Wpisy archiwalne w kategorii
opis: nie sam
Dystans całkowity: | 12268.84 km (w terenie 2089.00 km; 17.03%) |
Czas w ruchu: | 561:41 |
Średnia prędkość: | 21.76 km/h |
Maksymalna prędkość: | 86.80 km/h |
Suma podjazdów: | 49005 m |
Liczba aktywności: | 193 |
Średnio na aktywność: | 63.57 km i 2h 57m |
Więcej statystyk |
w góry WF PWr
Sobota, 10 maja 2008 Kategoria cel: turistas, bike: flavia, dist: from 50 to 100, opis: foto, opis: nie sam
Km: | 80.40 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:00 | km/h: | 20.10 |
Pr. maks.: | 62.50 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: fernando | Aktywność: Jazda na rowerze |
Taaa to co tygryski lubią najbardziej czyli wyjazd dłuższy niż na jeden dzień.
Wf turystyka rowerowa wyjazd 2 dniowy.
6.10 zbiórka na dworcu głównym - średnia dojazdu na dworzec 29.5 kmh... przez pobódke o 5:40 musiałem troszeczke przycisnąć już na starcie ;-)
Oczywiście jak zwykle niezawodna PKP i tym razem musiała zrobić niespodzianke i nie mieliśmy pociągu dojeżdżającego do celu, z Domaszkowa napieraliśmy do Międzylesia rowerkami, szkoda że to tak blisko ;-) Potem piękny podjazd... sporo ludzi odpadło ale nie bardzo mnie interesował ten wynik, ja sobie spkojnie podjechałem i jest ok, znowu nie schodziłem, nadal nie ma asfaltowego podjazdu na ktory nie dałem rady wjechać ;-)
Ogólnie nie ma co opowiadać, to trzeba by samemu przejechać, poczuć te przewyższenia w nogach. SPD tutaj na prawde się przydały, na podjazdach można nawet niezłe tempo trzymać jak sie można powzpomagać ciągnięciem zamiast deptania ;-) Pięknie. Trasa podobna jak w semestrze zimowym tylko troche wydłużona. Wiadomo wtedy padał deszcz jak jasna cholera przeszkadzając w zwiedzaniu. Teraz przy słoneczku wszystko było jeszcze piękniejsze a kazdy podjazd dawał jeszcze więcej frajdy. No i nie musiałem się bać zjazdów po asfalcie, na suchej nawierzchni nie tak łatwo o poślizg i można było czasem przycisnąć do tych 60kmh ;-)
czas dziele tak na oko, bo nie kasowałem licznika po pierwszym dniu a -pamiętałem jedynie dystans.
mxs pierwszego dnie 62.5kmh oficjalnie oczywiście nie przebiłem 50 ;-)
fotuchy u rafala
i na mojej picasie, fotuchy od piotrka
Wf turystyka rowerowa wyjazd 2 dniowy.
6.10 zbiórka na dworcu głównym - średnia dojazdu na dworzec 29.5 kmh... przez pobódke o 5:40 musiałem troszeczke przycisnąć już na starcie ;-)
Oczywiście jak zwykle niezawodna PKP i tym razem musiała zrobić niespodzianke i nie mieliśmy pociągu dojeżdżającego do celu, z Domaszkowa napieraliśmy do Międzylesia rowerkami, szkoda że to tak blisko ;-) Potem piękny podjazd... sporo ludzi odpadło ale nie bardzo mnie interesował ten wynik, ja sobie spkojnie podjechałem i jest ok, znowu nie schodziłem, nadal nie ma asfaltowego podjazdu na ktory nie dałem rady wjechać ;-)
Ogólnie nie ma co opowiadać, to trzeba by samemu przejechać, poczuć te przewyższenia w nogach. SPD tutaj na prawde się przydały, na podjazdach można nawet niezłe tempo trzymać jak sie można powzpomagać ciągnięciem zamiast deptania ;-) Pięknie. Trasa podobna jak w semestrze zimowym tylko troche wydłużona. Wiadomo wtedy padał deszcz jak jasna cholera przeszkadzając w zwiedzaniu. Teraz przy słoneczku wszystko było jeszcze piękniejsze a kazdy podjazd dawał jeszcze więcej frajdy. No i nie musiałem się bać zjazdów po asfalcie, na suchej nawierzchni nie tak łatwo o poślizg i można było czasem przycisnąć do tych 60kmh ;-)
czas dziele tak na oko, bo nie kasowałem licznika po pierwszym dniu a -pamiętałem jedynie dystans.
