Ze słońcem w plecy
Sobota, 2 października 2010 Kategoria opis: nie sam, opis: foto, dist: 100 and more, bike: elnino
Km: | 112.08 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 04:41 | km/h: | 23.93 |
Pr. maks.: | 37.13 | Temperatura: | 11.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Październik okazuje się słoneczniejszy niż poprzedniejsze miesiące. Postanowiłem skorzystać z panującej aury i przewietrzyć się. By przewietrzenie było skuteczne to pojechałem na wieś, czyli do domu.
Zapoczątek trasy był w sumie niezły. Dojazdy do pracy sprawiły, że przez Wrocław potrafię już w niektóre punkty dojechać całkiem sprawnie. Do Swojczyc dojechałem ze średnią prawie 21kmh jadąc prawie bez postojów, na 45 minut od wyjazdu 40 była z toczącym się kołem... i to pomimo pomyłki nawigacyjnej spowodowanej rozkopanymi wałami po których się poruszałem.
Teren we Wrocławiu, tak na dobry początek wycieczki.
Jeszcze przed tablicą kończącą Wrocław ktoś się przyczepił mojego tylnego koła... Dodało mi to motywacji do kręcenia i mimo, że pod wiatr, mimo że zimno trzymałem się 31-32kmh. Był nawet moment 35-37 jak mnie ciężarówki wyprzedzały. Po jakichś 10 kilometrach okazało się, że on nadal tam jest. Po paru kolejnych wiatr mi tak w twarz przywiał i tak strasznie musiałem puścić strzałkę, że wyjechałem na środek kręcąc ledwo 26 i zrównaliśmy się. Chwila gadki, upragniona strzałka, troche oddechów i powrót na 30kmh. Okazało się, że wiozłem na kole byłego 10 letniego zawodowca (wyglądał młodo, ale tak zrozumiałem, że 10 lat jeździł jako zawodowiec). Tego dnia był już w Wałbrzychu i kręcił ponad 200 kilometr. A ja się setką w październiku podniecam... W każdym razie postanowione zostało, że jedziemy razem do Namysłowa. Około 15.30, czyli jakieś 500 metrów od tablicy Namysłów, towarzysz podróży postanowił wracać. Świetnie go rozumiem, mi zostało 47km pod wiatr, jemu 65 ale z wiatrem, szanse mamy prawie równe. Prawie, bo ja mam kurtkę ;-) Nie zmienia to faktu, że podbił mi średnią z niecałych 21 do ponad 26kmh :D
Pojechałem dalej zgodnie z planem. W planie był popas w Namysłowie, więc się odbył. Wciągnąłem jogurt i popiłem wodą którą ze sobą wiozłem.
Popas na wyspie w Namysłowie.
Okazało się, że ten punkt planu to nie był dobry punkt. Co prawda popas trwał dosłownie minutkę, to jego skutki były koszmarne. Jadąc szybko z szosiarzem, rozgrzałem się i w sumie mogłem lecieć dalej. Może nie 30kmh, bo pod koniec coraz cześciej spadałem do 25, ale 25 to też nie jest złe tempo. Po tym postoju miałem problem wrócić na normalne tempo, było mi zimno, a pare łyków lodowatej wody sprawiło, że szybsze oddechy kończyły się kaszlem... I tak ledwo 17-20kmh wlokłem się przed siebie, jakie miałem inne wyjście. O tej porze nawet nie jedzie żaden pociąg. Dopiero w Domaszowicach zaczęło się jechać lżej, może dlatego że ubrałem kurtkę? Spokojnie trzymałem 21-25kmh. Mimo to, te kilkanaście kilometrów osłabiło długo wypracowywaną średnią i spadała dalej.
Kolejny powrót mocy był przeze mnie przewidziany. W Wołczynie zawsze dostaje kopa. Nie dość, że zmienia się kierunek jazdy o jakieś 90stopni, to zazwyczaj lepiej na wiatr się ustawia. Tak było i tym razem. Wreszcie średnia przestała spadać. Do tego ten nowy asfalcik... Ani się obejrzałem a byłem w Biskupicach. Pare razy po drodze chciałem zrobić zdjęcie skutków ostatnich deszczowych dni, ale dobrze, że poczekałem, w Biskupicach ładnie to widać.
Boisko do... piłki wodnej? w Biskupicach.
