italia2013 - dzien 1 - sloneczne Rimini
Poniedziałek, 24 czerwca 2013 Kategoria opis: foto, dist: less than 50, cel: turistas, bike: blurej, opis: nie sam
Uczestnicy
Km: | 21.61 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:34 | km/h: | 13.79 |
Pr. maks.: | 31.70 | Temperatura: | 21.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 70m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
///tu będzie spis treści z wyjazdu, jak wpisy pozostałe zrobię.
opis u Tomka
Nauczeni ostatnimi wyjazdami postanowiliśmy wybrać cel wyprawy kierując się jedynie prognozami pogody - te nie były zbyt optymistyczne i zapowiadały deszcze nad większą częścią Europy, jednak udało nam się - tak przynajmniej sądziliśmy - odnaleźć suchą wyspę, która miała pozwolić nam przeczekać powódź i wjechać a Alpy gdy się tylko rozpogodzi.
Wyruszyliśmy w niedzielę, po całodziennej jeździe dotarliśmy do "słonecznego" Rimini u wybrzeży Adriatyku. Objechaliśmy miasteczko, ale ze względu na zmęczenie po jeździe (jazda samochodem nawet bardziej męczy niż rowerem) zatrzymaliśmy się na nocleg tak o gdzieś na obrzeżach. Ja spałem na rowie przy aucie, brzmi dość hardkorowo, ale śpiwór rozpiąłem, bo było mi za ciepło.
Przebudziłem się pierwszy po czym poszedłem na plażę.
Było już po wschodzie słońca, chmury pojawiły się nawet tutaj. Jednak mimo wczesnej pory było cieplutko, zasiadłem więc na falochronie i wygrzewałem się na kamieniach jak jaszczurka.
Widok w stronę Rimini też nie był najgorszy więc pozwoliłem sobie zrobić panoramę.
Ogólnie to wydać może się dziwne to, że na falochron doszedłem suchą stopą. Jednak sprawa miała się tak, że rankiem był po prostu odpływ. Trzeba przyznać, że plaża piaszczysta prezentuje się zdecydowanie lepiej od tych kamienistych znanych z Chorwacji czy Nicei. Do tego woda tutaj cieplejsza niż w Bałtyku. Ogólnie podczas gdy ja się wygrzewałem to na plaży trwały wzmożone prace natury różnorakiej. Jedni panowie stali na falochronach z wędkami i łowili ryby. Inni panowie wyciągali klatki z bliżej nieokreślonymi żyjątkami, które nie wiem, albo hodowali, albo łapali przez noc. Jeszcze inni przechadzali się wzdłuż falochronów i zbierali małże. No ale to wszystko nic przy tym co działo się na piasku. Koparkami równano plażę. Na całej jej długości ratownicy z grabiami zbierali wodorosty, grabili piasek a także przesiewali go. Niesamowite wręcz ile pracy jest potrzebne, aby to wszystko wyglądało tak, jak chcą to widzieć turyści.
Gdy wracałem do samochodu akurat Tomek wstał i wybierał się na plażę. Wziąłem więc tylko wodę i wróciłem wygrzewać się.
Jeszcze tylko zrobiliśmy słit-focię z pierwszym noclegiem w dobrym starym stylu, na dziko i z autem.
No i dalej, wygrzewać się.
Tomek postanowił tradycyjnie pierwszego dnia zjarać się na raczka, tak żeby w pozostałe dni móc jeździć z długim rękawem i kryć się w cieniu jak wampir.
Ogólnie plażing przez godzinkę może być... choć lepiej byłoby go zaaplikować po jeździe.
Gdy już się wygrzaliśmy, skierowaliśmy się na Camping Italia, gdzie powitano nas płynną angielszczyzną i skierowano do części nazwanej Germania V. Wszystkie kawałki tego pola nazwane były od państw, nie mieli chyba Polski, ale dlaczego skierowali nas akurat do Germanii?