mxs pierwszego dnie 62.5kmh oficjalnie oczywiście nie przebiłem 50 ;-)
fotuchy u rafala
i na mojej picasie, fotuchy od piotrka
Syców
Piątek, 2 maja 2008 Kategoria bike: flavia, baza: Byczyna, dist: 100 and more, opis: nie sam
Km: | 106.98 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 04:03 | km/h: | 26.41 |
Pr. maks.: | 52.90 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: fernando | Aktywność: Jazda na rowerze |
mxs 52.9kmh
No jak to zwykle bywa jak się dojedzie do domu na długi weekend trzeba z bratem i chmielem śmignąc do Sycowa, tym razem po nowiusieńki napędzik dla brata. Na Syców tak jak zawsze, mimo że było solidnie pod wiatr średnia do Sycowa 25.2kmh, powrót z wiatrem, tempo mało kiedy spadało poniżej 35kmh średnia skoczyła na 28kmh ale w okolicy Lasek postanowiliśmy zbić w las na zabawne leśne wzniesnienie na którym kiedyś niby stała wieża. Średnia poleciałą za to zbliżyła się w naszą strone burza, wpadlismy do ciotki chmiela na herbatke która przemieniła się w dodatkowe kiełbaski, kanapeczki, placuszek ;-) ale spoko siedzieliśmy tam na prawde długo z 1:30h Troszeczke pokropiło i żadna burza nawet się o nas nie otarła. Powrót ze względu na przeżarcie i zasiedzenie mięśni już nie w rewelacyjnym tempie tylko tak sobie... Ale ogólnie cisnęły chłopaki że nie wiem skąd oni tyle sił biorą.
No jak to zwykle bywa jak się dojedzie do domu na długi weekend trzeba z bratem i chmielem śmignąc do Sycowa, tym razem po nowiusieńki napędzik dla brata. Na Syców tak jak zawsze, mimo że było solidnie pod wiatr średnia do Sycowa 25.2kmh, powrót z wiatrem, tempo mało kiedy spadało poniżej 35kmh średnia skoczyła na 28kmh ale w okolicy Lasek postanowiliśmy zbić w las na zabawne leśne wzniesnienie na którym kiedyś niby stała wieża. Średnia poleciałą za to zbliżyła się w naszą strone burza, wpadlismy do ciotki chmiela na herbatke która przemieniła się w dodatkowe kiełbaski, kanapeczki, placuszek ;-) ale spoko siedzieliśmy tam na prawde długo z 1:30h Troszeczke pokropiło i żadna burza nawet się o nas nie otarła. Powrót ze względu na przeżarcie i zasiedzenie mięśni już nie w rewelacyjnym tempie tylko tak sobie... Ale ogólnie cisnęły chłopaki że nie wiem skąd oni tyle sił biorą.
zalew
Czwartek, 1 maja 2008 Kategoria cel: bez celu, bike: flavia, baza: Byczyna, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: | 17.10 | Km teren: | 8.00 | Czas: | 00:47 | km/h: | 21.83 |
Pr. maks.: | 43.30 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: fernando | Aktywność: Jazda na rowerze |
mxs 43.3kmh
Standardzik wokół zalewu. Rycerów połoglondać, powspominać dawne lata.
Standardzik wokół zalewu. Rycerów połoglondać, powspominać dawne lata.
Góry pierwszy raz ever - WF
Sobota, 27 października 2007 Kategoria cel: turistas, bike: flavia, dist: from 50 to 100, opis: nie sam
Km: | 58.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:34 | km/h: | 22.60 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: fernando | Aktywność: Jazda na rowerze |
Mój pierwszy wyjazd w góry.
Przedostatnie zajęcia z wf w ty semestrze, 2 dniowy wyjazd do Kotliny Kłodzkiej.
Pociągiem z Głownego we Wrocławiu o 6:48 do Doaszkowa. Po drodze niewiele górek, ale jak juz jakieś się pojawiały to zacne i szczytne i nie do podjechania. Po prawie 3 godzinach dojechaliśmy do celu. Nie bardzo było widać że jesteśmy w górach, jednak już najbliższe okolice Domaszkowa okazały się całkiem górzyste. Pytajac się miejscowych o kierunek ruszylismy w stronę Dlugopola górnego a nastepnie Rózanki, by ostatecznie, po masakrycznym dla coniektórych podjeździe (tylko ja i Marcin nie zsiedliśmy z rowerów) który za każdym kolejnym zakrętem wspinał sie stromiej zamiast odbic w dół zaczęła się spokojna w miarę jazda. Na podjeździe przejechaliśmy przez Gniewoszów (według niektórych liczników cały podjazd od Domaszkowa miał ponad 300m przewyższenia). Nastepnie przez Poniatów i Spalona dojechaliśmy do Mostowic. Warto dodać, że tutaj był wyśmienity unijny asfalt. Także kolejne zjazdy i podjazdy pokonywaliśmy na prawdę szybko. Do schroniska w Lasówce dotarliśmy ponad godzinę prędzej niz reszta grupy. Posiedzieliśmy, wyschli odrobinkę, zatankowali cieplutkiej herbatki. I chwilę po tym gdy dotarła reszta ruszyliśmy w dalszą drogę. Objechaliśmy przez podwórko reperowany most i szybciuchno, z górki na pazurki pognaliśmy do Duszników Zdrój, gdzie zjedliśmy sobie półobiadek i spowrotem tą samą drogą... czyli cały czas pod góre i pod sam koniec 12% podjazd. Lajtowy w sumie był. Ale w górach i w tej temperaturze to cięzko było te 15km/h utrzymać... No i zaraz po 12% poczekaliśmy chwilkę żeby się cała 3 zebrała i na Zieleniec uderzyliśmy. Oznaczało to dalszą wspinaczkę pod górę. Na oko powiedziałbym że z 6-7% mogło być. W Zieleńcu stanelismy chwilkę pod mapą i zjechaliśmy spowrotem do schroniska. Ze względu na mokrą (strasznie) i pokrytą liśćmi nawierzchnię żaden spektakularny rekord nie padł. Pewnie nawet 60 nie pękło, choc na prawdę było gdzie poszaleć.
