W kraju kamieni i krzakow
Sobota, 28 kwietnia 2012 Kategoria bike: blurej, cel: turistas, dist: 100 and more, opis: nie sam
Km: | 122.96 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:52 | km/h: | 25.27 |
Pr. maks.: | 65.10 | Temperatura: | 28.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 957m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Chorwacja miala byc magiczna kraina pieknych plaz, blekitnej wody, strzelistych gor, wspaniale zielonej roslinnosci srodziemnomorskiej - w dwoch slowach - wakacyjny raj. Stad pomysl zeby przejechac sie do tego kraju krecil mi sie po glowie od dawna. Pierwotnie miala to byc oczywiscie wyprawa pod sakwami. Teraz wyjazd zaplanowany pod katem wspinania sie i rowerowania, z naciskiem na to pierwsze.
Wyjazd po pracy i calonocna jazda na zmiany. Na miejscu kwaterujemy sie w okolicach godziny 7mej. Chlopaki (Darek i Tomek) chca spac, odpoczywac i takie tam, ale ja jak juz sie obudze to nie ma opcji zebym spal. Troche polezalem, wzialem prysznic i krzatajac sie tak ich musialem wkurzyc ze sie zabrali i wyruszylismy na trase, na podboj raju!
Pierwsze nabrzezne kilometry ida super. Jade sporo prowadzac, bo zadnych skrzyzowan, a jedzie mi sie lekko i przyjemnie. Jak docieramy do mostu nad ciesnina jakowas to strzelamy sobie kilka fotek i wkraczamy w glab ladu - w zasadzie polwyspu czy wyspy, aaaale. Tutaj przestaje byc jakkolwiek ciekawie. Kamienie otaczaja nas ze wszystkich stron. Robi sie plasko, a raczej pagorkowato, ale wiekszych wzniesien nie widac, po prostu faldki. Do tego zero drzew, jedynie wszedobylskie krzaki.
Tak sobie jedziemy az docieramy do celu na dzis - miejscowosci Zadar. Tam glowna atrakcja jest oczywiscie linia brzegowa. Objezdzamy cale miasto droga idaca wzdluz brzegu. Walimy pod prad, bo droga jednokierunkowa a nam sie wjechalo od tej podpradnej strony. Kulminacja jest na promenadzie, gdzie nagrywamy filmik z tego jak sie na niej lansujemy. Chwile lezymy tez na jej wysunietym w morze punkcie, lapiemy promienie sloneczne na gole klaty. Na klaty z tej prostej przyczyny, ze juz wjezdzajac na promenade zdalismy sobie sprawe, ze skora naszych ramion przybrala rozowiutka barwe - bedzie bolalo. A skoro i tak bedzie bolalo to dlaczego i na klate nie wziasc troche? Przez cala droge mam wrazenie ze ludzie dziwnie nam sie przygladaja - jakby rowerzystow nie widzieli. Na promenadzie ktos nam nawet robi zdjecie, bardzo dyskretnie kierujac w nas swojego iPada. Lans na promenadzie i jedziemy dalej. Szkoda tylko ze przez stare miasto Zadaru nie przejechalismy, ale nic, bedzie powod zeby wrocic.
Droga powrotna to chwilami droga przez meke. Podjalem bardzo zla decyzje oszczedzania napoju podczas jazdy na Zadar. Teraz dosc szybko zaczalem odczuwac pragnienie. Pilem, ale co to za picie jak sie jedzie jak na patelni. Slonce prazy, skora popalona juz. A cien? Jaki cien, jedynie ze 2 kilometry byly drogi przez las gdzie troszeczke cienia bylo. Po drodze trafiamy na sklep gdzie udaje sie zdobyc napoje, ale ja bidony wysuszam w tempie ekspresowym i znow potrzebuje. W kolejnych sklepach nie ma mozliwosci platnosci karta a kun nie mamy. Schne przez co kazdy podjazd mnie masakruje. Te nieodczuwalne pagorki sprawiaja ze musze oddychac a wraz z kazdym wydechem czuje jak wylatuje ze mnie para wodna... Moja cenna para wodna! Ostatecznie jakos docieramy do naszego Starigradu (zwanego Stalingradem) gdzie mam pare minut straty, ale biorac pod uwage opony 2.25, temperature o ladnych kilka stopni wyzsza od zapowiadanej, uschniecie na sloncu i pierwszy taki dystans w tym roku - i tak jest zajebiscie.
