do biedronki i spowrotem
Wtorek, 28 stycznia 2014
Km: | 1.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:10 | min/km: | 10:00 |
Pr. maks.: | Temperatura: | -5.0°C | HRmax: | HRavg | |||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m |
Żartowałem. Nie zamierzam chodzenia tutaj dodawać, a jedynie chciałem się pochwalić uzupełnionym zaległym wpisem z uphillu na Biskupią Kopę http://badas.bikestats.pl/1082570,Rozhledna-na-Biskupske-kupe.htm
brrr zimno
Niedziela, 26 stycznia 2014 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: bez celu, dist: less than 50, opis: piosnka
Km: | 32.70 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 01:32 | km/h: | 21.33 |
Pr. maks.: | 34.28 | Temperatura: | -11.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 100m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wczoraj jakoś brakło mocy ale dziś trzeba było się wyrwać chociaż na chwilę.
Sprzęt
Zimno, ale w końcu mam nowe ochraniacza na buty, nowe rękawiczki (już nieco porwane na łańcuchach na Śnieżce), nowe spodnie do biegania, które ubieram na spodenki z wkładką, nową baterię w liczniku (bo poprzednia padła w środku ostatniej przejażdżki) i nową lampkę na tył (MacTronic WALLe) więc jak mógłbym tego wszystkiego nie wykorzystać?
Start
Plan był bardzo klasyczny - wpaść na wały na Wielkiej Wyspie i zrobić pętlę. Jedna z niewielu tras które mi się nigdy nie znudzą, ale w sumie nie dziwne, bo to trochę jak na Waryńskiego w Kluczborku, bierze tam człowieka dziw. Pierwsze wrażenie po wyjściu z domu: bardzo dobrze się ubrałem, lekki chłód przed startem i tuż po starcie robi się przyjemnie. Skoro dobrze się ubrałem to można jechać na wały, powinienem godzinę przetrzymać w tym mrozie. Na początek skierowałem się Powstańców Śląskich i Armii Krajowej, żeby szybko i wygodnie zmienić stronę miasta.
Recenzja rękawiczek
Gdy dojeżdżam do Krakowskiej jest mi już zimno w dłonie. Rękawiczki sprawdzają się więc w temperaturze od -2 do +12, najlepiej około 5C. Na Śnieżce przy -1 było idealnie, no ale rower to jednak zupełnie inne wianie jest. To tak w ramach recenzji sprzętu - ogólnie polecam, bardzo wygodnie. Miałem przy sobie rękawiczki na ekstremalne warunki zabrane na wszelki wypadek (bo spodziewałem się że takie cieniutkie rękawiczki nie wyrobią). Mimo, że byłem na to przygotowany postanowiłem olać jazdę przez Trestno i skrócić trasę jadąc przez Kładkę Zwierzyniecką.
Wały
Trasa po wałach w udeptanym śniegu i lodzie. Było parę momentów, że wywrotka wisiała w powietrzu kiedy koło uślizgnęło się na koleinie albo na tafli kałuży na którą zbyt agresywnie najechałem. Obyło się jednak bez wywrotek, choć na jednej kałuży ktoś niewątpliwie poległ na co wskazywały ślady lądowania na śniegu i piękne wytarte ścieżku w śniegu.
Dziw
W drodze na wałach musiałem się wykazać swoimi zdolnościami tresury psów. Już tutaj odpowiem na pytanie które być może się pojawiło właśnie, nie, wyjątkowo nie dotyczyło to nauki psów, że rowerzystów się nie goni. Otóż jak to było. Jadę sobie spokojnie bo akurat takie kałużowe miejsce - czyli lodu sporo. Nie rozglądam się za bardzo tylko skupiam na tym, żeby orła nie wyciąć, więc nie bardzo orientuję się co się dzieje poza ścieżką. Jedynie gdzieś kątem ucha wyłapuję okrzyki, zapewne bawiących się dzieci, bo sporo wcześniej mijałem miejsc gdzie na oko 5-10 latki na sankach zjeżdżały z wałów.
Gdy dojeżdżam do ludzików blisko słyszę: "Proszę Pana! Niech Pan pomoże" - pierwsza myśl: jak ja nie lubię jak się na mnie mówi per "Pan" - trochę dziwne, no ale byłem całkiem oderwany od rzeczywistości innej niż lód pod kołami, tarcie na oponach i balans ciała. Druga myśl: pewnie jakaś debilna zabawa i zaraz wepchną mi jedno pod koła - trzeba zwolnić żeby nie przyorać zębami w taflę i nie połamać amortyzatora na dziecku. Wiadomo, jak się zwolni to kąt widzenia dramatycznie rośnie, dlatego od razu wpadają mi w kąt oka: hmm, czyżby bójka i wołanie o pomoc jest od bitego - trzeba będzie stanąć. Gdy prędkość jest bliska zeru mam możliwość dokładniejszej oceny sytuacji. Pierwszy rzut oka: wtf? Psy się ruchają i chcą żebym je rozdzielać pomagał? No autentycznie tak to wyglądało. Dwie gimbazjalistki próbujące rozdzielić psy. No dobra i tak już się miałem zatrzymać więc niech i to nawet będą ruchające się psy. Nie do końca ogarniam jednak, co się dzieje więc pytam "a co się dzieje?". Opis robię tutaj obszerny, ale wszystkie te wydarzenia, myśli i słowa wydarzyły się mniej więcej tak, że moje pytanie padło z sekundę po prośbie czy też żądaniu pomocy.
Co więc się faktycznie wydarzyło? Otóż jeden piesek postanowił zjeść drugiego. Wgryzł mu się w kark od góry i drobne dziewczyny nie były w stanie ich rozdzielić. W sumie mnie to nie dziwi, bo gdyby nie moje rękawiczki na trudne warunki to bez porządnego kopniaka by się nie obeszło. A tak pewny swoich nubukowych rękawiczek po prostu wstawiłem paluchy w szczękę gryzącego (co nie było łatwe tylko ze względu na znikomy rozmiar szczęki gryzącego i sporawy jednak rozmiar palucha rękawic) i po czym zacząłem wpychać mu w gardło aż zwolnił uścisk i skupił się na walce ze mną. Doświadczenie z męczenia kobasa się jak widać przydało. Zrobiłem jednak mały błąd bo źle oceniłem sytuację tuż po. Dziewczyna z mniejszym psem wstała z nim na rękach a ta od atakującego trzymała go w połowie... puściłem więc bandytę a opiekunka utrzymała go może z 10 sekund. Jak nie wyskoczył i nie wgryzł się tym razem w jedyne widoczne miejsce mniejszego psa czyli w dupę. No cóż... #fial z leksza. Całe szczęście teraz miałem wolny dostęp do atakującego więc akcja rozdzielenia dokonała się niemal natychmiastowo. Mając już ogarniętą sytuację i nieogar właścicielki foxteriera skierowałem ją po smycz dla niego i dopiero jak go spięła powoli go puściłem kontrolując żebym znów nie musiał pchać mu łap do pyska. Koniec. Ani podziękowań nie dostałem ani pocałuj mnie w dupę a coś czuję, że biedne nieogary bez pomocy z zewnątrz by sobie nie poradziły do świętego dygdy. Pies ataker rzucał się jeszcze jak odjeżdżałem, chyba pierwszy raz widziałem tak ogromną agresję u psa.
