Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2010
Dystans całkowity: | 1567.50 km (w terenie 348.00 km; 22.20%) |
Czas w ruchu: | 64:36 |
Średnia prędkość: | 21.77 km/h |
Maksymalna prędkość: | 68.85 km/h |
Liczba aktywności: | 36 |
Średnio na aktywność: | 43.54 km i 2h 35m |
Więcej statystyk |
Park Brochowski
Czwartek, 12 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: niedzielnie, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: | 16.76 | Km teren: | 8.00 | Czas: | 01:13 | km/h: | 13.78 |
Pr. maks.: | 38.57 | Temperatura: | 28.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Lajcikowo w stałym towarzystwie do kolejnego parku, tym razem na cel obraliśmy Park Brochowski. Malutki taki, nie nada się na rowerowanie, ale odhaczony.
praca
Czwartek, 12 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: olds, cel: dojazd, dist: less than 50
Km: | 12.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: oldsmobile | Aktywność: Jazda na rowerze |
Uwaga! Nisko latający rowerzyści
Środa, 11 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: turistas, dist: 100 and more, opis: foto
Km: | 142.67 | Km teren: | 30.00 | Czas: | 06:53 | km/h: | 20.73 |
Pr. maks.: | 68.85 | Temperatura: | 28.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nie mam sił dzisiaj pisać. Ale zdjęcia przygotowałem :D
Orzeł7 przed wyjazdem. Prawie czysty i opakowany. Nie lubie z plecakiem, a wody trzeba było i coś na deszcz ochronnego, do tego pare kluczy też zabrałem.
Początek był ciężki, pod wiatr. Tempo ustaliło się na 26kmh.
Koniki w Krzyżowicach, zrobiłem im focię, bo akurat przy nich nawracałem, pomyliłem drogę...
Tuż za wsią Bąki a przed Owsianką skręciłem na jakiś nowy asfalcik. Ładnie się kwiatki prezentowały, a i tak musiałem przelać wodę więc im zrobiłem słitaśne focie.
W pionie i poziomie, bo nie wiedziałem które lepsze.
Mój cel, w przeciwieństwie do ostatniej wycieczki w te strone tym razem był cały czas doskonale widoczny.
Potem mam luke w zdjęciach, na podjeździe się skupiłem. Dopiero ten znak mnie wyrwał z tego szału kręcenia po lasach porastających masyw Ślęży. Nazwałem go "Uwaga! Nisko latający rowerzyści" i od niego tytuł dzisiejszej wycieczki.
Nikt co prawda nie przeleciał, ale nazwa Ślęży wywodzi się od błota nie bez przyczyny. Buty się suszą.
Przez te bajorka miałem sporo postajów na trasie. Jeden z nich wypadł jednak w całkiem przyjemnym miejscu, co prawda komary cięły jak wszędzie, ale widoczki były.
Pare chwil bez roweru. Po schodkach do góry, obadać co tam jest.
Jak się wspinałem do góry po schodkach to z tajniaka obserwował mnie jakiś gościu ukryty w skale. Ninja zapewne.
A oto co czekało na mnie na szczycie. Woda nie była może najlepsza, ale za to zimniasta. Szkoda że nie zabrałem do góry bidonu.
Po 19 kilometrach jeżdżenia skończyła mi się ścieżka. Oceniłem że szczyt blisko i można targać z buciora. Po drodze trafiłem na coś co jest może z 200m od szczytu, w poziomie, opisane prawdopodobnie jako miejsce kultu, ale kamień był bardzo starty. W każdym razie woda syfiasta i na nic się nie przydały te dołki. Jak widać orzeł też odpoczytał.
Pare chwil po zdobyciu prawie szczytu :D zdjęcie z kamienia pod krzyżem.
Widok na kolejny cel na dzisiaj. Już ze szczytu, a nawet z wieży na szczycie.
Nadal na wieży. Widoczek na Sulistrowiczki.
Wypatrzyłem coś co przypomina stok narciarski na Raduni. Ciekawe jak długi i czy warto byłoby sie tam wybrać? Trzeba będzie obadać, zarówno pod kątem nart, snowboardu jak i downillu :D
Autoportret, żeby nie było, że zdjęcia ukradłem i nabijam sobie kilomterów wycieczkami palcem po mapie.
Po 20 minutach na wieży, zjedzeniu chałwy mocy i wydudlaniu resztek wody czas zejść z wieży widokowej i pomknąć w dal. Dochodzi 15 a ja jeszcze daleko od domu.
Pożegnalne zdjęcie kościółka.
Pogoniłem niedźwiedzia.
Ale potem niedźwiedź pogonił mnie. Na zjeździe max speed wycieczki. Tutaj już widok na Ślęże z zapory mietkowskiej. Po drodze na Mietków się pogubiłem znowu i jechałem przez Zacharzyce.
Zoom na Ślęże.
Zoom na stateczek.
W oddali to zapewne Sowie Góry. Trzeba będzie je przerowerować kiedyś.
Bożygniew.
A to już Wrocław. Takie coś mi się znalazło. Swoją drogą wracałem przez Wrocław takimi zakątkami jakich nigdy nie widziałem. Od Mokronosa. Ostatecznie pięknie dojechałem na Grabiszyński park. Przez park przewiozłem się na kole jakichś średnio rozmownych dwóch mtbowców. Przyzpieszyli mnie, ale za to dobrze pokierowali, lepiej pojechali niż sam bym do domu miał kierować się.
