Święto rowerzysty
Niedziela, 9 czerwca 2013 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: niedzielnie, opis: nie sam
Km: | 69.10 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 03:44 | km/h: | 18.51 |
Pr. maks.: | 38.71 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 100m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Najpierw na Rynek, na zbiórkę, gdzie kręcę się jak smród po gaciach bez większego celu. Obczajam co ciekawsze rowery i co ładniejsze dziewuchy. W końcu spotykam Tomka K., którego poznaję po wesołym zawołaniu "..... EJ!" - kolegę z pracy, wraz z jego znajomymi. Od momentu spotkania raczej ich nie opuszczam - tym razem przejadę paradę w gronie chociaż częściowo znajomym.
Parada, pochód czy jakkolwiek to można nazwać rusza tradycyjnie z opóźnieniem i w sumie to marszem. Jest tak gęsto, że i ja najpierw prowadzę rower. Ogólnie przejazd wyjątkowo spokojnie mija, zatrzymujemy się, żeby pooglądać pochód a potem tradycyjnie jedziemy powoli do przodu. Ogromne korki spowodowaliśmy, miny kierowców mało kiedy wyrażały zadowolenie ;-)
Po dojeździe na miejsce grupa postanowiła uderzyć gdzieś na obiad - ja wyjeżdżałem z zamiarem namierzenia kogoś na dalszy wyjazd - na wieczór zapowiadali deszcze, więc lepiej wcześniej niż później. Ogólnie okoliczności nie sprzyjają piknikowaniu nad wodą w parku, bo komary tną niemiłosiernie, toteż rozstaliśmy się i pojechaliśmy w różne strony - ja na Bajkał postanowiłem uderzyć.
Nad Bajkał udało się dotrzeć dość sprawnie pomimo błota i kałuż występujących miejscami dość obficie. Okazało się jednak, że nie jest to teraz dobre miejsce. Współczynnik komara na metr był już daleko poza czerwonym polem. A jak wiadomo, już czerwone to źle. Nie zatrzymałem się więc nawet i chyba pierwszy raz nawróciłem i wracałem tak jak dojechałem.
Powrót przez miasto już bez niczego wartego wspomnienia, no może poza tym, że podjazd na Gądowiankę zrobiłem na blokadzie, twardym przełożeniu i >35kmh na liczniku (mxs wycieczki padł, chyba pierwszy raz na podjeździe)... płuca, serce i żyły w nogach mi rozerwało ale i tak jestem z siebie dumny :)
Dzięki wszystkim za przejażdżkę.
Parada, pochód czy jakkolwiek to można nazwać rusza tradycyjnie z opóźnieniem i w sumie to marszem. Jest tak gęsto, że i ja najpierw prowadzę rower. Ogólnie przejazd wyjątkowo spokojnie mija, zatrzymujemy się, żeby pooglądać pochód a potem tradycyjnie jedziemy powoli do przodu. Ogromne korki spowodowaliśmy, miny kierowców mało kiedy wyrażały zadowolenie ;-)
Po dojeździe na miejsce grupa postanowiła uderzyć gdzieś na obiad - ja wyjeżdżałem z zamiarem namierzenia kogoś na dalszy wyjazd - na wieczór zapowiadali deszcze, więc lepiej wcześniej niż później. Ogólnie okoliczności nie sprzyjają piknikowaniu nad wodą w parku, bo komary tną niemiłosiernie, toteż rozstaliśmy się i pojechaliśmy w różne strony - ja na Bajkał postanowiłem uderzyć.
Nad Bajkał udało się dotrzeć dość sprawnie pomimo błota i kałuż występujących miejscami dość obficie. Okazało się jednak, że nie jest to teraz dobre miejsce. Współczynnik komara na metr był już daleko poza czerwonym polem. A jak wiadomo, już czerwone to źle. Nie zatrzymałem się więc nawet i chyba pierwszy raz nawróciłem i wracałem tak jak dojechałem.
Powrót przez miasto już bez niczego wartego wspomnienia, no może poza tym, że podjazd na Gądowiankę zrobiłem na blokadzie, twardym przełożeniu i >35kmh na liczniku (mxs wycieczki padł, chyba pierwszy raz na podjeździe)... płuca, serce i żyły w nogach mi rozerwało ale i tak jestem z siebie dumny :)
Dzięki wszystkim za przejażdżkę.