Ogólnie mimo mgły, mokrej drogi, mrzawek i lekkiego deszczyku można powiedzieć że było genialnie. 12% zapamiętam, choć podjazd z Doaszkowa do Gniewoszowa był znacznie bardziej wymagajacy, szczególnie psychicznie. Każdy zakręt budził nadzieję - o będzie przełamanie - i nic, a jak było to na jeszcze wiekszy kąt ;). Także dla takiego człowieka z nizin wspaniała lekcja.
Przedostatnie zajęcia z wf w ty semestrze, 2 dniowy wyjazd do Kotliny Kłodzkiej.
Pociągiem z Głownego we Wrocławiu o 6:48 do Doaszkowa. Po drodze niewiele górek, ale jak juz jakieś się pojawiały to zacne i szczytne i nie do podjechania. Po prawie 3 godzinach dojechaliśmy do celu. Nie bardzo było widać że jesteśmy w górach, jednak już najbliższe okolice Domaszkowa okazały się całkiem górzyste. Pytajac się miejscowych o kierunek ruszylismy w stronę Dlugopola górnego a nastepnie Rózanki, by ostatecznie, po masakrycznym dla coniektórych podjeździe (tylko ja i Marcin nie zsiedliśmy z rowerów) który za każdym kolejnym zakrętem wspinał sie stromiej zamiast odbic w dół zaczęła się spokojna w miarę jazda. Na podjeździe przejechaliśmy przez Gniewoszów (według niektórych liczników cały podjazd od Domaszkowa miał ponad 300m przewyższenia). Nastepnie przez Poniatów i Spalona dojechaliśmy do Mostowic. Warto dodać, że tutaj był wyśmienity unijny asfalt. Także kolejne zjazdy i podjazdy pokonywaliśmy na prawdę szybko. Do schroniska w Lasówce dotarliśmy ponad godzinę prędzej niz reszta grupy. Posiedzieliśmy, wyschli odrobinkę, zatankowali cieplutkiej herbatki. I chwilę po tym gdy dotarła reszta ruszyliśmy w dalszą drogę. Objechaliśmy przez podwórko reperowany most i szybciuchno, z górki na pazurki pognaliśmy do Duszników Zdrój, gdzie zjedliśmy sobie półobiadek i spowrotem tą samą drogą... czyli cały czas pod góre i pod sam koniec 12% podjazd. Lajtowy w sumie był. Ale w górach i w tej temperaturze to cięzko było te 15km/h utrzymać... No i zaraz po 12% poczekaliśmy chwilkę żeby się cała 3 zebrała i na Zieleniec uderzyliśmy. Oznaczało to dalszą wspinaczkę pod górę. Na oko powiedziałbym że z 6-7% mogło być. W Zieleńcu stanelismy chwilkę pod mapą i zjechaliśmy spowrotem do schroniska. Ze względu na mokrą (strasznie) i pokrytą liśćmi nawierzchnię żaden spektakularny rekord nie padł. Pewnie nawet 60 nie pękło, choc na prawdę było gdzie poszaleć.
Ogólnie mimo mgły, mokrej drogi, mrzawek i lekkiego deszczyku można powiedzieć że było genialnie. 12% zapamiętam, choć podjazd z Doaszkowa do Gniewoszowa był znacznie bardziej wymagajacy, szczególnie psychicznie. Każdy zakręt budził nadzieję - o będzie przełamanie - i nic, a jak było to na jeszcze wiekszy kąt ;). Także dla takiego człowieka z nizin wspaniała lekcja.