Orzeł7 przed wyjazdem. Prawie czysty i opakowany. Nie lubie z plecakiem, a wody trzeba było i coś na deszcz ochronnego, do tego pare kluczy też zabrałem.
Początek był ciężki, pod wiatr. Tempo ustaliło się na 26kmh.
Koniki w Krzyżowicach, zrobiłem im focię, bo akurat przy nich nawracałem, pomyliłem drogę...
Tuż za wsią Bąki a przed Owsianką skręciłem na jakiś nowy asfalcik. Ładnie się kwiatki prezentowały, a i tak musiałem przelać wodę więc im zrobiłem słitaśne focie.
W pionie i poziomie, bo nie wiedziałem które lepsze.
Mój cel, w przeciwieństwie do ostatniej wycieczki w te strone tym razem był cały czas doskonale widoczny.
Potem mam luke w zdjęciach, na podjeździe się skupiłem. Dopiero ten znak mnie wyrwał z tego szału kręcenia po lasach porastających masyw Ślęży. Nazwałem go "Uwaga! Nisko latający rowerzyści" i od niego tytuł dzisiejszej wycieczki.
Nikt co prawda nie przeleciał, ale nazwa Ślęży wywodzi się od błota nie bez przyczyny. Buty się suszą.
Przez te bajorka miałem sporo postajów na trasie. Jeden z nich wypadł jednak w całkiem przyjemnym miejscu, co prawda komary cięły jak wszędzie, ale widoczki były.
Pare chwil bez roweru. Po schodkach do góry, obadać co tam jest.
Jak się wspinałem do góry po schodkach to z tajniaka obserwował mnie jakiś gościu ukryty w skale. Ninja zapewne.
A oto co czekało na mnie na szczycie. Woda nie była może najlepsza, ale za to zimniasta. Szkoda że nie zabrałem do góry bidonu.
Po 19 kilometrach jeżdżenia skończyła mi się ścieżka. Oceniłem że szczyt blisko i można targać z buciora. Po drodze trafiłem na coś co jest może z 200m od szczytu, w poziomie, opisane prawdopodobnie jako miejsce kultu, ale kamień był bardzo starty. W każdym razie woda syfiasta i na nic się nie przydały te dołki. Jak widać orzeł też odpoczytał.
Pare chwil po zdobyciu prawie szczytu :D zdjęcie z kamienia pod krzyżem.
Widok na kolejny cel na dzisiaj. Już ze szczytu, a nawet z wieży na szczycie.
Nadal na wieży. Widoczek na Sulistrowiczki.
Wypatrzyłem coś co przypomina stok narciarski na Raduni. Ciekawe jak długi i czy warto byłoby sie tam wybrać? Trzeba będzie obadać, zarówno pod kątem nart, snowboardu jak i downillu :D
Autoportret, żeby nie było, że zdjęcia ukradłem i nabijam sobie kilomterów wycieczkami palcem po mapie.
Po 20 minutach na wieży, zjedzeniu chałwy mocy i wydudlaniu resztek wody czas zejść z wieży widokowej i pomknąć w dal. Dochodzi 15 a ja jeszcze daleko od domu.
Pożegnalne zdjęcie kościółka.
Pogoniłem niedźwiedzia.
Ale potem niedźwiedź pogonił mnie. Na zjeździe max speed wycieczki. Tutaj już widok na Ślęże z zapory mietkowskiej. Po drodze na Mietków się pogubiłem znowu i jechałem przez Zacharzyce.
Zoom na Ślęże.
Zoom na stateczek.
W oddali to zapewne Sowie Góry. Trzeba będzie je przerowerować kiedyś.
Bożygniew.
A to już Wrocław. Takie coś mi się znalazło. Swoją drogą wracałem przez Wrocław takimi zakątkami jakich nigdy nie widziałem. Od Mokronosa. Ostatecznie pięknie dojechałem na Grabiszyński park. Przez park przewiozłem się na kole jakichś średnio rozmownych dwóch mtbowców. Przyzpieszyli mnie, ale za to dobrze pokierowali, lepiej pojechali niż sam bym do domu miał kierować się.
lans po Ślężnej
Wtorek, 10 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: niedzielnie, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: | 13.59 | Km teren: | 2.00 | Czas: | 01:01 | km/h: | 13.37 |
Pr. maks.: | 32.64 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wieczorny kurs z Adelą i Ewką którego celem była jakaś ciekawostka na ulicy Ślężnej o której wyczytała gdzieś Adela. Nic nie znaleźliśmy, ale Ślężna przejechana do końca. Powrót bocznymi uliczkami i zakamarkami. Ostatecznie trafiliśmy na skrzyżowanie przez które praktycznie wszystkie moje trasy prowadzą, w związku z czym znam już wszystkie drogi dojazdowe do niego, będzie więcej opcji kombinowania szlaków teraz.
praca
Wtorek, 10 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: olds, cel: dojazd, dist: less than 50
Km: | 12.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 18.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: oldsmobile | Aktywność: Jazda na rowerze |
Szybka 30 +
Poniedziałek, 9 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: treningowo, dist: less than 50
Km: | 40.35 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 01:19 | km/h: | 30.65 |
Pr. maks.: | 41.35 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Zmęczony po pracy, ale trzeba było zrobić pare kilometrów, żeby w ogóle cokolwiek zrobić. Dziewczyny dzisiaj odpuściły, więc nadarzyła się okazja żeby poszaleć. Nie planowałem jechać szybkiej 30. Właściwie nawet nie jechałem trasą którą tutaj mam na 30 km, ale że od startu postanowiłem targać ile sił w nogach, to nawet niezła średnia wyszła. 30km zrobione w 56 minut, czyli na 2" zupełnie przyzwoity czas, średnia była 31.6coś jak mnie pamięć nie myli. Po wszystkim 2 rundki po parku, wpisane jako teren, chociaż po tych ścieżynach się lepiej jeździ niż po niektórych fragmentach drogi dzisiejszej, szczególnie lepiej niż po bruku, bo bruk to mój wróg.
