Uwaga! Nisko latający rowerzyści
Środa, 11 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: turistas, dist: 100 and more, opis: foto
Km: | 142.67 | Km teren: | 30.00 | Czas: | 06:53 | km/h: | 20.73 |
Pr. maks.: | 68.85 | Temperatura: | 28.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nie mam sił dzisiaj pisać. Ale zdjęcia przygotowałem :D
Orzeł7 przed wyjazdem. Prawie czysty i opakowany. Nie lubie z plecakiem, a wody trzeba było i coś na deszcz ochronnego, do tego pare kluczy też zabrałem.
Początek był ciężki, pod wiatr. Tempo ustaliło się na 26kmh.
Koniki w Krzyżowicach, zrobiłem im focię, bo akurat przy nich nawracałem, pomyliłem drogę...
Tuż za wsią Bąki a przed Owsianką skręciłem na jakiś nowy asfalcik. Ładnie się kwiatki prezentowały, a i tak musiałem przelać wodę więc im zrobiłem słitaśne focie.
W pionie i poziomie, bo nie wiedziałem które lepsze.
Mój cel, w przeciwieństwie do ostatniej wycieczki w te strone tym razem był cały czas doskonale widoczny.
Potem mam luke w zdjęciach, na podjeździe się skupiłem. Dopiero ten znak mnie wyrwał z tego szału kręcenia po lasach porastających masyw Ślęży. Nazwałem go "Uwaga! Nisko latający rowerzyści" i od niego tytuł dzisiejszej wycieczki.
Nikt co prawda nie przeleciał, ale nazwa Ślęży wywodzi się od błota nie bez przyczyny. Buty się suszą.
Przez te bajorka miałem sporo postajów na trasie. Jeden z nich wypadł jednak w całkiem przyjemnym miejscu, co prawda komary cięły jak wszędzie, ale widoczki były.
Pare chwil bez roweru. Po schodkach do góry, obadać co tam jest.
Jak się wspinałem do góry po schodkach to z tajniaka obserwował mnie jakiś gościu ukryty w skale. Ninja zapewne.
A oto co czekało na mnie na szczycie. Woda nie była może najlepsza, ale za to zimniasta. Szkoda że nie zabrałem do góry bidonu.
Po 19 kilometrach jeżdżenia skończyła mi się ścieżka. Oceniłem że szczyt blisko i można targać z buciora. Po drodze trafiłem na coś co jest może z 200m od szczytu, w poziomie, opisane prawdopodobnie jako miejsce kultu, ale kamień był bardzo starty. W każdym razie woda syfiasta i na nic się nie przydały te dołki. Jak widać orzeł też odpoczytał.
Pare chwil po zdobyciu prawie szczytu :D zdjęcie z kamienia pod krzyżem.
Widok na kolejny cel na dzisiaj. Już ze szczytu, a nawet z wieży na szczycie.
Nadal na wieży. Widoczek na Sulistrowiczki.
Wypatrzyłem coś co przypomina stok narciarski na Raduni. Ciekawe jak długi i czy warto byłoby sie tam wybrać? Trzeba będzie obadać, zarówno pod kątem nart, snowboardu jak i downillu :D
Autoportret, żeby nie było, że zdjęcia ukradłem i nabijam sobie kilomterów wycieczkami palcem po mapie.
Po 20 minutach na wieży, zjedzeniu chałwy mocy i wydudlaniu resztek wody czas zejść z wieży widokowej i pomknąć w dal. Dochodzi 15 a ja jeszcze daleko od domu.
Pożegnalne zdjęcie kościółka.
Pogoniłem niedźwiedzia.
Ale potem niedźwiedź pogonił mnie. Na zjeździe max speed wycieczki. Tutaj już widok na Ślęże z zapory mietkowskiej. Po drodze na Mietków się pogubiłem znowu i jechałem przez Zacharzyce.
Zoom na Ślęże.
Zoom na stateczek.
W oddali to zapewne Sowie Góry. Trzeba będzie je przerowerować kiedyś.
Bożygniew.
A to już Wrocław. Takie coś mi się znalazło. Swoją drogą wracałem przez Wrocław takimi zakątkami jakich nigdy nie widziałem. Od Mokronosa. Ostatecznie pięknie dojechałem na Grabiszyński park. Przez park przewiozłem się na kole jakichś średnio rozmownych dwóch mtbowców. Przyzpieszyli mnie, ale za to dobrze pokierowali, lepiej pojechali niż sam bym do domu miał kierować się.
