na rowerze jeździ bAdaśblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(10)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy badas.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

bike: elnino

Dystans całkowity:13989.92 km (w terenie 2773.50 km; 19.82%)
Czas w ruchu:606:17
Średnia prędkość:23.01 km/h
Maksymalna prędkość:75.00 km/h
Suma podjazdów:2850 m
Liczba aktywności:257
Średnio na aktywność:54.44 km i 2h 23m
Więcej statystyk

lansik

Wtorek, 6 lipca 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: bez celu, dist: less than 50
Km: 25.09 Km teren: 5.00 Czas: 01:09 km/h: 21.82
Pr. maks.: 45.00 Temperatura: 21.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze

bajkał

Niedziela, 4 lipca 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: niedzielnie, dist: from 50 to 100
Km: 54.04 Km teren: 20.00 Czas: 02:49 km/h: 19.19
Pr. maks.: 46.16 Temperatura: 28.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze
Podobnie jak cały rok tak i lipiec nie będzie się wyjątkowo wyróżniał, będzie to najsłabszy rowerowy rok od dawien dawna i jeszcze trochę. Ale by troszkę optymizmu powiało to sobie pojeździłem w niedziele, mimo zmęczenia po openerze.
Internetu za bardzo nie mam także i wpisów za bardzo nie będzie... także ogólnie rowerowo komputerowy detoks. Może wyjdzie na zdrowie ;-)

przeprowadzka

Środa, 30 czerwca 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: dojazd, dist: less than 50
Km: 40.21 Km teren: 0.00 Czas: 02:31 km/h: 15.98
Pr. maks.: 41.72 Temperatura: 27.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze
przeprowadzka, pare kursów pod sakwami na trasie akademik-siostra

Po mieście

Poniedziałek, 28 czerwca 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: niedzielnie, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: 18.25 Km teren: 0.00 Czas: 01:04 km/h: 17.11
Pr. maks.: 40.05 Temperatura: 22.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze
Jakem dojechał do Wrocławia tożem chwilkę pospał, wykąpał się i pojechał w miasto, polansować się na orzele. Było tak, średni lans, bo z sakwami i nie ubrany w obcisłe. pojechałem do siostry. Posiedziałem chwilkę i spowrotem, już inną trasą, bo mi poprzednią rozkopali za bardzo i nie da się za łatwo przejechać, bez trawników i przejazdów budową ni dy rydy. No i tak podwiozła mnie na grunwald i się rozstaliśmy. Ma trenować na rowerze bo chce na wyprawe się zabrać, z jej formą to może być ciężka sprawa... No ale nie ma co pesymizmów siać nazbyt wcześnie.

z Byczyny do Wrocławia

Poniedziałek, 28 czerwca 2010 Kategoria bike: elnino, dist: 100 and more
Km: 138.40 Km teren: 15.00 Czas: 05:35 km/h: 24.79
Pr. maks.: 46.56 Temperatura: 27.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze
Hmm, nie wiem jak zacząć biednie wyszedł ten czerwiec. Ale miesiąc zaczął się ambitnie i takoż kończy się. Prawdopodobnie w tym miesiącu już się nie uda nic przejechać, powodów jest wiele, ale głównie to brak czasu na cokolwiek, w każdym razie istotne jest to, że

ORZEŁ7 jest już tutaj, jest już ze mną we Wrocławiu, teraz możemy sobie pobrykać.

Mimo, że semestr jeszcze nie zamknięty, trzeba jakiś dokumencik dla promotora wytworzyć, to nie mogłem się opanować i upiec 3 pieczeni na jednym ogniu: spotkać się z miliard lat niewidzianym starym bratem z liceum, wybrać się na koncert T.Love za friko i przytargać sobie do Wrocławia Orzeła7. Dzisiaj siedząc i tworząc ten wpis mam już nad sobą widmo nieprzespanej nocy spędzonej przy komputrze nad wspomnianym wcześniej dokumencikiem. Ale cóż zrobić? Tak musiało się stać. Koncert i spotkanie uważam za bardzo udane, ale że to bikelog to pomine, w każdym razie prosta zasada, że na darmowych koncertach nie można się źle bawić jak zawsze się potwierdziła. To niesamowite wprost, ale prawdziwe, polecam, w końcu "jak dają to bierz, jak biorą to wrzeszcz".