Epilog
Strasznie długi wpis wyszedł, więc nie napiszę co było dalej. Ale na następny raz muszę opracować coś na stopy, bo ochraniacze okazały się dobre do godziny, potem niesamowita męczarnia. Stopy mi tak zmarzły, że je po powrocie z 15 minut odmrażałem aż przestały boleć.
Acha, dzisiaj Górka Skarbowców +1 z obu stron, nie robiłem więcej bo na sankach jeździli, stopy mnie cholernie z zimna bolały i do tego jak mi po podjeździe drugim skoczyło tętno i oddychać musiałem mocniej to aż płuca zabolały.
muzyczka, bo dawno nie było i w ogóle nudą tu wieje strasznie:
Sprzęt
Zimno, ale w końcu mam nowe ochraniacza na buty, nowe rękawiczki (już nieco porwane na łańcuchach na Śnieżce), nowe spodnie do biegania, które ubieram na spodenki z wkładką, nową baterię w liczniku (bo poprzednia padła w środku ostatniej przejażdżki) i nową lampkę na tył (MacTronic WALLe) więc jak mógłbym tego wszystkiego nie wykorzystać?
Start
Plan był bardzo klasyczny - wpaść na wały na Wielkiej Wyspie i zrobić pętlę. Jedna z niewielu tras które mi się nigdy nie znudzą, ale w sumie nie dziwne, bo to trochę jak na Waryńskiego w Kluczborku, bierze tam człowieka dziw. Pierwsze wrażenie po wyjściu z domu: bardzo dobrze się ubrałem, lekki chłód przed startem i tuż po starcie robi się przyjemnie. Skoro dobrze się ubrałem to można jechać na wały, powinienem godzinę przetrzymać w tym mrozie. Na początek skierowałem się Powstańców Śląskich i Armii Krajowej, żeby szybko i wygodnie zmienić stronę miasta.
Recenzja rękawiczek
Gdy dojeżdżam do Krakowskiej jest mi już zimno w dłonie. Rękawiczki sprawdzają się więc w temperaturze od -2 do +12, najlepiej około 5C. Na Śnieżce przy -1 było idealnie, no ale rower to jednak zupełnie inne wianie jest. To tak w ramach recenzji sprzętu - ogólnie polecam, bardzo wygodnie. Miałem przy sobie rękawiczki na ekstremalne warunki zabrane na wszelki wypadek (bo spodziewałem się że takie cieniutkie rękawiczki nie wyrobią). Mimo, że byłem na to przygotowany postanowiłem olać jazdę przez Trestno i skrócić trasę jadąc przez Kładkę Zwierzyniecką.
Wały
Trasa po wałach w udeptanym śniegu i lodzie. Było parę momentów, że wywrotka wisiała w powietrzu kiedy koło uślizgnęło się na koleinie albo na tafli kałuży na którą zbyt agresywnie najechałem. Obyło się jednak bez wywrotek, choć na jednej kałuży ktoś niewątpliwie poległ na co wskazywały ślady lądowania na śniegu i piękne wytarte ścieżku w śniegu.
Dziw
W drodze na wałach musiałem się wykazać swoimi zdolnościami tresury psów. Już tutaj odpowiem na pytanie które być może się pojawiło właśnie, nie, wyjątkowo nie dotyczyło to nauki psów, że rowerzystów się nie goni. Otóż jak to było. Jadę sobie spokojnie bo akurat takie kałużowe miejsce - czyli lodu sporo. Nie rozglądam się za bardzo tylko skupiam na tym, żeby orła nie wyciąć, więc nie bardzo orientuję się co się dzieje poza ścieżką. Jedynie gdzieś kątem ucha wyłapuję okrzyki, zapewne bawiących się dzieci, bo sporo wcześniej mijałem miejsc gdzie na oko 5-10 latki na sankach zjeżdżały z wałów.
Gdy dojeżdżam do ludzików blisko słyszę: "Proszę Pana! Niech Pan pomoże" - pierwsza myśl: jak ja nie lubię jak się na mnie mówi per "Pan" - trochę dziwne, no ale byłem całkiem oderwany od rzeczywistości innej niż lód pod kołami, tarcie na oponach i balans ciała. Druga myśl: pewnie jakaś debilna zabawa i zaraz wepchną mi jedno pod koła - trzeba zwolnić żeby nie przyorać zębami w taflę i nie połamać amortyzatora na dziecku. Wiadomo, jak się zwolni to kąt widzenia dramatycznie rośnie, dlatego od razu wpadają mi w kąt oka: hmm, czyżby bójka i wołanie o pomoc jest od bitego - trzeba będzie stanąć. Gdy prędkość jest bliska zeru mam możliwość dokładniejszej oceny sytuacji. Pierwszy rzut oka: wtf? Psy się ruchają i chcą żebym je rozdzielać pomagał? No autentycznie tak to wyglądało. Dwie gimbazjalistki próbujące rozdzielić psy. No dobra i tak już się miałem zatrzymać więc niech i to nawet będą ruchające się psy. Nie do końca ogarniam jednak, co się dzieje więc pytam "a co się dzieje?". Opis robię tutaj obszerny, ale wszystkie te wydarzenia, myśli i słowa wydarzyły się mniej więcej tak, że moje pytanie padło z sekundę po prośbie czy też żądaniu pomocy.
Co więc się faktycznie wydarzyło? Otóż jeden piesek postanowił zjeść drugiego. Wgryzł mu się w kark od góry i drobne dziewczyny nie były w stanie ich rozdzielić. W sumie mnie to nie dziwi, bo gdyby nie moje rękawiczki na trudne warunki to bez porządnego kopniaka by się nie obeszło. A tak pewny swoich nubukowych rękawiczek po prostu wstawiłem paluchy w szczękę gryzącego (co nie było łatwe tylko ze względu na znikomy rozmiar szczęki gryzącego i sporawy jednak rozmiar palucha rękawic) i po czym zacząłem wpychać mu w gardło aż zwolnił uścisk i skupił się na walce ze mną. Doświadczenie z męczenia kobasa się jak widać przydało. Zrobiłem jednak mały błąd bo źle oceniłem sytuację tuż po. Dziewczyna z mniejszym psem wstała z nim na rękach a ta od atakującego trzymała go w połowie... puściłem więc bandytę a opiekunka utrzymała go może z 10 sekund. Jak nie wyskoczył i nie wgryzł się tym razem w jedyne widoczne miejsce mniejszego psa czyli w dupę. No cóż... #fial z leksza. Całe szczęście teraz miałem wolny dostęp do atakującego więc akcja rozdzielenia dokonała się niemal natychmiastowo. Mając już ogarniętą sytuację i nieogar właścicielki foxteriera skierowałem ją po smycz dla niego i dopiero jak go spięła powoli go puściłem kontrolując żebym znów nie musiał pchać mu łap do pyska. Koniec. Ani podziękowań nie dostałem ani pocałuj mnie w dupę a coś czuję, że biedne nieogary bez pomocy z zewnątrz by sobie nie poradziły do świętego dygdy. Pies ataker rzucał się jeszcze jak odjeżdżałem, chyba pierwszy raz widziałem tak ogromną agresję u psa.
