Wpisy archiwalne w kategorii
opis: nie sam
Dystans całkowity: | 12268.84 km (w terenie 2089.00 km; 17.03%) |
Czas w ruchu: | 561:41 |
Średnia prędkość: | 21.76 km/h |
Maksymalna prędkość: | 86.80 km/h |
Suma podjazdów: | 49005 m |
Liczba aktywności: | 193 |
Średnio na aktywność: | 63.57 km i 2h 57m |
Więcej statystyk |
Po mieście
Poniedziałek, 28 czerwca 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: niedzielnie, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: | 18.25 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:04 | km/h: | 17.11 |
Pr. maks.: | 40.05 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jakem dojechał do Wrocławia tożem chwilkę pospał, wykąpał się i pojechał w miasto, polansować się na orzele. Było tak, średni lans, bo z sakwami i nie ubrany w obcisłe. pojechałem do siostry. Posiedziałem chwilkę i spowrotem, już inną trasą, bo mi poprzednią rozkopali za bardzo i nie da się za łatwo przejechać, bez trawników i przejazdów budową ni dy rydy. No i tak podwiozła mnie na grunwald i się rozstaliśmy. Ma trenować na rowerze bo chce na wyprawe się zabrać, z jej formą to może być ciężka sprawa... No ale nie ma co pesymizmów siać nazbyt wcześnie.
50 kilometrów
Niedziela, 6 czerwca 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: olds, dist: 100 and more, opis: nie sam
Km: | 103.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:45 | km/h: | 27.47 |
Pr. maks.: | 64.00 | Temperatura: | 26.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 601m | Sprzęt: oldsmobile | Aktywność: Jazda na rowerze |
Eż kurde, wcisłem wsteke w przeglądarce i przedni wpis mi się skasował, połowicznie już ukończony. Niestety ten już tak natchniony nie będzie, bo mi się obiad studzi a zimnego jeść nie będe.
Tak więc (pier* te zasady i zaczynam od "tak więc") miałem dzisiaj siedzieć i pracować nad projektem, bardzo istotnym, który zapewne zbawi ludzkość od zła wszelkiego (serio serio). Siedzę tak i siedzę, wiater wiał, kwiaty pachły i wtem, zupełnie niespodziewanie (?) napisał do mnie Tomek (platon). No w jakim celu mógł napisać? Oczywiście, że chciał sprzedać mi 25kg przeterminowanych bananów prosto z Pragi... a nie, to nie on o tym pisał... Tomek zaproponował, żeby w taką pogodę zrobić sobie dobrze... eee... zrobić 50 kilometrów. Ja z niedowierzaniem zażądałem by przedstawił trasę wiodącą przez drogi wszelakie która zapewni naszym stalowym czy też alamaniowym bestyjom takich doznań jak 50 kilometrów. Wysłał mi linka. Nie mam praw autorskich do niego, więc nie zamieszczę, musicie na słowo uwierzyć. Patrzę, oglądam, 54 mi... no spoko, 54 minuty to pewnie nawet mniej niż 50 kilometrów. Powiedział, że taka długa, bo na końcu jest pętelka po wioskach. Wysłał mi więc z mniejszą pętelką po wioskach - 48 mi. Rzuciłem okiem na mapę, nie, tej trasy w 6 minut mniej nie da się zrobić. Podstępnie przedstawiał mi trasy w milach, zapewne do tego w morskich, bo podobno powódź... Ale nic, pogoda taka, że nie musiał mnie namawiać...
(pierwotnie wstęp był krótszy i bardziej natchniony... życie...)
Zbierałem się jak to bywa powolnie, trzeba było śniadanie zjeść, w końcu już po pierwszej. Zanim pierdnąłem w oponki Tomasz zajechał pod akademik (właściwie to zajechał jak już kręciłem kółka wokół papierniczego, ale lepiej brzmi że zajechał zanim). Bez chwili zastanowienia wyruszyliśmy w poszukiwaniu przygody. Jakieś 500 metrów nie ujechaliśmy a już pomyliliśmy trasę. Właściwie to ja przegapiłem skręt na który miałem naprowadzić. Ale co tam, po poprzedniej wycieczce jakoś mnie to specjalnie nie dziwi. Po za tym, dodatkowe kilometry lansu po mieście zawsze się przydadzą, trzeba zbierać punkty szacunku na dzielni. Szczególnie w obcisłym, już niebawem wszystkie laski na dzielni będą moje.