Gdy już uporaliśmy się z rozbijaniem obozowiska - wyruszyliśmy na zwiedzanie "słonecznego" Rimini. Nabrzeże prezentuje się dość skromnie, porównując oczywiście do takich nabrzeży jak Monako czy Nicea. W sumie jak się teraz nad tym zastanowię to jest podobne do tego Chorwackiego. Wielkich jachtów nie ma, ale jakieś łódeczki to tam stoją. Zapachem natomiast przypomina Bałtyk... ale nie zatokę Pucką/Gdańską gdzie wali kałem tylko bardziej brzeg morza, gdzie śmierdzi rybą.
W sumie to miejscami był niezły cyrk.
Zaczął wzmagać się wiatr.
Niebo coraz bardziej pokrywało się chmurami.
Chmury nadciągały z północy, od Alp, wyglądały złowrogo i zasnuły już połowę horyzontu.
A my zamiast wiać gdzie pieprz rośnie obserwowaliśmy kite-surferów
Oraz robiliśmy sobie zabawne słit-focie
Ostatecznie jednak stwierdziliśmy, że o ile kite-surferzy już są mokrzy i dla nich deszcz niewiele zmienia, to dla nas jednak robi to różnicę - szczególnie biorąc poprawkę na to, że wali piorunami na horyzoncie i nawet słychać już niektóre uderzenia.
Szybka ocena podpowiedziała nam, że w obecnym miejscu nie mamy się gdzie ukryć - trzeba udać się gdzie indziej. Problem w tym, że wszelkie "gdzie indziej" prowadziło w stronę chmur i burzy. No ale cóż było robić... kolejna ocena była taka, że do obozu uciec i tak nie zdążyły, więc jedziemy na miasto. Po drodze złapałem interesujący technicznie podjazd.
Odnaleźliśmy Riminiański ryneczek z gotową ramką na słit-focie.
Który obfotografowaliśmy ze wszystkich stron bardzo dokładnie.
Jednak, gdy tylko z niego wyjechaliśmy,
Okazało się, że zdjęć wcale nie trzeba było robić, bo włoskie niebo otwarło się by nas przywitać i... popuściło ze szczęścia. Zaczęło się prawdziwe oberwanie chmury, co dało nam niesamowitą możliwość obcowania z wcześniej obfotografowanymi budynkami przez jakieś 2 godziny :)
Najpierw schowani za filarami, potem w tunelu, który też systematycznie nawiedzała woda, gdy tylko wiatr zawiał we właściwą stronę. Z prawie 30 stopni zrobiło się 14 - a my na krótko, bez dodatkowych ubrań, bo w końcu jesteśmy w "słonecznym" Rimini. Nie da się ukryć, że było zimno i mokro, aż trudno uwierzyć, że kilka godzin wcześniej smażyliśmy się na plaży.
Ciekawostka związana z deszczem to wysyp murzyńskich sprzedawców parasolek, jak tylko zaczęło kropić. Nie mam pojęcia skąd ci ludzie się tam wzięli, ale szybkość reakcji z ich strony sugeruje, że mieli doskonałą prognozę pogody - trzeba się z nimi lepiej skumać, żeby prognozę dostawać lepszą niż do tej pory.
Kiedy już przestało padać na w miarę dobre. Ruszyliśmy spowrotem. Zgubiłem jednak Tomka w pewnym momencie. Cóż, ja nie mogę po mokrym jechać >12kmh bo zaczyna się wtedy prysznic z kół. Także jechałem sobie alternatywną drogą, aż dotarłem do zalanego przejazdu pod torami. Nawet chciałem go forsować, ale jak zobaczyłem pieszego z wodą powyżej kolan, to odpuściłem. Gdy wracałem, jakiś frajer przejechał na pełnym gazie przez kałużę ochlapując mnie od stóp do głów... Do tego momentu byłem co najwyżej wilgotny, bo choć kropiło, to jadąc suszyłem koszulkę, która dobrze się w takich warunkach sprawdza. Więc wracałem totalnie przemoczony, najgorsze, że woda z kałuży poleciała mi w buty totalnie je zalewając.
Po powrocie okazało się, że nasze obozowisko także zostało nawiedzone przez ulewę. Minus taki, że z tego całego zamieszania zapomnieliśmy zamknąć namiot przez co była to raczej mokra noc. Plus taki, że sąsiedzi porozbijali namioty w miejscach, które zostały zupełnie zalane - więc my nie wyszliśmy tak źle.