Tak, w domu miałem zacząć pisać ten dokumencik, ale posiedziałem na poszukiwaniu części do montażu bagażnika do orzeła. Poczyściłem, popielęgnowałem, pojadłem, nie części oczywiście, po prostu jedzenie pojadłem takike normalne wreszcie. Tak minął dzień drugi, a że widziałem że nie jest to najlepsze to dnia trzeciego, czyli dzisiaj siadłem na orzeła i pojechałem. Z początku tak lajcikowo, 23-25. Wiaterek zacinał raz na prawą ręke, raz na twarz, ale nie był jakiś szokująco silny. Mimo to oszczędzałem się i zwalniałem jak było pod górkę czy pod wiatr. W sumie wpadł teren, bo pojechałem na skróty przez zalew ;-) ale że z zalewu do miechowej wraca się na szlak bezproblemowo to na niego wróciłem. Potem już terenu nie było, no zasadniczo jednak ten krótszy dzisiejszy wpis można za teren liczyć, bo Wrocław miejscami cięższy jest niż jakakolwiek droga polna. Mniejsza z tym jednak... Po drodze do Sycowa w sumie nuda, po terenie się troche rozpędziłem i tak 25-27 było, a pod wiatr czy górkę 23-25, także równe tempo.

W Sycowie Bogdan miał urodziny, zdradził mi że Chielu wpada do niego ostatnimi czasy, tyle że nie na rowerku a blachosmrodem.. Ehh co to się z człowiekiem porobiło... Trzeba krucjatę kiedyś urządzić i go nawrócić na jedyną słuszną wiarę, na jedyne słuszne hobby i styl życia... w sumie i mnie powinien ktoś nawrócić... Ale tak wracając do Sycowa, znaczy tematycznie, bo ja z niego nie wyjeżdżałem jeszcze. Zakupiłem sobie nowe rękawiczałki, zapięcie z krowiego łańcucha ++ (że taku grubaśny) i dętke. Katastrofa się stałą - teraz gdy przekonałem się do dętek ultra-ligth maxxisa to ich już nie ma i nie będzie u Bogdana. Normalnie tragedia. Nie miał żadnych lekkich to kupiłem jedną ciężką kende, na zapas będzie jak znalazł, kilo gumy nie tak łatwo przebić... Przy okazji wypatrzyłem wspaniały turystycki bagażniker, musze go mieć, pojade po niego i będzie mój. No i o widelec jakiś amortyzowany zapytałem, może się jeszcze zdecyduje na amortyzancję, bo kurde dzisiaj mnie ręce coś pobolewały, jednak troche za mocno na nich oparty jestem.

Trasa z Sycowa do Wrocławia pokonana ósemką. Fajnie szło, bo teraz dla odmiany wiatr wiał w plecy albo na prawą ręke, jednak się taki skręt robi, nie. Żeby się nie nudziło to wymyśliłem sobie taką zabawę, jak mnie auto ładnie mijało, np zmieniało pas ruchu, to kiwałem potakująco głową, uśmiechając się. Jak mnie prawie szurało to kiwałem na nie z dziwnym zapewne grymasem twarzy. W sumie to aż do Wrocławia mi się nie znudziło ;-)

Ogólnie takie napieprzanie asfaltem to nudne jednak jest, szczególnie na lapciach które pozwalają z niego zjechać i kiedy ma się wyśmienitą do tego pogodę.

Tak jeszcze co do pogody. Muszę przez nią wrócić do domu, bo słońce ciągle świeciło mi na lewą ręke i noge. Opaliła mi się lewa strona, w sumie to nawet spaliła z leksza, tak że jest czerwona. Lewa natomiast ustawiona w kierunkach północnych nie opaliła się za bardzo... Taka niesymetryczna opalenizna mi się wytworzyła...

Święta II

Niedziela, 4 kwietnia 2010 Kategoria opis: nie sam, dist: from 50 to 100, cel: niedzielnie, bike: elnino, baza: Byczyna
Km: 62.77 Km teren: 12.00 Czas: 02:36 km/h: 24.14
Pr. maks.: 55.63 Temperatura: 14.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze
Jako, że wczorajszy wyjazd udał się bardzo super fajnie, nie mogliśmy odpuścić dzisiejszego dnia. Tym bardziej było to nie do pomyślenia, że jakby nie patrzeć słonko zacnie przyświecało i zza okna pogoda prezentowała się wybornie. Tuż po opuszczeniu uszczelnionego - jakby nie patrzeć - schronienia, okazało się, że fakt, iż zaokienne grusze jakiś pajac postanowił wyciąć jakiś czas temu ma kolejną wade - patrząc przez okno nie ma po czym ocenić czy i jak mocno wieje wiatr.