Epilog
Strasznie długi wpis wyszedł, więc nie napiszę co było dalej. Ale na następny raz muszę opracować coś na stopy, bo ochraniacze okazały się dobre do godziny, potem niesamowita męczarnia. Stopy mi tak zmarzły, że je po powrocie z 15 minut odmrażałem aż przestały boleć.
Acha, dzisiaj Górka Skarbowców +1 z obu stron, nie robiłem więcej bo na sankach jeździli, stopy mnie cholernie z zimna bolały i do tego jak mi po podjeździe drugim skoczyło tętno i oddychać musiałem mocniej to aż płuca zabolały.
muzyczka, bo dawno nie było i w ogóle nudą tu wieje strasznie:
niby po mieście
Niedziela, 19 stycznia 2014 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: bez celu, dist: less than 50
Km: | 25.00 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 01:13 | km/h: | 20.55 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ogólnie to czas na oko i dystans także. Padła mi bateria w liczniku gdzieś w połowie trasy, więc można przyjąć, że informacje dałem prawidłowe, bo wracałem po śladach, jedynie na koniec bonus dodałem.
Wyjechałem z blokowiska i wpadłem na wały, którymi jechałem tak długo aż mi licznik nie padł. Nie było wcale łatwo, bo to nie trywialka trasa. Błoto wszędzie i wąski single track. Momentami miałem wrażenie, że bardziej płynę niż jadę, ale wtedy zwykle koło trafiało na krawędź single-tracku i wpadało w trawę gdzie przyczepność łapało, rzucało trawą w powietrze i powoli dryfowało na drugą krawędź ścieżki.
Po powrocie w rejon bazy wleciałem na Górkę Skarbowców i zrobiłem ją 3x od najlżejszej +4x od ulicy. Nie było wiele błota i nie byłem zmęczony więc mogłem próbować od mocniejszej strony (gdzie kiedyś łańcuch zerwałem), ale tak zimno było, że nie chciałem za dużej intensywności wprowadzać, bo bym się jeszcze przeziębił (a ledwo co się doprowadziłem do jako takiego zdrowia).
Rower tak upierdzielony, że chyba kończę z jeżdżeniem i przerzucam się na bieganie.
Wyjechałem z blokowiska i wpadłem na wały, którymi jechałem tak długo aż mi licznik nie padł. Nie było wcale łatwo, bo to nie trywialka trasa. Błoto wszędzie i wąski single track. Momentami miałem wrażenie, że bardziej płynę niż jadę, ale wtedy zwykle koło trafiało na krawędź single-tracku i wpadało w trawę gdzie przyczepność łapało, rzucało trawą w powietrze i powoli dryfowało na drugą krawędź ścieżki.
Po powrocie w rejon bazy wleciałem na Górkę Skarbowców i zrobiłem ją 3x od najlżejszej +4x od ulicy. Nie było wiele błota i nie byłem zmęczony więc mogłem próbować od mocniejszej strony (gdzie kiedyś łańcuch zerwałem), ale tak zimno było, że nie chciałem za dużej intensywności wprowadzać, bo bym się jeszcze przeziębił (a ledwo co się doprowadziłem do jako takiego zdrowia).
Rower tak upierdzielony, że chyba kończę z jeżdżeniem i przerzucam się na bieganie.
Trestno
Poniedziałek, 6 stycznia 2014 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: bez celu, dist: less than 50
Km: | 40.79 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 01:45 | km/h: | 23.31 |
Pr. maks.: | 36.91 | Temperatura: | 14.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 100m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Przez Krzyki na Mokronos Dolny, potem Trestno, przez Wyspę Opatowicką na Biskupin, potem klasycznie wałami w stronę Milenijnego, przejazd przez park na Górkę Skarbowców i na niej 6x podjazd z obu stron 'lżejszych' bo zbyt błotniście żeby walczyć z ostrym podjazdem.
tak żeby nie zapomnieć
Niedziela, 5 stycznia 2014 Kategoria dist: less than 50, cel: treningowo, bike: blurej, baza: Wrocław
Km: | 25.57 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 01:01 | km/h: | 25.15 |
Pr. maks.: | 35.55 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 50m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Żeby nie zapomnieć jak się jeździ wyskoczyłem pohasać po okolicy. Zaliczone 8 podjazdów na Górkę Skarbowców z beznadziejnym tempem ;-)
Mietków-Sady
Niedziela, 20 października 2013 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: treningowo, dist: 100 and more, opis: nie sam
Km: | 129.23 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 05:02 | km/h: | 25.67 |
Pr. maks.: | 52.69 | Temperatura: | 21.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 300m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jakoś tak się wczoraj udało zgadać na wspólny wyjazd z ludkami z bloga - dołączyliśmy do WFu prowadzonego przez mgr Janusza Gryszko (chwała!) a padło dziś na trasę kończącą wf - zapora w Mietkowie. Trasa w pobliże Ślęży więc był pomysł żeby zaharpaganić na szczyt - stąd mtb.
Grupa raczej słaba, ale piknikowe tempo mi nie przeszkadzało. Jechaliśmy sobie na końcu rozmawiając. Dopiero przed Kątami szybki atak, no ale że do Kątów blisko to nie udało się zrobić jakiejś wielkiej przewagi. Na postoju w Kątach poprowadziliśmy akcję ratunkową - jeden z zapisanych na wf zerwał łańcuch nieopodal przystanku w Rynku. Ostatecznie i tak postanowił wrócić do Wrocławia pociągiem albo zamówioną pomocą a my pomknęliśmy z grupą dalej.
Z rynku w Kątach wyruszyliśmy nieco później niż grupa. Ta wolna grupa zrobiła nieoczekiwanie sporą przewagę. Tutaj też odpadł nam jeden kolega - kontuzja kolana nie doleczona się odezwała i musiał skapitulować (choć chciał walczyć, ale widać było, że nic z tego nie będzie, z takim bólem się nie wygra).
Powoli doszliśmy grupę i... poszedł mocny atak na zjeździe. Ja po sporej zmianie pod wiatr nie dałem rady i straciłem koło. Atak prowadził człowieczek na szosie, co nieco mnie rehabilituje w moich oczach. Jednak mimo silnego wiatru w twarz trzymałem dystans i doszedłem 3 osobową ucieczkę. Podreperowałem tętno jadąc na ogonie aż zaczął się jakiś podjeździk. Postąpiłem równie wrednie wobec kolegi na szosie jak wcześniej postąpiono wobec mnie - dałem mocną zmianę i go urwałem :) Ale wredna małpa ze mnie.
Do Mietkowa i Bożygniewu dotarliśmy sporo przed grupą, posiedzieliśmy na zaporze oczekując reszty a gdy Ci nadjechali podjechaliśmy na nabrzeże z plażą i molem. Tam popasik. Wśród piasku plaży, dźwięku fal, skąpani w promieniach słonecznych, z widokiem na Ślężę... ehhh tak przyjemnie, można by tam zostać.
Mimo sporych wątpliwości (już spory dystans, dość późna pora) ruszyliśmy w stronę podjazdu na Ślężę. Pogubiliśmy jednak trasę i aby wrócić w stronę Ślęży jechaliśmy jakimiś polnymi drogami. Potem przez wioski bez asfaltu (bruk) by wreszcie dotrzeć wprost do Białej pod Sadami (jak to zwykle bywa, z wielkiego zagubienia wraca się wprost do celu). Zrobiło się jednak na tyle późno (mieliśmy przednie i tylne światło na trzech) i tak długo jechaliśmy na sucho i w głodzie, że odpadł nawet pomysł wjazdu na Tąpadła.
Popas pod PoloMarketem w Sobótce odnowił siły na tyle, że trasę Sobótka Wrocław zrobiliśmy 35ką ze średnią 37? Wiatr dla odmiany pchał nas do przodu, ale i tak zdrowe tempo.
Potem przejechałem jeszcze z pozostałymi przez cały Wrocław by wrócić robiąc pętlę po Wielkiej Wyspie.
Na Moście Milenijnym skropił mnie zapowiadany w prognozach deszcz. Trzeba przyznać, że tak dobrej pogody nie spodziewałem się w najśmielszych snach. Słońce, >20C - aż musiałem zdjąć nogawki i buffa z szyi bo było mi za gorąco.
Krótko - dzięki wszystkim uczestnikom za wyborny wyjazd i prześwietne wykorzystanie jednego z ostatnich (jak nie ostatniego) letniego (mimo jesieni w kalendarzu) dnia tego roku.
Grupa raczej słaba, ale piknikowe tempo mi nie przeszkadzało. Jechaliśmy sobie na końcu rozmawiając. Dopiero przed Kątami szybki atak, no ale że do Kątów blisko to nie udało się zrobić jakiejś wielkiej przewagi. Na postoju w Kątach poprowadziliśmy akcję ratunkową - jeden z zapisanych na wf zerwał łańcuch nieopodal przystanku w Rynku. Ostatecznie i tak postanowił wrócić do Wrocławia pociągiem albo zamówioną pomocą a my pomknęliśmy z grupą dalej.
Z rynku w Kątach wyruszyliśmy nieco później niż grupa. Ta wolna grupa zrobiła nieoczekiwanie sporą przewagę. Tutaj też odpadł nam jeden kolega - kontuzja kolana nie doleczona się odezwała i musiał skapitulować (choć chciał walczyć, ale widać było, że nic z tego nie będzie, z takim bólem się nie wygra).
Powoli doszliśmy grupę i... poszedł mocny atak na zjeździe. Ja po sporej zmianie pod wiatr nie dałem rady i straciłem koło. Atak prowadził człowieczek na szosie, co nieco mnie rehabilituje w moich oczach. Jednak mimo silnego wiatru w twarz trzymałem dystans i doszedłem 3 osobową ucieczkę. Podreperowałem tętno jadąc na ogonie aż zaczął się jakiś podjeździk. Postąpiłem równie wrednie wobec kolegi na szosie jak wcześniej postąpiono wobec mnie - dałem mocną zmianę i go urwałem :) Ale wredna małpa ze mnie.
Do Mietkowa i Bożygniewu dotarliśmy sporo przed grupą, posiedzieliśmy na zaporze oczekując reszty a gdy Ci nadjechali podjechaliśmy na nabrzeże z plażą i molem. Tam popasik. Wśród piasku plaży, dźwięku fal, skąpani w promieniach słonecznych, z widokiem na Ślężę... ehhh tak przyjemnie, można by tam zostać.
Mimo sporych wątpliwości (już spory dystans, dość późna pora) ruszyliśmy w stronę podjazdu na Ślężę. Pogubiliśmy jednak trasę i aby wrócić w stronę Ślęży jechaliśmy jakimiś polnymi drogami. Potem przez wioski bez asfaltu (bruk) by wreszcie dotrzeć wprost do Białej pod Sadami (jak to zwykle bywa, z wielkiego zagubienia wraca się wprost do celu). Zrobiło się jednak na tyle późno (mieliśmy przednie i tylne światło na trzech) i tak długo jechaliśmy na sucho i w głodzie, że odpadł nawet pomysł wjazdu na Tąpadła.
Popas pod PoloMarketem w Sobótce odnowił siły na tyle, że trasę Sobótka Wrocław zrobiliśmy 35ką ze średnią 37? Wiatr dla odmiany pchał nas do przodu, ale i tak zdrowe tempo.
Potem przejechałem jeszcze z pozostałymi przez cały Wrocław by wrócić robiąc pętlę po Wielkiej Wyspie.
Na Moście Milenijnym skropił mnie zapowiadany w prognozach deszcz. Trzeba przyznać, że tak dobrej pogody nie spodziewałem się w najśmielszych snach. Słońce, >20C - aż musiałem zdjąć nogawki i buffa z szyi bo było mi za gorąco.
Krótko - dzięki wszystkim uczestnikom za wyborny wyjazd i prześwietne wykorzystanie jednego z ostatnich (jak nie ostatniego) letniego (mimo jesieni w kalendarzu) dnia tego roku.
standardowo, po wielkiej wyspie
Sobota, 19 października 2013 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: bez celu, dist: less than 50
Km: | 47.31 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:51 | km/h: | 25.57 |
Pr. maks.: | 50.70 | Temperatura: | 14.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 100m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jakoś tak mocy brak, dlatego toczyłem się powoli i podziwiałem piękną polską jesień. Słońce nisko a do tego drzewa kolorowe i liście na ścieżkach. Zaprawdę miłe dla oka widoki.
Odkręca mi się lewa klamka hamulcowa, odało mi się ją dziś w trakcie jazdy pociągnąć do góry. Potem oczywiście zeszła w dół, bo klamki mają być w dół ;-) Ale jest to niepokojące zjawisko. Przy śrubach nigdy manipulacji nie odwalałem, ale są totalnie zardzewiałe od tych wszystkich alpejskich deszczy. Mam nadzieję, że gdzieś im się nie przerdzewiało za bardzo. To z kolei wzbudza pewien niepokój o stan całego roweru. No ale w sumie amortyzator przeszedł przegląd bez żadnych problemów, został przesmarowany i jedna uszczelka tylko wymieniona... No nic, może jak oddam na serwis hamulce, bo przód już ledwo zipie to od razu wspomnę o przeglądzie całości.
Odkręca mi się lewa klamka hamulcowa, odało mi się ją dziś w trakcie jazdy pociągnąć do góry. Potem oczywiście zeszła w dół, bo klamki mają być w dół ;-) Ale jest to niepokojące zjawisko. Przy śrubach nigdy manipulacji nie odwalałem, ale są totalnie zardzewiałe od tych wszystkich alpejskich deszczy. Mam nadzieję, że gdzieś im się nie przerdzewiało za bardzo. To z kolei wzbudza pewien niepokój o stan całego roweru. No ale w sumie amortyzator przeszedł przegląd bez żadnych problemów, został przesmarowany i jedna uszczelka tylko wymieniona... No nic, może jak oddam na serwis hamulce, bo przód już ledwo zipie to od razu wspomnę o przeglądzie całości.
po mieście
Niedziela, 13 października 2013 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: niedzielnie, dist: less than 50
Km: | 34.46 | Km teren: | 12.00 | Czas: | 01:25 | km/h: | 24.32 |
Pr. maks.: | 43.87 | Temperatura: | 10.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 70m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Rozhledna na Biskupské kupě
Sobota, 5 października 2013 Kategoria bike: blurej, cel: turistas, dist: less than 50, opis: foto
Km: | 33.20 | Km teren: | 31.20 | Czas: | 02:28 | km/h: | 13.46 |
Pr. maks.: | 58.86 | Temperatura: | 15.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 750m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pewnego ciepłego jesiennego dnia - a wspomnieć należy, że roku 2013 złota polska jesień była wyjątkowo złota - postanowiłem w drodze do rodzinnego domu zahaczyć o pewne wzniesienie, na które postanowiłem wjechać tak na prawdę już we wczesnym dzieciństwie. Pamiętam jak dziś (no dobra, wcale nie) jak będąc w podstawówce byłem z siostrą na wycieczce na Biskupią Kopę - wówczas to była największa góra na jaką wbiłem, ale istotny tutaj jest fakt, że widziałem wtedy wnoszącego rower faceta w obcisłym. Oczywiście to wspomnienia nie ma tutaj żadnego znaczenia a po prostu chciałem wstawić jakiś wstęp, żeby cokolwiek tekstu w ogóle było :)
Dobra, jedziemy z fotami, bo izotonik plastikiem naciąga.
Start w Pokrzywnej, wysokość 340m n.p.m. Maździocha zostaje tuż nad Złotym Potokiem, podczas parkowania miałem chwilę grozy czy do niego nie wjadę. Ma całkiem fajną miejscówkę tuż obok Alfy 159 i Merca W201 - zacne towarzycho, nie będzie się nudziła. Ruszam nieco zdezorientowany, bo choć jestem na szlaku z którego chciałem wystartować, to nie wiem w którą jego stronę powinienem jechać - jest płasko. Wybrałem złą ;-) Orientuję się kiedy trafiam na skrzyżowanie ze szlakiem z którego zrezygnowałem, bo bałem się, że na niego nie trafię - ha! ot zrządzenie losu. Napieramy więc wzwyż.
Początek jest dość łagodny mimo, że to szlak pieszy a nie rowerowy (zaczynałem na rowerowym). Jedyne problemy sprawia błoto, być może widoczne gdzieś za przednim kołem blureja.
Po jakimś czasie robi się jednak grubiej, do tego poza kałużami... pieszy szlak został przejechany przez drwali. Ścieżka jest momentami ledwo dostrzegalna, pełno jest gałęzi i pościnanych drzewek. Kiedy robi się na prawdę stromo muszę prowadzić. Pierwsze drzewko jakoś przeskoczę, drugie także, ale zawsze znajdzie się takie na którym albo braknie sił, albo tylne koło się uślizgnie i koniec jazdy. Tuż przy wypłaszczeniu, kiedy wreszcie wyjechałem z obszaru ściętych drzew znalazłem grzybka podczas gdy starałem się zidentyfikować kierunek w którym dalej kieruje się szlak.
Mimo trudności technicznej szlaku pieszego dość szybko osiągam pierwszy szczycik. Szyndzielowa 533m n.p.m. Już prawie 200m uphillu zrobione. Blurej w nowych białych bucikach pozuje do zdjęcia pod tabliczką.
Dalej przebieg szlaku jest bardzo ciekawy. Najpierw jest krótki zjazd - nie ma co panikować, nawet ja sobie poradziłem na nim. Po czym jedzie się spory kawałek granią by rozpocząć wspinaczkę na kolejny szczycik pośredni. Przejażdżka grania nie jest bynajmniej po płaskim, jest to seria niewielkich hopek uatrakcyjnionych bardzo skałami i korzeniami - miejscami skałki bywają większe niż rosłe hipopotamy.
To już Zamkowa Góra na którą dotarłem po krótkiej wspinaczce po przejeździe granią (trawersie można by też rzec).
Za Zamkową Górą nie tylko czekał mnie zjazd ale też najdłuższy chyba płaski fragment trasy. Fajnie można było pocinać i tylko amortyzator pracował na kamulach.
Taki wysiłek i tempo zasługiwały na odpoczynek. Więc jak tylko znalazła się fajna ławeczka to sobie na niej przycupnęliśmy na chwilkę. To miejsce to Plac Konrada Habla. Snickers krzepi i jedziemy dalej, szczególnie, że w okolicy tej było bardzo mokro i zimno. Może się wydawać, że jadę szlakiem rowerowym i... tak w tym momencie jest, bo piesze szlaki z rowerowym co chwila się przecinają a fragmenty są po prostu wspólne.
To już Przełęcz Morka (707m n.p.m.). W sumie nie wiem jakim cudem nagle taki skok wysokości :) A tak serio to było tam kilka momentów. Sam podjazd pieszym szlakiem pod Morką jest bardzo interesujący, fajnym "rowem" się jedzie. W sumie zjazd jest jeszcze lepszy. Ogólnie wokół mokrej można sobie pojeździć.
Za Przełęczą Mokrą jest kawałek "wypłaszczenia" bo tam szlak pieszy znów łączy się z rowerowym. Wypłaszczenie to jest o tyle dobre, że potem zaczyna się atak szczytowy na Biskupią Kopę - można więc zregenerować siły, albo podreperować średnią prędkość.
Jak pisałem, tuż tuż i zaczął się atak szczytowy. Jak przystało na harpagana czym pojechałem - czarnym kurde pieszym szlakiem. Szczyt kurde geniuszu trzeba przyznać. Pojechałem to w tym momencie za mocne słowo. Troszkę wstyd, ale baaaardzo dużą część ataku szczytowego po prostu prowadziłem rower. Luźne kamienie, stromizna, jeszcze więcej kamieni, wąska ścieżka a po bokach gęsta kosodrzewina, jeżyny, chujemujedzikiewęże. No, dobra, nie tłumaczę się, po prostu cienki jestem jak przysłowiowa dupa węża. Na zdjęciu wyglądam jak pół dupy zza krzaka, bo przysłowiowo jak w Kieleckim były warunki. Na wieżę nie wchodziłem, bo pełno oszustów i złodziei na szczycie a roweru nie ma czym przypiąć. Do tego musiałem ubrać na siebie wszystkie, dokładnie wszystkie ubrania jakie ze sobą wiozłem i nadal było zimno. Zjadłem więc batonik musli i na dół - dogonić jadące konno dziewczyny które mijałem podczas gdy jeszcze podjeżdżałem.
Jakieś 50m od szczytu (w poziomie 50m), tak żeby mieć jakiś widok z góry.
Z Grzebienia był całkiem fajny widok na świat, ale zamiast widoku macie plakietkę, po widok każdy sobie sam może pojechać. Poza widokiem Grzebień to jakieś cholerne gołoborze. Tyle kamieni, co tam, to by można połowę świata muzułmańskiego ukamienować i jeszcze by zostało. Jazda była beznadziejna dlatego zmieniłem nieco kierunek, wróciłem się troszkę, przejechałem przy schronisku i wróciłem na rowerowy szlak w celu szybkiego zjazdu - bo jak podejrzewałem nie mam techniki na szlak pieszy.
Szlak rowerowy okazał się na tyle przyjemny, że sobie leciałem 30-50, bo choć tego nie widać to jest na nim też jakoś tam pochyło. Ogólnie to rewelolo ten szlak rowerowy, po co się tym pieszym męczyłem?
Ano, po to męczyłęm się pieszym, bo na rowerowym nudy i człowiekowi odbija i robi takie rzeczy jak widać na zdjęciu powyżej.
Rowerowy...
O i to jest bardzo ważne miejsce - Przełęcz Pod Zamkową Górą. Zrobiłem dookoła niej ze 3 pętle i dlatego taki wielki dystans wycieczki jest ;-) Nie no ale seriancko, trasa do niej i od niej jest superaśna, trasa dookoła niej też, po prostu chce się tam jeździć.
Jedyna wada dróg w tej okolicy to te kamienie. Tak na nich trzęsie i rzuca, że może komuś np. wylecieć bidon, upaść na ustnik i wbić ustnik do środka. To właśnie zdarzyło się mnie i straciłem swój ulubiony bidon Elite 1L. Cholerny 1L rewelacyjnego bidonu... ehh... no nic koszta zabawy na świeżym powietrzu.
Pomyślałem, że skoro pękł mi bidon to sfotografuję także blureja, na wszelki wypadek jakby miał pęknąć to niech chociaż ma jedno zdjęcie w kwiecie wieku/siły/urody/takietam.
A co mi tam, jak już stoję i płaczę nad bidonem to i drzewo niech ma zdjęcie. Jakby miało pęknąć to przynajmniej jakaś pamiątka zostanie.
No i droga, nie można zapomnieć o drodze. Przecież z fizyki wiadomo, że akcja=reakcja, więc z taką samą siłą z jaką oberwał bidon oberwało się i drodze. Jakby miała pęknąć albo coś to też niech ma zdjęcie zawczasu.
To jeszcze z pętli dookoła Przełęczy Pod Zamkową Górą. Nie widać, ale w żałobie po bidonie jadę.
A to już próby artystycznego ujęcia zjazdu z Przełęczy Pod Zamkową Górą. Świetny kawałek zjazdu, tylko było nieco zbyt mokro i grząsko żeby tam poszaleć. Musiałem sporą część przejechać obok tego rowu/drogi.
Hehe, jest też z inną częścią roweru ;p
A teraz bez ściemy. Kilometrów wyszło więcej nie dlatego, że odwaliłem milion kółek po jakiejś tam przełęczy (choć faktycznie to zrobiłem) ale dlatego, że robiłem wszystkie misje poboczne, w tym wjechałem sobie na Olszak (453m n.p.m.) - a start do niego był praktycznie spod startu na Biskupią, bo z 500m obok przez wieś przejechałem no i rzekę też przepłynąłem.
Szlak na Olszak miał ten plus niewątpliwy, że przejeżdżał nie tylko przez jakieś tam szczyciki czy placyki ale też zahaczył o jakieś zalane kamieniołomy i takie tam atrakcje. Tutaj może nie widać za dobrze, ale tam rzęsa wodna pływa i jest ze 4 metry spadania do poziomu tejże rzęsy wodnej z poziomu tego że blureja.
Jak np. tutaj, Żabie Oczko.
Żabie Oczko z innej perspektywy, być może bardziej korzystnej. Mimo zmęczenia i późnej pory jakoś niespecjalnie zachęcało do kąpieli. Jednakoż wcale nie dlatego, że gdzieś tam pałętał się znak zakazujący kąpieli. Ogólnie sprawia wrażenie, że nie nadaje się za bardzo do nurkowania dla osób o wzroście powyżej 20cm
Być może zapomniałem dodać, ale szlak na Olszak to też oczywiście pieszy i tym razem bez opcji na rowerowy jeśli się orientuję dobrze. Tutaj takie ujęcie za plecy - tamtędy przyjechałem. Pod górę nie wiem czy bym dał rady, bo choć za wysokie toto nie było to dość, hmm, jakby to ująć właściwie, "skaliste". Potem był kawałek ścieżki edukacyjnej, kawałek ciekawego zjazdu i krótki przejazd do samochodu wąskim asfalcikiem/trasą rowerową i koniec. Na mecie byłem idealnie o czasie gdyż słoneczko właśnie zaszło i zaczynało robić się ciemno.
Krótko podsumowując. Tereny na rower idealne, liczba ścieżek wprost nieograniczona, praktycznie każdy szlak pieszy jest przejezdny. Dla osób zupełnie nie technicznych może zajść potrzeba, żeby po tych kamieniach podprowadzić przez chwilę rower. Ale ogólnie nie ma tam jakichś gigantycznych dystansów i po chwili znów powinno się zacząć przejezdnie lub choćby płasko - więc łatwo na tyle aby dało się jechać bez techniki. Bardzo udany wyjazd i na pewno jeszcze odwiedzę tamte rejony do czego też wszystkich bardzo zachęcam.
Dobra, jedziemy z fotami, bo izotonik plastikiem naciąga.
Start w Pokrzywnej, wysokość 340m n.p.m. Maździocha zostaje tuż nad Złotym Potokiem, podczas parkowania miałem chwilę grozy czy do niego nie wjadę. Ma całkiem fajną miejscówkę tuż obok Alfy 159 i Merca W201 - zacne towarzycho, nie będzie się nudziła. Ruszam nieco zdezorientowany, bo choć jestem na szlaku z którego chciałem wystartować, to nie wiem w którą jego stronę powinienem jechać - jest płasko. Wybrałem złą ;-) Orientuję się kiedy trafiam na skrzyżowanie ze szlakiem z którego zrezygnowałem, bo bałem się, że na niego nie trafię - ha! ot zrządzenie losu. Napieramy więc wzwyż.
Początek jest dość łagodny mimo, że to szlak pieszy a nie rowerowy (zaczynałem na rowerowym). Jedyne problemy sprawia błoto, być może widoczne gdzieś za przednim kołem blureja.
Po jakimś czasie robi się jednak grubiej, do tego poza kałużami... pieszy szlak został przejechany przez drwali. Ścieżka jest momentami ledwo dostrzegalna, pełno jest gałęzi i pościnanych drzewek. Kiedy robi się na prawdę stromo muszę prowadzić. Pierwsze drzewko jakoś przeskoczę, drugie także, ale zawsze znajdzie się takie na którym albo braknie sił, albo tylne koło się uślizgnie i koniec jazdy. Tuż przy wypłaszczeniu, kiedy wreszcie wyjechałem z obszaru ściętych drzew znalazłem grzybka podczas gdy starałem się zidentyfikować kierunek w którym dalej kieruje się szlak.
Mimo trudności technicznej szlaku pieszego dość szybko osiągam pierwszy szczycik. Szyndzielowa 533m n.p.m. Już prawie 200m uphillu zrobione. Blurej w nowych białych bucikach pozuje do zdjęcia pod tabliczką.
Dalej przebieg szlaku jest bardzo ciekawy. Najpierw jest krótki zjazd - nie ma co panikować, nawet ja sobie poradziłem na nim. Po czym jedzie się spory kawałek granią by rozpocząć wspinaczkę na kolejny szczycik pośredni. Przejażdżka grania nie jest bynajmniej po płaskim, jest to seria niewielkich hopek uatrakcyjnionych bardzo skałami i korzeniami - miejscami skałki bywają większe niż rosłe hipopotamy.
To już Zamkowa Góra na którą dotarłem po krótkiej wspinaczce po przejeździe granią (trawersie można by też rzec).
Za Zamkową Górą nie tylko czekał mnie zjazd ale też najdłuższy chyba płaski fragment trasy. Fajnie można było pocinać i tylko amortyzator pracował na kamulach.
Taki wysiłek i tempo zasługiwały na odpoczynek. Więc jak tylko znalazła się fajna ławeczka to sobie na niej przycupnęliśmy na chwilkę. To miejsce to Plac Konrada Habla. Snickers krzepi i jedziemy dalej, szczególnie, że w okolicy tej było bardzo mokro i zimno. Może się wydawać, że jadę szlakiem rowerowym i... tak w tym momencie jest, bo piesze szlaki z rowerowym co chwila się przecinają a fragmenty są po prostu wspólne.
To już Przełęcz Morka (707m n.p.m.). W sumie nie wiem jakim cudem nagle taki skok wysokości :) A tak serio to było tam kilka momentów. Sam podjazd pieszym szlakiem pod Morką jest bardzo interesujący, fajnym "rowem" się jedzie. W sumie zjazd jest jeszcze lepszy. Ogólnie wokół mokrej można sobie pojeździć.
Za Przełęczą Mokrą jest kawałek "wypłaszczenia" bo tam szlak pieszy znów łączy się z rowerowym. Wypłaszczenie to jest o tyle dobre, że potem zaczyna się atak szczytowy na Biskupią Kopę - można więc zregenerować siły, albo podreperować średnią prędkość.
Jak pisałem, tuż tuż i zaczął się atak szczytowy. Jak przystało na harpagana czym pojechałem - czarnym kurde pieszym szlakiem. Szczyt kurde geniuszu trzeba przyznać. Pojechałem to w tym momencie za mocne słowo. Troszkę wstyd, ale baaaardzo dużą część ataku szczytowego po prostu prowadziłem rower. Luźne kamienie, stromizna, jeszcze więcej kamieni, wąska ścieżka a po bokach gęsta kosodrzewina, jeżyny, chujemujedzikiewęże. No, dobra, nie tłumaczę się, po prostu cienki jestem jak przysłowiowa dupa węża. Na zdjęciu wyglądam jak pół dupy zza krzaka, bo przysłowiowo jak w Kieleckim były warunki. Na wieżę nie wchodziłem, bo pełno oszustów i złodziei na szczycie a roweru nie ma czym przypiąć. Do tego musiałem ubrać na siebie wszystkie, dokładnie wszystkie ubrania jakie ze sobą wiozłem i nadal było zimno. Zjadłem więc batonik musli i na dół - dogonić jadące konno dziewczyny które mijałem podczas gdy jeszcze podjeżdżałem.
Jakieś 50m od szczytu (w poziomie 50m), tak żeby mieć jakiś widok z góry.
Z Grzebienia był całkiem fajny widok na świat, ale zamiast widoku macie plakietkę, po widok każdy sobie sam może pojechać. Poza widokiem Grzebień to jakieś cholerne gołoborze. Tyle kamieni, co tam, to by można połowę świata muzułmańskiego ukamienować i jeszcze by zostało. Jazda była beznadziejna dlatego zmieniłem nieco kierunek, wróciłem się troszkę, przejechałem przy schronisku i wróciłem na rowerowy szlak w celu szybkiego zjazdu - bo jak podejrzewałem nie mam techniki na szlak pieszy.
Szlak rowerowy okazał się na tyle przyjemny, że sobie leciałem 30-50, bo choć tego nie widać to jest na nim też jakoś tam pochyło. Ogólnie to rewelolo ten szlak rowerowy, po co się tym pieszym męczyłem?
Ano, po to męczyłęm się pieszym, bo na rowerowym nudy i człowiekowi odbija i robi takie rzeczy jak widać na zdjęciu powyżej.
Rowerowy...
O i to jest bardzo ważne miejsce - Przełęcz Pod Zamkową Górą. Zrobiłem dookoła niej ze 3 pętle i dlatego taki wielki dystans wycieczki jest ;-) Nie no ale seriancko, trasa do niej i od niej jest superaśna, trasa dookoła niej też, po prostu chce się tam jeździć.
Jedyna wada dróg w tej okolicy to te kamienie. Tak na nich trzęsie i rzuca, że może komuś np. wylecieć bidon, upaść na ustnik i wbić ustnik do środka. To właśnie zdarzyło się mnie i straciłem swój ulubiony bidon Elite 1L. Cholerny 1L rewelacyjnego bidonu... ehh... no nic koszta zabawy na świeżym powietrzu.
Pomyślałem, że skoro pękł mi bidon to sfotografuję także blureja, na wszelki wypadek jakby miał pęknąć to niech chociaż ma jedno zdjęcie w kwiecie wieku/siły/urody/takietam.
A co mi tam, jak już stoję i płaczę nad bidonem to i drzewo niech ma zdjęcie. Jakby miało pęknąć to przynajmniej jakaś pamiątka zostanie.
No i droga, nie można zapomnieć o drodze. Przecież z fizyki wiadomo, że akcja=reakcja, więc z taką samą siłą z jaką oberwał bidon oberwało się i drodze. Jakby miała pęknąć albo coś to też niech ma zdjęcie zawczasu.
To jeszcze z pętli dookoła Przełęczy Pod Zamkową Górą. Nie widać, ale w żałobie po bidonie jadę.
A to już próby artystycznego ujęcia zjazdu z Przełęczy Pod Zamkową Górą. Świetny kawałek zjazdu, tylko było nieco zbyt mokro i grząsko żeby tam poszaleć. Musiałem sporą część przejechać obok tego rowu/drogi.
Hehe, jest też z inną częścią roweru ;p
A teraz bez ściemy. Kilometrów wyszło więcej nie dlatego, że odwaliłem milion kółek po jakiejś tam przełęczy (choć faktycznie to zrobiłem) ale dlatego, że robiłem wszystkie misje poboczne, w tym wjechałem sobie na Olszak (453m n.p.m.) - a start do niego był praktycznie spod startu na Biskupią, bo z 500m obok przez wieś przejechałem no i rzekę też przepłynąłem.
Szlak na Olszak miał ten plus niewątpliwy, że przejeżdżał nie tylko przez jakieś tam szczyciki czy placyki ale też zahaczył o jakieś zalane kamieniołomy i takie tam atrakcje. Tutaj może nie widać za dobrze, ale tam rzęsa wodna pływa i jest ze 4 metry spadania do poziomu tejże rzęsy wodnej z poziomu tego że blureja.
Jak np. tutaj, Żabie Oczko.
Żabie Oczko z innej perspektywy, być może bardziej korzystnej. Mimo zmęczenia i późnej pory jakoś niespecjalnie zachęcało do kąpieli. Jednakoż wcale nie dlatego, że gdzieś tam pałętał się znak zakazujący kąpieli. Ogólnie sprawia wrażenie, że nie nadaje się za bardzo do nurkowania dla osób o wzroście powyżej 20cm
Być może zapomniałem dodać, ale szlak na Olszak to też oczywiście pieszy i tym razem bez opcji na rowerowy jeśli się orientuję dobrze. Tutaj takie ujęcie za plecy - tamtędy przyjechałem. Pod górę nie wiem czy bym dał rady, bo choć za wysokie toto nie było to dość, hmm, jakby to ująć właściwie, "skaliste". Potem był kawałek ścieżki edukacyjnej, kawałek ciekawego zjazdu i krótki przejazd do samochodu wąskim asfalcikiem/trasą rowerową i koniec. Na mecie byłem idealnie o czasie gdyż słoneczko właśnie zaszło i zaczynało robić się ciemno.
Krótko podsumowując. Tereny na rower idealne, liczba ścieżek wprost nieograniczona, praktycznie każdy szlak pieszy jest przejezdny. Dla osób zupełnie nie technicznych może zajść potrzeba, żeby po tych kamieniach podprowadzić przez chwilę rower. Ale ogólnie nie ma tam jakichś gigantycznych dystansów i po chwili znów powinno się zacząć przejezdnie lub choćby płasko - więc łatwo na tyle aby dało się jechać bez techniki. Bardzo udany wyjazd i na pewno jeszcze odwiedzę tamte rejony do czego też wszystkich bardzo zachęcam.
Wzgórza Trzebnickie: Prusice
Sobota, 28 września 2013 Kategoria opis: nie sam, dist: 100 and more, cel: treningowo, bike: kuota, baza: Wrocław
Uczestnicy
Km: | 112.66 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:46 | km/h: | 29.91 |
Pr. maks.: | 71.10 | Temperatura: | 12.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 820m | Sprzęt: kuota | Aktywność: Jazda na rowerze |
Akurat przygotowałem sobie obiad, gdy zadzwonił Tomek i zaproponował przejażdżkę po Wzgórzach Trzebnickich. Ogólnie i tak planowałem po obiedzie wyskoczyć gdzieś na rower - tyle, że raczej w miasto i las, bo najcieplej to jednak nie było (16C na starcie, więc niby ciepło).
Początek po płaskim jechało mi się średnio, bo pod wiatr było. Potwierdziło się też że jak zimno to się męczę miliard razy bardziej.Jak tylko zaczęły się podjaździki to jechało mi się zaprawdę niełatwo. W Trzebnicy miałem już ochotę jechać z powrotem, bo w takich warunkach to dystans 80km jest już całkiem zadowalający. No ale pojechaliśmy dalej na Prusice. Tam pomyliliśmy drogę by wrócić do Oborników a stamtąd do Trzebnicy i powrót tą samą trasą. W Trzebnicy popas, ja byłem już zupełnie suchy a Tomek głodował. Już przed Trzebnicą zaczyna robić się chłodno, by w okolicach Pasikurowic zrobiło się 11C.
Na końcówce ledwo pod Gądowiankę podjechałem. Przez miasto trzeba było z siebie żyły wyprówać żeby średniej za bardzo nie wytracić. Ale na Gądowiankę sił już nie starczyło i wturlałem się 18km/h.
Dojechałem całkowicie zmasakrowany. Dzisiaj boli mnie gardło. Ale przejażdżka sumarycznie udana.
Wpis u Tomka, można tam trasę zobaczyć
Początek po płaskim jechało mi się średnio, bo pod wiatr było. Potwierdziło się też że jak zimno to się męczę miliard razy bardziej.Jak tylko zaczęły się podjaździki to jechało mi się zaprawdę niełatwo. W Trzebnicy miałem już ochotę jechać z powrotem, bo w takich warunkach to dystans 80km jest już całkiem zadowalający. No ale pojechaliśmy dalej na Prusice. Tam pomyliliśmy drogę by wrócić do Oborników a stamtąd do Trzebnicy i powrót tą samą trasą. W Trzebnicy popas, ja byłem już zupełnie suchy a Tomek głodował. Już przed Trzebnicą zaczyna robić się chłodno, by w okolicach Pasikurowic zrobiło się 11C.
Na końcówce ledwo pod Gądowiankę podjechałem. Przez miasto trzeba było z siebie żyły wyprówać żeby średniej za bardzo nie wytracić. Ale na Gądowiankę sił już nie starczyło i wturlałem się 18km/h.
Dojechałem całkowicie zmasakrowany. Dzisiaj boli mnie gardło. Ale przejażdżka sumarycznie udana.
Wpis u Tomka, można tam trasę zobaczyć