Jeszcze tylko kolacja - makaron i browar w kempingowej restauracji no i wróciliśmy na plażę, popatrzeć na morze.
Klasyczny crotch-shot na morze
I Rimini nocą - wciąż "słoneczne"
opis u Tomka
Nauczeni ostatnimi wyjazdami postanowiliśmy wybrać cel wyprawy kierując się jedynie prognozami pogody - te nie były zbyt optymistyczne i zapowiadały deszcze nad większą częścią Europy, jednak udało nam się - tak przynajmniej sądziliśmy - odnaleźć suchą wyspę, która miała pozwolić nam przeczekać powódź i wjechać a Alpy gdy się tylko rozpogodzi.
Wyruszyliśmy w niedzielę, po całodziennej jeździe dotarliśmy do "słonecznego" Rimini u wybrzeży Adriatyku. Objechaliśmy miasteczko, ale ze względu na zmęczenie po jeździe (jazda samochodem nawet bardziej męczy niż rowerem) zatrzymaliśmy się na nocleg tak o gdzieś na obrzeżach. Ja spałem na rowie przy aucie, brzmi dość hardkorowo, ale śpiwór rozpiąłem, bo było mi za ciepło.
Przebudziłem się pierwszy po czym poszedłem na plażę.
Było już po wschodzie słońca, chmury pojawiły się nawet tutaj. Jednak mimo wczesnej pory było cieplutko, zasiadłem więc na falochronie i wygrzewałem się na kamieniach jak jaszczurka.
Widok w stronę Rimini też nie był najgorszy więc pozwoliłem sobie zrobić panoramę.
Ogólnie to wydać może się dziwne to, że na falochron doszedłem suchą stopą. Jednak sprawa miała się tak, że rankiem był po prostu odpływ. Trzeba przyznać, że plaża piaszczysta prezentuje się zdecydowanie lepiej od tych kamienistych znanych z Chorwacji czy Nicei. Do tego woda tutaj cieplejsza niż w Bałtyku. Ogólnie podczas gdy ja się wygrzewałem to na plaży trwały wzmożone prace natury różnorakiej. Jedni panowie stali na falochronach z wędkami i łowili ryby. Inni panowie wyciągali klatki z bliżej nieokreślonymi żyjątkami, które nie wiem, albo hodowali, albo łapali przez noc. Jeszcze inni przechadzali się wzdłuż falochronów i zbierali małże. No ale to wszystko nic przy tym co działo się na piasku. Koparkami równano plażę. Na całej jej długości ratownicy z grabiami zbierali wodorosty, grabili piasek a także przesiewali go. Niesamowite wręcz ile pracy jest potrzebne, aby to wszystko wyglądało tak, jak chcą to widzieć turyści.
Gdy wracałem do samochodu akurat Tomek wstał i wybierał się na plażę. Wziąłem więc tylko wodę i wróciłem wygrzewać się.
Jeszcze tylko zrobiliśmy słit-focię z pierwszym noclegiem w dobrym starym stylu, na dziko i z autem.
No i dalej, wygrzewać się.
Tomek postanowił tradycyjnie pierwszego dnia zjarać się na raczka, tak żeby w pozostałe dni móc jeździć z długim rękawem i kryć się w cieniu jak wampir.
Ogólnie plażing przez godzinkę może być... choć lepiej byłoby go zaaplikować po jeździe.
Gdy już się wygrzaliśmy, skierowaliśmy się na Camping Italia, gdzie powitano nas płynną angielszczyzną i skierowano do części nazwanej Germania V. Wszystkie kawałki tego pola nazwane były od państw, nie mieli chyba Polski, ale dlaczego skierowali nas akurat do Germanii?
Gdy już uporaliśmy się z rozbijaniem obozowiska - wyruszyliśmy na zwiedzanie "słonecznego" Rimini. Nabrzeże prezentuje się dość skromnie, porównując oczywiście do takich nabrzeży jak Monako czy Nicea. W sumie jak się teraz nad tym zastanowię to jest podobne do tego Chorwackiego. Wielkich jachtów nie ma, ale jakieś łódeczki to tam stoją. Zapachem natomiast przypomina Bałtyk... ale nie zatokę Pucką/Gdańską gdzie wali kałem tylko bardziej brzeg morza, gdzie śmierdzi rybą.