Kapeć
Niedziela, 23 września 2007 Kategoria dist: from 50 to 100, baza: Byczyna, bike: flavia, opis: nie sam
Km: | 56.50 | Km teren: | 25.00 | Czas: | 03:40 | km/h: | 15.41 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: fernando | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wspaniała niedziela, wspaniała pogoda, smutna przygoda? nie taka znowu smutna ale na pewno nauczka.
Kolejny już wyjazd z bratem, gdyby mu sie tak w wakacje jezdzić chciało to by pewnie miał już forme na TdP czy coś... niesamowite skąd on ma forme ma skoro jeździ może 50% tego co ja.
trasa
Byczyna -> Borek -> Łubnice -> Dzietrzkowice (wjazd na zielony szlak rowerowy, który właśnie tutaj się zaczyna i który był zresztą celem dzisiejszej wyprawy) -> I i II Kol. Dzietrzkowice (ostateczny koniec asfaltu na szlaku, początek polnych i szutrów) -> Brzeziny -> Czastary (koniec szlaku, wjeżdżamy na czarny, następnie w lesie gdy czarny się kończy na żółty do Mieleszyna.... i tu spotkało mnie to... zawsze jak mam zapas to nic sie nie dziej, tym razem nie chciało mi sie żadnego bagażu wozić i oczywiście złapałem kapcia... 15km albo więcej od domu :-( ) -> (troche biegiem, troche marszem, bo w terenie nie chciałem felgi dodatkowo uszkodzić) -> Mieleszyn -> (na dobrym unijnym asfalcie województwa Wielkopolskiego poruszam się metodą pompuj-jedź-maszeruj-pompuj-jedź... przy 40km/h jestem w stanie przejechać 2km do kapcia...) -> Chotynin -> Bolesławiec (cały czas ta sama metoda podróży, ale ile można 40km/h jechać na góralu z 1.5" oponami) -> Chruścin -> (zaraz za chruścinem stwierdziłem że już nie dam rady, wymiękłem ostatecznie i całkowice, byłem w stanie ledwo 22 jechać... takim tempem to pompowanie by mnie zabiło ;), zaczynam sobie spokojny spacerek, te 6 kilometrów do domu to przecież nie aż tak dużo ;) ) -> Gola -> Jaśkowice -> Byczyna
Kolejny już wyjazd z bratem, gdyby mu sie tak w wakacje jezdzić chciało to by pewnie miał już forme na TdP czy coś... niesamowite skąd on ma forme ma skoro jeździ może 50% tego co ja.
trasa
Byczyna -> Borek -> Łubnice -> Dzietrzkowice (wjazd na zielony szlak rowerowy, który właśnie tutaj się zaczyna i który był zresztą celem dzisiejszej wyprawy) -> I i II Kol. Dzietrzkowice (ostateczny koniec asfaltu na szlaku, początek polnych i szutrów) -> Brzeziny -> Czastary (koniec szlaku, wjeżdżamy na czarny, następnie w lesie gdy czarny się kończy na żółty do Mieleszyna.... i tu spotkało mnie to... zawsze jak mam zapas to nic sie nie dziej, tym razem nie chciało mi sie żadnego bagażu wozić i oczywiście złapałem kapcia... 15km albo więcej od domu :-( ) -> (troche biegiem, troche marszem, bo w terenie nie chciałem felgi dodatkowo uszkodzić) -> Mieleszyn -> (na dobrym unijnym asfalcie województwa Wielkopolskiego poruszam się metodą pompuj-jedź-maszeruj-pompuj-jedź... przy 40km/h jestem w stanie przejechać 2km do kapcia...) -> Chotynin -> Bolesławiec (cały czas ta sama metoda podróży, ale ile można 40km/h jechać na góralu z 1.5" oponami) -> Chruścin -> (zaraz za chruścinem stwierdziłem że już nie dam rady, wymiękłem ostatecznie i całkowice, byłem w stanie ledwo 22 jechać... takim tempem to pompowanie by mnie zabiło ;), zaczynam sobie spokojny spacerek, te 6 kilometrów do domu to przecież nie aż tak dużo ;) ) -> Gola -> Jaśkowice -> Byczyna
teren z bratem
Sobota, 22 września 2007 Kategoria dist: from 50 to 100, baza: Byczyna, bike: flavia, opis: nie sam
Km: | 57.80 | Km teren: | 18.00 | Czas: | 02:18 | km/h: | 25.13 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: fernando | Aktywność: Jazda na rowerze |
dzisiaj z breatem, świetna pogoda, więc postanowiłem mu pokazać polne dróżki jakie ostatnio odkryłem. jak zawsze z nim niezłe tempo, skąd on bierze siły na takie kręcenie?