A wiał, jakby to określili ludzie z marketingu wojaka wszechmocnego: "z mocą, siłą i bezkompromisowością". Przez to, że wczoraj jechaliśmy na północ to dzisiaj trzeba było pojechać na południe - w kierunku totalnego wmordewiatru. Brat miał wyjątkowo niemrawy start, nie chciało mu się nawet do 20kmh rozpędzić, ale że początkowo w planach było zrobić 30km tępem niedzielnych turistasów to się dostosowałem. Brat zaproponował jazdę czerwoną trasą na kluczbork, co prawda to miało być koło 55km według mojej szybkiej oceny, jednak mimo wiatru nie jechało się źle, a pogoda raczej nie zachęcała do powrotu na jame.

Z kolejnymi kilometrami zaczynałem pracować na średnią, żeby chociaż te 20 wyszło. Jednak po asfalcie wypada mieć przynajmniej tyle, nawet jeżeli wieje wiatr który na zjeździe na paruszowice sprawiał, że bez pedałowania rowery nie chciały nawet 20 jechać! Trzymając 22/23kmh jechaliśmy przed siebie. Miał być spokojny niedzielny spacerek, ale te 22/23kmh pod taki wiatr można spokojnie nazwać dziczeniem. Załączył mi się dzisiaj efekt dzika, dziczyłem pod górkę, pod wiatr, trzymałem tempo jakby mi się tempomat załączył, fajnie mi się udawało motywację znaleźć, ten rok mógłby być na prawdę mocny, bo psychicznie powracam do formy. W zeszłym roku właśnie psychika przeszkadzała mi w osiąganiu czegoś większego, teraz mam nadzieję tej najgroźniejszej bariery się pozbęde.

Przed Bąkowem na betonówce dojazdowej do niego miałem mały kryzys, z 25 spadłem na 20 które też miałem problem utrzymać. Przełamanie nastąpiło dosyć szybko i z 20 zrobiło się nagle 28, w ostatnich fragmentach betonówki, mimo wmordewiatru... To było zaskakujące, nie spodziewałem się takiej mocy po sobie, nie po tak długiej przerwie. Bąków był także punktem nawrotu, zmieniliśmy wreszcie kierunek a wraz z nim zmienił się wiatr. Na odcinku głównej który przejechaliśmy padł rekord prędkości na trasie 34 kmh ;-) Za to trzymany praktycznie do zjazdu przy basenie.

Na polnych nieco się pogubiliśmy, całe szczęście że też się tam kiedyś pogubiłem i wróciliśmy betonem na szlak i wbiliśmy na leśną górkę :D pierwszy raz w życiu odważyłem się zjechać z jej stromej krawędzi. W sumie bez hopki nie jest taka zła, jej kąt oceniam na mniejszy niż "niewłaściwy zjazd" z wieży w bolesławcu. Oczywiście na hamplach zaciśniętych się zsuwałem, bo siodełka zniżyć nie mogę, a z kierą prawie 20cm poniżej siodełka i bez amora nie jestem za bardzo dostosowany do zjazdów.

Powrót z Kluczborka już standardem zajechał, przez Skałągi i rundka wokół zalewu, dzisiaj bez popasu. Ogólnie na trasie za bardzo popasów nie było, jedynie na tankowanie, chociaż za wiele do tankowanie nie mieliśmy, pewnie znowu się odwodniłem... Co nie zmienia faktu, że od Kluczborka praktycznie nie spadaliśmy z 28kmh, a były i znacznie szybsze fragmenty, jak choćby zjazd do Kochłowic gdzie padł dzisiejszy rekord prędkości (chyba też tegoroczny).