W sumie to miejscami był niezły cyrk.
Zaczął wzmagać się wiatr.
Niebo coraz bardziej pokrywało się chmurami.
Chmury nadciągały z północy, od Alp, wyglądały złowrogo i zasnuły już połowę horyzontu.
A my zamiast wiać gdzie pieprz rośnie obserwowaliśmy kite-surferów
Oraz robiliśmy sobie zabawne słit-focie
Ostatecznie jednak stwierdziliśmy, że o ile kite-surferzy już są mokrzy i dla nich deszcz niewiele zmienia, to dla nas jednak robi to różnicę - szczególnie biorąc poprawkę na to, że wali piorunami na horyzoncie i nawet słychać już niektóre uderzenia.
Szybka ocena podpowiedziała nam, że w obecnym miejscu nie mamy się gdzie ukryć - trzeba udać się gdzie indziej. Problem w tym, że wszelkie "gdzie indziej" prowadziło w stronę chmur i burzy. No ale cóż było robić... kolejna ocena była taka, że do obozu uciec i tak nie zdążyły, więc jedziemy na miasto. Po drodze złapałem interesujący technicznie podjazd.
Odnaleźliśmy Riminiański ryneczek z gotową ramką na słit-focie.
Który obfotografowaliśmy ze wszystkich stron bardzo dokładnie.
Jednak, gdy tylko z niego wyjechaliśmy,
Okazało się, że zdjęć wcale nie trzeba było robić, bo włoskie niebo otwarło się by nas przywitać i... popuściło ze szczęścia. Zaczęło się prawdziwe oberwanie chmury, co dało nam niesamowitą możliwość obcowania z wcześniej obfotografowanymi budynkami przez jakieś 2 godziny :)
Najpierw schowani za filarami, potem w tunelu, który też systematycznie nawiedzała woda, gdy tylko wiatr zawiał we właściwą stronę. Z prawie 30 stopni zrobiło się 14 - a my na krótko, bez dodatkowych ubrań, bo w końcu jesteśmy w "słonecznym" Rimini. Nie da się ukryć, że było zimno i mokro, aż trudno uwierzyć, że kilka godzin wcześniej smażyliśmy się na plaży.
Ciekawostka związana z deszczem to wysyp murzyńskich sprzedawców parasolek, jak tylko zaczęło kropić. Nie mam pojęcia skąd ci ludzie się tam wzięli, ale szybkość reakcji z ich strony sugeruje, że mieli doskonałą prognozę pogody - trzeba się z nimi lepiej skumać, żeby prognozę dostawać lepszą niż do tej pory.
Kiedy już przestało padać na w miarę dobre. Ruszyliśmy spowrotem. Zgubiłem jednak Tomka w pewnym momencie. Cóż, ja nie mogę po mokrym jechać >12kmh bo zaczyna się wtedy prysznic z kół. Także jechałem sobie alternatywną drogą, aż dotarłem do zalanego przejazdu pod torami. Nawet chciałem go forsować, ale jak zobaczyłem pieszego z wodą powyżej kolan, to odpuściłem. Gdy wracałem, jakiś frajer przejechał na pełnym gazie przez kałużę ochlapując mnie od stóp do głów... Do tego momentu byłem co najwyżej wilgotny, bo choć kropiło, to jadąc suszyłem koszulkę, która dobrze się w takich warunkach sprawdza. Więc wracałem totalnie przemoczony, najgorsze, że woda z kałuży poleciała mi w buty totalnie je zalewając.
Po powrocie okazało się, że nasze obozowisko także zostało nawiedzone przez ulewę. Minus taki, że z tego całego zamieszania zapomnieliśmy zamknąć namiot przez co była to raczej mokra noc. Plus taki, że sąsiedzi porozbijali namioty w miejscach, które zostały zupełnie zalane - więc my nie wyszliśmy tak źle.
Jeszcze tylko kolacja - makaron i browar w kempingowej restauracji no i wróciliśmy na plażę, popatrzeć na morze.
Klasyczny crotch-shot na morze
I Rimini nocą - wciąż "słoneczne"