trasa
Byczyna -> Gola -> Chruścin -> Siemianice -> Raków (już tutaj jedzie ten zielony rowerowy szlak) -> Lipie -> Kuźnica Słupska -> Stogniew (lubię te wioseczke za brak asfaltu ;D) -> (oczywiście zielonym szlakiem) Laski -> Granice -> Borek (od progu do progu mxs: 53.9km/h, na końcu wsi skręcam w prawo, tak jak idzie lepsza droga, ta bardzo najlepsza polna) -> Kuźnica Trzcinicka -> (kawałek dalej niz ostatnio zjeżdżam z asfaltu, wśród jakichś zabudowań - nie było blach od nazwy wsi - stał krzyż i drogi odchodziły w dwóch kierunkach od niego, lepszą, w prawo pojechaliśmy, po jakimś czasie dojechała do lasu, nadal stały zabudowania, w las szedł niebieski pieszy szlak, pojechaliśmy nim, troche było piaszczyście, ale ogólnie fajnie, znowu te górki widać było poda Janówką, okazało się że droga dokładnie pomiędzy tą którą ostatnio jechałem a tą którą jechałem ostatnio z bratem, od strony komorzna) -> Janówka -> Miechowa (na skrzyżowaniu prostu, na most i dalej) -> (przez napoleonke) Proślice -> Brzózka -> Polanowice -> Byczyna
trasa
Byczyna -> Gola -> Chruścin -> Siemianice -> Raków (już tutaj jedzie ten zielony rowerowy szlak) -> Lipie -> Kuźnica Słupska -> Stogniew (lubię te wioseczke za brak asfaltu ;D) -> (oczywiście zielonym szlakiem) Laski -> Granice -> Borek (od progu do progu mxs: 53.9km/h, na końcu wsi skręcam w prawo, tak jak idzie lepsza droga, ta bardzo najlepsza polna) -> Kuźnica Trzcinicka -> (kawałek dalej niz ostatnio zjeżdżam z asfaltu, wśród jakichś zabudowań - nie było blach od nazwy wsi - stał krzyż i drogi odchodziły w dwóch kierunkach od niego, lepszą, w prawo pojechaliśmy, po jakimś czasie dojechała do lasu, nadal stały zabudowania, w las szedł niebieski pieszy szlak, pojechaliśmy nim, troche było piaszczyście, ale ogólnie fajnie, znowu te górki widać było poda Janówką, okazało się że droga dokładnie pomiędzy tą którą ostatnio jechałem a tą którą jechałem ostatnio z bratem, od strony komorzna) -> Janówka -> Miechowa (na skrzyżowaniu prostu, na most i dalej) -> (przez napoleonke) Proślice -> Brzózka -> Polanowice -> Byczyna
Jura Trip 2007 - dzień 4 - finisz
Wtorek, 4 września 2007 Kategoria cel: turistas, bike: flavia, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: | 16.90 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:09 | km/h: | 14.70 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: fernando | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ostatni - 4 dzień wyprawy rowerowej Kraków-Częstochowa 2007.
Co tu dużo pisać, pobudka i powolne zbieranie się. Całą noc padało, jeszcze nad ranem kropiło. Jakoś udało nam sie przed 12 wyjechac, co można uznać za sukces biorąc pod uwage aure. Ruszamy na Częstochowe na pociąg. Droga na Dworzec Główny była prościutka i terafiliśmy bez problemu. Godzinka na dworcu i jedziemy... niesamowite, w pociągu był przedział dla rowerzystów, szkoda że tylko 3 haki zmieścili na rowery i 3 siedzenia.
Po walce z przesiadkami itp dojechaliśmy szczęśliwie do samej Byczyny.
Co tu dużo pisać, pobudka i powolne zbieranie się. Całą noc padało, jeszcze nad ranem kropiło. Jakoś udało nam sie przed 12 wyjechac, co można uznać za sukces biorąc pod uwage aure. Ruszamy na Częstochowe na pociąg. Droga na Dworzec Główny była prościutka i terafiliśmy bez problemu. Godzinka na dworcu i jedziemy... niesamowite, w pociągu był przedział dla rowerzystów, szkoda że tylko 3 haki zmieścili na rowery i 3 siedzenia.
Po walce z przesiadkami itp dojechaliśmy szczęśliwie do samej Byczyny.
Jura Trip 2007 - dzień 3
Poniedziałek, 3 września 2007 Kategoria cel: turistas, bike: flavia, dist: from 50 to 100, opis: nie sam
Km: | 67.50 | Km teren: | 30.00 | Czas: | 04:39 | km/h: | 14.52 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: fernando | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzien 3 wyprawy rowerowej Kraków-Częstochowa...
ogrodzieniec - olsztyn
nowy rekord prędkości, pomimo wielgachnego bagażu i jeszcze wiekszego strachu, są na Jurze zjazdy i podjazdy grzechu warte... 68.6 km/h!!! ciekawe ile czasu zajmie mi pobice tego soiągnięcia.
ogrodzieniec - olsztyn
nowy rekord prędkości, pomimo wielgachnego bagażu i jeszcze wiekszego strachu, są na Jurze zjazdy i podjazdy grzechu warte... 68.6 km/h!!! ciekawe ile czasu zajmie mi pobice tego soiągnięcia.
