Do dom
Sobota, 7 sierpnia 2010 Kategoria bike: elnino, dist: 100 and more, opis: foto
Km: | 121.00 | Km teren: | 1.00 | Czas: | 04:37 | km/h: | 26.21 |
Pr. maks.: | 61.20 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiejszy wpis będzie swego rodzaju raportem pogodowym, także odradzam czytanie.
Obudziłem się o 6.30... zapomniałem wyłączyć budzik i obudził mnie jak do pracy. Za oknem było ciemno i dźwięki wskazywały że pada. Ponownie obudziłem się o 8.15. Nadal było ciemno. Rzut oka na okna - rolety nie są opuszczone. Po cichu planowałem jechać dzisiaj do domu, rowerkiem oczywiście. Ale w taką pogodę? Załączyłem bikestats i poczytałem parę wpisów. Motywacja przyszła.
Śniadanie rowerowe - jajeczniczka - tym bardziej dodało mi sił. Jednak mimo to wyruszyłem dopiero w okolicach godziny 11, Kto we Wrocławiu wówczas siedział ten wie co mnie spotkało jeszcze przed wyjechaniem z miasta. Deszczyczek. Ale zakupiona moja ulubiona woda mineralna Mineral Balance o smaku owoców Liczi, z wyciągiem z żeń-szenia i trawy cytrynowej nadałą mi pogodo-odporności, lepiej niż ten cały aktimel i inne jogurciki. Żeby nie było zanim zdecydowałem się jechać w deszczu stałem z kwadrans ukryty przed nim. Z tego między innymi powodu granice Wrocławia opuściłem dopiero około 12. Średnia 23kmh na rogatkach miasta mimo że wyjeżdżałem DK8, dystans - mogło być z 15km.
Poza miastem zacząłem się powoli rozpędzać. Deszczowa aura jednak wpływa na tempo pozytywnie. Do tego było bezwietrznie i w sumie ciepło, nawet bardzo, bo mimo że byłem mokry to nie było zimno nic a nic. Szybciutko bez niczego szczególnego do Oleśnicy, tuż przed nią trafiłem na średnio szybki dźwig. Trzymał na tempomacie 34kmh. Na wiadukcie zwolnił do 25kmh, ale i tak było fajnie za nim jechać. Tuż za Oleśnicą, ale jeszcze przed wsią Cieśle (jak mnie pamięć nie myli, tak się ona nazywała) mym oczom ukazał się widok którego dzisiaj się nie spodziewałem, zobaczyłem dobrego znajomego, jego widok niesamowicie mnie ucieszył, zdjęcie poniżej
Dawno nie widziany przyjaciel - mój cień - nigdy bym się nie spodziewał że ten widok tak poprawi mi humor. Pojawiło się Słoneczko :D
Tak, w Oleśnicy nie skręciłem na Namysłów, pewnie osoby które mnie znają już wiedzą dlaczego - Syców. Jakby nie patrzeć ostatnie trudy podróży dały się we znaki nie tylko mnie ale i orzełowi. W ogóle od dawna mówię, że orzełowi potrzebna jest renowacja, ale niestety mam nature męczyciela i zamęcze zapewne orzeła na śmierć. Tylko że przez to że pękły mi chwyty zapewne on zamęczył by mnie pierwszy. Na zjeździe na Syców top spid, jak w statsach 61.2. Zakupiłem chwyty, taniość gąbkowatość (wielkiego wyboru gąbkowatości Bogdan nie miał) i nowe klocki hamulcowe od razu wziąłem. Te same co zawsze, czerwone i czarne Clarksy. Bogdan zapytany o pogode odpowiedział, że u nich cały dzień słonecznie. Ehh, a ja do Oleśnicy jechałem z widmem nadchodzącego Ragnarok.
Z Sycowa wyjechałem na DK8, a co. Cały dzień postanowiłem krajówkami jechać. Pare podjazdów za Sycowem jest na prawde łądnych. Na jednym nawet spadłem z tempem do 18kmh. Dalej jechało się równie szybko, czyli prędkość tak na 28-31kmh, jedno przełożenie i kadencja w granicach 80-100 (troche mi się nudziło i policzyłem dla tych prędkości ;-). Droga do Kępna zleciała szybciutko. Tuż po skręcie z DK8 na Kępno byłem nawet uradowany, łądna ścieżynka rowerowa, słońce świeci, czego chcieć więcej?