Wybiło 3000 w tym roku, nadal słabo, ale staram się.
Wybiło 3000 w tym roku, nadal słabo, ale staram się.
praca
Poniedziałek, 9 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: olds, cel: dojazd, dist: less than 50
Km: | 13.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: oldsmobile | Aktywność: Jazda na rowerze |
Do dom
Sobota, 7 sierpnia 2010 Kategoria bike: elnino, dist: 100 and more, opis: foto
Km: | 121.00 | Km teren: | 1.00 | Czas: | 04:37 | km/h: | 26.21 |
Pr. maks.: | 61.20 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiejszy wpis będzie swego rodzaju raportem pogodowym, także odradzam czytanie.
Obudziłem się o 6.30... zapomniałem wyłączyć budzik i obudził mnie jak do pracy. Za oknem było ciemno i dźwięki wskazywały że pada. Ponownie obudziłem się o 8.15. Nadal było ciemno. Rzut oka na okna - rolety nie są opuszczone. Po cichu planowałem jechać dzisiaj do domu, rowerkiem oczywiście. Ale w taką pogodę? Załączyłem bikestats i poczytałem parę wpisów. Motywacja przyszła.
Śniadanie rowerowe - jajeczniczka - tym bardziej dodało mi sił. Jednak mimo to wyruszyłem dopiero w okolicach godziny 11, Kto we Wrocławiu wówczas siedział ten wie co mnie spotkało jeszcze przed wyjechaniem z miasta. Deszczyczek. Ale zakupiona moja ulubiona woda mineralna Mineral Balance o smaku owoców Liczi, z wyciągiem z żeń-szenia i trawy cytrynowej nadałą mi pogodo-odporności, lepiej niż ten cały aktimel i inne jogurciki. Żeby nie było zanim zdecydowałem się jechać w deszczu stałem z kwadrans ukryty przed nim. Z tego między innymi powodu granice Wrocławia opuściłem dopiero około 12. Średnia 23kmh na rogatkach miasta mimo że wyjeżdżałem DK8, dystans - mogło być z 15km.
Poza miastem zacząłem się powoli rozpędzać. Deszczowa aura jednak wpływa na tempo pozytywnie. Do tego było bezwietrznie i w sumie ciepło, nawet bardzo, bo mimo że byłem mokry to nie było zimno nic a nic. Szybciutko bez niczego szczególnego do Oleśnicy, tuż przed nią trafiłem na średnio szybki dźwig. Trzymał na tempomacie 34kmh. Na wiadukcie zwolnił do 25kmh, ale i tak było fajnie za nim jechać. Tuż za Oleśnicą, ale jeszcze przed wsią Cieśle (jak mnie pamięć nie myli, tak się ona nazywała) mym oczom ukazał się widok którego dzisiaj się nie spodziewałem, zobaczyłem dobrego znajomego, jego widok niesamowicie mnie ucieszył, zdjęcie poniżej
Dawno nie widziany przyjaciel - mój cień - nigdy bym się nie spodziewał że ten widok tak poprawi mi humor. Pojawiło się Słoneczko :D
Tak, w Oleśnicy nie skręciłem na Namysłów, pewnie osoby które mnie znają już wiedzą dlaczego - Syców. Jakby nie patrzeć ostatnie trudy podróży dały się we znaki nie tylko mnie ale i orzełowi. W ogóle od dawna mówię, że orzełowi potrzebna jest renowacja, ale niestety mam nature męczyciela i zamęcze zapewne orzeła na śmierć. Tylko że przez to że pękły mi chwyty zapewne on zamęczył by mnie pierwszy. Na zjeździe na Syców top spid, jak w statsach 61.2. Zakupiłem chwyty, taniość gąbkowatość (wielkiego wyboru gąbkowatości Bogdan nie miał) i nowe klocki hamulcowe od razu wziąłem. Te same co zawsze, czerwone i czarne Clarksy. Bogdan zapytany o pogode odpowiedział, że u nich cały dzień słonecznie. Ehh, a ja do Oleśnicy jechałem z widmem nadchodzącego Ragnarok.
Z Sycowa wyjechałem na DK8, a co. Cały dzień postanowiłem krajówkami jechać. Pare podjazdów za Sycowem jest na prawde łądnych. Na jednym nawet spadłem z tempem do 18kmh. Dalej jechało się równie szybko, czyli prędkość tak na 28-31kmh, jedno przełożenie i kadencja w granicach 80-100 (troche mi się nudziło i policzyłem dla tych prędkości ;-). Droga do Kępna zleciała szybciutko. Tuż po skręcie z DK8 na Kępno byłem nawet uradowany, łądna ścieżynka rowerowa, słońce świeci, czego chcieć więcej?
Wieża ciśnień na granicach Kępna.