Jura Trip 2007 - dzień 2
Niedziela, 2 września 2007 Kategoria cel: turistas, bike: flavia, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: | 47.80 | Km teren: | 25.00 | Czas: | 03:19 | km/h: | 14.41 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: fernando | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzien 2 wyprawy rowerowej Kraków-Częstochowa...
olkusz - ogrodzieniec
nowy rekord prędkosci 65.1 km/h
olkusz - ogrodzieniec
nowy rekord prędkosci 65.1 km/h
Jura Trip 2007 - dzień 1 - start
Sobota, 1 września 2007 Kategoria cel: turistas, bike: flavia, dist: from 50 to 100, opis: nie sam
Km: | 71.90 | Km teren: | 40.00 | Czas: | 05:06 | km/h: | 14.10 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: fernando | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pierwszy dzien wyprawy rowerowej Kraków Częstochowa.
ekipa:
chmielu
ewka
ja
Długo zwlekałem z podjęciem ostatecznej decyzji, czy jade, czy nie. Jednak zdecydowałem się. Wyjazd zaplanowany na 4:00, bo pociąg do Krakowa odjeżdża z Kluczborka o 4:53. Ciężko przestawić sie i zasnąć wcześnie gdy normalnie kłade sie spać o 1. Podjąłem męska decyzje - nie śpie, przygotuje rower i bagaż. Temperatura o 3:30 oscylowała w okolicy 7 kreski (z punktu widzenia optymisty ;D). 3:35 miałem już rower na podwórku, trzeba sprawdzić czy nic nie odpadnie jak rusze, kilka kontrolnych kółeczek wokół placu, porzucałem rowerem - bedzie dobrze. Po chwili telefon od Chmiela. Ruszam, akurat jak dojechałem do rynku, Ewka i Chmielu wychodzili. Zaraz jak ruszyliśmy zaczęło popadywać. Zaspana Ewka stwierdziła że to rosa :D. Ja ciągle gadałem, śpiewałem lub smiałem się, zawsze tak mam jak się nie wyśpię. Dojechaliśmy przed czasem. Pociąg okazał się przedziałowcem. Strasznie ciężko wprowadzić do takiego obłádowane rowery, chyba z godzine ładowaliśmy sie. W pociągu pospałem chwilke i podjadłem cukiereczków, co sprawiło, że przestałem zwracać uwage na pogode.
Kraków, około godziny 10:30. Pociąg zatrzymuje sie na stacji której nie było w planie (pośpiech), wyładowujemy sie, a nagle... pociąg rusza gdy już tylko ja w nim zostałem :D całe szczęscie krzyki podziałały na konduktora i też mogłem opuścić to stalowe więzienie. Ćzerwony Szlak Orlich Gniazd rozpoczynał się bardzo blisko tej stacji, jednak wcale nie było łatwo go znaleźć, na szczęście ludzie pomogli. Jedno co mnie w Krakowie przeszkadzało to strasznie nierówne chodniki i ścieżki rowerowe. Ale potem zaczęła się ścieżka... i już nie mogłem narzekać na asfalty czy płytki ,bo ich najzwyczajniej w świecie nie było. Teren się zaczął, ale co tam ściezka przecież piesza głównie była. Pierwszy postój chyba jeszcze w obrębie Krakowa, nieopodal "Fortu" jak to zostało określone na mapie. Pożywne śniadanko... miałem kanapeczki z miodkiem, które sobie z rńca przygotowałem. Zaczęło padać, minął nas biker, pozdrowił. Ruszamy. Już tutaj widoki dla ludzi z nizin były zachwycające: te wioseczki przyklejone do górek, drogi spadające w dół albo wijące sie pomiedzy góreczkami, które wydawały sie nam olbrzymimi ;D. Jedziemy prosto (chyba, bo w ciągu wyprawy często mieszliśmy szlaki i nie szlaki żeby było fajnie) na Ojcowski Park Narodowy. Mijamy Giebułtów i Wielka Wieś. Gdzieś na szlaku był niesamowyity zjazd, po zboczy dolinki w dół, miedzy drzewami, wąską ścieżynką i cały czas po lewej widać było ile można spaść w dół, dla nas, ludzi z nizin to jak przepaść, zajebiaszczo było, a i jeszcze śliwa rosła po drodze. Już tutaj wiedziałem że klocki będą mocno odczuwały tę wyprawe.