Wieża ciśnień na granicach Kępna.
No możnaby sobie wymarzyć żeby drogi porządnie oznakowali i żeby jazda przez miasto nie przypominała jazdy przez labirynt. Byłem pare razy w Kępnie, z tym że już troszkę czasu minęło od ostatniej wizyty. Do tego raczej nie przypominam sobie żebym wyjeżdżał stamtąd DK11. Zatrzymałem się pod małym sklepikiem który gdybym nazwę zapamiętał to bym odradził w nim zakupów, pełno os i pani na kasie która nie dość że ślepa to liczyć nie potrafi... No ale potrzebowałem wody, a bez zapięcia wole kupować w małych sklepikach przy głównych ulicach. Pogubiłem się w Kępnie i straciłem pare kilometrów. Do tego nad Kępno nadszedł Ragnarok. Całe szczęście odnalazłem właściwy kierunek zanim lunęło. Oberwało mi się jedynie odłamkami.
Znowu mokry, ale z nową wodą wyjechałem z Kępna. Od teraz jednego z moich najmniej lubianych miast. Zaraz po tym jak je opuściłem okazało się, że zmiana numerka drogi wiązała się ze zmianą kierunku jazdy. Fascynujące, nieprawdaż? Ta z kolei pociągnęła za sobą zmianę mojego usytuowania względem wiatru. Walnął mi w twarz, choć nadal nieco z boku. Tak coś od Słupii pod Sycowem przeczuwałem że wieje mi coś z boku, ale jakoś nie brałem pod uwage że mi to w twarz walnie. Ciężko było. Pewnie gdyby nie pan z synkiem na ledwo zipiącym pierdzikółku, jadący z oszałamiającą prędkością 25kmh nie zebrałbym się w sobie i już do końca jechał 22kmh, bo tak nisko upadłem przez ten wiatr.
Ledwo zebrałem się w sobie a tutaj Opatów. No i ten pokrzyżował mi plany skręciłem na Bolesławiec. Z nieznanych mi przyczyn przejechałem także przez Opatów, tak, całe 500 metrów krajówki dzięki temu mnie minęło. Zaraz po skręcie zatrzymałem się na focie i przelać wodę.
To było już blisko Bolesławca, mogłem odpuścić tę focie i przelać w Bolesławcu, przecież to było jasne że pojadę na wieże.
Jakoś dziwnie wygląda ogolony... znaczy ogolone. wzgórze w sensie, z drzew i krzaczorów w sensie... łatewer.
Tutaj tak ładnie chciałem zrobić i nawet aparat nieba nie przepalił i wyszło błękitne. Niesamowity widok po tym co było we Wrocławiu.
Język wywalony dla niepoznaki, żebym wyglądał na zmęczonego, ale widze, że i tak się nie udało.
Paręnaście minut opalania w Bolesławcu, szczoch na wieżę, Muszynę do dna i wracamy. Nie mogłem wrócić na obroty. Ledwo 24 kmh trzymałem. Pewnie przez to że nieomal umarłem ze śmiechu tuż przed opuszczeniem Bolesławca.
Takie oto super rondo pobudowali w Bolesławcu. Ledwie wyrobiłem z tymi sakwami, ciekawe jak radzą sobie ludzie którzy jeszcze namiot wiozą. No i którędy teraz blachosmrody jeżdżą jak rondo dla rowerów pobudowali?
Tak bardziej serio, to siedząc pod wieżą zacząłem myśleć o jedzeniu. Zaczęło mi burczeć w brzuchu. No i sądze, że do wieży dojechałem już na oparach, pchany bardziej siłą umysłu niż cukrem. No i Muszyna to jednak nie Mineral Balance. Całe szczęście średnia mimo że spadłą z 27 to utrzymałą się powyżej 26. Ale od skrzyżowania pod pocztą pod drzwi dojeżdżałem ledwo 15kmh.
Obudziłem się o 6.30... zapomniałem wyłączyć budzik i obudził mnie jak do pracy. Za oknem było ciemno i dźwięki wskazywały że pada. Ponownie obudziłem się o 8.15. Nadal było ciemno. Rzut oka na okna - rolety nie są opuszczone. Po cichu planowałem jechać dzisiaj do domu, rowerkiem oczywiście. Ale w taką pogodę? Załączyłem bikestats i poczytałem parę wpisów. Motywacja przyszła.
