JURA2011 - dzień 3 - Bunkry, Sokole Góry, Mały Częstochowski Giewont
Poniedziałek, 29 sierpnia 2011 Kategoria opis: nie sam, opis: foto, dist: from 50 to 100, cel: turistas, bike: blurej, trip: Jura
Km: | 58.40 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 03:47 | km/h: | 15.44 |
Pr. maks.: | 39.87 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
DZIEŃ 0 - Kraków Night Ride
DZIEŃ 1 - Dolina Prądnika
DZIEŃ 2 - Smoleń - Ogrodzieniec - Olsztyn
DZIEŃ 3 - Bunkry - Sokole Góry - Mały Częstochowski Giewont
Ze względu na to, że spanie było na trolla, to dzień zaczął się od spakowania namiotu i... kąpieli. Okazało się, że wrzucone 2 zeta puszczało wodę jedynie na 3 minuty - skąpstwo! No ale fajnie się było wykąpać. Szczególnie włosy miło było umyć.
Brat na kempingu odnalazł mapy dobrej jakości i jakiś przewodnik po okolicy. Wszystko sponsorowane przez Urząd Miasta, więc postanowiliśmy sobie przywłaszczyć. Właściwie to ja to zasugerowałem. Po takiej mapce Paweł zaplanował trasę na dzisiaj podczas gdy ja namiot pakowałem i siebie.
Za dnia już go wiele razy widziałem, ale niech ma focię - Zamek Olsztyn.
Ja już doświadczenie w szukaniu bunkrów zdobyłem na wycieczce z Krzychem do Gór Sowich. Na mapie pierdylion bunkrów a nam udało się znaleźć jeden, którego nigdzie nie ma ani na mapie, ani sfotografowanego... wiedziałem, że lekko nie będzie.
Moje podejrzenia tylko potwierdziło przepytanie miejscowych, młode chłopaczki a nie potrafili powiedzieć czy gdzieś w lesie są bunkry. Jeden powiedział, że tuż obok, ponoć w paprociach coś jest... ale to kolega jakis mówił... Nieźle, to nie wróży za dobrze, jeśli nie dzieciaki to kto ma się po bunkrach kręcić?
Tym bardziej zaskoczyło mnie nawoływanie Pawła dochodzące z lasu - a jednak znalazł!
I spenetrował. Chociaż za wiele do penetrowania nie było, bo to taki maluczki bunkierek w porównaniu do tych z Gór Sowich. No ale jednak, bunkier is bunkier.
Drugi bunkier znalazłem ja. Jednak kompas + mapa to całkiem dobre połączenie. Kierując się takimi narzędziami miałem ułatwione zadanie. Trafiłem prawie wprost na dach bunkra. Większy, głębszy, ale także bardziej zarośnięty. Nie bardzo było jak wleźć do środka. Głupia poza specjalnie przyjęta. Cała wyprawa to kolekcja głupich min i poz ^^
Prawdopodobnie jedyne wejście do bunkra. Mimo iż zachęcało do wejścia. To jednak nie odważyliśmy się zejść. Wyprawa rowerowa a nie speleologia ekstremalna.
Jedziemy dalej - Paweł znowu znajduje bunkierek. Taka wieżyczka w której zmieści się jedna osoba z karabinkiem :)
Błądząc wzdłuż okopów trafia na jeszcze jeden bunkier. Ma chłopak nosa. Ale też udzieliła mu się choroba znana mi z Gór Sowich - wszędzie widział bunkry. Biegał po lesie jak szalony i ich wyszukiwał.
Jak już się nabunkrowaliśmy, to pojechaliśmy jeszcze pojeździć po terenie. Paweł chyba chciał przejechać się jeszcze raz ścieżkami, które z Chmielem przejeżdżał w tych rejonach bodaj w zeszłym roku.
Podczas drogi w Sokole Góry Paweł poszedł na wycieczkę pieszą w poszukiwaniu Jaskini na Dupce a ja walczyłem z predatorami :) Nie wiem co to, ale duże było jak mój kciuk.