Dolina Prądnika jest boska! Niesamowite miejsce, już od samego wjazdu w Ojcowski PN wszystko, co prędzej zachwycało po drodze wydaje się niczym. Wspamniałe miejsce do jazdy. Te widoki, skałki, zameczek, rzeczułka, źródełka, ścieżynki i gładziutki asfalcik no i te ściany po lewej i prawej. Jedziemy cały czas szlakiem, dłuzszy postój mamy przy źródełku miłości i Jaskini Ciemnej (to jedno miejsce), postój spowodowany kapciem złapanym przez Ewke, no właściwie to złapała zszywke tapicerską, a kapeć sam sie zrobi. Brama Krakowska i Ciasne Skałki, niesamowite miejsce, strażnik kazał nam zostawić rowery przy ciasnych skałkach wiec pieszo potargaliśmy na Jaskinie Łokietka, Ewka wymiękała na wejściu, a na zejściu marudziła. Taki spacerek męczy bardziej niż jazda, mnie osobiście najbardziej zmęczyło zejscie. Potem dalej do Ojcowa. Punkt widokowy w Ojcowie jest wspaniały, wjechac na niego z załadowanym bagaznikiem to wspaniała przygoda, aż przednie koło podnosi ;D. Postój w Ojcowie, po 2 bananki i 2 bułeczki, no i woda. Zamek Ojców, całkiem ładny, Ale najlepsze to z niego są widoki, powinni tam jeszcze wieżę odbudować, żeby nad drzewa wystawała. Na zjeździe spod zamku omal nie wpadłem do rzeczki, hamulce jakoś nie chcą zatrzymać roweru jak sie ma obładowany tył ;D, a rower traci skrętność. Zamek na Pieskowej Skale jedynie oglądamy jedynie z dołu, bo trzeba jechac. Czas już opuścić magiczną dolinę Prądnika.
Pierwsza, Druga i Trzecia Sułoszowa, Kosmołów, Olewin i Olkusz. Olkusz i jego niebieskie dachy robią niesamowite wrazenie. Miasto w głębokiej dziurze, objechaliśmy je dookoła, po wszystkich tych szczytach na obwodzie, niesamowite te podjazdy i zjazdy. Dzisiaj się jeszcze bałem, ale mimo ciągłego hamowania mxs: 49.1km/h. Zjazd w miasteczko, zakupy w Plusie i jedziemy na zamek. Zamek znajduje sie w pobliskum Rabsztynie, posiedzieliśmy, pofotkowaliśmy i znaleźliśmy nocleg, tuż pod zamkiem. Pole namiotowe, za 21zeta za 3 osoby i możemy sie kąpać w hotelowej łazience. Na kolacje makaron z sosem i browar. Pierwszy raz mi piwo nie smakowało, myślałem że to jakaś choroba, ale nie :D, to pewnie przez ten deszcze, który całe szczęście jak poza Ojcowem padać przestał to już nie zaczynał. I tak oto na polu namiotowym w Raabstein zakończyliśmy pierwszy dzień wyprawy.
ekipa:
chmielu
ewka
ja
Długo zwlekałem z podjęciem ostatecznej decyzji, czy jade, czy nie. Jednak zdecydowałem się. Wyjazd zaplanowany na 4:00, bo pociąg do Krakowa odjeżdża z Kluczborka o 4:53. Ciężko przestawić sie i zasnąć wcześnie gdy normalnie kłade sie spać o 1. Podjąłem męska decyzje - nie śpie, przygotuje rower i bagaż. Temperatura o 3:30 oscylowała w okolicy 7 kreski (z punktu widzenia optymisty ;D). 3:35 miałem już rower na podwórku, trzeba sprawdzić czy nic nie odpadnie jak rusze, kilka kontrolnych kółeczek wokół placu, porzucałem rowerem - bedzie dobrze. Po chwili telefon od Chmiela. Ruszam, akurat jak dojechałem do rynku, Ewka i Chmielu wychodzili. Zaraz jak ruszyliśmy zaczęło popadywać. Zaspana Ewka stwierdziła że to rosa :D. Ja ciągle gadałem, śpiewałem lub smiałem się, zawsze tak mam jak się nie wyśpię. Dojechaliśmy przed czasem. Pociąg okazał się przedziałowcem. Strasznie ciężko wprowadzić do takiego obłádowane rowery, chyba z godzine ładowaliśmy sie. W pociągu pospałem chwilke i podjadłem cukiereczków, co sprawiło, że przestałem zwracać uwage na pogode.
