Praded 2013
Sobota, 15 czerwca 2013 Kategoria opis: nie sam, opis: foto, dist: 100 and more, cel: turistas, bike: blurej
Uczestnicy
Km: | 154.80 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:45 | km/h: | 26.92 |
Pr. maks.: | 77.49 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 2016m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po długiej i zimnej zimie, zimnym i deszczowym początku wiosny, wreszcie trafić miał się weekend na który deszczy nie prognozowano. Trzeba było to jakoś wykorzystać i padło na Pradziada, którego w zeszłym roku nie udało mi się zahaczyć.
Skład klasyczny, biorąc pod uwagę kierunek, poza mną jadą Tomek oraz Darek.
Wpis u Tomka
Wyjazd w sobotę rano. Ja po dwóch ledwo co przespanych nocach czuję się kompletnie "spałowany". Mimo zapowiadanej wybornej pogody im bliżej gór tym więcej chmur pokrywa niebo. Gdy docieramy na miejsce, słońca już nie widać. Jednak zanim poskładaliśmy rowery chmury rozrzedziły się. Ja, wyjątkowo zaopatrzony w filtr 30 nie wahałem się go użyć - koniec z poparzeniami słonecznymi na wyjazdach rowerowych!
Wycieczkę zaczynamy drogą ze wskazaniem, że może nam przez chwilę braknąć asfaltu. Okazała się wyborna, bo przede wszystkim spokojna. Jak widać na zdjęciu, kompletna sielanka, a góry ledwo co gdzieś na horyzoncie się ukazują.
Po wjeździe do Czech, szybko sielankowa droga zmienia się w coś a'la wojewódzką sądząc po nawierzchni i szerokości, ale wciąż z niedużym natężeniem ruchu ulicznego.
Krajobraz powoli, bardzo płynnie, przez co niemal niezauważalnie zmienia się - wjeżdżamy w góry a trasa staje się coraz bardziej - jak to w górach - górzysta.
Zaskakująco dobrze poszedł mi podjazd do Karlowej Studanki. Co prawda zwyczajowo straciłem Tomka z widoku, jednak za plecami został Darek oraz wszyscy inni których zdołałem zobaczyć (a było to w sumie dość dużo osób). Tutaj finisz na pijalnię wody życia (Tomek po finiszu zaczął zjeżdżać, przez co końcówkę robił jeszcze raz ze mną).
Niedługo potem w eskorcie Ferrari dojeżdża też Darek.
Podjazd na Pradziada w moim wykonaniu idealnie podsumowuje to zdjęcie.
Początek był nie najgorszy - choć odczuwałem, że podjazd jest dużo mocniejszy niż go pamiętałem. I to wrażenie mówi wszystko. Potem było tylko gorzej i dużo gorzej. Do Owczarni jechałem z Darkiem, a tam uciekł mi tak, że paręset metrów dalej już go nie widziałem. Na szczyt dotarłem z ~10 minutami straty do Tomka (który oczywiście finiszował pierwszy).
Na szczycie pamiątkowa fotka przy Pradziadzie, którego tam wcześniej nie widziałem.
Oczywiście jest i wieżyczka.
Na szczycie nieprzyjemnie wieje, dlatego postój nie jest specjalnie długi. Ubrałem się cieplej, Tomek zamontował mi na głowie kamerę i wybraliśmy się na objazd, rundę honorową po szczycie. Zaraz potem krótka pogawędka z ludzikami z okolic Wrocławia wyprzedzanymi na podjeździe i zjazd.
Jak już wspomniałem, na zjeździe nagrywałem.
Zjazd był całkiem spoczko, co widać po max speedzie z tej wycieczki. Nawet za wiele nie dokręcałem, bo mi 44:11 coś haczy o przednią przerzutkę. W każdym razie było rewelacyjnie. Pierwszy raz w życiu rozbił mi się owad na okularach, tak, że tylko mokra plama została.
Zjazd zjazdem, ale ważniejsze odbyło się już po nim - pożywny makaronik i piweczko.
Słonko świeciło, ale ile można siedzieć i jeść? Trzeba było wracać. Droga zapowiadała się wybornie, dużo w dół i równy asfalt. Do tego wiatr zaczął wiać w plecy. Te warunki sprawiły, że na kilku góreczkach postanowiłem tempo podkręcić żeby sobie porażkę z Pradziada nieco osłodzić. Tutaj zdobywam jedną z premii górskich.
Po premiach jeszcze zwiększałem przewagę, bo zjazdy wybornie mi wchodziły przez cały wyjazd. Jak się przyjrzeć to widać mnie na zakręcie.
Na końcówce pogoda dopisywała, a Tomek odkrył perspektywę żabią.
Niby chmury były, ale gorąco mimo to.
I chyba najlepsze osiągnięcie w kategorii żabia perspektywa :)
Końcówka Czech - praktycznie płaska.
Potem jeszcze pagórkowatość Polski była do pokonania. Ja końcówkę całkiem chilloutowałem. Okropecznie mnie ten dzień zmęczył. Temperatura niby nie była ogromna, ale w słońcu nagrzany termometr pokazywał swoje 30C. Na podjazdach robiło się doprawdy upalnie. Ale wieczorne piwko i kanapki przygotowane z rana przyniosły ożywienie, choć tak na prawdę nie byłem pewien czy następnego dnia będę zdolny do jazdy.
Skład klasyczny, biorąc pod uwagę kierunek, poza mną jadą Tomek oraz Darek.
Wpis u Tomka
Wyjazd w sobotę rano. Ja po dwóch ledwo co przespanych nocach czuję się kompletnie "spałowany". Mimo zapowiadanej wybornej pogody im bliżej gór tym więcej chmur pokrywa niebo. Gdy docieramy na miejsce, słońca już nie widać. Jednak zanim poskładaliśmy rowery chmury rozrzedziły się. Ja, wyjątkowo zaopatrzony w filtr 30 nie wahałem się go użyć - koniec z poparzeniami słonecznymi na wyjazdach rowerowych!
Wycieczkę zaczynamy drogą ze wskazaniem, że może nam przez chwilę braknąć asfaltu. Okazała się wyborna, bo przede wszystkim spokojna. Jak widać na zdjęciu, kompletna sielanka, a góry ledwo co gdzieś na horyzoncie się ukazują.
Po wjeździe do Czech, szybko sielankowa droga zmienia się w coś a'la wojewódzką sądząc po nawierzchni i szerokości, ale wciąż z niedużym natężeniem ruchu ulicznego.
Krajobraz powoli, bardzo płynnie, przez co niemal niezauważalnie zmienia się - wjeżdżamy w góry a trasa staje się coraz bardziej - jak to w górach - górzysta.
Zaskakująco dobrze poszedł mi podjazd do Karlowej Studanki. Co prawda zwyczajowo straciłem Tomka z widoku, jednak za plecami został Darek oraz wszyscy inni których zdołałem zobaczyć (a było to w sumie dość dużo osób). Tutaj finisz na pijalnię wody życia (Tomek po finiszu zaczął zjeżdżać, przez co końcówkę robił jeszcze raz ze mną).
Niedługo potem w eskorcie Ferrari dojeżdża też Darek.
Podjazd na Pradziada w moim wykonaniu idealnie podsumowuje to zdjęcie.
Początek był nie najgorszy - choć odczuwałem, że podjazd jest dużo mocniejszy niż go pamiętałem. I to wrażenie mówi wszystko. Potem było tylko gorzej i dużo gorzej. Do Owczarni jechałem z Darkiem, a tam uciekł mi tak, że paręset metrów dalej już go nie widziałem. Na szczyt dotarłem z ~10 minutami straty do Tomka (który oczywiście finiszował pierwszy).
Na szczycie pamiątkowa fotka przy Pradziadzie, którego tam wcześniej nie widziałem.
Oczywiście jest i wieżyczka.
Na szczycie nieprzyjemnie wieje, dlatego postój nie jest specjalnie długi. Ubrałem się cieplej, Tomek zamontował mi na głowie kamerę i wybraliśmy się na objazd, rundę honorową po szczycie. Zaraz potem krótka pogawędka z ludzikami z okolic Wrocławia wyprzedzanymi na podjeździe i zjazd.
Jak już wspomniałem, na zjeździe nagrywałem.
Zjazd był całkiem spoczko, co widać po max speedzie z tej wycieczki. Nawet za wiele nie dokręcałem, bo mi 44:11 coś haczy o przednią przerzutkę. W każdym razie było rewelacyjnie. Pierwszy raz w życiu rozbił mi się owad na okularach, tak, że tylko mokra plama została.
Zjazd zjazdem, ale ważniejsze odbyło się już po nim - pożywny makaronik i piweczko.
Słonko świeciło, ale ile można siedzieć i jeść? Trzeba było wracać. Droga zapowiadała się wybornie, dużo w dół i równy asfalt. Do tego wiatr zaczął wiać w plecy. Te warunki sprawiły, że na kilku góreczkach postanowiłem tempo podkręcić żeby sobie porażkę z Pradziada nieco osłodzić. Tutaj zdobywam jedną z premii górskich.
Po premiach jeszcze zwiększałem przewagę, bo zjazdy wybornie mi wchodziły przez cały wyjazd. Jak się przyjrzeć to widać mnie na zakręcie.
Na końcówce pogoda dopisywała, a Tomek odkrył perspektywę żabią.
Niby chmury były, ale gorąco mimo to.
I chyba najlepsze osiągnięcie w kategorii żabia perspektywa :)
Końcówka Czech - praktycznie płaska.
Potem jeszcze pagórkowatość Polski była do pokonania. Ja końcówkę całkiem chilloutowałem. Okropecznie mnie ten dzień zmęczył. Temperatura niby nie była ogromna, ale w słońcu nagrzany termometr pokazywał swoje 30C. Na podjazdach robiło się doprawdy upalnie. Ale wieczorne piwko i kanapki przygotowane z rana przyniosły ożywienie, choć tak na prawdę nie byłem pewien czy następnego dnia będę zdolny do jazdy.