Jak już żeśmy wyjechali z miasta to nadal nic ciekawego. Jechało się dobrze, pomijając fakt, że od paru dni biegam sobie, żeby mnie od tego nadmiaru nauki i siedzenia przed komputerem jakieś szaleństwo nie dopadło. Bieganie już po dwóch... przebieżkach (istnieje takie słowo w ogóle?) przyniosło niesamowite rezultaty - przefantastycznie uciążliwe zakwasiory w moich muskularnych i przesilnych łydziorach (czyt. uber łydkach). Kto by się spodziewał, że efektem ubocznym zakwasów w łydeczkach są trudności w podjeżdżaniu pod nawet małe podjazdy? No ja w sumie podejrzewałem, bo zawsze łydki czuje na podjazdach, chyba się łydkami wspinam po prostu, jak podczas spacerów po górach, te same mięśnie pracują... znaczy ta sama skóra, bo mięśnie to jeszcze trzeba mieć... No i tak jechaliśmy, jechaliśmy, jechaliśmy............ leszczyłem na zjazdach o dziwo, bo olds jakoś nie budzi mojego zaufania. Ciągle czuję, że jak wpadne w nawet maciupką dziureczkę to wykonam spektakularne majestatyczne OTB (lot przez kierownicę, zwany także ołwer de bar, jednakowoż mimo iż doświadczam tego zjawiska dość regularnie, żadnego baru jeszcze nie widziałem w trakcie)... jechaliśmy dalej, gdy wtem... no zjazd na Trzebnicę muszę wspomnieć, ta chwila ekstazy po wjeździe równym asfaltem w łechczący rześkim chłodem lasek... mógłbym tak zjeżdżać do września, gdyby nie hamulce, których ostatnio prawie w oldsie nie ma. Tomek odjechał, z przyczyn niepewności odczuwanej na zjeździe na którym miała się skończyć dobra nawierzchnia, spokojnie do niego dojechałem i potoczyliśmy się dalej. Tutaj górki nie były już za miłe dla moich zakwasów i tegorocznego braku formy. Albo nie, wytłumaczę to inaczej, przesadziłem na którymś podjeździe i się zamęczyłem i nie miałem sił na kolejne ;-) Albo nie, miałem siły i mogłem jechać cały czas over 50 mph, ale te wszędobylskie komary stwarzały zagrożenie, że mi skórę potną przy tej prędkości... więc toczyłem się powoli.
Po którejś z rzędu miniętej wsi spostrzegłem, że lans na wsi nie jest tak łatwy jak lans na mieście. Nie tak łatwo konkurować z umięśnionymi, ubranymi w błyszczące gumiaki, zdrowymi wiejskimi chłopami. Postanowiłem zazdejmnąć koszulinę.
JO

Że zrobiłem to w trakcie jazdy to jestem z siebie dumny. Mogłem umrzyć i nawet tego nie zobaczyć. No ale no risk no fan, a wiatrak by się przydał, taki żar się lał z niebiosów.
Gdzieśtam, mozecie dowiedzieć się gdzie zaglądająć w relację u platona, platon zaproponował żeby wydłużyć trasę. Jak nie chce się zaglądać, to ogólnie trasa wygląda jak niedźwiedź i linia taka jesst jedna na nim namalowana i to ta linia wskazuje gdzie nawróciliśmy żeby przedłużyć. Było już prawie 50, do doma jeszcze daleko. Zacząłem się zastanawiać czy to aby nie były jakieś inne mile niż morskie. Gdy dowiedziałem się, że jest już po 16, to stwierdziłem, że za projekt i tak się pewnie nie zabiore, to co mi tam... Ale że prawdziwy mężczyzna nie może tak szybko ulegać zdaniu innych chwilę pomęczyłem tę propozycję. Zjechaliśmy i miało być płasko. Nie było. Teraz już serio moje łydki i w sumie tyłek, tyłek nawet bardziej, bo olds wyposażony jest w niesamowite, jedyne w swoim rodzaju antyergonomiczne siodełko zaczęły o sobie przypominać. Trudno, będziem jechać tak żeby się nie męczyć i nie boleć. Sił też już nie miałem, o dziwo w nogach, bo organizm pracował na lajcie, spokojnie sobie nosem oddychałem. Dalej tego nie analizuje na razie... i biegać też nie przestane, to w końcu najlepsza samoobrona, a do tego jak sie rower popsuje to co mam pksem wracać po ratunek? nieeee.
