Veliko Rujno
Sobota, 5 maja 2012 Kategoria bike: blurej, cel: turistas, dist: less than 50, opis: foto, opis: nie sam
Km: | 28.77 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 02:00 | km/h: | 14.38 |
Pr. maks.: | 78.60 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 900m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Czwartek byl dniem pieszej wycieczki po gorach. Zasadniczo wielka nie miala byc, ale troche sie pogubilismy, dzieki czemu trasa byla zdecydowanie ciekawsza. Fakt, ze emeryci z niemiec i koles w japonkach poruszali sie po gorach sprawniej i szybciej niz my nie byl szczegolnie budujacy, jednak zblizajacy sie zmierzch sprawil ze tempo nam wzroslo i wycieczka sprawila ze ten dzien byl rownie meczacy jak poprzednie. Tez dzieki temu pogubieniu sie trafilismy na bardzo ciekawy szlak wychodzacy ze Stalingradu (akurat teraz tym szlakiem wracalismy do bazy), tuz spod naszej bazy - droge ku Veliko Rujno - Wielkiej Rowninie. Poczatkowo oczywiscie bylismy przekonani ze Veliko Rujno to wielkie ruiny ;-) Coz Chorwacki jezyk bywa czesto niezwykle podobny do Polskiego.
Droga na Veliko Rujno jest taka, ze miejscowi opowiadajac o niej ocieraja czolo sugerujac wielkie zmeczenie - cos w tym jest. Dodatkowo pokazuja ze jedynie czesc wjazdu jest wyasfaltowana. Ta czesc poznalismy w znacznej czesci na pieszej wycieczce. Mnie czesc nie asfaltowa cieszy - kawalek terenu zlapac jest milo. Podjazd startuje w zasadzie juz od drzwi. Na poczatku jade sobie z wysoka kadencja i wysuwam sie na prowadzenie. Podjazd ma srednio ponad 11% nachylenia, wiec jest dosc... alpejski ;-) Trzeba przyznac ze kopie ladnie, szczegolnie ze w przeciwienstwie do wiekszosci alpejskich podjazdow jest bardzo pofaldowany. Co chwila sa sekcje znacznie przekraczajace srednia i znacznie ponizej niej. Trafia sie nawet kilka krotkich zjazdow. Do Monte Zoncolana sporo brakuje, bo nie podrywa przedniego kola, nie musze tez zygzakowac po drodze zeby sie poruszac przed siebie. Przez 1/4 trasy jade pierwszy. Po dwoch probach Tomkowi za trzecim podejsciem udaje sie skutecznie mnie wyprzedzic. Potem jade drugi gdzies do 4/5 trasy kiedy to wyprzedza mnie dwukrotnie Darek i zaczyna sie najbardziej stromy ostatni kilometr podjazdu. W tym roku w zasadzie jeszcze nic nie jezdzilem co tez objawia sie gdy tylko trzeba uzyc sily - od razu tetno skacze mi pod miliard i mozg mowi zeby odpuscic. Wrzucilem wiec koronke wyzej na kasecie, zostala jeszcze jedna, ale juz jechalo sie na tyle spokojnie, z wysoka kadencja, ale bez naciskow, bez sily, ze tetno chyba w ogole weszlo w spoczynkowe - szkoda ze nie mam pulsometru, bo ciekawe bylyby wskazania z tego podjazdu. Przez tak spokojna i nie meczaca jazde Darek odstawil mnie o jakies dwa zakrety - co daje z 200 metrow - przy predkosci 7kmh to dosc sporo ;-) Kasete ostatecznie zamknalem, ostatni zakret okazal sie zabojca. Srednia na podjezdzie 7.96 km/h
Dojechalismy do parkingu z widokiem na... zasadniczo nikt nie wiedzial na co. Czym jest Veliko Rujno dowiedzielismy sie poprzedniego wieczoru od cioci wikipedii i wujka gugla, ale czy to co widzielismy przed nami jest juz rownina czy tez nie? Chwile ze soba walczylem, ale ostatecznie sie przemoglem. Zostalo ze 200 metrow podjazdu, moze ze 3 km drogi, jade.