Tu już w Sokolich Górach. Poznałem wreszcie przesławny zjazd na którym przyspiesza się nawet jak sie hamuje. Muszę przyznać, że chłopaki mają dość bujną wyobraźnię. Spokojnie bym tam zjechał bez sakw. Tak za bardzo się kopałem w piasku. Za duży ciężar na tył a za mały na przód, nie mogłem za bardzo kierować, rower sam wybierał ścieżkę, dlatego panika i jechałem powolutku.
Potem jeszcze Paweł poszedł poszukać jaskini Olsztyńskiej i ponoć ją znalazł, ale nie dało się w nią wejść bez lin i innego sprzętu wspinaczkowego. Ja w tym czasie siedziałem sobie i czekałem na jego sygnał jakby znalazł coś ciekawego.
To już wjazd na Mały Częstochowski Giewont. Gdyby podjazd miał choćby 500 m to Zoncolan byłby przy nim maluśkim pryszczykiem.
Siedząc pod krzyżem na szczycie Giewontu.
Oraz widok w drugą stronę. Świetnie stąd widać Zamek Olsztyn. Mogłbym tak siedzieć i podziwiać cały dzień. Prześwietne widoki.
Do Częstochowy dotarliśmy tak akurat. Zjadłem sobie sałatkę mięsną z Lidla, kupiłem piwko i ciasto na drogę i do pociągu. Na zdjęciu akurat Paweł pałaszuje sałatkę śledziową... ale co tam.
Kilometrów dobiłem ponad 10 jadąc z dworca we Wrocławiu na chatę. W ogólności to bunkry i Giewont były kulminacją dzisiejszego dnia :)
W pociągu spotykam chłopaka z Kluczborka, który podobnie jak ja, kończy właśnie swoje wakacje i przed końcem pojechał przejechać Jurę. Podobnie jak ja, przed Jurą odbył wyprawę życia, ja Alpy, a on - Litwę. Pozdrawiam jeśli trafisz i życzę kolejnych udanych wypraw :) Potem towarzystwo mniej przyjemne, jakiś pijany złodziej alkoholik... no ale jakoś sobie radzę, tyle, że komfortem bym tego nie nazwał. Szkoda, że w pobliżu ostatniego wagonu zawsze muszą się takie menty kręcić...
Pkp nie dało jednak rady popsuć humoru - wyprawa była prześwietna. Do Bydlina, na Smoleń i Giewont będę z pewnością wracał jeszcze wiele razy!
DZIEŃ 1 - Dolina Prądnika
DZIEŃ 2 - Smoleń - Ogrodzieniec - Olsztyn
DZIEŃ 3 - Bunkry - Sokole Góry - Mały Częstochowski Giewont
Ze względu na to, że spanie było na trolla, to dzień zaczął się od spakowania namiotu i... kąpieli. Okazało się, że wrzucone 2 zeta puszczało wodę jedynie na 3 minuty - skąpstwo! No ale fajnie się było wykąpać. Szczególnie włosy miło było umyć.
Brat na kempingu odnalazł mapy dobrej jakości i jakiś przewodnik po okolicy. Wszystko sponsorowane przez Urząd Miasta, więc postanowiliśmy sobie przywłaszczyć. Właściwie to ja to zasugerowałem. Po takiej mapce Paweł zaplanował trasę na dzisiaj podczas gdy ja namiot pakowałem i siebie.
Za dnia już go wiele razy widziałem, ale niech ma focię - Zamek Olsztyn.
Ja już doświadczenie w szukaniu bunkrów zdobyłem na wycieczce z Krzychem do Gór Sowich. Na mapie pierdylion bunkrów a nam udało się znaleźć jeden, którego nigdzie nie ma ani na mapie, ani sfotografowanego... wiedziałem, że lekko nie będzie.
Moje podejrzenia tylko potwierdziło przepytanie miejscowych, młode chłopaczki a nie potrafili powiedzieć czy gdzieś w lesie są bunkry. Jeden powiedział, że tuż obok, ponoć w paprociach coś jest... ale to kolega jakis mówił... Nieźle, to nie wróży za dobrze, jeśli nie dzieciaki to kto ma się po bunkrach kręcić?
Tym bardziej zaskoczyło mnie nawoływanie Pawła dochodzące z lasu - a jednak znalazł!
I spenetrował. Chociaż za wiele do penetrowania nie było, bo to taki maluczki bunkierek w porównaniu do tych z Gór Sowich. No ale jednak, bunkier is bunkier.
Drugi bunkier znalazłem ja. Jednak kompas + mapa to całkiem dobre połączenie. Kierując się takimi narzędziami miałem ułatwione zadanie. Trafiłem prawie wprost na dach bunkra. Większy, głębszy, ale także bardziej zarośnięty. Nie bardzo było jak wleźć do środka. Głupia poza specjalnie przyjęta. Cała wyprawa to kolekcja głupich min i poz ^^
Prawdopodobnie jedyne wejście do bunkra. Mimo iż zachęcało do wejścia. To jednak nie odważyliśmy się zejść. Wyprawa rowerowa a nie speleologia ekstremalna.
Jedziemy dalej - Paweł znowu znajduje bunkierek. Taka wieżyczka w której zmieści się jedna osoba z karabinkiem :)
Błądząc wzdłuż okopów trafia na jeszcze jeden bunkier. Ma chłopak nosa. Ale też udzieliła mu się choroba znana mi z Gór Sowich - wszędzie widział bunkry. Biegał po lesie jak szalony i ich wyszukiwał.
Jak już się nabunkrowaliśmy, to pojechaliśmy jeszcze pojeździć po terenie. Paweł chyba chciał przejechać się jeszcze raz ścieżkami, które z Chmielem przejeżdżał w tych rejonach bodaj w zeszłym roku.
Podczas drogi w Sokole Góry Paweł poszedł na wycieczkę pieszą w poszukiwaniu Jaskini na Dupce a ja walczyłem z predatorami :) Nie wiem co to, ale duże było jak mój kciuk.
Tu już w Sokolich Górach. Poznałem wreszcie przesławny zjazd na którym przyspiesza się nawet jak sie hamuje. Muszę przyznać, że chłopaki mają dość bujną wyobraźnię. Spokojnie bym tam zjechał bez sakw. Tak za bardzo się kopałem w piasku. Za duży ciężar na tył a za mały na przód, nie mogłem za bardzo kierować, rower sam wybierał ścieżkę, dlatego panika i jechałem powolutku.
Potem jeszcze Paweł poszedł poszukać jaskini Olsztyńskiej i ponoć ją znalazł, ale nie dało się w nią wejść bez lin i innego sprzętu wspinaczkowego. Ja w tym czasie siedziałem sobie i czekałem na jego sygnał jakby znalazł coś ciekawego.
To już wjazd na Mały Częstochowski Giewont. Gdyby podjazd miał choćby 500 m to Zoncolan byłby przy nim maluśkim pryszczykiem.
Siedząc pod krzyżem na szczycie Giewontu.
Oraz widok w drugą stronę. Świetnie stąd widać Zamek Olsztyn. Mogłbym tak siedzieć i podziwiać cały dzień. Prześwietne widoki.
Do Częstochowy dotarliśmy tak akurat. Zjadłem sobie sałatkę mięsną z Lidla, kupiłem piwko i ciasto na drogę i do pociągu. Na zdjęciu akurat Paweł pałaszuje sałatkę śledziową... ale co tam.
Kilometrów dobiłem ponad 10 jadąc z dworca we Wrocławiu na chatę. W ogólności to bunkry i Giewont były kulminacją dzisiejszego dnia :)
W pociągu spotykam chłopaka z Kluczborka, który podobnie jak ja, kończy właśnie swoje wakacje i przed końcem pojechał przejechać Jurę. Podobnie jak ja, przed Jurą odbył wyprawę życia, ja Alpy, a on - Litwę. Pozdrawiam jeśli trafisz i życzę kolejnych udanych wypraw :) Potem towarzystwo mniej przyjemne, jakiś pijany złodziej alkoholik... no ale jakoś sobie radzę, tyle, że komfortem bym tego nie nazwał. Szkoda, że w pobliżu ostatniego wagonu zawsze muszą się takie menty kręcić...
Pkp nie dało jednak rady popsuć humoru - wyprawa była prześwietna. Do Bydlina, na Smoleń i Giewont będę z pewnością wracał jeszcze wiele razy!