No i pojechaliśmy dalej. Potem popełniliśmy piękne wykroczenie, wpadliśmy na obwodnice Oleśnicy... ale cicho, nikt nic nie wie. Drogę po 8mce jechałem za Tomkiem, w sumie powinienem go przeprosić za brak zmian czy cośtam... ale jak ostawałem to okazywało się że jazda za nim wiele nie dawała... Chociaż były takie fragmenty, że albo on bardziej zapierniczał, albo było minimalnie pod górkę, bo zaczynał mi uciekać, doganiałem go i jadąc za nim też nie było za lekko... ale za nie też nie ma co dziękować za holowanie czy przepraszać za brak zmian ale opierdol dać za to że za szybko jechał xD nie no dżołki dżołkami, ale spoko, fajnie było, dawno tak dobrze tempa nikt ze mną nie trzymał.
Jeszcze jechaliśmy i jechaliśmy i jechaliśmy...
I dojechaliśmy.
Koniec.
ps. zagubiła mi się nakrętka na śrubę m5 (chyba, bo nie mam miarki w oku) od lemondki, chwała że nie umrzyłem z tego powodu na trasie, jakby ktoś miał takową na zbyciu, albo inną, bo miarki w oku nie mam, to dajcie znać.
Tak więc (pier* te zasady i zaczynam od "tak więc") miałem dzisiaj siedzieć i pracować nad projektem, bardzo istotnym, który zapewne zbawi ludzkość od zła wszelkiego (serio serio). Siedzę tak i siedzę, wiater wiał, kwiaty pachły i wtem, zupełnie niespodziewanie (?) napisał do mnie Tomek (platon). No w jakim celu mógł napisać? Oczywiście, że chciał sprzedać mi 25kg przeterminowanych bananów prosto z Pragi... a nie, to nie on o tym pisał... Tomek zaproponował, żeby w taką pogodę zrobić sobie dobrze... eee... zrobić 50 kilometrów. Ja z niedowierzaniem zażądałem by przedstawił trasę wiodącą przez drogi wszelakie która zapewni naszym stalowym czy też alamaniowym bestyjom takich doznań jak 50 kilometrów. Wysłał mi linka. Nie mam praw autorskich do niego, więc nie zamieszczę, musicie na słowo uwierzyć. Patrzę, oglądam, 54 mi... no spoko, 54 minuty to pewnie nawet mniej niż 50 kilometrów. Powiedział, że taka długa, bo na końcu jest pętelka po wioskach. Wysłał mi więc z mniejszą pętelką po wioskach - 48 mi. Rzuciłem okiem na mapę, nie, tej trasy w 6 minut mniej nie da się zrobić. Podstępnie przedstawiał mi trasy w milach, zapewne do tego w morskich, bo podobno powódź... Ale nic, pogoda taka, że nie musiał mnie namawiać...
(pierwotnie wstęp był krótszy i bardziej natchniony... życie...)
Zbierałem się jak to bywa powolnie, trzeba było śniadanie zjeść, w końcu już po pierwszej. Zanim pierdnąłem w oponki Tomasz zajechał pod akademik (właściwie to zajechał jak już kręciłem kółka wokół papierniczego, ale lepiej brzmi że zajechał zanim). Bez chwili zastanowienia wyruszyliśmy w poszukiwaniu przygody. Jakieś 500 metrów nie ujechaliśmy a już pomyliliśmy trasę. Właściwie to ja przegapiłem skręt na który miałem naprowadzić. Ale co tam, po poprzedniej wycieczce jakoś mnie to specjalnie nie dziwi. Po za tym, dodatkowe kilometry lansu po mieście zawsze się przydadzą, trzeba zbierać punkty szacunku na dzielni. Szczególnie w obcisłym, już niebawem wszystkie laski na dzielni będą moje.