W stanie ogólnego wycieńczenia dotarłem do domu. Ciepła herbatka i gorąca kąpiel przywróciły mnie do świata żywych, co więcej okazało się, że przestały mnie boleć mięśnie po ostatnich ćwiczeniach brzuszków i pompek. Jak widać rower pomaga na wszystko.
Zapoczątek trasy był w sumie niezły. Dojazdy do pracy sprawiły, że przez Wrocław potrafię już w niektóre punkty dojechać całkiem sprawnie. Do Swojczyc dojechałem ze średnią prawie 21kmh jadąc prawie bez postojów, na 45 minut od wyjazdu 40 była z toczącym się kołem... i to pomimo pomyłki nawigacyjnej spowodowanej rozkopanymi wałami po których się poruszałem.
Teren we Wrocławiu, tak na dobry początek wycieczki.
Jeszcze przed tablicą kończącą Wrocław ktoś się przyczepił mojego tylnego koła... Dodało mi to motywacji do kręcenia i mimo, że pod wiatr, mimo że zimno trzymałem się 31-32kmh. Był nawet moment 35-37 jak mnie ciężarówki wyprzedzały. Po jakichś 10 kilometrach okazało się, że on nadal tam jest. Po paru kolejnych wiatr mi tak w twarz przywiał i tak strasznie musiałem puścić strzałkę, że wyjechałem na środek kręcąc ledwo 26 i zrównaliśmy się. Chwila gadki, upragniona strzałka, troche oddechów i powrót na 30kmh. Okazało się, że wiozłem na kole byłego 10 letniego zawodowca (wyglądał młodo, ale tak zrozumiałem, że 10 lat jeździł jako zawodowiec). Tego dnia był już w Wałbrzychu i kręcił ponad 200 kilometr. A ja się setką w październiku podniecam... W każdym razie postanowione zostało, że jedziemy razem do Namysłowa. Około 15.30, czyli jakieś 500 metrów od tablicy Namysłów, towarzysz podróży postanowił wracać. Świetnie go rozumiem, mi zostało 47km pod wiatr, jemu 65 ale z wiatrem, szanse mamy prawie równe. Prawie, bo ja mam kurtkę ;-) Nie zmienia to faktu, że podbił mi średnią z niecałych 21 do ponad 26kmh :D
Pojechałem dalej zgodnie z planem. W planie był popas w Namysłowie, więc się odbył. Wciągnąłem jogurt i popiłem wodą którą ze sobą wiozłem.
Popas na wyspie w Namysłowie.
Okazało się, że ten punkt planu to nie był dobry punkt. Co prawda popas trwał dosłownie minutkę, to jego skutki były koszmarne. Jadąc szybko z szosiarzem, rozgrzałem się i w sumie mogłem lecieć dalej. Może nie 30kmh, bo pod koniec coraz cześciej spadałem do 25, ale 25 to też nie jest złe tempo. Po tym postoju miałem problem wrócić na normalne tempo, było mi zimno, a pare łyków lodowatej wody sprawiło, że szybsze oddechy kończyły się kaszlem... I tak ledwo 17-20kmh wlokłem się przed siebie, jakie miałem inne wyjście. O tej porze nawet nie jedzie żaden pociąg. Dopiero w Domaszowicach zaczęło się jechać lżej, może dlatego że ubrałem kurtkę? Spokojnie trzymałem 21-25kmh. Mimo to, te kilkanaście kilometrów osłabiło długo wypracowywaną średnią i spadała dalej.
Kolejny powrót mocy był przeze mnie przewidziany. W Wołczynie zawsze dostaje kopa. Nie dość, że zmienia się kierunek jazdy o jakieś 90stopni, to zazwyczaj lepiej na wiatr się ustawia. Tak było i tym razem. Wreszcie średnia przestała spadać. Do tego ten nowy asfalcik... Ani się obejrzałem a byłem w Biskupicach. Pare razy po drodze chciałem zrobić zdjęcie skutków ostatnich deszczowych dni, ale dobrze, że poczekałem, w Biskupicach ładnie to widać.
Boisko do... piłki wodnej? w Biskupicach.
W stanie ogólnego wycieńczenia dotarłem do domu. Ciepła herbatka i gorąca kąpiel przywróciły mnie do świata żywych, co więcej okazało się, że przestały mnie boleć mięśnie po ostatnich ćwiczeniach brzuszków i pompek. Jak widać rower pomaga na wszystko.