Szlakiem pierdyliona przejazdów kolejowych
Sobota, 21 sierpnia 2010 Kategoria bike: elnino, cel: turistas, dist: 100 and more, opis: foto
Km: | 101.62 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 05:04 | km/h: | 20.06 |
Pr. maks.: | 57.19 | Temperatura: | 29.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Plan na dzisiaj to pojeździć po Śląsku - Górnym Śląsku. Tego województwa jeszcze nie jeździłem.
Wyjazd ciapągiem o 8 rano z Byczyny. W Katowicach nieco przymusowa wysiadka. Miałem jechać dalej, ale mój ciapąg miał z jakichś przyczyn jechać objazdem przez co godzinę po czasie planowanym by dojechał, w dodatku nie w sam cel. Szybka zmiana planów i już jadę na południe - celem Tychy a może i Pszczyna. Trochę się w Katowicach pogubiłem, 2 razy dojechałem na ogrodzone osiedla i musiałem wracać, dziwne, że nie dali znaku ślepa uliczka. Ciężkie są Katowice w nawigacji bez nawigacji i niczego wspomagające odnalezienie się. Jedyne co mnie dobrze poprowadziło to jakiś starszy pan, który widać często jeździ na rowerku, bo pokierował mnie pięknie w lasy. Rejon na który mnie pokierował nazywał się prawdopodobnie Muchowiec czy jakoś tam. Potem pięknymi leśnymi ścieżkami na Tychy. Oczywiście na ścieżkach musiał mnie ktoś jednak źle pokierować. Źle pokierowany wyjechałem na miasto spowrotem, w dodatku na ścieżkę w strone Katowice Centrum... Wracać się nie chciałem więc zacząłem improwizować. Sposobem na czuja i kawał języka podążałem dalej. Trafiłem w kolejną ładną okolicę, ponoć się 3 stawy nazywała w co może i uwierzę. Niestety ponownie się pogubiłem i wyjechałem na główną. Jednak poczułem azymut na Tychy więc pojechałem z prądem.
Politechnika Śląska w Katowicach. W jej pobliżu się gubiłem...
Po Tychach się troche pokręciłem w koło, by ostatecznie trafić pod biedronkę, uzupełnić w niej zapasy i dalej ruszyć na Paprocany. Tam przejechałem 2 razy przez start i metę. Jakieś zawody były. Oznaczali je NW. Nie miało to nic wspólnego z rowerowaniem, ale start to zawsze start a meta to zawsze meta. Jakiś czas sobie posiedziałem na ławeczce nieopodal wody, posiliłem się i uzupełniłem płyny. Ogólnie odpoczynek pełną gębą.
Co oznacza znak na samym dole? Uwaga wysokie fale? Uwaga jeżdżący po wodzie rowerzyści? Kto ma lepszy pomysł? Kto rozwiąże te zagadkę?
Los piramidos.
Los Paprocanos
Jak już się wysiedziałem ruszyłem wzdłuż brzegu, fantastycznej natury ścieżynką. Jakoś tak się jednak złożyło, że kilometrów mi do Tychów wyszło ponad 40. Po pokręceniu się po mieście było już ponad 50. A jak kawałek ścieżki przy Paprocanach przejechałem to już nagle 60 i 70. Czas też upływał nieubłaganie, a miałem spisane pociągi tylko z Gliwic. Bo te od początku zgodnie z planem, który zakładał, że odwiedzę Bytom miały być przystankiem powrotnym. Wpadłem jakoś ze ścieżki na drogę 44. Muszę przyznać, że przyzwoicie urządzona, byłem już na niej prędzej w Tychach jak wjeżdżałem, ale tylko fragment przez Wilkowyje. Cały czas ma szeroki pas awaryjny i ruch wcale największy nie jest. Jechało się wspaniale, tym bardziej, że chyba cały czas było z górki. Tychy chyba gdzieś ekstremalnie wysoko są, albo po prostu dostałem jakiegoś słonecznego powera. W każdym razie do Gliwic przyjechałem jakieś 20 minut przed planem, ze średnią na drodze 44 przekraczającą zapewne znacznie 30kmh. Wystarczy, że na odcinku około 10 km nie spadłem z 35kmh, mimo wypchanych sakw i plecaka na plecach. Gliwice porządnie oznakowane, to też pomogło mi dotrzeć na dworzec, nawet nie musiałem o drogę pytać nikogo. Na stacji wybija 99.75 km, w tym 2 po Byczynie. Końcówka dobita we Wrocławiu.
Wilkowyje Rancho.
Trzeba takie wycieczki częściej opracowywać, same nowe szlaki, to lubię, ani jednego znanego kilometra (no może poza Tychami).