Jak już żeśmy wyjechali z miasta to nadal nic ciekawego. Jechało się dobrze, pomijając fakt, że od paru dni biegam sobie, żeby mnie od tego nadmiaru nauki i siedzenia przed komputerem jakieś szaleństwo nie dopadło. Bieganie już po dwóch... przebieżkach (istnieje takie słowo w ogóle?) przyniosło niesamowite rezultaty - przefantastycznie uciążliwe zakwasiory w moich muskularnych i przesilnych łydziorach (czyt. uber łydkach). Kto by się spodziewał, że efektem ubocznym zakwasów w łydeczkach są trudności w podjeżdżaniu pod nawet małe podjazdy? No ja w sumie podejrzewałem, bo zawsze łydki czuje na podjazdach, chyba się łydkami wspinam po prostu, jak podczas spacerów po górach, te same mięśnie pracują... znaczy ta sama skóra, bo mięśnie to jeszcze trzeba mieć... No i tak jechaliśmy, jechaliśmy, jechaliśmy............ leszczyłem na zjazdach o dziwo, bo olds jakoś nie budzi mojego zaufania. Ciągle czuję, że jak wpadne w nawet maciupką dziureczkę to wykonam spektakularne majestatyczne OTB (lot przez kierownicę, zwany także ołwer de bar, jednakowoż mimo iż doświadczam tego zjawiska dość regularnie, żadnego baru jeszcze nie widziałem w trakcie)... jechaliśmy dalej, gdy wtem... no zjazd na Trzebnicę muszę wspomnieć, ta chwila ekstazy po wjeździe równym asfaltem w łechczący rześkim chłodem lasek... mógłbym tak zjeżdżać do września, gdyby nie hamulce, których ostatnio prawie w oldsie nie ma. Tomek odjechał, z przyczyn niepewności odczuwanej na zjeździe na którym miała się skończyć dobra nawierzchnia, spokojnie do niego dojechałem i potoczyliśmy się dalej. Tutaj górki nie były już za miłe dla moich zakwasów i tegorocznego braku formy. Albo nie, wytłumaczę to inaczej, przesadziłem na którymś podjeździe i się zamęczyłem i nie miałem sił na kolejne ;-) Albo nie, miałem siły i mogłem jechać cały czas over 50 mph, ale te wszędobylskie komary stwarzały zagrożenie, że mi skórę potną przy tej prędkości... więc toczyłem się powoli.
Po którejś z rzędu miniętej wsi spostrzegłem, że lans na wsi nie jest tak łatwy jak lans na mieście. Nie tak łatwo konkurować z umięśnionymi, ubranymi w błyszczące gumiaki, zdrowymi wiejskimi chłopami. Postanowiłem zazdejmnąć koszulinę.
JO

Że zrobiłem to w trakcie jazdy to jestem z siebie dumny. Mogłem umrzyć i nawet tego nie zobaczyć. No ale no risk no fan, a wiatrak by się przydał, taki żar się lał z niebiosów.
Gdzieśtam, mozecie dowiedzieć się gdzie zaglądająć w relację u platona, platon zaproponował żeby wydłużyć trasę. Jak nie chce się zaglądać, to ogólnie trasa wygląda jak niedźwiedź i linia taka jesst jedna na nim namalowana i to ta linia wskazuje gdzie nawróciliśmy żeby przedłużyć. Było już prawie 50, do doma jeszcze daleko. Zacząłem się zastanawiać czy to aby nie były jakieś inne mile niż morskie. Gdy dowiedziałem się, że jest już po 16, to stwierdziłem, że za projekt i tak się pewnie nie zabiore, to co mi tam... Ale że prawdziwy mężczyzna nie może tak szybko ulegać zdaniu innych chwilę pomęczyłem tę propozycję. Zjechaliśmy i miało być płasko. Nie było. Teraz już serio moje łydki i w sumie tyłek, tyłek nawet bardziej, bo olds wyposażony jest w niesamowite, jedyne w swoim rodzaju antyergonomiczne siodełko zaczęły o sobie przypominać. Trudno, będziem jechać tak żeby się nie męczyć i nie boleć. Sił też już nie miałem, o dziwo w nogach, bo organizm pracował na lajcie, spokojnie sobie nosem oddychałem. Dalej tego nie analizuje na razie... i biegać też nie przestane, to w końcu najlepsza samoobrona, a do tego jak sie rower popsuje to co mam pksem wracać po ratunek? nieeee.
No i pojechaliśmy dalej. Potem popełniliśmy piękne wykroczenie, wpadliśmy na obwodnice Oleśnicy... ale cicho, nikt nic nie wie. Drogę po 8mce jechałem za Tomkiem, w sumie powinienem go przeprosić za brak zmian czy cośtam... ale jak ostawałem to okazywało się że jazda za nim wiele nie dawała... Chociaż były takie fragmenty, że albo on bardziej zapierniczał, albo było minimalnie pod górkę, bo zaczynał mi uciekać, doganiałem go i jadąc za nim też nie było za lekko... ale za nie też nie ma co dziękować za holowanie czy przepraszać za brak zmian ale opierdol dać za to że za szybko jechał xD nie no dżołki dżołkami, ale spoko, fajnie było, dawno tak dobrze tempa nikt ze mną nie trzymał.
Jeszcze jechaliśmy i jechaliśmy i jechaliśmy...
I dojechaliśmy.