No możnaby sobie wymarzyć żeby drogi porządnie oznakowali i żeby jazda przez miasto nie przypominała jazdy przez labirynt. Byłem pare razy w Kępnie, z tym że już troszkę czasu minęło od ostatniej wizyty. Do tego raczej nie przypominam sobie żebym wyjeżdżał stamtąd DK11. Zatrzymałem się pod małym sklepikiem który gdybym nazwę zapamiętał to bym odradził w nim zakupów, pełno os i pani na kasie która nie dość że ślepa to liczyć nie potrafi... No ale potrzebowałem wody, a bez zapięcia wole kupować w małych sklepikach przy głównych ulicach. Pogubiłem się w Kępnie i straciłem pare kilometrów. Do tego nad Kępno nadszedł Ragnarok. Całe szczęście odnalazłem właściwy kierunek zanim lunęło. Oberwało mi się jedynie odłamkami.
Znowu mokry, ale z nową wodą wyjechałem z Kępna. Od teraz jednego z moich najmniej lubianych miast. Zaraz po tym jak je opuściłem okazało się, że zmiana numerka drogi wiązała się ze zmianą kierunku jazdy. Fascynujące, nieprawdaż? Ta z kolei pociągnęła za sobą zmianę mojego usytuowania względem wiatru. Walnął mi w twarz, choć nadal nieco z boku. Tak coś od Słupii pod Sycowem przeczuwałem że wieje mi coś z boku, ale jakoś nie brałem pod uwage że mi to w twarz walnie. Ciężko było. Pewnie gdyby nie pan z synkiem na ledwo zipiącym pierdzikółku, jadący z oszałamiającą prędkością 25kmh nie zebrałbym się w sobie i już do końca jechał 22kmh, bo tak nisko upadłem przez ten wiatr.
Ledwo zebrałem się w sobie a tutaj Opatów. No i ten pokrzyżował mi plany skręciłem na Bolesławiec. Z nieznanych mi przyczyn przejechałem także przez Opatów, tak, całe 500 metrów krajówki dzięki temu mnie minęło. Zaraz po skręcie zatrzymałem się na focie i przelać wodę.
To było już blisko Bolesławca, mogłem odpuścić tę focie i przelać w Bolesławcu, przecież to było jasne że pojadę na wieże.
Jakoś dziwnie wygląda ogolony... znaczy ogolone. wzgórze w sensie, z drzew i krzaczorów w sensie... łatewer.
Tutaj tak ładnie chciałem zrobić i nawet aparat nieba nie przepalił i wyszło błękitne. Niesamowity widok po tym co było we Wrocławiu.
Język wywalony dla niepoznaki, żebym wyglądał na zmęczonego, ale widze, że i tak się nie udało.
Paręnaście minut opalania w Bolesławcu, szczoch na wieżę, Muszynę do dna i wracamy. Nie mogłem wrócić na obroty. Ledwo 24 kmh trzymałem. Pewnie przez to że nieomal umarłem ze śmiechu tuż przed opuszczeniem Bolesławca.
Takie oto super rondo pobudowali w Bolesławcu. Ledwie wyrobiłem z tymi sakwami, ciekawe jak radzą sobie ludzie którzy jeszcze namiot wiozą. No i którędy teraz blachosmrody jeżdżą jak rondo dla rowerów pobudowali?
Tak bardziej serio, to siedząc pod wieżą zacząłem myśleć o jedzeniu. Zaczęło mi burczeć w brzuchu. No i sądze, że do wieży dojechałem już na oparach, pchany bardziej siłą umysłu niż cukrem. No i Muszyna to jednak nie Mineral Balance. Całe szczęście średnia mimo że spadłą z 27 to utrzymałą się powyżej 26. Ale od skrzyżowania pod pocztą pod drzwi dojeżdżałem ledwo 15kmh.
Obudziłem się o 6.30... zapomniałem wyłączyć budzik i obudził mnie jak do pracy. Za oknem było ciemno i dźwięki wskazywały że pada. Ponownie obudziłem się o 8.15. Nadal było ciemno. Rzut oka na okna - rolety nie są opuszczone. Po cichu planowałem jechać dzisiaj do domu, rowerkiem oczywiście. Ale w taką pogodę? Załączyłem bikestats i poczytałem parę wpisów. Motywacja przyszła.
Śniadanie rowerowe - jajeczniczka - tym bardziej dodało mi sił. Jednak mimo to wyruszyłem dopiero w okolicach godziny 11, Kto we Wrocławiu wówczas siedział ten wie co mnie spotkało jeszcze przed wyjechaniem z miasta. Deszczyczek. Ale zakupiona moja ulubiona woda mineralna Mineral Balance o smaku owoców Liczi, z wyciągiem z żeń-szenia i trawy cytrynowej nadałą mi pogodo-odporności, lepiej niż ten cały aktimel i inne jogurciki. Żeby nie było zanim zdecydowałem się jechać w deszczu stałem z kwadrans ukryty przed nim. Z tego między innymi powodu granice Wrocławia opuściłem dopiero około 12. Średnia 23kmh na rogatkach miasta mimo że wyjeżdżałem DK8, dystans - mogło być z 15km.