Wniosek po tym dniu jest taki, ze nawet raj moze okazac sie pieklem jak sie czlowiek o to postara ;-)
Wyjazd po pracy i calonocna jazda na zmiany. Na miejscu kwaterujemy sie w okolicach godziny 7mej. Chlopaki (Darek i Tomek) chca spac, odpoczywac i takie tam, ale ja jak juz sie obudze to nie ma opcji zebym spal. Troche polezalem, wzialem prysznic i krzatajac sie tak ich musialem wkurzyc ze sie zabrali i wyruszylismy na trase, na podboj raju!
Pierwsze nabrzezne kilometry ida super. Jade sporo prowadzac, bo zadnych skrzyzowan, a jedzie mi sie lekko i przyjemnie. Jak docieramy do mostu nad ciesnina jakowas to strzelamy sobie kilka fotek i wkraczamy w glab ladu - w zasadzie polwyspu czy wyspy, aaaale. Tutaj przestaje byc jakkolwiek ciekawie. Kamienie otaczaja nas ze wszystkich stron. Robi sie plasko, a raczej pagorkowato, ale wiekszych wzniesien nie widac, po prostu faldki. Do tego zero drzew, jedynie wszedobylskie krzaki.
Tak sobie jedziemy az docieramy do celu na dzis - miejscowosci Zadar. Tam glowna atrakcja jest oczywiscie linia brzegowa. Objezdzamy cale miasto droga idaca wzdluz brzegu. Walimy pod prad, bo droga jednokierunkowa a nam sie wjechalo od tej podpradnej strony. Kulminacja jest na promenadzie, gdzie nagrywamy filmik z tego jak sie na niej lansujemy. Chwile lezymy tez na jej wysunietym w morze punkcie, lapiemy promienie sloneczne na gole klaty. Na klaty z tej prostej przyczyny, ze juz wjezdzajac na promenade zdalismy sobie sprawe, ze skora naszych ramion przybrala rozowiutka barwe - bedzie bolalo. A skoro i tak bedzie bolalo to dlaczego i na klate nie wziasc troche? Przez cala droge mam wrazenie ze ludzie dziwnie nam sie przygladaja - jakby rowerzystow nie widzieli. Na promenadzie ktos nam nawet robi zdjecie, bardzo dyskretnie kierujac w nas swojego iPada. Lans na promenadzie i jedziemy dalej. Szkoda tylko ze przez stare miasto Zadaru nie przejechalismy, ale nic, bedzie powod zeby wrocic.
Droga powrotna to chwilami droga przez meke. Podjalem bardzo zla decyzje oszczedzania napoju podczas jazdy na Zadar. Teraz dosc szybko zaczalem odczuwac pragnienie. Pilem, ale co to za picie jak sie jedzie jak na patelni. Slonce prazy, skora popalona juz. A cien? Jaki cien, jedynie ze 2 kilometry byly drogi przez las gdzie troszeczke cienia bylo. Po drodze trafiamy na sklep gdzie udaje sie zdobyc napoje, ale ja bidony wysuszam w tempie ekspresowym i znow potrzebuje. W kolejnych sklepach nie ma mozliwosci platnosci karta a kun nie mamy. Schne przez co kazdy podjazd mnie masakruje. Te nieodczuwalne pagorki sprawiaja ze musze oddychac a wraz z kazdym wydechem czuje jak wylatuje ze mnie para wodna... Moja cenna para wodna! Ostatecznie jakos docieramy do naszego Starigradu (zwanego Stalingradem) gdzie mam pare minut straty, ale biorac pod uwage opony 2.25, temperature o ladnych kilka stopni wyzsza od zapowiadanej, uschniecie na sloncu i pierwszy taki dystans w tym roku - i tak jest zajebiscie.
Wniosek po tym dniu jest taki, ze nawet raj moze okazac sie pieklem jak sie czlowiek o to postara ;-)