Koniec.
ps. zagubiła mi się nakrętka na śrubę m5 (chyba, bo nie mam miarki w oku) od lemondki, chwała że nie umrzyłem z tego powodu na trasie, jakby ktoś miał takową na zbyciu, albo inną, bo miarki w oku nie mam, to dajcie znać.
z Platonkiem
Niedziela, 25 kwietnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: olds, cel: niedzielnie, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: | 38.65 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:31 | km/h: | 25.48 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: oldsmobile | Aktywność: Jazda na rowerze |
Święta II
Niedziela, 4 kwietnia 2010 Kategoria opis: nie sam, dist: from 50 to 100, cel: niedzielnie, bike: elnino, baza: Byczyna
Km: | 62.77 | Km teren: | 12.00 | Czas: | 02:36 | km/h: | 24.14 |
Pr. maks.: | 55.63 | Temperatura: | 14.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jako, że wczorajszy wyjazd udał się bardzo super fajnie, nie mogliśmy odpuścić dzisiejszego dnia. Tym bardziej było to nie do pomyślenia, że jakby nie patrzeć słonko zacnie przyświecało i zza okna pogoda prezentowała się wybornie. Tuż po opuszczeniu uszczelnionego - jakby nie patrzeć - schronienia, okazało się, że fakt, iż zaokienne grusze jakiś pajac postanowił wyciąć jakiś czas temu ma kolejną wade - patrząc przez okno nie ma po czym ocenić czy i jak mocno wieje wiatr.
A wiał, jakby to określili ludzie z marketingu wojaka wszechmocnego: "z mocą, siłą i bezkompromisowością". Przez to, że wczoraj jechaliśmy na północ to dzisiaj trzeba było pojechać na południe - w kierunku totalnego wmordewiatru. Brat miał wyjątkowo niemrawy start, nie chciało mu się nawet do 20kmh rozpędzić, ale że początkowo w planach było zrobić 30km tępem niedzielnych turistasów to się dostosowałem. Brat zaproponował jazdę czerwoną trasą na kluczbork, co prawda to miało być koło 55km według mojej szybkiej oceny, jednak mimo wiatru nie jechało się źle, a pogoda raczej nie zachęcała do powrotu na jame.
Z kolejnymi kilometrami zaczynałem pracować na średnią, żeby chociaż te 20 wyszło. Jednak po asfalcie wypada mieć przynajmniej tyle, nawet jeżeli wieje wiatr który na zjeździe na paruszowice sprawiał, że bez pedałowania rowery nie chciały nawet 20 jechać! Trzymając 22/23kmh jechaliśmy przed siebie. Miał być spokojny niedzielny spacerek, ale te 22/23kmh pod taki wiatr można spokojnie nazwać dziczeniem. Załączył mi się dzisiaj efekt dzika, dziczyłem pod górkę, pod wiatr, trzymałem tempo jakby mi się tempomat załączył, fajnie mi się udawało motywację znaleźć, ten rok mógłby być na prawdę mocny, bo psychicznie powracam do formy. W zeszłym roku właśnie psychika przeszkadzała mi w osiąganiu czegoś większego, teraz mam nadzieję tej najgroźniejszej bariery się pozbęde.
Przed Bąkowem na betonówce dojazdowej do niego miałem mały kryzys, z 25 spadłem na 20 które też miałem problem utrzymać. Przełamanie nastąpiło dosyć szybko i z 20 zrobiło się nagle 28, w ostatnich fragmentach betonówki, mimo wmordewiatru... To było zaskakujące, nie spodziewałem się takiej mocy po sobie, nie po tak długiej przerwie. Bąków był także punktem nawrotu, zmieniliśmy wreszcie kierunek a wraz z nim zmienił się wiatr. Na odcinku głównej który przejechaliśmy padł rekord prędkości na trasie 34 kmh ;-) Za to trzymany praktycznie do zjazdu przy basenie.
Na polnych nieco się pogubiliśmy, całe szczęście że też się tam kiedyś pogubiłem i wróciliśmy betonem na szlak i wbiliśmy na leśną górkę :D pierwszy raz w życiu odważyłem się zjechać z jej stromej krawędzi. W sumie bez hopki nie jest taka zła, jej kąt oceniam na mniejszy niż "niewłaściwy zjazd" z wieży w bolesławcu. Oczywiście na hamplach zaciśniętych się zsuwałem, bo siodełka zniżyć nie mogę, a z kierą prawie 20cm poniżej siodełka i bez amora nie jestem za bardzo dostosowany do zjazdów.
Powrót z Kluczborka już standardem zajechał, przez Skałągi i rundka wokół zalewu, dzisiaj bez popasu. Ogólnie na trasie za bardzo popasów nie było, jedynie na tankowanie, chociaż za wiele do tankowanie nie mieliśmy, pewnie znowu się odwodniłem... Co nie zmienia faktu, że od Kluczborka praktycznie nie spadaliśmy z 28kmh, a były i znacznie szybsze fragmenty, jak choćby zjazd do Kochłowic gdzie padł dzisiejszy rekord prędkości (chyba też tegoroczny).