Jako ze tylko ja mialem mtb to jade sam. Droga poczatkowo troche opada, potem idzie w gore, ale bardzo lagodnie. Omija jedno wzgorze, potem kolejne. Srednie nachylenie moze z 4-5% takze jade spokojnie 12-16 km/h Droga o najgorszej nawierzchni dla moich opon - kamienie luzem, czesto sie uslizguja - juz wiem ze na zjezdzie nie bedzie szalenstw, bo trasa nie ma zadnej barierki, nawet z wszedobylskich kamieni a do spadania troche jest. Mijaja 3 kilometru ale Veliko Rujno jak nie bylo tak nie ma, postanawiam jeszcze troche podjechac i tak na 12km zawrocic. Niedaleko od tego limitu ktory sobie wyznaczylem zaczyna sie zjazd o nachyleniu okolo 3-4%, postanawiam kawalek podjechac bo objezdza ostatnie wzgorze na mojej drodze, licze ze moze prowadzi na wjazd na szczyt, bo ocenialismy z dolu, ze ten szczyt to pewnie Veliko Rujno. Okazalo sie ze nie, ten zjazd to zjazd na Veliko Rujno ktore znajduje sie za tym szczytem. Rowninka polozona pomiedzy gorami. Na oko ze 2 km szeroka i moze z 8 dluga, lekko opadajaca w kierunku na polnocny wschod.
Na Veliko Rujno wita mnie dzwiek chorwackiego disko plynacy z zabudowan przy ktorych stoja jakies miejscowe dresiki tuningujace przedziwne automobile ktorymi zapewne sie poruszaja po rowninie. Jade dalej pod czujnym okiem miejscowych. Dojezdzam do skrzyzowania, przy nim stoja jacys ludzie. Nie chcialem z nimi kontaktu ale w miejscu obok ktorego stali jest drogowskaz ktory chce zobaczyc koniecznie, bo skad mam wiedziec ze to juz Veliko Rujno? Okazalo sie ze
a) jestem na Veliko Rujno!
b) zainteresowani miejscowi postanowili sie ze mna zaznajomic
Starszy pan z poteznym brzuchem zapytal po chorwacku o cos. Powiedzialem ze nie rozumiem na co ten pokiwal ze zrozumieniem glowa i innymi slowami, dodajac na migi o co mu sie rozchodzi zapytal czy cala droge podjezdzalem na rowerze czy tez musialem prowadzic. Odpowiedzialem ze cala droge jechalem na rowerze co spotkalo sie z ogolna aprobata miejscowej ludnosci i gestami gratulacji. Zapytalem czy daleko jest do kosciolka na ktory wskazywal drogowskaz. Zrozumialem ze dosc daleko, bo cerkiew (a nie kosciolek!) jest mniej wiecej po srodku wielkiej rowniny, a ta jak sama nazwa wskazuje jest wielka. Podjechalem kawalek w strone tejze cerkwii ale ostatecznie nie dojechalem do niej. Mysle ze ja widzialem, ale tez nie mam pewnosci, jak z Veliko Rujno, do ostatniej chwili nie wiedzialem ze trafilem. Tak tez moze przejechalem obok cerkwii a nie zanotowalem tego, myslac ze to budynek widoczny w oddali.