Wyjazd ciapągiem o 8 rano z Byczyny. W Katowicach nieco przymusowa wysiadka. Miałem jechać dalej, ale mój ciapąg miał z jakichś przyczyn jechać objazdem przez co godzinę po czasie planowanym by dojechał, w dodatku nie w sam cel. Szybka zmiana planów i już jadę na południe - celem Tychy a może i Pszczyna. Trochę się w Katowicach pogubiłem, 2 razy dojechałem na ogrodzone osiedla i musiałem wracać, dziwne, że nie dali znaku ślepa uliczka. Ciężkie są Katowice w nawigacji bez nawigacji i niczego wspomagające odnalezienie się. Jedyne co mnie dobrze poprowadziło to jakiś starszy pan, który widać często jeździ na rowerku, bo pokierował mnie pięknie w lasy. Rejon na który mnie pokierował nazywał się prawdopodobnie Muchowiec czy jakoś tam. Potem pięknymi leśnymi ścieżkami na Tychy. Oczywiście na ścieżkach musiał mnie ktoś jednak źle pokierować. Źle pokierowany wyjechałem na miasto spowrotem, w dodatku na ścieżkę w strone Katowice Centrum... Wracać się nie chciałem więc zacząłem improwizować. Sposobem na czuja i kawał języka podążałem dalej. Trafiłem w kolejną ładną okolicę, ponoć się 3 stawy nazywała w co może i uwierzę. Niestety ponownie się pogubiłem i wyjechałem na główną. Jednak poczułem azymut na Tychy więc pojechałem z prądem.
Politechnika Śląska w Katowicach. W jej pobliżu się gubiłem...
Po Tychach się troche pokręciłem w koło, by ostatecznie trafić pod biedronkę, uzupełnić w niej zapasy i dalej ruszyć na Paprocany. Tam przejechałem 2 razy przez start i metę. Jakieś zawody były. Oznaczali je NW. Nie miało to nic wspólnego z rowerowaniem, ale start to zawsze start a meta to zawsze meta. Jakiś czas sobie posiedziałem na ławeczce nieopodal wody, posiliłem się i uzupełniłem płyny. Ogólnie odpoczynek pełną gębą.
Co oznacza znak na samym dole? Uwaga wysokie fale? Uwaga jeżdżący po wodzie rowerzyści? Kto ma lepszy pomysł? Kto rozwiąże te zagadkę?
Los piramidos.
Los Paprocanos
Jak już się wysiedziałem ruszyłem wzdłuż brzegu, fantastycznej natury ścieżynką. Jakoś tak się jednak złożyło, że kilometrów mi do Tychów wyszło ponad 40. Po pokręceniu się po mieście było już ponad 50. A jak kawałek ścieżki przy Paprocanach przejechałem to już nagle 60 i 70. Czas też upływał nieubłaganie, a miałem spisane pociągi tylko z Gliwic. Bo te od początku zgodnie z planem, który zakładał, że odwiedzę Bytom miały być przystankiem powrotnym. Wpadłem jakoś ze ścieżki na drogę 44. Muszę przyznać, że przyzwoicie urządzona, byłem już na niej prędzej w Tychach jak wjeżdżałem, ale tylko fragment przez Wilkowyje. Cały czas ma szeroki pas awaryjny i ruch wcale największy nie jest. Jechało się wspaniale, tym bardziej, że chyba cały czas było z górki. Tychy chyba gdzieś ekstremalnie wysoko są, albo po prostu dostałem jakiegoś słonecznego powera. W każdym razie do Gliwic przyjechałem jakieś 20 minut przed planem, ze średnią na drodze 44 przekraczającą zapewne znacznie 30kmh. Wystarczy, że na odcinku około 10 km nie spadłem z 35kmh, mimo wypchanych sakw i plecaka na plecach. Gliwice porządnie oznakowane, to też pomogło mi dotrzeć na dworzec, nawet nie musiałem o drogę pytać nikogo. Na stacji wybija 99.75 km, w tym 2 po Byczynie. Końcówka dobita we Wrocławiu.
Wilkowyje Rancho.
Trzeba takie wycieczki częściej opracowywać, same nowe szlaki, to lubię, ani jednego znanego kilometra (no może poza Tychami).
komentarze
Dwa zdjęcia przykuwają moją uwagę :
1. rowerowy znak 'uwaga wertepy' jak mi się wydaje.
2. 'Wilkowyje' myślałem, że to fake wymyślony na potrzeby TVP, znalazłeś sławny sklepik z ławeczką?
Gdzie Cię tam wywiało na Ślunsk do śląsakóf, yo?! pavel - 18:26 niedziela, 22 sierpnia 2010 | linkuj
Komentuj
1. rowerowy znak 'uwaga wertepy' jak mi się wydaje.
2. 'Wilkowyje' myślałem, że to fake wymyślony na potrzeby TVP, znalazłeś sławny sklepik z ławeczką?
Gdzie Cię tam wywiało na Ślunsk do śląsakóf, yo?! pavel - 18:26 niedziela, 22 sierpnia 2010 | linkuj