Śniadanie rowerowe - jajeczniczka - tym bardziej dodało mi sił. Jednak mimo to wyruszyłem dopiero w okolicach godziny 11, Kto we Wrocławiu wówczas siedział ten wie co mnie spotkało jeszcze przed wyjechaniem z miasta. Deszczyczek. Ale zakupiona moja ulubiona woda mineralna Mineral Balance o smaku owoców Liczi, z wyciągiem z żeń-szenia i trawy cytrynowej nadałą mi pogodo-odporności, lepiej niż ten cały aktimel i inne jogurciki. Żeby nie było zanim zdecydowałem się jechać w deszczu stałem z kwadrans ukryty przed nim. Z tego między innymi powodu granice Wrocławia opuściłem dopiero około 12. Średnia 23kmh na rogatkach miasta mimo że wyjeżdżałem DK8, dystans - mogło być z 15km.
Poza miastem zacząłem się powoli rozpędzać. Deszczowa aura jednak wpływa na tempo pozytywnie. Do tego było bezwietrznie i w sumie ciepło, nawet bardzo, bo mimo że byłem mokry to nie było zimno nic a nic. Szybciutko bez niczego szczególnego do Oleśnicy, tuż przed nią trafiłem na średnio szybki dźwig. Trzymał na tempomacie 34kmh. Na wiadukcie zwolnił do 25kmh, ale i tak było fajnie za nim jechać. Tuż za Oleśnicą, ale jeszcze przed wsią Cieśle (jak mnie pamięć nie myli, tak się ona nazywała) mym oczom ukazał się widok którego dzisiaj się nie spodziewałem, zobaczyłem dobrego znajomego, jego widok niesamowicie mnie ucieszył, zdjęcie poniżej
Dawno nie widziany przyjaciel - mój cień - nigdy bym się nie spodziewał że ten widok tak poprawi mi humor. Pojawiło się Słoneczko :D
Tak, w Oleśnicy nie skręciłem na Namysłów, pewnie osoby które mnie znają już wiedzą dlaczego - Syców. Jakby nie patrzeć ostatnie trudy podróży dały się we znaki nie tylko mnie ale i orzełowi. W ogóle od dawna mówię, że orzełowi potrzebna jest renowacja, ale niestety mam nature męczyciela i zamęcze zapewne orzeła na śmierć. Tylko że przez to że pękły mi chwyty zapewne on zamęczył by mnie pierwszy. Na zjeździe na Syców top spid, jak w statsach 61.2. Zakupiłem chwyty, taniość gąbkowatość (wielkiego wyboru gąbkowatości Bogdan nie miał) i nowe klocki hamulcowe od razu wziąłem. Te same co zawsze, czerwone i czarne Clarksy. Bogdan zapytany o pogode odpowiedział, że u nich cały dzień słonecznie. Ehh, a ja do Oleśnicy jechałem z widmem nadchodzącego Ragnarok.
Z Sycowa wyjechałem na DK8, a co. Cały dzień postanowiłem krajówkami jechać. Pare podjazdów za Sycowem jest na prawde łądnych. Na jednym nawet spadłem z tempem do 18kmh. Dalej jechało się równie szybko, czyli prędkość tak na 28-31kmh, jedno przełożenie i kadencja w granicach 80-100 (troche mi się nudziło i policzyłem dla tych prędkości ;-). Droga do Kępna zleciała szybciutko. Tuż po skręcie z DK8 na Kępno byłem nawet uradowany, łądna ścieżynka rowerowa, słońce świeci, czego chcieć więcej?
Wieża ciśnień na granicach Kępna.
No możnaby sobie wymarzyć żeby drogi porządnie oznakowali i żeby jazda przez miasto nie przypominała jazdy przez labirynt. Byłem pare razy w Kępnie, z tym że już troszkę czasu minęło od ostatniej wizyty. Do tego raczej nie przypominam sobie żebym wyjeżdżał stamtąd DK11. Zatrzymałem się pod małym sklepikiem który gdybym nazwę zapamiętał to bym odradził w nim zakupów, pełno os i pani na kasie która nie dość że ślepa to liczyć nie potrafi... No ale potrzebowałem wody, a bez zapięcia wole kupować w małych sklepikach przy głównych ulicach. Pogubiłem się w Kępnie i straciłem pare kilometrów. Do tego nad Kępno nadszedł Ragnarok. Całe szczęście odnalazłem właściwy kierunek zanim lunęło. Oberwało mi się jedynie odłamkami.
Znowu mokry, ale z nową wodą wyjechałem z Kępna. Od teraz jednego z moich najmniej lubianych miast. Zaraz po tym jak je opuściłem okazało się, że zmiana numerka drogi wiązała się ze zmianą kierunku jazdy. Fascynujące, nieprawdaż? Ta z kolei pociągnęła za sobą zmianę mojego usytuowania względem wiatru. Walnął mi w twarz, choć nadal nieco z boku. Tak coś od Słupii pod Sycowem przeczuwałem że wieje mi coś z boku, ale jakoś nie brałem pod uwage że mi to w twarz walnie. Ciężko było. Pewnie gdyby nie pan z synkiem na ledwo zipiącym pierdzikółku, jadący z oszałamiającą prędkością 25kmh nie zebrałbym się w sobie i już do końca jechał 22kmh, bo tak nisko upadłem przez ten wiatr.
Ledwo zebrałem się w sobie a tutaj Opatów. No i ten pokrzyżował mi plany skręciłem na Bolesławiec. Z nieznanych mi przyczyn przejechałem także przez Opatów, tak, całe 500 metrów krajówki dzięki temu mnie minęło. Zaraz po skręcie zatrzymałem się na focie i przelać wodę.
To było już blisko Bolesławca, mogłem odpuścić tę focie i przelać w Bolesławcu, przecież to było jasne że pojadę na wieże.
Jakoś dziwnie wygląda ogolony... znaczy ogolone. wzgórze w sensie, z drzew i krzaczorów w sensie... łatewer.
Tutaj tak ładnie chciałem zrobić i nawet aparat nieba nie przepalił i wyszło błękitne. Niesamowity widok po tym co było we Wrocławiu.
Język wywalony dla niepoznaki, żebym wyglądał na zmęczonego, ale widze, że i tak się nie udało.
Paręnaście minut opalania w Bolesławcu, szczoch na wieżę, Muszynę do dna i wracamy. Nie mogłem wrócić na obroty. Ledwo 24 kmh trzymałem. Pewnie przez to że nieomal umarłem ze śmiechu tuż przed opuszczeniem Bolesławca.
Takie oto super rondo pobudowali w Bolesławcu. Ledwie wyrobiłem z tymi sakwami, ciekawe jak radzą sobie ludzie którzy jeszcze namiot wiozą. No i którędy teraz blachosmrody jeżdżą jak rondo dla rowerów pobudowali?
Tak bardziej serio, to siedząc pod wieżą zacząłem myśleć o jedzeniu. Zaczęło mi burczeć w brzuchu. No i sądze, że do wieży dojechałem już na oparach, pchany bardziej siłą umysłu niż cukrem. No i Muszyna to jednak nie Mineral Balance. Całe szczęście średnia mimo że spadłą z 27 to utrzymałą się powyżej 26. Ale od skrzyżowania pod pocztą pod drzwi dojeżdżałem ledwo 15kmh.
komentarze
Nie wiedzieć co to SC2? Wstydź się :P StarCraft wyszedł w 1998 roku kiedy to jeszcze interesowałem się nowymi grami, teraz doczekaliśmy się kontynuacji. Ja jako wielki fan kampanię muszę zaliczyć obowiązkowo ;)
Platon - 11:29 niedziela, 8 sierpnia 2010 | linkuj
Mnie kompletnie zniechęciła pogoda. Za to pierwszy weekend we Wro w te wakacje spędzam. Zacząłem grać kampanie SC2 i może nawet skończę dzisiaj ;D
Platon - 07:09 niedziela, 8 sierpnia 2010 | linkuj
Ja na rower zebrałem się dopiero o 14, więc deszcze mnie ominęły. Ładny dystans z wysoką średnią wykręciłeś, gratulacje.
tajemniczyjogurt - 17:54 sobota, 7 sierpnia 2010 | linkuj
Komentuj