Trasa:
Byczyna (28kmh na zjezdzie ;-) -> Paruszowice -> Dobiercice -> Łowkowice (wiatr twarzowy ale już nie bezpośrednio) -> Maciejów (znowu centralny wmordewiatr) -> Kobyla Góra -> Biadacz -> Bąków -> Kluczbork -> Smardy Górne -> Unieszów -> Skałągi -> Kochłowice -> ZALEW -> Polanowice -> Byczyna
A wiał, jakby to określili ludzie z marketingu wojaka wszechmocnego: "z mocą, siłą i bezkompromisowością". Przez to, że wczoraj jechaliśmy na północ to dzisiaj trzeba było pojechać na południe - w kierunku totalnego wmordewiatru. Brat miał wyjątkowo niemrawy start, nie chciało mu się nawet do 20kmh rozpędzić, ale że początkowo w planach było zrobić 30km tępem niedzielnych turistasów to się dostosowałem. Brat zaproponował jazdę czerwoną trasą na kluczbork, co prawda to miało być koło 55km według mojej szybkiej oceny, jednak mimo wiatru nie jechało się źle, a pogoda raczej nie zachęcała do powrotu na jame.
Z kolejnymi kilometrami zaczynałem pracować na średnią, żeby chociaż te 20 wyszło. Jednak po asfalcie wypada mieć przynajmniej tyle, nawet jeżeli wieje wiatr który na zjeździe na paruszowice sprawiał, że bez pedałowania rowery nie chciały nawet 20 jechać! Trzymając 22/23kmh jechaliśmy przed siebie. Miał być spokojny niedzielny spacerek, ale te 22/23kmh pod taki wiatr można spokojnie nazwać dziczeniem. Załączył mi się dzisiaj efekt dzika, dziczyłem pod górkę, pod wiatr, trzymałem tempo jakby mi się tempomat załączył, fajnie mi się udawało motywację znaleźć, ten rok mógłby być na prawdę mocny, bo psychicznie powracam do formy. W zeszłym roku właśnie psychika przeszkadzała mi w osiąganiu czegoś większego, teraz mam nadzieję tej najgroźniejszej bariery się pozbęde.
Przed Bąkowem na betonówce dojazdowej do niego miałem mały kryzys, z 25 spadłem na 20 które też miałem problem utrzymać. Przełamanie nastąpiło dosyć szybko i z 20 zrobiło się nagle 28, w ostatnich fragmentach betonówki, mimo wmordewiatru... To było zaskakujące, nie spodziewałem się takiej mocy po sobie, nie po tak długiej przerwie. Bąków był także punktem nawrotu, zmieniliśmy wreszcie kierunek a wraz z nim zmienił się wiatr. Na odcinku głównej który przejechaliśmy padł rekord prędkości na trasie 34 kmh ;-) Za to trzymany praktycznie do zjazdu przy basenie.
Na polnych nieco się pogubiliśmy, całe szczęście że też się tam kiedyś pogubiłem i wróciliśmy betonem na szlak i wbiliśmy na leśną górkę :D pierwszy raz w życiu odważyłem się zjechać z jej stromej krawędzi. W sumie bez hopki nie jest taka zła, jej kąt oceniam na mniejszy niż "niewłaściwy zjazd" z wieży w bolesławcu. Oczywiście na hamplach zaciśniętych się zsuwałem, bo siodełka zniżyć nie mogę, a z kierą prawie 20cm poniżej siodełka i bez amora nie jestem za bardzo dostosowany do zjazdów.
Powrót z Kluczborka już standardem zajechał, przez Skałągi i rundka wokół zalewu, dzisiaj bez popasu. Ogólnie na trasie za bardzo popasów nie było, jedynie na tankowanie, chociaż za wiele do tankowanie nie mieliśmy, pewnie znowu się odwodniłem... Co nie zmienia faktu, że od Kluczborka praktycznie nie spadaliśmy z 28kmh, a były i znacznie szybsze fragmenty, jak choćby zjazd do Kochłowic gdzie padł dzisiejszy rekord prędkości (chyba też tegoroczny).
Trasa:
Byczyna (28kmh na zjezdzie ;-) -> Paruszowice -> Dobiercice -> Łowkowice (wiatr twarzowy ale już nie bezpośrednio) -> Maciejów (znowu centralny wmordewiatr) -> Kobyla Góra -> Biadacz -> Bąków -> Kluczbork -> Smardy Górne -> Unieszów -> Skałągi -> Kochłowice -> ZALEW -> Polanowice -> Byczyna
Święta I
Sobota, 3 kwietnia 2010 Kategoria baza: Byczyna, bike: elnino, cel: niedzielnie, dist: from 50 to 100, opis: foto, opis: nie sam
Km: | 70.68 | Km teren: | 18.00 | Czas: | 03:14 | km/h: | 21.86 |
Pr. maks.: | 39.60 | Temperatura: | 14.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wreszcie święta, wreszcie siadłem na rower. Mieliśmy na te święta ambitne plany z bratem, jednak 20 stopniowych upałów tej wiosny nie wystarczyło do świąt. W zasadzie to jeszcze wczoraj bałem się czy z tych całych planów nie przejażdżka wokół zalewu czy ewentualnie terenowa 30stka, bo jak jechałem pociągiem do domu to za oknem pogoda zachęcała do wyjazdu na narty.
Głód roweru zrobił jednak swoje. Zakupiliśmy glaciere i ruszyliśmy na początek mało ambitnie, pod hasłem "na Bolesławiec". Już po pierwsym kilometrze od domu hasło pozostało hasłem, a droga jednak poszła w swoją stronę. Jednak pozostawaliśmy na asfalcie i to raczej była dobra decyzja, sądząc po jeziorkach które można było obserwować po lewej i prawej stronie drogi. Nawet nadjordańskie bagienka były dziś bardziej okazała niż zwykle.
Mimo nędznego startu już w Łubniach średnia dobiła 26kmh. Jak się potem okazało nie miałą na takim poziomie pozostać, bo były miejsca w których wiał dość silny wiatr, oczywiście, żeby urozmaicić wycieczkę wiał zawsze w twarz ;-) no bo innego wiatru się tak nie rejestruje, a już na pewno nie opowiada się o nim z taką przyjemnością.
Popas w Bolesławcu to standard, tradycja zjazdu niewłaściwą stroną także została dopełniona.

Prawdopodobnie ze względu na wiatr, a być może z rosnącej amicji w dziedzinie dystansu jaki powinien zostać pokonany dodaliśmy trochę terenu do trasy. Odcinek między Stoigniewem a LAskami miał dać tytuł całej wyprawie. Ogólnie droga pokryta w większej części błotem, w tej jeszcze większej błotem przypominającym konsystencją jakiś turbo obornik czy coś ;-) Ogólnie gówniana droga, przez co wpis miał dostać tytuł gówniana masakra... ale jednak była to super przejażdżka i nie wypada rzucać kałem w tytule.

Jakimś cudem las między Komorznem a Proślicami nie zamienił się w bagno i udało się przezeń w miarę sucho przejechać, oczywiście zachowując tempo bezpieczne pod kątem odrywania się błota w kierunku twarzy, tego staraliśmy się uniknąć. Proślice to już oczywisty kierunek - zalew. Aż do zalewu w sumie miałem czystą kurtkę, te pare grudek na rękawie pewnie by się odkruszyło. Ale jak to mam w zwyczaju w znajomym terenie nie jeżdżę tak ostrożnie. No i już pierwsza zalewowa kałuża potraktowała mnie błotem po twarzy... Jednak miło było suszyć to błoto leżąc sobie na molo w promieniach słońca.


Super przejażdżka, ja chcę jeszcze raz.
Trasa:
Byczyna -> Borek -> Łubnice -> Dzietrzkowice -> Kolonia Dietrzkowice -> Jeziorko -> Wójcin -> Kolonia Bolesławiec -> Bolesławiec (popas pod wieżyczką) -> Podbolesławiec -> Opatów -> Łęka opatowska -> Lipie -> Stoigniew (gówniana masakra) -> Laski -> Kuźnica Trzcińska -> zapomniałem nazwy tej wioski -> Komorzno -> Proślice (wokół zalewu) -> Polanowice -> Byczyna
Głód roweru zrobił jednak swoje. Zakupiliśmy glaciere i ruszyliśmy na początek mało ambitnie, pod hasłem "na Bolesławiec". Już po pierwsym kilometrze od domu hasło pozostało hasłem, a droga jednak poszła w swoją stronę. Jednak pozostawaliśmy na asfalcie i to raczej była dobra decyzja, sądząc po jeziorkach które można było obserwować po lewej i prawej stronie drogi. Nawet nadjordańskie bagienka były dziś bardziej okazała niż zwykle.
Mimo nędznego startu już w Łubniach średnia dobiła 26kmh. Jak się potem okazało nie miałą na takim poziomie pozostać, bo były miejsca w których wiał dość silny wiatr, oczywiście, żeby urozmaicić wycieczkę wiał zawsze w twarz ;-) no bo innego wiatru się tak nie rejestruje, a już na pewno nie opowiada się o nim z taką przyjemnością.
Popas w Bolesławcu to standard, tradycja zjazdu niewłaściwą stroną także została dopełniona.

Przejęcie sadyby mafii bolec ;-)© badas
Prawdopodobnie ze względu na wiatr, a być może z rosnącej amicji w dziedzinie dystansu jaki powinien zostać pokonany dodaliśmy trochę terenu do trasy. Odcinek między Stoigniewem a LAskami miał dać tytuł całej wyprawie. Ogólnie droga pokryta w większej części błotem, w tej jeszcze większej błotem przypominającym konsystencją jakiś turbo obornik czy coś ;-) Ogólnie gówniana droga, przez co wpis miał dostać tytuł gówniana masakra... ale jednak była to super przejażdżka i nie wypada rzucać kałem w tytule.

Żułąwy Pratwiane© badas
Jakimś cudem las między Komorznem a Proślicami nie zamienił się w bagno i udało się przezeń w miarę sucho przejechać, oczywiście zachowując tempo bezpieczne pod kątem odrywania się błota w kierunku twarzy, tego staraliśmy się uniknąć. Proślice to już oczywisty kierunek - zalew. Aż do zalewu w sumie miałem czystą kurtkę, te pare grudek na rękawie pewnie by się odkruszyło. Ale jak to mam w zwyczaju w znajomym terenie nie jeżdżę tak ostrożnie. No i już pierwsza zalewowa kałuża potraktowała mnie błotem po twarzy... Jednak miło było suszyć to błoto leżąc sobie na molo w promieniach słońca.

Wszędzie dobrze, ale na molu najlepiej© badas

Typowo na bikestats ;-)© badas
Super przejażdżka, ja chcę jeszcze raz.
Trasa:
Byczyna -> Borek -> Łubnice -> Dzietrzkowice -> Kolonia Dietrzkowice -> Jeziorko -> Wójcin -> Kolonia Bolesławiec -> Bolesławiec (popas pod wieżyczką) -> Podbolesławiec -> Opatów -> Łęka opatowska -> Lipie -> Stoigniew (gówniana masakra) -> Laski -> Kuźnica Trzcińska -> zapomniałem nazwy tej wioski -> Komorzno -> Proślice (wokół zalewu) -> Polanowice -> Byczyna
wrzesien
Niedziela, 27 września 2009 Kategoria baza: Byczyna, bike: elnino, cel: bez celu, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: | 17.07 | Km teren: | 3.00 | Czas: | 00:49 | km/h: | 20.90 |
Pr. maks.: | 39.90 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Zalew
wrzesien
Niedziela, 20 września 2009 Kategoria baza: Byczyna, bike: elnino, cel: bez celu, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: | 45.46 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 01:37 | km/h: | 28.12 |
Pr. maks.: | 46.36 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
nie moge za bardzo jezdzic bo mnie astma meczy...
wrzesien
Sobota, 19 września 2009 Kategoria baza: Byczyna, bike: elnino, cel: bez celu, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: | 44.18 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 02:26 | km/h: | 18.16 |
Pr. maks.: | 33.70 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
wrzesien
Środa, 2 września 2009 Kategoria baza: Byczyna, bike: elnino, cel: bez celu, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: | 22.67 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 00:52 | km/h: | 26.16 |
Pr. maks.: | 45.43 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wiewiórka, Koziołek
Wtorek, 1 września 2009 Kategoria baza: Byczyna, bike: elnino, cel: bez celu, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: | 49.99 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 02:08 | km/h: | 23.43 |
Pr. maks.: | 50.76 | Temperatura: | 27.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
z bratem
Trasa:
Byczyna - Borek - Łubnice - Jeziorko (przez) - Rzepisko - Zdżary - Mieleszynek (Mieleszyn?) - Koziołek - Wiewiórka - Wójcin - Andzejów - Kol Bol Chruścin - Chruścin - Gola - Piaski - Jaśkowice - Byczyna
Trasa:
Byczyna - Borek - Łubnice - Jeziorko (przez) - Rzepisko - Zdżary - Mieleszynek (Mieleszyn?) - Koziołek - Wiewiórka - Wójcin - Andzejów - Kol Bol Chruścin - Chruścin - Gola - Piaski - Jaśkowice - Byczyna