Orzeł7 przed wyjazdem. Prawie czysty i opakowany. Nie lubie z plecakiem, a wody trzeba było i coś na deszcz ochronnego, do tego pare kluczy też zabrałem.
Początek był ciężki, pod wiatr. Tempo ustaliło się na 26kmh.
Koniki w Krzyżowicach, zrobiłem im focię, bo akurat przy nich nawracałem, pomyliłem drogę...
Tuż za wsią Bąki a przed Owsianką skręciłem na jakiś nowy asfalcik. Ładnie się kwiatki prezentowały, a i tak musiałem przelać wodę więc im zrobiłem słitaśne focie.
W pionie i poziomie, bo nie wiedziałem które lepsze.
Mój cel, w przeciwieństwie do ostatniej wycieczki w te strone tym razem był cały czas doskonale widoczny.
Potem mam luke w zdjęciach, na podjeździe się skupiłem. Dopiero ten znak mnie wyrwał z tego szału kręcenia po lasach porastających masyw Ślęży. Nazwałem go "Uwaga! Nisko latający rowerzyści" i od niego tytuł dzisiejszej wycieczki.
Nikt co prawda nie przeleciał, ale nazwa Ślęży wywodzi się od błota nie bez przyczyny. Buty się suszą.
Przez te bajorka miałem sporo postajów na trasie. Jeden z nich wypadł jednak w całkiem przyjemnym miejscu, co prawda komary cięły jak wszędzie, ale widoczki były.
Pare chwil bez roweru. Po schodkach do góry, obadać co tam jest.
Jak się wspinałem do góry po schodkach to z tajniaka obserwował mnie jakiś gościu ukryty w skale. Ninja zapewne.
A oto co czekało na mnie na szczycie. Woda nie była może najlepsza, ale za to zimniasta. Szkoda że nie zabrałem do góry bidonu.
Po 19 kilometrach jeżdżenia skończyła mi się ścieżka. Oceniłem że szczyt blisko i można targać z buciora. Po drodze trafiłem na coś co jest może z 200m od szczytu, w poziomie, opisane prawdopodobnie jako miejsce kultu, ale kamień był bardzo starty. W każdym razie woda syfiasta i na nic się nie przydały te dołki. Jak widać orzeł też odpoczytał.
Pare chwil po zdobyciu prawie szczytu :D zdjęcie z kamienia pod krzyżem.
Widok na kolejny cel na dzisiaj. Już ze szczytu, a nawet z wieży na szczycie.
Nadal na wieży. Widoczek na Sulistrowiczki.
Wypatrzyłem coś co przypomina stok narciarski na Raduni. Ciekawe jak długi i czy warto byłoby sie tam wybrać? Trzeba będzie obadać, zarówno pod kątem nart, snowboardu jak i downillu :D
Autoportret, żeby nie było, że zdjęcia ukradłem i nabijam sobie kilomterów wycieczkami palcem po mapie.
Po 20 minutach na wieży, zjedzeniu chałwy mocy i wydudlaniu resztek wody czas zejść z wieży widokowej i pomknąć w dal. Dochodzi 15 a ja jeszcze daleko od domu.
Pożegnalne zdjęcie kościółka.
Pogoniłem niedźwiedzia.
Ale potem niedźwiedź pogonił mnie. Na zjeździe max speed wycieczki. Tutaj już widok na Ślęże z zapory mietkowskiej. Po drodze na Mietków się pogubiłem znowu i jechałem przez Zacharzyce.
Zoom na Ślęże.
Zoom na stateczek.
W oddali to zapewne Sowie Góry. Trzeba będzie je przerowerować kiedyś.
Bożygniew.
A to już Wrocław. Takie coś mi się znalazło. Swoją drogą wracałem przez Wrocław takimi zakątkami jakich nigdy nie widziałem. Od Mokronosa. Ostatecznie pięknie dojechałem na Grabiszyński park. Przez park przewiozłem się na kole jakichś średnio rozmownych dwóch mtbowców. Przyzpieszyli mnie, ale za to dobrze pokierowali, lepiej pojechali niż sam bym do domu miał kierować się.