Poza miastem zacząłem się powoli rozpędzać. Deszczowa aura jednak wpływa na tempo pozytywnie. Do tego było bezwietrznie i w sumie ciepło, nawet bardzo, bo mimo że byłem mokry to nie było zimno nic a nic. Szybciutko bez niczego szczególnego do Oleśnicy, tuż przed nią trafiłem na średnio szybki dźwig. Trzymał na tempomacie 34kmh. Na wiadukcie zwolnił do 25kmh, ale i tak było fajnie za nim jechać. Tuż za Oleśnicą, ale jeszcze przed wsią Cieśle (jak mnie pamięć nie myli, tak się ona nazywała) mym oczom ukazał się widok którego dzisiaj się nie spodziewałem, zobaczyłem dobrego znajomego, jego widok niesamowicie mnie ucieszył, zdjęcie poniżej
Dawno nie widziany przyjaciel - mój cień - nigdy bym się nie spodziewał że ten widok tak poprawi mi humor. Pojawiło się Słoneczko :D
Tak, w Oleśnicy nie skręciłem na Namysłów, pewnie osoby które mnie znają już wiedzą dlaczego - Syców. Jakby nie patrzeć ostatnie trudy podróży dały się we znaki nie tylko mnie ale i orzełowi. W ogóle od dawna mówię, że orzełowi potrzebna jest renowacja, ale niestety mam nature męczyciela i zamęcze zapewne orzeła na śmierć. Tylko że przez to że pękły mi chwyty zapewne on zamęczył by mnie pierwszy. Na zjeździe na Syców top spid, jak w statsach 61.2. Zakupiłem chwyty, taniość gąbkowatość (wielkiego wyboru gąbkowatości Bogdan nie miał) i nowe klocki hamulcowe od razu wziąłem. Te same co zawsze, czerwone i czarne Clarksy. Bogdan zapytany o pogode odpowiedział, że u nich cały dzień słonecznie. Ehh, a ja do Oleśnicy jechałem z widmem nadchodzącego Ragnarok.
Z Sycowa wyjechałem na DK8, a co. Cały dzień postanowiłem krajówkami jechać. Pare podjazdów za Sycowem jest na prawde łądnych. Na jednym nawet spadłem z tempem do 18kmh. Dalej jechało się równie szybko, czyli prędkość tak na 28-31kmh, jedno przełożenie i kadencja w granicach 80-100 (troche mi się nudziło i policzyłem dla tych prędkości ;-). Droga do Kępna zleciała szybciutko. Tuż po skręcie z DK8 na Kępno byłem nawet uradowany, łądna ścieżynka rowerowa, słońce świeci, czego chcieć więcej?
Wieża ciśnień na granicach Kępna.
No możnaby sobie wymarzyć żeby drogi porządnie oznakowali i żeby jazda przez miasto nie przypominała jazdy przez labirynt. Byłem pare razy w Kępnie, z tym że już troszkę czasu minęło od ostatniej wizyty. Do tego raczej nie przypominam sobie żebym wyjeżdżał stamtąd DK11. Zatrzymałem się pod małym sklepikiem który gdybym nazwę zapamiętał to bym odradził w nim zakupów, pełno os i pani na kasie która nie dość że ślepa to liczyć nie potrafi... No ale potrzebowałem wody, a bez zapięcia wole kupować w małych sklepikach przy głównych ulicach. Pogubiłem się w Kępnie i straciłem pare kilometrów. Do tego nad Kępno nadszedł Ragnarok. Całe szczęście odnalazłem właściwy kierunek zanim lunęło. Oberwało mi się jedynie odłamkami.
Znowu mokry, ale z nową wodą wyjechałem z Kępna. Od teraz jednego z moich najmniej lubianych miast. Zaraz po tym jak je opuściłem okazało się, że zmiana numerka drogi wiązała się ze zmianą kierunku jazdy. Fascynujące, nieprawdaż? Ta z kolei pociągnęła za sobą zmianę mojego usytuowania względem wiatru. Walnął mi w twarz, choć nadal nieco z boku. Tak coś od Słupii pod Sycowem przeczuwałem że wieje mi coś z boku, ale jakoś nie brałem pod uwage że mi to w twarz walnie. Ciężko było. Pewnie gdyby nie pan z synkiem na ledwo zipiącym pierdzikółku, jadący z oszałamiającą prędkością 25kmh nie zebrałbym się w sobie i już do końca jechał 22kmh, bo tak nisko upadłem przez ten wiatr.
Ledwo zebrałem się w sobie a tutaj Opatów. No i ten pokrzyżował mi plany skręciłem na Bolesławiec. Z nieznanych mi przyczyn przejechałem także przez Opatów, tak, całe 500 metrów krajówki dzięki temu mnie minęło. Zaraz po skręcie zatrzymałem się na focie i przelać wodę.
To było już blisko Bolesławca, mogłem odpuścić tę focie i przelać w Bolesławcu, przecież to było jasne że pojadę na wieże.
Jakoś dziwnie wygląda ogolony... znaczy ogolone. wzgórze w sensie, z drzew i krzaczorów w sensie... łatewer.
Tutaj tak ładnie chciałem zrobić i nawet aparat nieba nie przepalił i wyszło błękitne. Niesamowity widok po tym co było we Wrocławiu.
Język wywalony dla niepoznaki, żebym wyglądał na zmęczonego, ale widze, że i tak się nie udało.
Paręnaście minut opalania w Bolesławcu, szczoch na wieżę, Muszynę do dna i wracamy. Nie mogłem wrócić na obroty. Ledwo 24 kmh trzymałem. Pewnie przez to że nieomal umarłem ze śmiechu tuż przed opuszczeniem Bolesławca.
Takie oto super rondo pobudowali w Bolesławcu. Ledwie wyrobiłem z tymi sakwami, ciekawe jak radzą sobie ludzie którzy jeszcze namiot wiozą. No i którędy teraz blachosmrody jeżdżą jak rondo dla rowerów pobudowali?