Kraków, około godziny 10:30. Pociąg zatrzymuje sie na stacji której nie było w planie (pośpiech), wyładowujemy sie, a nagle... pociąg rusza gdy już tylko ja w nim zostałem :D całe szczęscie krzyki podziałały na konduktora i też mogłem opuścić to stalowe więzienie. Ćzerwony Szlak Orlich Gniazd rozpoczynał się bardzo blisko tej stacji, jednak wcale nie było łatwo go znaleźć, na szczęście ludzie pomogli. Jedno co mnie w Krakowie przeszkadzało to strasznie nierówne chodniki i ścieżki rowerowe. Ale potem zaczęła się ścieżka... i już nie mogłem narzekać na asfalty czy płytki ,bo ich najzwyczajniej w świecie nie było. Teren się zaczął, ale co tam ściezka przecież piesza głównie była. Pierwszy postój chyba jeszcze w obrębie Krakowa, nieopodal "Fortu" jak to zostało określone na mapie. Pożywne śniadanko... miałem kanapeczki z miodkiem, które sobie z rńca przygotowałem. Zaczęło padać, minął nas biker, pozdrowił. Ruszamy. Już tutaj widoki dla ludzi z nizin były zachwycające: te wioseczki przyklejone do górek, drogi spadające w dół albo wijące sie pomiedzy góreczkami, które wydawały sie nam olbrzymimi ;D. Jedziemy prosto (chyba, bo w ciągu wyprawy często mieszliśmy szlaki i nie szlaki żeby było fajnie) na Ojcowski Park Narodowy. Mijamy Giebułtów i Wielka Wieś. Gdzieś na szlaku był niesamowyity zjazd, po zboczy dolinki w dół, miedzy drzewami, wąską ścieżynką i cały czas po lewej widać było ile można spaść w dół, dla nas, ludzi z nizin to jak przepaść, zajebiaszczo było, a i jeszcze śliwa rosła po drodze. Już tutaj wiedziałem że klocki będą mocno odczuwały tę wyprawe.
Dolina Prądnika jest boska! Niesamowite miejsce, już od samego wjazdu w Ojcowski PN wszystko, co prędzej zachwycało po drodze wydaje się niczym. Wspamniałe miejsce do jazdy. Te widoki, skałki, zameczek, rzeczułka, źródełka, ścieżynki i gładziutki asfalcik no i te ściany po lewej i prawej. Jedziemy cały czas szlakiem, dłuzszy postój mamy przy źródełku miłości i Jaskini Ciemnej (to jedno miejsce), postój spowodowany kapciem złapanym przez Ewke, no właściwie to złapała zszywke tapicerską, a kapeć sam sie zrobi. Brama Krakowska i Ciasne Skałki, niesamowite miejsce, strażnik kazał nam zostawić rowery przy ciasnych skałkach wiec pieszo potargaliśmy na Jaskinie Łokietka, Ewka wymiękała na wejściu, a na zejściu marudziła. Taki spacerek męczy bardziej niż jazda, mnie osobiście najbardziej zmęczyło zejscie. Potem dalej do Ojcowa. Punkt widokowy w Ojcowie jest wspaniały, wjechac na niego z załadowanym bagaznikiem to wspaniała przygoda, aż przednie koło podnosi ;D. Postój w Ojcowie, po 2 bananki i 2 bułeczki, no i woda. Zamek Ojców, całkiem ładny, Ale najlepsze to z niego są widoki, powinni tam jeszcze wieżę odbudować, żeby nad drzewa wystawała. Na zjeździe spod zamku omal nie wpadłem do rzeczki, hamulce jakoś nie chcą zatrzymać roweru jak sie ma obładowany tył ;D, a rower traci skrętność. Zamek na Pieskowej Skale jedynie oglądamy jedynie z dołu, bo trzeba jechac. Czas już opuścić magiczną dolinę Prądnika.
Pierwsza, Druga i Trzecia Sułoszowa, Kosmołów, Olewin i Olkusz. Olkusz i jego niebieskie dachy robią niesamowite wrazenie. Miasto w głębokiej dziurze, objechaliśmy je dookoła, po wszystkich tych szczytach na obwodzie, niesamowite te podjazdy i zjazdy. Dzisiaj się jeszcze bałem, ale mimo ciągłego hamowania mxs: 49.1km/h. Zjazd w miasteczko, zakupy w Plusie i jedziemy na zamek. Zamek znajduje sie w pobliskum Rabsztynie, posiedzieliśmy, pofotkowaliśmy i znaleźliśmy nocleg, tuż pod zamkiem. Pole namiotowe, za 21zeta za 3 osoby i możemy sie kąpać w hotelowej łazience. Na kolacje makaron z sosem i browar. Pierwszy raz mi piwo nie smakowało, myślałem że to jakaś choroba, ale nie :D, to pewnie przez ten deszcze, który całe szczęście jak poza Ojcowem padać przestał to już nie zaczynał. I tak oto na polu namiotowym w Raabstein zakończyliśmy pierwszy dzień wyprawy.