Trasa:
Byczyna (28kmh na zjezdzie ;-) -> Paruszowice -> Dobiercice -> Łowkowice (wiatr twarzowy ale już nie bezpośrednio) -> Maciejów (znowu centralny wmordewiatr) -> Kobyla Góra -> Biadacz -> Bąków -> Kluczbork -> Smardy Górne -> Unieszów -> Skałągi -> Kochłowice -> ZALEW -> Polanowice -> Byczyna

Święta I

Sobota, 3 kwietnia 2010 Kategoria baza: Byczyna, bike: elnino, cel: niedzielnie, dist: from 50 to 100, opis: foto, opis: nie sam
Km: 70.68 Km teren: 18.00 Czas: 03:14 km/h: 21.86
Pr. maks.: 39.60 Temperatura: 14.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze
Wreszcie święta, wreszcie siadłem na rower. Mieliśmy na te święta ambitne plany z bratem, jednak 20 stopniowych upałów tej wiosny nie wystarczyło do świąt. W zasadzie to jeszcze wczoraj bałem się czy z tych całych planów nie przejażdżka wokół zalewu czy ewentualnie terenowa 30stka, bo jak jechałem pociągiem do domu to za oknem pogoda zachęcała do wyjazdu na narty.

Głód roweru zrobił jednak swoje. Zakupiliśmy glaciere i ruszyliśmy na początek mało ambitnie, pod hasłem "na Bolesławiec". Już po pierwsym kilometrze od domu hasło pozostało hasłem, a droga jednak poszła w swoją stronę. Jednak pozostawaliśmy na asfalcie i to raczej była dobra decyzja, sądząc po jeziorkach które można było obserwować po lewej i prawej stronie drogi. Nawet nadjordańskie bagienka były dziś bardziej okazała niż zwykle.

Mimo nędznego startu już w Łubniach średnia dobiła 26kmh. Jak się potem okazało nie miałą na takim poziomie pozostać, bo były miejsca w których wiał dość silny wiatr, oczywiście, żeby urozmaicić wycieczkę wiał zawsze w twarz ;-) no bo innego wiatru się tak nie rejestruje, a już na pewno nie opowiada się o nim z taką przyjemnością.

Popas w Bolesławcu to standard, tradycja zjazdu niewłaściwą stroną także została dopełniona.

Przejęcie sadyby mafii bolec ;-) © badas


Prawdopodobnie ze względu na wiatr, a być może z rosnącej amicji w dziedzinie dystansu jaki powinien zostać pokonany dodaliśmy trochę terenu do trasy. Odcinek między Stoigniewem a LAskami miał dać tytuł całej wyprawie. Ogólnie droga pokryta w większej części błotem, w tej jeszcze większej błotem przypominającym konsystencją jakiś turbo obornik czy coś ;-) Ogólnie gówniana droga, przez co wpis miał dostać tytuł gówniana masakra... ale jednak była to super przejażdżka i nie wypada rzucać kałem w tytule.

Żułąwy Pratwiane © badas


Jakimś cudem las między Komorznem a Proślicami nie zamienił się w bagno i udało się przezeń w miarę sucho przejechać, oczywiście zachowując tempo bezpieczne pod kątem odrywania się błota w kierunku twarzy, tego staraliśmy się uniknąć. Proślice to już oczywisty kierunek - zalew. Aż do zalewu w sumie miałem czystą kurtkę, te pare grudek na rękawie pewnie by się odkruszyło. Ale jak to mam w zwyczaju w znajomym terenie nie jeżdżę tak ostrożnie. No i już pierwsza zalewowa kałuża potraktowała mnie błotem po twarzy... Jednak miło było suszyć to błoto leżąc sobie na molo w promieniach słońca.

Wszędzie dobrze, ale na molu najlepiej © badas


Typowo na bikestats ;-) © badas


Super przejażdżka, ja chcę jeszcze raz.

Trasa:
Byczyna -> Borek -> Łubnice -> Dzietrzkowice -> Kolonia Dietrzkowice -> Jeziorko -> Wójcin -> Kolonia Bolesławiec -> Bolesławiec (popas pod wieżyczką) -> Podbolesławiec -> Opatów -> Łęka opatowska -> Lipie -> Stoigniew (gówniana masakra) -> Laski -> Kuźnica Trzcińska -> zapomniałem nazwy tej wioski -> Komorzno -> Proślice (wokół zalewu) -> Polanowice -> Byczyna

Zalew

Sobota, 20 marca 2010 Kategoria baza: Byczyna, bike: elnino, cel: niedzielnie, dist: less than 50, opis: foto
Km: 17.71 Km teren: 8.00 Czas: 00:55 km/h: 19.32
Pr. maks.: 50.10 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze

Spływ Rio Grande

Czwartek, 18 lutego 2010 Kategoria baza: Byczyna, bike: elnino, cel: bez celu, dist: less than 50
Km: 16.63 Km teren: 14.00 Czas: 01:20 km/h: 12.47
Pr. maks.: 44.56 Temperatura: 7.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze
Zupełnie się tego nie spodziewałem. Podczas wczorajszej przejażdżki oglądałem drogi którymi dzisiaj miałem jeździć. W większości były we wspaniałym stanie. Przejechane trantorem, zmrożone, lekko przyprószone śniegiem. Warunki wprost idealne do sunięcia wśród zasp, przez pola i lasy. Dzisiaj miało być przejechane ze 30km.

Przejechałem się tylko dookoła zalewu. Jednak miałem poważne wątpliwości czy aby na pewno jadę dookoła a nie środkiem. Temperatura znacznie powyżej zera sprawiła, że zrobiło się dzisiaj niesamowicie mokro. Właściwie to nawet drogami można było pływać kajakiem zamiast rowerem. Przez Polanowice płynęła wspaniała rzeka. Koleini z minuty na minutę wzbierały. Tworzyły się piękne fale. To był jednak dopiero początek. O ile woda jest stosunkowo nieprzyjemna, ale dało się jechać, nawet jeżeli trzeba było koleiną. Natomiast drogi polne wokół zalewu. Powiem tam, to one zasponsorowały dzisiejszą średnią prędkość. Ledwo dało się ujechać. Było mniej więcej tak lekko jak w głębokim i bardzo sypkim piasku. Cały byłem mokry po paruset metrach. Od potu oczywiście.

Jutro przerwa, ciuchy się piorą. W sobote już nie ma ferii... Oby kolejna przejażdżka była jak najszybciej i jak najszybsza, bo tegoroczna średnia wygląda gorzej jak źle ;-)

Wreszcie ferie

Środa, 17 lutego 2010 Kategoria baza: Byczyna, bike: elnino, cel: bez celu, dist: less than 50
Km: 18.45 Km teren: 18.00 Czas: 01:01 km/h: 18.15
Pr. maks.: 28.00 Temperatura: -1.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze
Witam po niesamowicie długiej przerwie. Parę wpisów wcześniejszych powinienem dodać, może jakieś dodam, ale ich sumaryczny przebieg nie wart jest wspominania. Główną przyczyną mojej przydługawej absensji był kapeć, przedłużający się ekstremalnie ciężki semestr, no i ciepła klucha się ze mnie zrobiła. Wstyd się przyznać, ale nawet tramwajem zacząłem jeździć w tę wspaniałą zimę jaka nas nawiedziła.

Tyle wstępu musi wystarczyć.

Co do dzisiejszego wyjazdu. Jadąc do domu na przykrótkie ferie (całe 3 dni w domu) złapałem katar, zapewne winne jest pkp. Pkp zawsze jest winne, szczególnie że opóźnienie było. No a jak najlepiej udrożnić drogi oddechowe? Tak, postanowiłem powalczyć z przeziębieniem poprzez jazdę na rowerze. Orzeł 7 aż błagał o pokręcenie przez chwile łańcuchem. Drogi w okolicy niestety w większości posolone. Temperatura w okolicach zera. Tym sposobem wyeliminowałem znaczną część możliwości przejażdżki, szkoda mi napędu który jeszcze jest w dobrym stanie, bo 2009 był jaki był słabiutki. Pojechałem po najmniejszej linii oporu, do Zbycha i spowrotem, sprawdzając po drodze pare opcji na jutrzejszą przejażdżkę.

Tutaj fotki wkleje jak będe miał lepszego neta... i oczywiście jak nie zapomne. Drogi były całe białe. Ogólnie jedzie się bardzo dobrze aż do momentu jak nie napotka się kolein. Koleiny są zue. Lodowe koleiny z ultra wysokimi ścianami są bardzo złe.

Co mi się dzisiaj najbardziej podobało. Ogrom dziczyzny który podstawiał się pod obiektyw. Gdybym miał lepszy refleks i mniej opatulony aparat (owinąłem go w co tylko się dało, żeby nie ucierpiał przy moim upadku). Szkoda że słonko dzisiaj nie poświeciło, bo bym coś pokombinował pewnie ze światłocieniem, a tak to nic mi się ciekawego nie udało uchwycić na fotkach.

kategorie bloga

Moje rowery

blurej 8969 km
fernando 26960 km
koza 274 km
oldsmobile 3387 km
czerwony 6919 km
kuota 1075 km
orzeł7 14017 km

szukaj

archiwum