Tak bardziej serio, to siedząc pod wieżą zacząłem myśleć o jedzeniu. Zaczęło mi burczeć w brzuchu. No i sądze, że do wieży dojechałem już na oparach, pchany bardziej siłą umysłu niż cukrem. No i Muszyna to jednak nie Mineral Balance. Całe szczęście średnia mimo że spadłą z 27 to utrzymałą się powyżej 26. Ale od skrzyżowania pod pocztą pod drzwi dojeżdżałem ledwo 15kmh.
Przełęcz TąPADAła
Piątek, 6 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, dist: 100 and more, opis: foto
Km: | 101.04 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:51 | km/h: | 26.24 |
Pr. maks.: | 64.34 | Temperatura: | 23.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Na weekend zapowiadają opady i zimno, czyli standardowo, "zimno i pada i zimno i pada na to miejsce w środku europy". No to trzeba było dzisiaj wykorzystać resztki niedeszczowej pogody, bo o słońcu to można tylko pomarzyć.
Przez cały ranek o zostanie celem wycieczki walczyły dzielnie:
- Przeprawa promowa przez Odrę w Brzegu Dolnym
- masyw Slęża
- Środa Śląska (bo miałem tam ze 3 lata temu dojechać a trafiłem do Brzegu Dolnego ;-)
Gdy zjadłem resztki makreli na prowadzenie wysunął się Brzeg Dolny, jednak już przy 2 kanapce z szynką sopocką po piętach zaczęła mu dreptać Slęża. Gdy zjadłem jajecznice, Slęża zaczynała już świętować zwycięstwo. Zanim się ostatecznie obudziłem i najadłem, zanim wybrałem cel i obadałem jak dojechać - zrobiła się 11. Googielowe mapy znalazły mi fajną trase, tylko fragment drogą nr35 a potem już tylko wiejskie ścieżki. Oczywiście znając swoje ostatnie osiągnięcia w nawigowaniu nie spodziewałem się że uda mi się w ogóle trafić w pierwszy skręt z tej proponowanej trasy. Jak nie ma Słońca to się gubie.
Przed 12 udało mi się wyjechać. Całe szczęście - mam już objeżdżone te rejony Wrocławia, przecież teraz jestem tutejszy prawie ;-) W każdym razie bezproblemowo dotarłem aż na Czekoladową, na którą to kierowały mnie sugestie map googla (które kłamią i kilometraż zawsze zaniżają). Wyjazd z Wrocławia to jak się okazało całe 10km, spodziewałem się, że jak teraz jestem bliżej tej granicy miasta to będzie z 5. Gdyby nie czerwona fala na którą trafiłem, to bym napisał, że jechało się super. Ale za to zostałem nagrodzony. Tuż przed remontami i dziwnymi remontowymi wygibasami i serpentynami wyskoczył przede mnie "szybki traktor". Na oko to jakiś John Deer, ale widziałem go tylko przez chwile. Potem już tylko obserwowałem mknącą przede mnie z prędkością 43kmh przyczepę. Tak mijały kilometry. Prędkość średnia rosła i rosła, zrobiło się średnio 29kmh i mi skręcił w zagrode jakąś. Pomachałem mu na papa i jade dalej.
Jechałem DK35, bo nie wiedziałem gdzie mam z niej skręcić. Zresztą byłem prędzej tak zajęty jazdą za przyczepą która waliła we mnie tonami jakichś paprochów, że nawet bym nie zauważył zjazdu z 35. Do zjazdu na Sobótkę dojechałem rewelacyjnie szybko. Bardzo mnie to ucieszyło, bo pogoda nie rozpieszczała, mimo że duszno, to wcale nie ciepło. Do tego cel jakoś się nie objawiał, mimo że bywają dni że z okna widzę Ślężę to teraz będąć kilkanaście kilometrów od niej, nadal jej nie widziałem. W Sobótce miałem od razu odbić na Sady, ale oczywiście od razu potraktowałem zbyt dosłownie i pojechałem w ulice Szopena z której dopiero potem wróciłem we właściwą stronę. W Sobótce Jakiejśtam (Zachodniej? Południowej?) która już była na szlaku - pierwszy postój. Zakupiłem OSHEA, bo wiedziałem, że jeden kończący się bidon nie wystarczy mi na podjazd i zjazd. Przy okazji postoju przetałem wreszcie czoło, twarz i wytarłem okulary. Ogólnie strasznie wyglądałem po tej jeździe za traktorkiem. Jazda 30-45kmh (zazwyczaj 43) na laćkach 2" niszczy, nawet za traktorem. Pot się ze mnie lał strumieniami. Średnia pod sklepem nadal 28 mimo, że dystans mizerny, a postanowiłem nie forsować się na małych podjaździczkach przed tym kulminacyjnym.
Niezwykle ucieszył mnie fakt, że znalazłem kamieniołom którego szukałem w zeszłym roku . Przeklimatyczne miejsce. Wyjąłem fotopstryk i zacząłem szaleć - zdjęcia pod wpisem. Niestety okazało się, że ostatnia kreska baterii w fotopstryku nie jest jak ostatnia kreska baterii w komórczaku - padły mi baterie! OŻ! Nie no, jade pierwszy raz w tym roku na Ślęże i padają mi baterie w fotopstryku i nie będe miał słitaśnych foć na naszą klasę? W mojej głowie pojawiła się myśl - a wjade tylko na Przełęcz Tąpadła, nie będe się na szczyt gramolił skoro sobie nie pofocę.
Jeszcze przed rozpoczęciem podjazdy wjechałem w chmure otaczającą to magiczne miejsce. Z chmurą powiązana była mżawka, mokra jezdnia i momentami słaby deszczyk. To ostatecznie mnie przekonało, że daruję sobie szczyt. Podjazd nieco mnie rozczarował. Zapomniałem już jak właściwie wygląda podjazd na Przełęcz Tąpadła. W końcu ponad rok mnie tam nie było. To coś koło 2km pod górkę. Wjechałem w kilka minut (coś koło 8miu minut). Praded to to nie jest. Mimo niedosytu podjazdowego nie skierowałęm się na ścieżynę na Sobótkę, Ciemne, nisko zawieszone chmury w kierunku gdzieś gdzie mam wracać troszeczkę mnie zmartwiły i utwierdziły w przekonaniu, że nie ma co kusić losu. Nie miałem niczego deszczoochronnego. W ogóle jechałem uzbrojony tylko w dętki i aparat.
Za to po zjeździ ciekawie pobłądziłem. Część trasy mogę polecić. Mianowicie za Sulistrowiczkami skręciłem na Sulistrowice, czyli jakby wracałem się. Stamtąd na Przemiłów i właśnie odcinek Sulistrowice - Przemiłów - Księginice Małe mogę polecić. Trochę podjazdów jest i bardzo miłych zjazdów. Obrałem takie kierunek częściowo dlatego, że omijałem tym sposobem chmury. Nie wiedziałem, że za bardzo omijam i pokierowałem się przez Przezdrpwice i Nasławice do Wilczkowic. Tam niestety wjechałem na DK8. Dalej już DK8. W ostatniej chwili przed bazą wpadłem w park, bo by mi brakło 300 metrów do 100km. Dokręciłem i przycumowałem.
Przez cały ranek o zostanie celem wycieczki walczyły dzielnie:
- Przeprawa promowa przez Odrę w Brzegu Dolnym
- masyw Slęża
- Środa Śląska (bo miałem tam ze 3 lata temu dojechać a trafiłem do Brzegu Dolnego ;-)
Gdy zjadłem resztki makreli na prowadzenie wysunął się Brzeg Dolny, jednak już przy 2 kanapce z szynką sopocką po piętach zaczęła mu dreptać Slęża. Gdy zjadłem jajecznice, Slęża zaczynała już świętować zwycięstwo. Zanim się ostatecznie obudziłem i najadłem, zanim wybrałem cel i obadałem jak dojechać - zrobiła się 11. Googielowe mapy znalazły mi fajną trase, tylko fragment drogą nr35 a potem już tylko wiejskie ścieżki. Oczywiście znając swoje ostatnie osiągnięcia w nawigowaniu nie spodziewałem się że uda mi się w ogóle trafić w pierwszy skręt z tej proponowanej trasy. Jak nie ma Słońca to się gubie.
Przed 12 udało mi się wyjechać. Całe szczęście - mam już objeżdżone te rejony Wrocławia, przecież teraz jestem tutejszy prawie ;-) W każdym razie bezproblemowo dotarłem aż na Czekoladową, na którą to kierowały mnie sugestie map googla (które kłamią i kilometraż zawsze zaniżają). Wyjazd z Wrocławia to jak się okazało całe 10km, spodziewałem się, że jak teraz jestem bliżej tej granicy miasta to będzie z 5. Gdyby nie czerwona fala na którą trafiłem, to bym napisał, że jechało się super. Ale za to zostałem nagrodzony. Tuż przed remontami i dziwnymi remontowymi wygibasami i serpentynami wyskoczył przede mnie "szybki traktor". Na oko to jakiś John Deer, ale widziałem go tylko przez chwile. Potem już tylko obserwowałem mknącą przede mnie z prędkością 43kmh przyczepę. Tak mijały kilometry. Prędkość średnia rosła i rosła, zrobiło się średnio 29kmh i mi skręcił w zagrode jakąś. Pomachałem mu na papa i jade dalej.
Jechałem DK35, bo nie wiedziałem gdzie mam z niej skręcić. Zresztą byłem prędzej tak zajęty jazdą za przyczepą która waliła we mnie tonami jakichś paprochów, że nawet bym nie zauważył zjazdu z 35. Do zjazdu na Sobótkę dojechałem rewelacyjnie szybko. Bardzo mnie to ucieszyło, bo pogoda nie rozpieszczała, mimo że duszno, to wcale nie ciepło. Do tego cel jakoś się nie objawiał, mimo że bywają dni że z okna widzę Ślężę to teraz będąć kilkanaście kilometrów od niej, nadal jej nie widziałem. W Sobótce miałem od razu odbić na Sady, ale oczywiście od razu potraktowałem zbyt dosłownie i pojechałem w ulice Szopena z której dopiero potem wróciłem we właściwą stronę. W Sobótce Jakiejśtam (Zachodniej? Południowej?) która już była na szlaku - pierwszy postój. Zakupiłem OSHEA, bo wiedziałem, że jeden kończący się bidon nie wystarczy mi na podjazd i zjazd. Przy okazji postoju przetałem wreszcie czoło, twarz i wytarłem okulary. Ogólnie strasznie wyglądałem po tej jeździe za traktorkiem. Jazda 30-45kmh (zazwyczaj 43) na laćkach 2" niszczy, nawet za traktorem. Pot się ze mnie lał strumieniami. Średnia pod sklepem nadal 28 mimo, że dystans mizerny, a postanowiłem nie forsować się na małych podjaździczkach przed tym kulminacyjnym.
Niezwykle ucieszył mnie fakt, że znalazłem kamieniołom którego szukałem w zeszłym roku . Przeklimatyczne miejsce. Wyjąłem fotopstryk i zacząłem szaleć - zdjęcia pod wpisem. Niestety okazało się, że ostatnia kreska baterii w fotopstryku nie jest jak ostatnia kreska baterii w komórczaku - padły mi baterie! OŻ! Nie no, jade pierwszy raz w tym roku na Ślęże i padają mi baterie w fotopstryku i nie będe miał słitaśnych foć na naszą klasę? W mojej głowie pojawiła się myśl - a wjade tylko na Przełęcz Tąpadła, nie będe się na szczyt gramolił skoro sobie nie pofocę.
Jeszcze przed rozpoczęciem podjazdy wjechałem w chmure otaczającą to magiczne miejsce. Z chmurą powiązana była mżawka, mokra jezdnia i momentami słaby deszczyk. To ostatecznie mnie przekonało, że daruję sobie szczyt. Podjazd nieco mnie rozczarował. Zapomniałem już jak właściwie wygląda podjazd na Przełęcz Tąpadła. W końcu ponad rok mnie tam nie było. To coś koło 2km pod górkę. Wjechałem w kilka minut (coś koło 8miu minut). Praded to to nie jest. Mimo niedosytu podjazdowego nie skierowałęm się na ścieżynę na Sobótkę, Ciemne, nisko zawieszone chmury w kierunku gdzieś gdzie mam wracać troszeczkę mnie zmartwiły i utwierdziły w przekonaniu, że nie ma co kusić losu. Nie miałem niczego deszczoochronnego. W ogóle jechałem uzbrojony tylko w dętki i aparat.
Za to po zjeździ ciekawie pobłądziłem. Część trasy mogę polecić. Mianowicie za Sulistrowiczkami skręciłem na Sulistrowice, czyli jakby wracałem się. Stamtąd na Przemiłów i właśnie odcinek Sulistrowice - Przemiłów - Księginice Małe mogę polecić. Trochę podjazdów jest i bardzo miłych zjazdów. Obrałem takie kierunek częściowo dlatego, że omijałem tym sposobem chmury. Nie wiedziałem, że za bardzo omijam i pokierowałem się przez Przezdrpwice i Nasławice do Wilczkowic. Tam niestety wjechałem na DK8. Dalej już DK8. W ostatniej chwili przed bazą wpadłem w park, bo by mi brakło 300 metrów do 100km. Dokręciłem i przycumowałem.
gutenabend Wrocław
Czwartek, 5 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: bez celu, dist: from 50 to 100
Km: | 59.57 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 02:35 | km/h: | 23.06 |
Pr. maks.: | 42.50 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiejsza wycieczka jest zasponsorowana przez Adele. Chciałem coś więcej nakręcić, bo pogoda ładna więc zrezygnowałem z jazdy z dziewczynami. Dostałem od Adeli mapę rowerową Wrocławia. Na pierwszy rzut oka genialny wynalazek, wskazuje gdzie można sobie pojechać we Wrocławiu, gdzie jazda jest z wykorzystaniem ścieżynki, a gdzie trzeba zachować ostrożność (sugestia, że niby szerokim chodnikiem się jedzie. Wykonanie na rower także się nadaje. Piekny laminat, niewielki rozmiar, mieści się w kieszonce bez żadnych problemów. Stosunkowo łatwo się składa. No i w zasadzie na wykonaniu ze strony technicznej zalety się kończą. Kierowany mapą tylko się denerwowałem. Sugestia jazdy wzdłuż torów, brukowaną ulicą bez ścieżki czy chodnika obok - na takie atrakcje udało mi się natrafić. Tak, wiem, Wrocław choć pełen ścieżek, to są one budowane przez jakichś debili, zupełnie bez pomysłu czy planu z szerszej perspektywy. O krawężnikach, dziurachm, braku znaków, znakach na środku ścieżki, nieoczekiwanie kończących się ścieżkach bo brakło miejsca i wielu innych nie zapomniałem. Wiem jak ciężko zaplanować ciekawy przejazd przez Wrocław, a w szczególności CIĄGŁY. Ale jak już się wydaje mapki to powinno się chociaż spróbować pokonać nanoszone na nie trasy.
Dałbym trasę, ale w zasadzie nic ciekawego nie przejechałem, a nie chce mi się teraz na zumi szukać nazw ulic, bo tych niestety nie pomiętam za dobrze. W każdym razie Po sporym czasie spędzonym na Starym Mieście, okolicach Grabiszyńskiej, kierując się niby to w stroną Legnickiej nie zwiedziłem ostatecznie celu swojej wypracy - lasku Pilczyckiego. Gdy dotarłem w tamte strony było już po 20, a nawet blisko 21, ściemniać się poważnie zaczęło i trzeba było wracać. Choć w sumie dotarłem, więc mapka nie jest taka najgorsza ;-) Powrót przez milenijny i wałami. Na wałach nawet po ciemku czuję się stosunkowo bezpiecznie. W ogóle wały to jest to.
Dałbym trasę, ale w zasadzie nic ciekawego nie przejechałem, a nie chce mi się teraz na zumi szukać nazw ulic, bo tych niestety nie pomiętam za dobrze. W każdym razie Po sporym czasie spędzonym na Starym Mieście, okolicach Grabiszyńskiej, kierując się niby to w stroną Legnickiej nie zwiedziłem ostatecznie celu swojej wypracy - lasku Pilczyckiego. Gdy dotarłem w tamte strony było już po 20, a nawet blisko 21, ściemniać się poważnie zaczęło i trzeba było wracać. