na serwis
Czwartek, 4 sierpnia 2011 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: dojazd, dist: less than 50
Km: | 31.48 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:23 | km/h: | 22.76 |
Pr. maks.: | 35.50 | Temperatura: | 27.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po wczorajszym rozwaleniu koła dzisiaj z samego rana na serwis. Koło przedziwnie się pogięło. Szprychy luźne były z niewłaściwej strony, naciągnięte także... Panika i przerażenia czaiły się tuż tuż. Na serwisie jeszcze mi bardziej dowalili, sugerując, że niezbędna będzie wymiana obręczy. Zrezygnowany poszedłem załatwiać ostatnie formalności, ubezpieczyłem się, oddałem ostatnie dokumenty i podania związane z dyplomem, zjadłem porządny obiad, duży gyros w Rodos ;-) polecam, ale trzeba mieć osobę towarzyszącą, żeby 2.50 taniej było.
Wracając z obiadu dostaje telefon z serwisu - udało się naprostować! Jupikajej. Ponoć koło zostało wyplecione, poskakano po nim, żeby wróciło do siebie, a następnie ponownie zaplecione. Cena jak za zaplatanie koła - 35zł. Dużo, ale stałem pod murem, wyjazd tuż tuż i nie ma czasu do stracenia, jeszcze przygotowania trwają.
Tak swoją drogą, wspomniały mi się początki fernando. Jak mnie pamięć nie myli, to też zaraz po jego nabyciu miałem pare usterek. Przerzutki rwałem jak szalony ;) Może ta usterka to dobry znak - blurej będzie mi służył jak fernando, dobrych 10 lat!
Wracając z obiadu dostaje telefon z serwisu - udało się naprostować! Jupikajej. Ponoć koło zostało wyplecione, poskakano po nim, żeby wróciło do siebie, a następnie ponownie zaplecione. Cena jak za zaplatanie koła - 35zł. Dużo, ale stałem pod murem, wyjazd tuż tuż i nie ma czasu do stracenia, jeszcze przygotowania trwają.
Tak swoją drogą, wspomniały mi się początki fernando. Jak mnie pamięć nie myli, to też zaraz po jego nabyciu miałem pare usterek. Przerzutki rwałem jak szalony ;) Może ta usterka to dobry znak - blurej będzie mi służył jak fernando, dobrych 10 lat!
wrrrrr
Środa, 3 sierpnia 2011 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: niedzielnie, dist: less than 50, opis: foto
Km: | 43.79 | Km teren: | 33.00 | Czas: | 02:26 | km/h: | 18.00 |
Pr. maks.: | 34.89 | Temperatura: | 26.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Przyszła paczka z mikesportu. Spodenki troszkę za obszerne wziąłem, ale spoko, zimowe, więc pod spód wrzuci się koszulkę i będzie git. Nogawki natomiast jak marzenie.
Jak już przyszła paczka byłem po wielu nieudolnych próbach wyznaczenia trasy objeżdżające Col du Galibier. Ostatecznie zgodzę się na to co Tomek zaproponuje właściwie bez zająknięcia. Może jeszcze jutro coś uda mi się wypracować.
No to zdjąłem bagażnik z blureja i pojechałem zrobić jakiś standard w terenie. Początek aż nadto standardowy, na wały i na Trestko, Blizanowice. Tam kolejna seria zdjęć pod tytułem tutaj powstaje droga.
Potem zaczęła się błotna masakra. Tempo na 5-10kmh żeby błoto nie latało wszędzie i byle przebrnąć przez las.
Jak już się zrobiło mniej błota to zaczęła się wierzba energetyczna. Akurat Tomek chciał się do mnie dodzwonić coś o wyprawę popytać. I co się okazuje - wierzba energetyczna zupełnie blokuje zasięg telefonów komórkowych. W lesie miałem zasięg, w wierzbie nie. Wyjechałem z wierzby i max zasięgu! Zaskakujące ;-)
Potem most kolejowy. Chciałem nagrać na nim film, ale okazuje się, że jeszcze nie potrafię obsługiwać tak zaawansowanych opcji w swojej zapalniczce. Następnie kawałeczek asfaltu i na Bajkał. Tam szubciutko przejechałem i gdy zrobiło się mniej błotnie zacząłem gnać ile sił w nogach. Ledwo co a trzesnąłbym się z nadjeżdżającymi z przeciwka też gnającymi przez las rowerowcami. Daleko potem nie ujechałem a wyrąbałem spektakularnego orła. Winę za niego zrzucam na opony, bo chyciła mnie przednia jak chciałem z koleiny wyjechać. Na larsenach i kendach karma by to przeszło. Schwalbe kolejny raz zawodzi... W samym wywaleniu się, nawet na nowym rowerze nie było by nic złego, ale rozwaliłem tylne koło. Nie mam pojęcia jak, czym i o co, po prostu złapało centrę niemiłosierną. Zaczęło ocierać się o ramę. Troche je poszarpałem, żeby za bardzo nie obcierało i jadę, może przed 19 dotrę na serwis. Byłem jednak za daleko i nie dotarłem... Jutro z rana trzeba będzie oddać blureja na serwis, niech ktoś to koło porządnie wycentruje. Moim zdaniem to ono jest troszkę fabrycznie niedorobione, bo szprychy z tej strony w którą jest wygięte mają luz... Powinno być na odwrót... No nic, niech to zrobią, na szosie nie powinno się takie coś powtórzyć, a jak się potem trafi to będę próbował reklamować. Koło do XC nie powinno się centrować przy byle okazji.
Jak już przyszła paczka byłem po wielu nieudolnych próbach wyznaczenia trasy objeżdżające Col du Galibier. Ostatecznie zgodzę się na to co Tomek zaproponuje właściwie bez zająknięcia. Może jeszcze jutro coś uda mi się wypracować.
No to zdjąłem bagażnik z blureja i pojechałem zrobić jakiś standard w terenie. Początek aż nadto standardowy, na wały i na Trestko, Blizanowice. Tam kolejna seria zdjęć pod tytułem tutaj powstaje droga.
Potem zaczęła się błotna masakra. Tempo na 5-10kmh żeby błoto nie latało wszędzie i byle przebrnąć przez las.
Jak już się zrobiło mniej błota to zaczęła się wierzba energetyczna. Akurat Tomek chciał się do mnie dodzwonić coś o wyprawę popytać. I co się okazuje - wierzba energetyczna zupełnie blokuje zasięg telefonów komórkowych. W lesie miałem zasięg, w wierzbie nie. Wyjechałem z wierzby i max zasięgu! Zaskakujące ;-)
Potem most kolejowy. Chciałem nagrać na nim film, ale okazuje się, że jeszcze nie potrafię obsługiwać tak zaawansowanych opcji w swojej zapalniczce. Następnie kawałeczek asfaltu i na Bajkał. Tam szubciutko przejechałem i gdy zrobiło się mniej błotnie zacząłem gnać ile sił w nogach. Ledwo co a trzesnąłbym się z nadjeżdżającymi z przeciwka też gnającymi przez las rowerowcami. Daleko potem nie ujechałem a wyrąbałem spektakularnego orła. Winę za niego zrzucam na opony, bo chyciła mnie przednia jak chciałem z koleiny wyjechać. Na larsenach i kendach karma by to przeszło. Schwalbe kolejny raz zawodzi... W samym wywaleniu się, nawet na nowym rowerze nie było by nic złego, ale rozwaliłem tylne koło. Nie mam pojęcia jak, czym i o co, po prostu złapało centrę niemiłosierną. Zaczęło ocierać się o ramę. Troche je poszarpałem, żeby za bardzo nie obcierało i jadę, może przed 19 dotrę na serwis. Byłem jednak za daleko i nie dotarłem... Jutro z rana trzeba będzie oddać blureja na serwis, niech ktoś to koło porządnie wycentruje. Moim zdaniem to ono jest troszkę fabrycznie niedorobione, bo szprychy z tej strony w którą jest wygięte mają luz... Powinno być na odwrót... No nic, niech to zrobią, na szosie nie powinno się takie coś powtórzyć, a jak się potem trafi to będę próbował reklamować. Koło do XC nie powinno się centrować przy byle okazji.
po dętki!
Wtorek, 2 sierpnia 2011 Kategoria baza: Wrocław, cel: dojazd, dist: less than 50
Km: | 5.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:16 | km/h: | 18.75 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 19.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
W blureju kapeć się reaktywował na poważnie. Trzeba zakupić dętki do szerokich kapci - cel Decathlon.
Wiele się mówi o tym, żeby do sklepu chodzić z listą zakupów. Wszystko po to, żeby nie dać się skusić promocjom i innym podstępom marketingowym. W prawie wszystkich sklepach, nawet gdy nie mam listy jestem odporny na te dziwne działania marketingowe. Wchodzę, biorę co potrzebuję i wychodzę. No czasem jeszcze piwo wezmę albo czekoladę. Jednak w Decathlonie i innych sklepach ze sprzętem sportowym/rowerowym/turystycznym niestety jest inaczej. Przydałby mi się ktoś kto by mnie w takich sklepach pilnował i odciągał od tych wszystkich rzeczy, które na pewno mi się przydadzą.
Przechodząc do sedna sprawy, pojechałem po dętki a oto lista zakupów:
- dętki, pakowane po 2
- bluzo/kurtałka przeciwwiatrowa z półmembraną? - ogólnie powinna się przydać na wyjazd
- koszulka rowerowa - no dobra, to w zasadzie miałem w planie kupić
- bidon o pojemności 1l - tego nie miałem w planie kupować... i już się zastanawiam po co to właściwie zrobiem
- kompas - tego to nawet komentować nie będę... no ale taki fajny był, że nie mogłem się oprzeć xD
Wiele się mówi o tym, żeby do sklepu chodzić z listą zakupów. Wszystko po to, żeby nie dać się skusić promocjom i innym podstępom marketingowym. W prawie wszystkich sklepach, nawet gdy nie mam listy jestem odporny na te dziwne działania marketingowe. Wchodzę, biorę co potrzebuję i wychodzę. No czasem jeszcze piwo wezmę albo czekoladę. Jednak w Decathlonie i innych sklepach ze sprzętem sportowym/rowerowym/turystycznym niestety jest inaczej. Przydałby mi się ktoś kto by mnie w takich sklepach pilnował i odciągał od tych wszystkich rzeczy, które na pewno mi się przydadzą.
Przechodząc do sedna sprawy, pojechałem po dętki a oto lista zakupów:
- dętki, pakowane po 2
- bluzo/kurtałka przeciwwiatrowa z półmembraną? - ogólnie powinna się przydać na wyjazd
- koszulka rowerowa - no dobra, to w zasadzie miałem w planie kupić
- bidon o pojemności 1l - tego nie miałem w planie kupować... i już się zastanawiam po co to właściwie zrobiem
- kompas - tego to nawet komentować nie będę... no ale taki fajny był, że nie mogłem się oprzeć xD
znowu razem
Wtorek, 2 sierpnia 2011 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: bez celu, dist: less than 50, opis: foto
Km: | 27.11 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 01:17 | km/h: | 21.12 |
Pr. maks.: | 36.85 | Temperatura: | 19.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Odebrać blureja z serwisu. Stęskniliśmy się za sobą bardzo, więc na powitanie pogłaskałem go po... bagażniku :) Szarpnąłem się na bagażnik pod tarcze. Wygląda bestialsko, jakby tylko na niego ładować, a ja zamierzam sakwy mu podpiąć. Będę jak TIR jeździł z tym czymś z tyłu.
Po odbiorze powrót wałami na bazę i wymiana opon. Okazało się, że po wyjęciu akacjowego kolca z opony dętka straciła szczelność i... nie mam dętki z zaworem samochodowym na 2.25". Przesadą byłoby wsadzać dętke 1.25-1.75 więc opracowałem, że pojadę do decathlonu kupić te najtańsze dętki. Pojechałem na pożyczonym rowerze (drugi wpis) i szybko zabrałem się za dokończenie wymiany. Wszystko ładnie pięknie, chociaż tylne koło mam problem wsadzić. Albo gdzieś tarczą walnę, albo przerzutke masakruje starając się wsadzić koło tak, żeby łańcuch leżał na kasecie... Muszę ten element potrenować.
Po wymianie było już z leksza ciemno, więc światła na pokład i jedziem do bankomatu po kasę na jutrzejszą przesyłkę. Oczywiście nie najbliższy bankomat odwiedziłem. Przy okazji testowałem nabytą za 50zł w decathlonie bluzę/kurtkę z półmembraną. Trochę za gorąca na 19 stopni, ale raczej takich luksusów na zjazdach nie będzie. Po weekendzie w chmurach spodziewam się, że na tysiąc metrów wyżej położonych drogach może być jeszcze ciekawiej. Lepiej być na to przygotowanym, żeby mnie za pare tysięcy lat nie odnaleźli zamarzniętego w jakiejś kostce lodu. Dużo po wałach na powrocie, ale tempo spokojnie, żeby w kałuże nie wpadać ze zbyt dużą prędkością.
Na koniec zdjęcie z naszego romantycznego wieczornego spacerku.
Most Bartoszowicki nocą, zdjęcie wykonane opiekaczem ;-)
Po odbiorze powrót wałami na bazę i wymiana opon. Okazało się, że po wyjęciu akacjowego kolca z opony dętka straciła szczelność i... nie mam dętki z zaworem samochodowym na 2.25". Przesadą byłoby wsadzać dętke 1.25-1.75 więc opracowałem, że pojadę do decathlonu kupić te najtańsze dętki. Pojechałem na pożyczonym rowerze (drugi wpis) i szybko zabrałem się za dokończenie wymiany. Wszystko ładnie pięknie, chociaż tylne koło mam problem wsadzić. Albo gdzieś tarczą walnę, albo przerzutke masakruje starając się wsadzić koło tak, żeby łańcuch leżał na kasecie... Muszę ten element potrenować.
Po wymianie było już z leksza ciemno, więc światła na pokład i jedziem do bankomatu po kasę na jutrzejszą przesyłkę. Oczywiście nie najbliższy bankomat odwiedziłem. Przy okazji testowałem nabytą za 50zł w decathlonie bluzę/kurtkę z półmembraną. Trochę za gorąca na 19 stopni, ale raczej takich luksusów na zjazdach nie będzie. Po weekendzie w chmurach spodziewam się, że na tysiąc metrów wyżej położonych drogach może być jeszcze ciekawiej. Lepiej być na to przygotowanym, żeby mnie za pare tysięcy lat nie odnaleźli zamarzniętego w jakiejś kostce lodu. Dużo po wałach na powrocie, ale tempo spokojnie, żeby w kałuże nie wpadać ze zbyt dużą prędkością.
Na koniec zdjęcie z naszego romantycznego wieczornego spacerku.
Most Bartoszowicki nocą, zdjęcie wykonane opiekaczem ;-)
takie tam... załatwianie spraw
Poniedziałek, 1 sierpnia 2011 Kategoria baza: Wrocław, cel: dojazd, dist: less than 50
Km: | 27.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:12 | km/h: | 22.50 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po oddaniu blureja na serwis pozostało mi jeszcze pozałatwiać parę spraw.
Między innymi zapisać się na egzamin na prawo jazdy kategorii A, czyli po papiery do szkoły a stamtąd do WORDu. Najbliższy wolny termin 23.08 - grubo, wszyscy się rzucili na robienie prawka na motór. Nie wiem gdzie wtedy będę, więc dla bezpieczeństwa zapisuję się w późniejszym terminie.
Potem jeszcze pare rowerowych odwiedziłem. Poszukuję czegoś takiego jak Tomek ma, w stylu bluzy Accent El-Nino. Niestety jestem za chudy i za wysoki i dokładnie tak jak w przypadku kurtki, jak już coś na mnie pasuje to jest albo ekstremalnie drogie, albo na oko widać, że ciulowato wykonane i nie będzie działało... No ale właściwie nie znalazłem nic pasującego. Szkoda, że nie ma gdzie przymierzyć ubranek Accenta. No nic, co do ubrań to brata posłałem do Top Print w Łodzi, może jak znowu będę miał troche grosza to się tam wyposażę w dodatkowe ubranka.
Między innymi zapisać się na egzamin na prawo jazdy kategorii A, czyli po papiery do szkoły a stamtąd do WORDu. Najbliższy wolny termin 23.08 - grubo, wszyscy się rzucili na robienie prawka na motór. Nie wiem gdzie wtedy będę, więc dla bezpieczeństwa zapisuję się w późniejszym terminie.
Potem jeszcze pare rowerowych odwiedziłem. Poszukuję czegoś takiego jak Tomek ma, w stylu bluzy Accent El-Nino. Niestety jestem za chudy i za wysoki i dokładnie tak jak w przypadku kurtki, jak już coś na mnie pasuje to jest albo ekstremalnie drogie, albo na oko widać, że ciulowato wykonane i nie będzie działało... No ale właściwie nie znalazłem nic pasującego. Szkoda, że nie ma gdzie przymierzyć ubranek Accenta. No nic, co do ubrań to brata posłałem do Top Print w Łodzi, może jak znowu będę miał troche grosza to się tam wyposażę w dodatkowe ubranka.
na przegląd gwarancyjny
Poniedziałek, 1 sierpnia 2011 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: dojazd, dist: from 50 to 100
Km: | 8.87 | Km teren: | 1.00 | Czas: | 00:27 | km/h: | 19.71 |
Pr. maks.: | 27.89 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
W gwarancji mam nabite, że rower po 500km mam oddać na przegląd. Kiedy go kupowałem powiedziałem na to, że to mi tydzień zajmie. Sprzedawca odpowiedział, że to tak orientacyjnie i żebym w takim razie za jakieś 2-4 tygodnie się zjawił.
Minęły dwa tygodnie. Blurej ma na koncie:
-ponad 800km
-w tym 3 wyjazdy >100km
-2 razy w deszczu, z czego raz w totalnej ulewie ale krótko, a raz cały dzień z mżawkami i chlapaniem z kół
-3 razy w błocie, z czego raz w totalnej chlapie, tak, że koła przestawały mieścić się w rami/widelcu
-terenowy zjazd ze Ślęży
-kilka większych asfaltowych zjazdów
-ponad 3000m przewyższenia w ciągu dnia
-4 rysy, o których wiem
W pokoju bez niego jest tak pusto...
Minęły dwa tygodnie. Blurej ma na koncie:
-ponad 800km
-w tym 3 wyjazdy >100km
-2 razy w deszczu, z czego raz w totalnej ulewie ale krótko, a raz cały dzień z mżawkami i chlapaniem z kół
-3 razy w błocie, z czego raz w totalnej chlapie, tak, że koła przestawały mieścić się w rami/widelcu
-terenowy zjazd ze Ślęży
-kilka większych asfaltowych zjazdów
-ponad 3000m przewyższenia w ciągu dnia
-4 rysy, o których wiem
W pokoju bez niego jest tak pusto...
powrót ciapongiem
Niedziela, 31 lipca 2011 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: dojazd, dist: less than 50
Km: | 13.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:40 | km/h: | 19.50 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 16.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dojazd na stacje. Kręcenie w pobliżu stacji, bo ciapong ma opóźnienie 20 minutowe. Przejazd ciapongiem (dzięki opóźnieniu przesiadka z 35 minut zrobiła się na 5) i dalszy przejazd ciapongiem.
Podczas jazdy odrobina adrenaliny, bo jakieś dwa dresy wsiadły, jeden wyraźnie nastawiony zaczepnie, już miał pizde pod okiem. Jak zaczął kopać koło rowera kolesia, co jechał w przedziale naszykowałem sobie w plecaku nóź (z czasów rycerstwa, do rzucania przystosowany, zwykle służy do krojenia pizzy lub wkręcania śrub, do kłóć i cięć, także broń na dystans - rzut 2-5m), klucz francuski (zastępuje mi wszystkie klucze, broń obuchowa), dętke (wiadomo po co, można by nią dusić), pompke (broń obuchowa) i gaz pieprzowy (nie no, tego to bym raczej nie użył, co to za broń w ogóle?) do samoobony siebie bądź blureja. Jakby mi w koło kopnął to bym mu poleciał wszystkim po kolei bez zbędnych pytań i tłumaczeń. Ogólnie doszedłem do wniosku, że chcę wyrobię sobie chyba pozwolenie na broń i takich typa będę odstrzeliwał. Drugi raz w życiu miałem serdecznie dość podróży koleją.
Wysiadłem na Psim Polu, żeby sobie troszkę pojeździć. Pogoda dupiasta, padało. Ścieżki poremontowane i słabo oznaczone ich objazdy... a nie, wcale nie oznaczone. Mimo to powoli sobie dojechałem do domciu. Okazało się, że nazwane "wodoodpornymi" lampki niekoniecznie takie są. Przednie światło działa, nawet suche jest, tylko troszkę się baterie wyczerpały. Tylne światło mimo gumek i innych udziwnień przełączyło się w tryb - ciągle świecę, nie chcesz to wyjmij baterię... ehh, dobrze że ojciec elektryk, dam rade to zrobić...
Podczas jazdy odrobina adrenaliny, bo jakieś dwa dresy wsiadły, jeden wyraźnie nastawiony zaczepnie, już miał pizde pod okiem. Jak zaczął kopać koło rowera kolesia, co jechał w przedziale naszykowałem sobie w plecaku nóź (z czasów rycerstwa, do rzucania przystosowany, zwykle służy do krojenia pizzy lub wkręcania śrub, do kłóć i cięć, także broń na dystans - rzut 2-5m), klucz francuski (zastępuje mi wszystkie klucze, broń obuchowa), dętke (wiadomo po co, można by nią dusić), pompke (broń obuchowa) i gaz pieprzowy (nie no, tego to bym raczej nie użył, co to za broń w ogóle?) do samoobony siebie bądź blureja. Jakby mi w koło kopnął to bym mu poleciał wszystkim po kolei bez zbędnych pytań i tłumaczeń. Ogólnie doszedłem do wniosku, że chcę wyrobię sobie chyba pozwolenie na broń i takich typa będę odstrzeliwał. Drugi raz w życiu miałem serdecznie dość podróży koleją.
Wysiadłem na Psim Polu, żeby sobie troszkę pojeździć. Pogoda dupiasta, padało. Ścieżki poremontowane i słabo oznaczone ich objazdy... a nie, wcale nie oznaczone. Mimo to powoli sobie dojechałem do domciu. Okazało się, że nazwane "wodoodpornymi" lampki niekoniecznie takie są. Przednie światło działa, nawet suche jest, tylko troszkę się baterie wyczerpały. Tylne światło mimo gumek i innych udziwnień przełączyło się w tryb - ciągle świecę, nie chcesz to wyjmij baterię... ehh, dobrze że ojciec elektryk, dam rade to zrobić...
Sprawdzenie
Sobota, 30 lipca 2011 Kategoria bike: blurej, dist: 100 and more, opis: foto, opis: nie sam
Km: | 139.90 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 06:30 | km/h: | 21.52 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 12.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 3290m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
W piątek zasiadłem zmęczony przed komputerem i chciałem szukać sobie sprzętu na wyjazd. Upatrzyłem sobie bagażnik i sakwy do kupienia we Wrocławiu. No i uradowany zacząłem się zastanawiać, co by tu porobić w resztę weekendu. Zaraz jak tylko przeleciała mi przez głowę taka myśl napisał do mnie brat - wpada jutro do Wrocławia - weźmie rower i go oprowadzę rowerowo po mieście. Super, plany same się zrobiły :) Nie minęła godzina i pisze do mnie Tomek, czy bym nie pojechał jutro na Pradziada. No cóż... wydaje się, że nie pojadę, ale brat zaznaczył, że nie wie czy wstanie na pociąg o 7mej, a w TLK nie będzie się z rowerem męczył, więc jak nie wstanie to nie jedzie. Dałem więc bratu znać jak się sprawy mają i ma mi dać znać jak zaśpi na pociąg albo po prostu nie będzie mu się chciało jechać.
Poniżej zamieszczam skrótowy opis tego co się wydarzyło. Zbieżność osób i nazwisk jest przypadkowa. Alternatywna wersja wydarzeń została przedstawiona tutaj.
No i mimo, że wstał, to nie dał mi łaski i zbawienia od robienia Pradziada. Sms do Tomka, że jadę i jest u mnie po chwili.
Nie wiem jak Tomek, ale jak dla mnie dojazd samochodem minął w sekundkę. Na początkowo planowanym postoju - w Głuchołazach - mżawiło i ogólnie pogoda średnio nastrajała do jazdy, postanowiliśmy skrócić wycieczkę, ale przed tym zjedliśmy takie przedwyjazdowe śniadanie. Polecam rogaliki maślane z Lidla - pychotka! Co do skrócenia trasy to i tak bym na to nalegał. 160km które było planowane zniszczyło by mnie totalnie, wiedziałem to :)
Podjechaliśmy więc kawałek do Horni Domasov, tam pogoda była całkiem całkiem, więc czym prędzej przebieramy się w obcisłe + izolacyjne, wyładowujemy nasze pojazdy i komu w drogę temu... szprychy?
Wycieczka zaczęła się jakimiś 300metrami zjazdu i... dziewięcioma kilometrami podjazdu :D No ale rozradowany nowym rowerem, ledwo co kupionymi i w nocy przed wyjazdem zakładanymi slickami - wjeżdżam żwawo, przez jakiś czas nawet mam 100m przewagi nad Tomkiem. Role szybko się odmieniły, ale co tam ;-) Początek nazywał się Červenohorské sedlo (1013 m)
Pierwsza fotografia z podjazdu w niezwykle obrazowy sposób przedstawia jakość nawierzchni, co jednak nie jest wcale łatwo zauważyć, bo oczy automatycznie przyciągam ja na moim wspaniałym rowerze ;-)
Tuż obok, zdjęcie wykonane kilka centymetrów wyżej. Musieliśmy zahaczyć czymś o niebo i na nas spadło... Pech chciał, że razem z chmurami, co znacząco ograniczyło widoczność. Jednak nie na tyle, bym nie dostrzegł ucieczki. Ha, pierwszy połknięty dzisiaj!
Pierwszy zjazd zmasakrował mnie psychicznie. Na nogach miałem tylko kolarki, jadąc w dół w tej chmurze totalnie przemokłem i strasznie mnie przewiało. Miałem ochotę podjechać spowrotem i wracać do domu. Jednak niżej, jak już udało się wyjechać z chmur i teren się wypłaszczył zrobiło się zniośle.
Drobny błąd nawigacyjny i znowu pod górkę. Pod górkę, znaczy ciepło ;-) Jedziemy pod prąd trasą jakiegoś wyścigu. Dzięki temu wyścigowi okazuję się lepszym nawigatorem niż Tomek - wskazuje poprawną drogę mimo, że nie mam zielonego pojęcia ani gdzie jestem, ani dokąd jadę xD
Powyżej zdjęcie przy dolnym zbiorniku i zdjęcie przy górnym zbiorniku. Na dolnym postanowiliśmy sobie porobić słitaśne focie. Akurat jakaś wycieczka tam przebywała i wszyscy robili sobie słitaśne focie, więc nie mogliśmy być gorsi. Analogicznie jak poprzednio - zdjęcie po lewej wcześniejsze - jest niżej - coś tam widać. W szczególności widać to, w co będziemy wjeżdżać. W środku wjeżdżamy. Z prawej natomiast zdjęcie z górnego zbiornika - widać chmury - ooooood środka :D Pomiędzy górnym a dolnym zbiornikiem kolejnych dwóch rowerzystów zjedzonych. Chociaż tego jednego to nie wiem czy liczyć, bo miał na sobie krótki rękawek! Podczas gdy my ubraliśmy kurtki na podjeździe (tylko tutaj i na Pradziada w kurtkach wjeżdżaliśmy). Na podjeździe były momenty, które ponoć mają 4% a jechało się na nich jak po płaskim. Ponoć to wpływ sąsiadujących z nimi odcinków 10%. Na szczycie przeżywamy coś tak niesamowitego, że ciężko opisać. Słyszymy wody uderzające o ściany zbiornika, wiatr rzuca w nas zbiornikową bryzę, ale mimo, że stoimy tuż przy barierce nie widzimy zbiornika wodnego. W zasadzie wszędzie gdzie byśmy nie spojrzeli widzimy wodę, jednak w postaci mniejszych i większych kropelek. Widoczność jest strasznie ograniczona. Podczas gdy jedziemy wzdłuż brzegu już po chwili nie widać osoby jadącej z przodu, gdybyśmy nie mieli tylnego oświetlenia to moglibyśmy się tam pogubić i błądzilibyśmy pewnie do teraz ;-)
Zjeżdżając kolejny raz gubimy drogę. I tak skończyło się bardzo łagodnie. Była taka widoczność, że skręty i skrzyżowania pojawiają się w ostatniej chwili. Jeden rozjazd przyznaję, że w ogóle bym przeoczył, bo nie rozglądałem się a pojawił się dość nieoczekiwanie w miejscu w którym już nic nie widziałem, bo na dodatek całe okulary miałem umoczone.
Kiedy już się odnaleźliśmy pozostało tylko zjechać na dół, pooglądać z bliska to wszystko co sobie zobaczyliśmy z góry. Zjazd okazał się dość ekstremalny, ale całe szczęście z góry doskonale widoczne były wszystkie zakręty i korzystając ze swojej fotograficznej pamięci dokładnie wiedziałem gdzie i w którym momencie skręcać. Jechałem więc z zamkniętymi oczami, delikatnie muskając klamki hamulcowe i szepcząc modlitwy do św. Krzysztofa. Kiedy otwierałem oczy okazywało się, że wielkiej różnicy nie ma, a skoro nie ma to nie będę wyziębiał gałek ocznych. Tak sobie zjeżdżam i zjeżdżam, zaczynam się czuć pewniej. Jedziemy ścieżką wąską na jedno autko, po obu stronach las. No i w pewnym momencie moja fotograficzna pamięć i pajęcze zmysły zawiodły. Zapewne w lesie stał ktoś z kryptonitem. Za późno zacząłem hamować - zamiast przed zakrętem - w zakręcie. Każdy, nawet przedszkolak wie, że w zakręcie się nie hamulcuje. No ale nie jestem przedszkolakiem, a moje opony nie dają rady na mokrym z elementami piaskowej posypki tu i tam. Wjechałem sobie więc na mały kurs po lesie, grzybów jednak nie było, pewnie już wyzbierali, bo na grzyby to tuż po wschodzie słońca się chodzi. Kiedy już zastanawiałem się między które drzewa kurs wybierać - opony trafiły na coś przyczepnego i zacząłem skręcać :D Wróciłem na asfalt. Reszta zjazdu poszła całkiem nieźle, ale hamowałem jak tylko zobaczyłem cokolwiek mogącego być piaskiem w zakręcie. Mimo to, w pewnym momencie zgubiłem całkiem Tomka i musiałem praktycznie stanąć i poczekać aż się pojawi, bo głupio by było jakbym zjechał a on wpadł w las. Nie chciałoby mi się pod górkę jechać i go szukać.
Potem jeszcze jakiś długi ale dość płaski podjazd, kawałek zjazdu i jesteśmy pod szlabanem drogi wiodącej do piekła... znaczy na Pradeda. Nie wiem dlaczego Tomek zapytał pod szlabanem czy stajemy. Pewnie wyglądałem już na zmordowanego :) No ale na tym parkingu na prawdę nic ciekawego nie ma, wolałem więc jechać na górę. Czułem już jednak przebyte metry w nogach i szału nie było. Co ciekawe, na podjeździe pierwszy i jedyny raz tego dnia zobaczyliśmy Słońce! Od Owczarni w kurtkach. Od owczarni zaczęło mi być na prawdę ciężko. Zwykle jest to mój ulubiony odcinek podjazdu. Ma zjazd na którym można się rozpędzić, stosunkowo łagodny podjazd i końcówka "z grubej rury". Tym razem końcówkę też chciałem pocisnąć, ale za ostro wystartowałem a potem wjeżdża się w piekło. Wiatr dął chyba miliard km/h, do tego byliśmy w gęstej chmurze. Jak tylko dojechałem chciałem się schronić gdziekolwiek przed tym wiatrem i zimnem. Objazd szczytu dookoła był strasznie... wyziębiający ;-) no ale trzeba było skompletować drugą fotkę z cyklu "Gdzieś tam..."
Z cyklu zdjęć pt: "Gdzieś tam"
Tego dnia każdy następujący po pierwszym zjazd budził mój niepokój. Pradziad okazał się kulminacją. Właściwie gdybyśmy podjeżdżali tylko do Owczarni byłoby całkiem przyjemnie. Jednak te najwyższe partie, tuż przy szczycie potraktowały nas okropnie silnym wiatrem i chmurą deszczową, z której chyba właśnie padał deszcz. Ciężko powiedzieć, bo krople wody leciały ze wszystkich stron. Już po paruset metrach zjazdu tak zmarzłem, że marzyłem tylko o tym by znaleźć się na dole. Nie czułem się pewnie na zjeździe i tym razem to Tomek błyskawicznie odjechał. Ja skupiałem się na tym żeby nie szarpnąć kierownicą, bo tak mną telepało z zimna, że mogłem sam siebie ukatrupić. Nie było opcji przyjęcia bardzo aerodynamicznej pozycji, bo musiałem trzymać kierownicę przy krawędziach, rękami też mi rzucało ;-) Mimo to wyprzedziłem na zjeździe sporo rowerzystów (tak z 5) i to ze znaczną różnicą prędkości, bo jakby nie patrzeć dolne partie miały suchą nawierzchnię i jedyną przeszkodą dla prędkości było to, że potęgowała ona uczucie przenikliwego zimna.
Po Pradziadzie dwa podobno leciutkie podjaździki, ale jakoś nie miałem nawet dżula mocy by z nimi walczyć. Noga za nogą, metr za metrem robiłem swoje, modląc się aby wreszcie był ten napis 1km oznaczający, że do przełamania został 1km. Mogliby tak od samej podstawy robić, wiele by to ułatwiło. Mimo, że modliłem się o przełamanie, to tuż za nim chciałem żeby znowu zaczął się podjazd xD Na zjazdach robi się zimno. Całe szczęście dość szybko wyschło mi to co miało wyschnąć i nie było tak najgorzej.
Wnioski przed Alpami:
-krótkie spodenki nadają się tylko na podjazd, na zjazd muszę sobie zdecydowanie docieplić nogi, bo zamarznę, chyba jednak trzeba bedzię bagażnik a na niego kurtka, polar i spodnie softshellowe
-mam niewygodną pozycję na rowerze, ale ciężko mi z nią będzie walczyć skoro do wyjazdu zostało tak mało czasu
-przy moim tempie jazdy trzeba myśleć o dość krótkich trasach, bo dzień już tak długi nie jest, a noclegu poszukać trzeba, zjeść coś, po drodze fotki porobić
Poniżej zamieszczam skrótowy opis tego co się wydarzyło. Zbieżność osób i nazwisk jest przypadkowa. Alternatywna wersja wydarzeń została przedstawiona tutaj.
No i mimo, że wstał, to nie dał mi łaski i zbawienia od robienia Pradziada. Sms do Tomka, że jadę i jest u mnie po chwili.
Nie wiem jak Tomek, ale jak dla mnie dojazd samochodem minął w sekundkę. Na początkowo planowanym postoju - w Głuchołazach - mżawiło i ogólnie pogoda średnio nastrajała do jazdy, postanowiliśmy skrócić wycieczkę, ale przed tym zjedliśmy takie przedwyjazdowe śniadanie. Polecam rogaliki maślane z Lidla - pychotka! Co do skrócenia trasy to i tak bym na to nalegał. 160km które było planowane zniszczyło by mnie totalnie, wiedziałem to :)
Podjechaliśmy więc kawałek do Horni Domasov, tam pogoda była całkiem całkiem, więc czym prędzej przebieramy się w obcisłe + izolacyjne, wyładowujemy nasze pojazdy i komu w drogę temu... szprychy?
Wycieczka zaczęła się jakimiś 300metrami zjazdu i... dziewięcioma kilometrami podjazdu :D No ale rozradowany nowym rowerem, ledwo co kupionymi i w nocy przed wyjazdem zakładanymi slickami - wjeżdżam żwawo, przez jakiś czas nawet mam 100m przewagi nad Tomkiem. Role szybko się odmieniły, ale co tam ;-) Początek nazywał się Červenohorské sedlo (1013 m)
Pierwsza fotografia z podjazdu w niezwykle obrazowy sposób przedstawia jakość nawierzchni, co jednak nie jest wcale łatwo zauważyć, bo oczy automatycznie przyciągam ja na moim wspaniałym rowerze ;-)
Tuż obok, zdjęcie wykonane kilka centymetrów wyżej. Musieliśmy zahaczyć czymś o niebo i na nas spadło... Pech chciał, że razem z chmurami, co znacząco ograniczyło widoczność. Jednak nie na tyle, bym nie dostrzegł ucieczki. Ha, pierwszy połknięty dzisiaj!
Pierwszy zjazd zmasakrował mnie psychicznie. Na nogach miałem tylko kolarki, jadąc w dół w tej chmurze totalnie przemokłem i strasznie mnie przewiało. Miałem ochotę podjechać spowrotem i wracać do domu. Jednak niżej, jak już udało się wyjechać z chmur i teren się wypłaszczył zrobiło się zniośle.
Drobny błąd nawigacyjny i znowu pod górkę. Pod górkę, znaczy ciepło ;-) Jedziemy pod prąd trasą jakiegoś wyścigu. Dzięki temu wyścigowi okazuję się lepszym nawigatorem niż Tomek - wskazuje poprawną drogę mimo, że nie mam zielonego pojęcia ani gdzie jestem, ani dokąd jadę xD
Powyżej zdjęcie przy dolnym zbiorniku i zdjęcie przy górnym zbiorniku. Na dolnym postanowiliśmy sobie porobić słitaśne focie. Akurat jakaś wycieczka tam przebywała i wszyscy robili sobie słitaśne focie, więc nie mogliśmy być gorsi. Analogicznie jak poprzednio - zdjęcie po lewej wcześniejsze - jest niżej - coś tam widać. W szczególności widać to, w co będziemy wjeżdżać. W środku wjeżdżamy. Z prawej natomiast zdjęcie z górnego zbiornika - widać chmury - ooooood środka :D Pomiędzy górnym a dolnym zbiornikiem kolejnych dwóch rowerzystów zjedzonych. Chociaż tego jednego to nie wiem czy liczyć, bo miał na sobie krótki rękawek! Podczas gdy my ubraliśmy kurtki na podjeździe (tylko tutaj i na Pradziada w kurtkach wjeżdżaliśmy). Na podjeździe były momenty, które ponoć mają 4% a jechało się na nich jak po płaskim. Ponoć to wpływ sąsiadujących z nimi odcinków 10%. Na szczycie przeżywamy coś tak niesamowitego, że ciężko opisać. Słyszymy wody uderzające o ściany zbiornika, wiatr rzuca w nas zbiornikową bryzę, ale mimo, że stoimy tuż przy barierce nie widzimy zbiornika wodnego. W zasadzie wszędzie gdzie byśmy nie spojrzeli widzimy wodę, jednak w postaci mniejszych i większych kropelek. Widoczność jest strasznie ograniczona. Podczas gdy jedziemy wzdłuż brzegu już po chwili nie widać osoby jadącej z przodu, gdybyśmy nie mieli tylnego oświetlenia to moglibyśmy się tam pogubić i błądzilibyśmy pewnie do teraz ;-)
Zjeżdżając kolejny raz gubimy drogę. I tak skończyło się bardzo łagodnie. Była taka widoczność, że skręty i skrzyżowania pojawiają się w ostatniej chwili. Jeden rozjazd przyznaję, że w ogóle bym przeoczył, bo nie rozglądałem się a pojawił się dość nieoczekiwanie w miejscu w którym już nic nie widziałem, bo na dodatek całe okulary miałem umoczone.
Kiedy już się odnaleźliśmy pozostało tylko zjechać na dół, pooglądać z bliska to wszystko co sobie zobaczyliśmy z góry. Zjazd okazał się dość ekstremalny, ale całe szczęście z góry doskonale widoczne były wszystkie zakręty i korzystając ze swojej fotograficznej pamięci dokładnie wiedziałem gdzie i w którym momencie skręcać. Jechałem więc z zamkniętymi oczami, delikatnie muskając klamki hamulcowe i szepcząc modlitwy do św. Krzysztofa. Kiedy otwierałem oczy okazywało się, że wielkiej różnicy nie ma, a skoro nie ma to nie będę wyziębiał gałek ocznych. Tak sobie zjeżdżam i zjeżdżam, zaczynam się czuć pewniej. Jedziemy ścieżką wąską na jedno autko, po obu stronach las. No i w pewnym momencie moja fotograficzna pamięć i pajęcze zmysły zawiodły. Zapewne w lesie stał ktoś z kryptonitem. Za późno zacząłem hamować - zamiast przed zakrętem - w zakręcie. Każdy, nawet przedszkolak wie, że w zakręcie się nie hamulcuje. No ale nie jestem przedszkolakiem, a moje opony nie dają rady na mokrym z elementami piaskowej posypki tu i tam. Wjechałem sobie więc na mały kurs po lesie, grzybów jednak nie było, pewnie już wyzbierali, bo na grzyby to tuż po wschodzie słońca się chodzi. Kiedy już zastanawiałem się między które drzewa kurs wybierać - opony trafiły na coś przyczepnego i zacząłem skręcać :D Wróciłem na asfalt. Reszta zjazdu poszła całkiem nieźle, ale hamowałem jak tylko zobaczyłem cokolwiek mogącego być piaskiem w zakręcie. Mimo to, w pewnym momencie zgubiłem całkiem Tomka i musiałem praktycznie stanąć i poczekać aż się pojawi, bo głupio by było jakbym zjechał a on wpadł w las. Nie chciałoby mi się pod górkę jechać i go szukać.
Potem jeszcze jakiś długi ale dość płaski podjazd, kawałek zjazdu i jesteśmy pod szlabanem drogi wiodącej do piekła... znaczy na Pradeda. Nie wiem dlaczego Tomek zapytał pod szlabanem czy stajemy. Pewnie wyglądałem już na zmordowanego :) No ale na tym parkingu na prawdę nic ciekawego nie ma, wolałem więc jechać na górę. Czułem już jednak przebyte metry w nogach i szału nie było. Co ciekawe, na podjeździe pierwszy i jedyny raz tego dnia zobaczyliśmy Słońce! Od Owczarni w kurtkach. Od owczarni zaczęło mi być na prawdę ciężko. Zwykle jest to mój ulubiony odcinek podjazdu. Ma zjazd na którym można się rozpędzić, stosunkowo łagodny podjazd i końcówka "z grubej rury". Tym razem końcówkę też chciałem pocisnąć, ale za ostro wystartowałem a potem wjeżdża się w piekło. Wiatr dął chyba miliard km/h, do tego byliśmy w gęstej chmurze. Jak tylko dojechałem chciałem się schronić gdziekolwiek przed tym wiatrem i zimnem. Objazd szczytu dookoła był strasznie... wyziębiający ;-) no ale trzeba było skompletować drugą fotkę z cyklu "Gdzieś tam..."
Z cyklu zdjęć pt: "Gdzieś tam"
Tego dnia każdy następujący po pierwszym zjazd budził mój niepokój. Pradziad okazał się kulminacją. Właściwie gdybyśmy podjeżdżali tylko do Owczarni byłoby całkiem przyjemnie. Jednak te najwyższe partie, tuż przy szczycie potraktowały nas okropnie silnym wiatrem i chmurą deszczową, z której chyba właśnie padał deszcz. Ciężko powiedzieć, bo krople wody leciały ze wszystkich stron. Już po paruset metrach zjazdu tak zmarzłem, że marzyłem tylko o tym by znaleźć się na dole. Nie czułem się pewnie na zjeździe i tym razem to Tomek błyskawicznie odjechał. Ja skupiałem się na tym żeby nie szarpnąć kierownicą, bo tak mną telepało z zimna, że mogłem sam siebie ukatrupić. Nie było opcji przyjęcia bardzo aerodynamicznej pozycji, bo musiałem trzymać kierownicę przy krawędziach, rękami też mi rzucało ;-) Mimo to wyprzedziłem na zjeździe sporo rowerzystów (tak z 5) i to ze znaczną różnicą prędkości, bo jakby nie patrzeć dolne partie miały suchą nawierzchnię i jedyną przeszkodą dla prędkości było to, że potęgowała ona uczucie przenikliwego zimna.
Po Pradziadzie dwa podobno leciutkie podjaździki, ale jakoś nie miałem nawet dżula mocy by z nimi walczyć. Noga za nogą, metr za metrem robiłem swoje, modląc się aby wreszcie był ten napis 1km oznaczający, że do przełamania został 1km. Mogliby tak od samej podstawy robić, wiele by to ułatwiło. Mimo, że modliłem się o przełamanie, to tuż za nim chciałem żeby znowu zaczął się podjazd xD Na zjazdach robi się zimno. Całe szczęście dość szybko wyschło mi to co miało wyschnąć i nie było tak najgorzej.
Wnioski przed Alpami:
-krótkie spodenki nadają się tylko na podjazd, na zjazd muszę sobie zdecydowanie docieplić nogi, bo zamarznę, chyba jednak trzeba bedzię bagażnik a na niego kurtka, polar i spodnie softshellowe
-mam niewygodną pozycję na rowerze, ale ciężko mi z nią będzie walczyć skoro do wyjazdu zostało tak mało czasu
-przy moim tempie jazdy trzeba myśleć o dość krótkich trasach, bo dzień już tak długi nie jest, a noclegu poszukać trzeba, zjeść coś, po drodze fotki porobić
praca + jazdy + zakupy
Piątek, 29 lipca 2011 Kategoria baza: Wrocław, cel: dojazd, opis: foto
Km: | 22.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:05 | km/h: | 20.31 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Do pracy. Pojeździć na motorze (kończymy kurs i w poniedziałek idę znaleźć sobie termin egzaminu). A na koniec ostatnie przejażdżki po sklepach w poszukiwaniu rowerowego ekwipunku... Ostatnie w tym tygodniu :)
Podczas gdy zmieniałem opony w blureju moim oczom okazał się przefenomenalny widok. Kolec akacjowy długości ponad 20mm! Zastanawiałem się, jakim cudem zeszło mi powietrze z przedniego koła, a potem wystarczyło, że je napompowałem i jak gdyby nigdy nic, trzymało 4.5 atmosfery. Teraz to już w ogóle nie wiem jak to się mogło stać, taki kolec, wbity pod kątem, praktycznie cały musiał w dętce siedzieć. Jakim cudem to trzymało takie ciśnienie?
Podczas gdy zmieniałem opony w blureju moim oczom okazał się przefenomenalny widok. Kolec akacjowy długości ponad 20mm! Zastanawiałem się, jakim cudem zeszło mi powietrze z przedniego koła, a potem wystarczyło, że je napompowałem i jak gdyby nigdy nic, trzymało 4.5 atmosfery. Teraz to już w ogóle nie wiem jak to się mogło stać, taki kolec, wbity pod kątem, praktycznie cały musiał w dętce siedzieć. Jakim cudem to trzymało takie ciśnienie?
praca i po pracy
Czwartek, 28 lipca 2011 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: bez celu, cel: dojazd, dist: from 50 to 100
Km: | 84.12 | Km teren: | 40.00 | Czas: | 03:40 | km/h: | 22.94 |
Pr. maks.: | 55.78 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Do pracy, potem na jazdy i znowu do pracy. Po pracy obiadek na mieście i powrót wałami. Przebieram się, piję z pół litra wody a reszte w bidon i spowrotem na wały. Wałami na Most Milenijny i dalej w Lasek Osobowicki (jak mnie pamięć do nazw nie zawodzi jak to zwykle bywa). W drodze na wałach bawię się w swoją starą zabawę zjeżdżanie i podjeżdżanie na wały. Przyda się trenowanie ostrych podjazdów :) Co prawda na krótkich to się wrzuca maksymalną kadencję i się je połyka rozpędem, ale mimo że technika inna, to siła w nogach ta sama. Z tego samego powodu, na miejscu, w lasku, parę podjazdów i zjazdów z góreczki. Powrót prawie tą samą trasą, ale czasem drugą stroną rzeki. Kolejne okrążenie wielkiej wyspy w przeciwną stronę i powrót z krótkim treningiem interwałowym. Ogólnie coś dzisiaj pustka na wałach. Sporo biegaczy, ale rowerzystów prawie wcale.
Zjadłem dzisiaj 2 obiady i porządne śniadanie a mimo to jestem głodny. Dobrze, organizm chyba już czuje co mu umysł podpowiada - trzeba zmagazynować energię na najbliższe tygodnie bo nie będzie lekko :)
Dzisiaj prawie nic związanego z wyprawą. Wczoraj pozaznaczałem na naszej mapie różne przełęcze i drogi, które możnaby odwiedzić. Mnie zależy właściwie na 3 najwyższych i najsławniejszych. Procenty nachylenia nie robią na mnie wrażenia, bo i tak nie będzie takich jak choćby w Kozłowickim lasku z torem motocrossowym i wzniesieniami krótkimi ale za to po 35 i więcej procent nachylenia. Ale otoczenie 4 tysięczników i prześwietne widoczki... no i te zjazdy to to na co mam ochotę.
Zjadłem dzisiaj 2 obiady i porządne śniadanie a mimo to jestem głodny. Dobrze, organizm chyba już czuje co mu umysł podpowiada - trzeba zmagazynować energię na najbliższe tygodnie bo nie będzie lekko :)
Dzisiaj prawie nic związanego z wyprawą. Wczoraj pozaznaczałem na naszej mapie różne przełęcze i drogi, które możnaby odwiedzić. Mnie zależy właściwie na 3 najwyższych i najsławniejszych. Procenty nachylenia nie robią na mnie wrażenia, bo i tak nie będzie takich jak choćby w Kozłowickim lasku z torem motocrossowym i wzniesieniami krótkimi ale za to po 35 i więcej procent nachylenia. Ale otoczenie 4 tysięczników i prześwietne widoczki... no i te zjazdy to to na co mam ochotę.