temperatura: | 27.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Hmm, nie wiem jak zacząć biednie wyszedł ten czerwiec. Ale miesiąc zaczął się ambitnie i takoż kończy się. Prawdopodobnie w tym miesiącu już się nie uda nic przejechać, powodów jest wiele, ale głównie to brak czasu na cokolwiek, w każdym razie istotne jest to, że
ORZEŁ7 jest już tutaj, jest już ze mną we Wrocławiu, teraz możemy sobie pobrykać.
Mimo, że semestr jeszcze nie zamknięty, trzeba jakiś dokumencik dla promotora wytworzyć, to nie mogłem się opanować i upiec 3 pieczeni na jednym ogniu: spotkać się z miliard lat niewidzianym starym bratem z liceum, wybrać się na koncert T.Love za friko i przytargać sobie do Wrocławia Orzeła7. Dzisiaj siedząc i tworząc ten wpis mam już nad sobą widmo nieprzespanej nocy spędzonej przy komputrze nad wspomnianym wcześniej dokumencikiem. Ale cóż zrobić? Tak musiało się stać. Koncert i spotkanie uważam za bardzo udane, ale że to bikelog to pomine, w każdym razie prosta zasada, że na darmowych koncertach nie można się źle bawić jak zawsze się potwierdziła. To niesamowite wprost, ale prawdziwe, polecam, w końcu "jak dają to bierz, jak biorą to wrzeszcz".
Tak, w domu miałem zacząć pisać ten dokumencik, ale posiedziałem na poszukiwaniu części do montażu bagażnika do orzeła. Poczyściłem, popielęgnowałem, pojadłem, nie części oczywiście, po prostu jedzenie pojadłem takike normalne wreszcie. Tak minął dzień drugi, a że widziałem że nie jest to najlepsze to dnia trzeciego, czyli dzisiaj siadłem na orzeła i pojechałem. Z początku tak lajcikowo, 23-25. Wiaterek zacinał raz na prawą ręke, raz na twarz, ale nie był jakiś szokująco silny. Mimo to oszczędzałem się i zwalniałem jak było pod górkę czy pod wiatr. W sumie wpadł teren, bo pojechałem na skróty przez zalew ;-) ale że z zalewu do miechowej wraca się na szlak bezproblemowo to na niego wróciłem. Potem już terenu nie było, no zasadniczo jednak ten krótszy dzisiejszy wpis można za teren liczyć, bo Wrocław miejscami cięższy jest niż jakakolwiek droga polna. Mniejsza z tym jednak... Po drodze do Sycowa w sumie nuda, po terenie się troche rozpędziłem i tak 25-27 było, a pod wiatr czy górkę 23-25, także równe tempo.
W Sycowie Bogdan miał urodziny, zdradził mi że Chielu wpada do niego ostatnimi czasy, tyle że nie na rowerku a blachosmrodem.. Ehh co to się z człowiekiem porobiło... Trzeba krucjatę kiedyś urządzić i go nawrócić na jedyną słuszną wiarę, na jedyne słuszne hobby i styl życia... w sumie i mnie powinien ktoś nawrócić... Ale tak wracając do Sycowa, znaczy tematycznie, bo ja z niego nie wyjeżdżałem jeszcze. Zakupiłem sobie nowe rękawiczałki, zapięcie z krowiego łańcucha ++ (że taku grubaśny) i dętke. Katastrofa się stałą - teraz gdy przekonałem się do dętek ultra-ligth maxxisa to ich już nie ma i nie będzie u Bogdana. Normalnie tragedia. Nie miał żadnych lekkich to kupiłem jedną ciężką kende, na zapas będzie jak znalazł, kilo gumy nie tak łatwo przebić... Przy okazji wypatrzyłem wspaniały turystycki bagażniker, musze go mieć, pojade po niego i będzie mój. No i o widelec jakiś amortyzowany zapytałem, może się jeszcze zdecyduje na amortyzancję, bo kurde dzisiaj mnie ręce coś pobolewały, jednak troche za mocno na nich oparty jestem.
Trasa z Sycowa do Wrocławia pokonana ósemką. Fajnie szło, bo teraz dla odmiany wiatr wiał w plecy albo na prawą ręke, jednak się taki skręt robi, nie. Żeby się nie nudziło to wymyśliłem sobie taką zabawę, jak mnie auto ładnie mijało, np zmieniało pas ruchu, to kiwałem potakująco głową, uśmiechając się. Jak mnie prawie szurało to kiwałem na nie z dziwnym zapewne grymasem twarzy. W sumie to aż do Wrocławia mi się nie znudziło ;-)
Ogólnie takie napieprzanie asfaltem to nudne jednak jest, szczególnie na lapciach które pozwalają z niego zjechać i kiedy ma się wyśmienitą do tego pogodę.
Tak jeszcze co do pogody. Muszę przez nią wrócić do domu, bo słońce ciągle świeciło mi na lewą ręke i noge. Opaliła mi się lewa strona, w sumie to nawet spaliła z leksza, tak że jest czerwona. Lewa natomiast ustawiona w kierunkach północnych nie opaliła się za bardzo... Taka niesymetryczna opalenizna mi się wytworzyła...
ORZEŁ7 jest już tutaj, jest już ze mną we Wrocławiu, teraz możemy sobie pobrykać.
Mimo, że semestr jeszcze nie zamknięty, trzeba jakiś dokumencik dla promotora wytworzyć, to nie mogłem się opanować i upiec 3 pieczeni na jednym ogniu: spotkać się z miliard lat niewidzianym starym bratem z liceum, wybrać się na koncert T.Love za friko i przytargać sobie do Wrocławia Orzeła7. Dzisiaj siedząc i tworząc ten wpis mam już nad sobą widmo nieprzespanej nocy spędzonej przy komputrze nad wspomnianym wcześniej dokumencikiem. Ale cóż zrobić? Tak musiało się stać. Koncert i spotkanie uważam za bardzo udane, ale że to bikelog to pomine, w każdym razie prosta zasada, że na darmowych koncertach nie można się źle bawić jak zawsze się potwierdziła. To niesamowite wprost, ale prawdziwe, polecam, w końcu "jak dają to bierz, jak biorą to wrzeszcz".
Tak, w domu miałem zacząć pisać ten dokumencik, ale posiedziałem na poszukiwaniu części do montażu bagażnika do orzeła. Poczyściłem, popielęgnowałem, pojadłem, nie części oczywiście, po prostu jedzenie pojadłem takike normalne wreszcie. Tak minął dzień drugi, a że widziałem że nie jest to najlepsze to dnia trzeciego, czyli dzisiaj siadłem na orzeła i pojechałem. Z początku tak lajcikowo, 23-25. Wiaterek zacinał raz na prawą ręke, raz na twarz, ale nie był jakiś szokująco silny. Mimo to oszczędzałem się i zwalniałem jak było pod górkę czy pod wiatr. W sumie wpadł teren, bo pojechałem na skróty przez zalew ;-) ale że z zalewu do miechowej wraca się na szlak bezproblemowo to na niego wróciłem. Potem już terenu nie było, no zasadniczo jednak ten krótszy dzisiejszy wpis można za teren liczyć, bo Wrocław miejscami cięższy jest niż jakakolwiek droga polna. Mniejsza z tym jednak... Po drodze do Sycowa w sumie nuda, po terenie się troche rozpędziłem i tak 25-27 było, a pod wiatr czy górkę 23-25, także równe tempo.
W Sycowie Bogdan miał urodziny, zdradził mi że Chielu wpada do niego ostatnimi czasy, tyle że nie na rowerku a blachosmrodem.. Ehh co to się z człowiekiem porobiło... Trzeba krucjatę kiedyś urządzić i go nawrócić na jedyną słuszną wiarę, na jedyne słuszne hobby i styl życia... w sumie i mnie powinien ktoś nawrócić... Ale tak wracając do Sycowa, znaczy tematycznie, bo ja z niego nie wyjeżdżałem jeszcze. Zakupiłem sobie nowe rękawiczałki, zapięcie z krowiego łańcucha ++ (że taku grubaśny) i dętke. Katastrofa się stałą - teraz gdy przekonałem się do dętek ultra-ligth maxxisa to ich już nie ma i nie będzie u Bogdana. Normalnie tragedia. Nie miał żadnych lekkich to kupiłem jedną ciężką kende, na zapas będzie jak znalazł, kilo gumy nie tak łatwo przebić... Przy okazji wypatrzyłem wspaniały turystycki bagażniker, musze go mieć, pojade po niego i będzie mój. No i o widelec jakiś amortyzowany zapytałem, może się jeszcze zdecyduje na amortyzancję, bo kurde dzisiaj mnie ręce coś pobolewały, jednak troche za mocno na nich oparty jestem.
Trasa z Sycowa do Wrocławia pokonana ósemką. Fajnie szło, bo teraz dla odmiany wiatr wiał w plecy albo na prawą ręke, jednak się taki skręt robi, nie. Żeby się nie nudziło to wymyśliłem sobie taką zabawę, jak mnie auto ładnie mijało, np zmieniało pas ruchu, to kiwałem potakująco głową, uśmiechając się. Jak mnie prawie szurało to kiwałem na nie z dziwnym zapewne grymasem twarzy. W sumie to aż do Wrocławia mi się nie znudziło ;-)
Ogólnie takie napieprzanie asfaltem to nudne jednak jest, szczególnie na lapciach które pozwalają z niego zjechać i kiedy ma się wyśmienitą do tego pogodę.
Tak jeszcze co do pogody. Muszę przez nią wrócić do domu, bo słońce ciągle świeciło mi na lewą ręke i noge. Opaliła mi się lewa strona, w sumie to nawet spaliła z leksza, tak że jest czerwona. Lewa natomiast ustawiona w kierunkach północnych nie opaliła się za bardzo... Taka niesymetryczna opalenizna mi się wytworzyła...