Nie chcialem siedziec tez na rowninie za dlugo, bo chlopaki pewnie sie nudzili na parkingu, trzeba bylo wiec w miare szybko wracac, szczegolnie ze dojazd zapewne chwilke mi zajal biorac pod uwage ze byl ze 3 km dluzszy niz powinien. Ostetecznie wracam wiec. Krotki podjazd dookola szczytu i zaczyna sie zjazd z niewielkim nachyleniem. Jade spokojnie. Jak wspomnialem podloze jest kamieniste. Niewielkie kamienie luzem to cos na czym jade nawet hamujac, a za zakretach niekoniecznie zmieniam kierunek jazdy. Poczatkowo predkosc staralem sie trzymac w okolicach 40-45 km/h ale stwierdzam ze jest to zbyt niebezpieczne. Zatrzymuja sie za szczytem zeby wyjsc na taki gorski cypelek wystawiony kawalek poza zbocze. Miejsce to oferuje na prawde znakomity widok, chyba najlepszy z calej wyprawy. Widocznosc jest niesamowicie duza, pomimo moich dioptrii i tego ze mam okulary w ktorych w ogole nie widze ale za to trzymaja sie nosa widze zatoke, wyspe za zatoka, kolejna zatoke i kaaaaawal kolejnego ladu. Miejscami nawet wydaje mi sie ze widze morze. Z gory macham chlopakom siedzacym na parkingu, zeby dac im znac ze wracam i moga sie juz zbierac. Odmachuja mi, ale tego juz nie widze, widze tylko ze tam sa jakies punkciki, zapewne oni. Dalszy zjazd o jakies 10 km/h wolniej, staram sie nie przekraczac 35 km/h bo droga kreta a nawierzchnia nie mogla byc mniej trafiona dla mnie. Na jednym z zakretow mimo to omal nie wypadam z drogi, bo nie moge skrecic tylko jade po, a wlasciwie razem z kamyczkami na kolejny pas. Na szczescie przy brzegu drogi jest lita skala ktory ma jakas tam przyczepnosc, a przede wszystkim nie odjezdza razem ze mna. Od tego momentu wszystkie zakrety dodatkowo wyhamowuje, nieraz i do 20 kmh.
Na parkingu jestem dosc szybko, okazalo sie ze moj zjazd byl filmowany, ale byc moze wcale mnie tam nie widac, bo bylem na prawde daleko. Zaczynamy zjazd asfaltem. Poczatek jest na prawde ekstremalny. Zakret na ktorym zamknalem kasete przeraza pochyloscia, jade zaciskajac hamulce i przesuwam tylen nad tylne kolo zeby nie przekrecic sie wokol przedniego kola. Strach tak startowac. Jednak tuz po chwili nachylenie maleje, zakret sie konczy a ja oswajam sie z mysla ze moze byc szybko jesli tylko sie odwaze. Droga jest bardzo kreta, ale sa to zakrety o niewielkim promieniu. Przyklejona do zbocza co sprawia, ze nie widac jaki jest promien skretu i gdzie konczy sie zakret. Nie widac w ogole co czeka na mnie za zakretem, jedynie z krawedzi zakretow widze kolejne zakrety i na tej podstawie wiem ze nic na mnie nie jedzie, musze sie tylko zmiescic w drodze. Przyspieszam wiec, wcale nie pedalujac ani nie przyjmujac sylwetki aerodynamicznej, po prostu puszczam hamulce. Bardzo szybko robi sie 40-50-60-70... 70 to juz na tyle duza predkosc ze po prostu zaciskam przed zakretami hamulce zeby sie dalej nie rozpedzac, nie patrze nawet na licznik, bo nie ma na to czasu, ale co zerkne to jest conajmniej 50. W mojej ocenie kawalek drogi po tym ostatnim zboczu gory pozwala osiagnac spokojnie 90 i wiecej km/h tylko wymaga znajomosci trasy. Jak sie okazalo asfalt jest bardzo dobry, zakrety wcale nie takie ostre i wystarczyloby ze 2 razy je przejechac zeby bez hamowania probowac.
Dalsza czesc zjazdu ma mniejsze nachylenie, czesto dokrecam ale tez nadal czesto korzystam z hamulcow. Predkosc szczegolnie na zakretach nadal potrafi drastycznie szybko rosnac. Betonowe zakrety na ktorych beton jest karbowany nie sa jednak miejscem gdzie chcialoby sie przeyspieszac, dlatego tam akurat wole hamowac i potem dokrecac na slabiej spadajacych odcinkach. Na wlocie w opuszczona prawodpodobnie osade nazwana na czesc jakiegos miejscowego bohatera Dokoze jest fajny spadek, ladny skok mi tam wychodzi - czesciowo nie planowany, czesciowo odruchowy, ale jednak prosta juz byla, wiec bezpiecznie a i zabawnie calkiem. Juz po chwili dojezdzam na parking za wysypiskiem smieci (tak, bo po drodze bylo wysypisko smieci) z widokiem na Stalingrad, morze i w ogole Chorwacje. Siadam na laweczce i czekam czy sie pojawia moi kompani... czekam, czekam, czekam, zaczynaja mi sie pojawiac mysli ze trzeba bedzie do nich na gore jechac zeby ich ratowac, bo strasznie ich dlugo nie ma. I jak juz mialem siadac na rower i jechac spowrotem na gore pojawiaja sie wreszcie. 8 minut im dolozylem :) Na podjezdzie dostalem max 4 wiec jestem na plusie. Chwila pogaduch i jedziem dalej. Znow bardzo szybko ich trace, ale nie wiem nawet jak i kiedy, bo nie patrze za siebie, nie ma na to czasu. W kilka chwil dojezdzam do bazy, siadam na foteliku i czekam az przyjade... znow strasznie dlugo. Ponoc pojechali nakrecic finisz przy morzu... ale ja wiem swoje, pewnie znow im z 8 minut dolozylem ;-)
Droga na Veliko Rujno jest taka, ze miejscowi opowiadajac o niej ocieraja czolo sugerujac wielkie zmeczenie - cos w tym jest. Dodatkowo pokazuja ze jedynie czesc wjazdu jest wyasfaltowana. Ta czesc poznalismy w znacznej czesci na pieszej wycieczce. Mnie czesc nie asfaltowa cieszy - kawalek terenu zlapac jest milo. Podjazd startuje w zasadzie juz od drzwi. Na poczatku jade sobie z wysoka kadencja i wysuwam sie na prowadzenie. Podjazd ma srednio ponad 11% nachylenia, wiec jest dosc... alpejski ;-) Trzeba przyznac ze kopie ladnie, szczegolnie ze w przeciwienstwie do wiekszosci alpejskich podjazdow jest bardzo pofaldowany. Co chwila sa sekcje znacznie przekraczajace srednia i znacznie ponizej niej. Trafia sie nawet kilka krotkich zjazdow. Do Monte Zoncolana sporo brakuje, bo nie podrywa przedniego kola, nie musze tez zygzakowac po drodze zeby sie poruszac przed siebie. Przez 1/4 trasy jade pierwszy. Po dwoch probach Tomkowi za trzecim podejsciem udaje sie skutecznie mnie wyprzedzic. Potem jade drugi gdzies do 4/5 trasy kiedy to wyprzedza mnie dwukrotnie Darek i zaczyna sie najbardziej stromy ostatni kilometr podjazdu. W tym roku w zasadzie jeszcze nic nie jezdzilem co tez objawia sie gdy tylko trzeba uzyc sily - od razu tetno skacze mi pod miliard i mozg mowi zeby odpuscic. Wrzucilem wiec koronke wyzej na kasecie, zostala jeszcze jedna, ale juz jechalo sie na tyle spokojnie, z wysoka kadencja, ale bez naciskow, bez sily, ze tetno chyba w ogole weszlo w spoczynkowe - szkoda ze nie mam pulsometru, bo ciekawe bylyby wskazania z tego podjazdu. Przez tak spokojna i nie meczaca jazde Darek odstawil mnie o jakies dwa zakrety - co daje z 200 metrow - przy predkosci 7kmh to dosc sporo ;-) Kasete ostatecznie zamknalem, ostatni zakret okazal sie zabojca. Srednia na podjezdzie 7.96 km/h
Dojechalismy do parkingu z widokiem na... zasadniczo nikt nie wiedzial na co. Czym jest Veliko Rujno dowiedzielismy sie poprzedniego wieczoru od cioci wikipedii i wujka gugla, ale czy to co widzielismy przed nami jest juz rownina czy tez nie? Chwile ze soba walczylem, ale ostatecznie sie przemoglem. Zostalo ze 200 metrow podjazdu, moze ze 3 km drogi, jade.
Jako ze tylko ja mialem mtb to jade sam. Droga poczatkowo troche opada, potem idzie w gore, ale bardzo lagodnie. Omija jedno wzgorze, potem kolejne. Srednie nachylenie moze z 4-5% takze jade spokojnie 12-16 km/h Droga o najgorszej nawierzchni dla moich opon - kamienie luzem, czesto sie uslizguja - juz wiem ze na zjezdzie nie bedzie szalenstw, bo trasa nie ma zadnej barierki, nawet z wszedobylskich kamieni a do spadania troche jest. Mijaja 3 kilometru ale Veliko Rujno jak nie bylo tak nie ma, postanawiam jeszcze troche podjechac i tak na 12km zawrocic. Niedaleko od tego limitu ktory sobie wyznaczylem zaczyna sie zjazd o nachyleniu okolo 3-4%, postanawiam kawalek podjechac bo objezdza ostatnie wzgorze na mojej drodze, licze ze moze prowadzi na wjazd na szczyt, bo ocenialismy z dolu, ze ten szczyt to pewnie Veliko Rujno. Okazalo sie ze nie, ten zjazd to zjazd na Veliko Rujno ktore znajduje sie za tym szczytem. Rowninka polozona pomiedzy gorami. Na oko ze 2 km szeroka i moze z 8 dluga, lekko opadajaca w kierunku na polnocny wschod.
Na Veliko Rujno wita mnie dzwiek chorwackiego disko plynacy z zabudowan przy ktorych stoja jakies miejscowe dresiki tuningujace przedziwne automobile ktorymi zapewne sie poruszaja po rowninie. Jade dalej pod czujnym okiem miejscowych. Dojezdzam do skrzyzowania, przy nim stoja jacys ludzie. Nie chcialem z nimi kontaktu ale w miejscu obok ktorego stali jest drogowskaz ktory chce zobaczyc koniecznie, bo skad mam wiedziec ze to juz Veliko Rujno? Okazalo sie ze
a) jestem na Veliko Rujno!
b) zainteresowani miejscowi postanowili sie ze mna zaznajomic
Starszy pan z poteznym brzuchem zapytal po chorwacku o cos. Powiedzialem ze nie rozumiem na co ten pokiwal ze zrozumieniem glowa i innymi slowami, dodajac na migi o co mu sie rozchodzi zapytal czy cala droge podjezdzalem na rowerze czy tez musialem prowadzic. Odpowiedzialem ze cala droge jechalem na rowerze co spotkalo sie z ogolna aprobata miejscowej ludnosci i gestami gratulacji. Zapytalem czy daleko jest do kosciolka na ktory wskazywal drogowskaz. Zrozumialem ze dosc daleko, bo cerkiew (a nie kosciolek!) jest mniej wiecej po srodku wielkiej rowniny, a ta jak sama nazwa wskazuje jest wielka. Podjechalem kawalek w strone tejze cerkwii ale ostatecznie nie dojechalem do niej. Mysle ze ja widzialem, ale tez nie mam pewnosci, jak z Veliko Rujno, do ostatniej chwili nie wiedzialem ze trafilem. Tak tez moze przejechalem obok cerkwii a nie zanotowalem tego, myslac ze to budynek widoczny w oddali.
Nie chcialem siedziec tez na rowninie za dlugo, bo chlopaki pewnie sie nudzili na parkingu, trzeba bylo wiec w miare szybko wracac, szczegolnie ze dojazd zapewne chwilke mi zajal biorac pod uwage ze byl ze 3 km dluzszy niz powinien. Ostetecznie wracam wiec. Krotki podjazd dookola szczytu i zaczyna sie zjazd z niewielkim nachyleniem. Jade spokojnie. Jak wspomnialem podloze jest kamieniste. Niewielkie kamienie luzem to cos na czym jade nawet hamujac, a za zakretach niekoniecznie zmieniam kierunek jazdy. Poczatkowo predkosc staralem sie trzymac w okolicach 40-45 km/h ale stwierdzam ze jest to zbyt niebezpieczne. Zatrzymuja sie za szczytem zeby wyjsc na taki gorski cypelek wystawiony kawalek poza zbocze. Miejsce to oferuje na prawde znakomity widok, chyba najlepszy z calej wyprawy. Widocznosc jest niesamowicie duza, pomimo moich dioptrii i tego ze mam okulary w ktorych w ogole nie widze ale za to trzymaja sie nosa widze zatoke, wyspe za zatoka, kolejna zatoke i kaaaaawal kolejnego ladu. Miejscami nawet wydaje mi sie ze widze morze. Z gory macham chlopakom siedzacym na parkingu, zeby dac im znac ze wracam i moga sie juz zbierac. Odmachuja mi, ale tego juz nie widze, widze tylko ze tam sa jakies punkciki, zapewne oni. Dalszy zjazd o jakies 10 km/h wolniej, staram sie nie przekraczac 35 km/h bo droga kreta a nawierzchnia nie mogla byc mniej trafiona dla mnie. Na jednym z zakretow mimo to omal nie wypadam z drogi, bo nie moge skrecic tylko jade po, a wlasciwie razem z kamyczkami na kolejny pas. Na szczescie przy brzegu drogi jest lita skala ktory ma jakas tam przyczepnosc, a przede wszystkim nie odjezdza razem ze mna. Od tego momentu wszystkie zakrety dodatkowo wyhamowuje, nieraz i do 20 kmh.
Na parkingu jestem dosc szybko, okazalo sie ze moj zjazd byl filmowany, ale byc moze wcale mnie tam nie widac, bo bylem na prawde daleko. Zaczynamy zjazd asfaltem. Poczatek jest na prawde ekstremalny. Zakret na ktorym zamknalem kasete przeraza pochyloscia, jade zaciskajac hamulce i przesuwam tylen nad tylne kolo zeby nie przekrecic sie wokol przedniego kola. Strach tak startowac. Jednak tuz po chwili nachylenie maleje, zakret sie konczy a ja oswajam sie z mysla ze moze byc szybko jesli tylko sie odwaze. Droga jest bardzo kreta, ale sa to zakrety o niewielkim promieniu. Przyklejona do zbocza co sprawia, ze nie widac jaki jest promien skretu i gdzie konczy sie zakret. Nie widac w ogole co czeka na mnie za zakretem, jedynie z krawedzi zakretow widze kolejne zakrety i na tej podstawie wiem ze nic na mnie nie jedzie, musze sie tylko zmiescic w drodze. Przyspieszam wiec, wcale nie pedalujac ani nie przyjmujac sylwetki aerodynamicznej, po prostu puszczam hamulce. Bardzo szybko robi sie 40-50-60-70... 70 to juz na tyle duza predkosc ze po prostu zaciskam przed zakretami hamulce zeby sie dalej nie rozpedzac, nie patrze nawet na licznik, bo nie ma na to czasu, ale co zerkne to jest conajmniej 50. W mojej ocenie kawalek drogi po tym ostatnim zboczu gory pozwala osiagnac spokojnie 90 i wiecej km/h tylko wymaga znajomosci trasy. Jak sie okazalo asfalt jest bardzo dobry, zakrety wcale nie takie ostre i wystarczyloby ze 2 razy je przejechac zeby bez hamowania probowac.
Dalsza czesc zjazdu ma mniejsze nachylenie, czesto dokrecam ale tez nadal czesto korzystam z hamulcow. Predkosc szczegolnie na zakretach nadal potrafi drastycznie szybko rosnac. Betonowe zakrety na ktorych beton jest karbowany nie sa jednak miejscem gdzie chcialoby sie przeyspieszac, dlatego tam akurat wole hamowac i potem dokrecac na slabiej spadajacych odcinkach. Na wlocie w opuszczona prawodpodobnie osade nazwana na czesc jakiegos miejscowego bohatera Dokoze jest fajny spadek, ladny skok mi tam wychodzi - czesciowo nie planowany, czesciowo odruchowy, ale jednak prosta juz byla, wiec bezpiecznie a i zabawnie calkiem. Juz po chwili dojezdzam na parking za wysypiskiem smieci (tak, bo po drodze bylo wysypisko smieci) z widokiem na Stalingrad, morze i w ogole Chorwacje. Siadam na laweczce i czekam czy sie pojawia moi kompani... czekam, czekam, czekam, zaczynaja mi sie pojawiac mysli ze trzeba bedzie do nich na gore jechac zeby ich ratowac, bo strasznie ich dlugo nie ma. I jak juz mialem siadac na rower i jechac spowrotem na gore pojawiaja sie wreszcie. 8 minut im dolozylem :) Na podjezdzie dostalem max 4 wiec jestem na plusie. Chwila pogaduch i jedziem dalej. Znow bardzo szybko ich trace, ale nie wiem nawet jak i kiedy, bo nie patrze za siebie, nie ma na to czasu. W kilka chwil dojezdzam do bazy, siadam na foteliku i czekam az przyjade... znow strasznie dlugo. Ponoc pojechali nakrecic finisz przy morzu... ale ja wiem swoje, pewnie znow im z 8 minut dolozylem ;-)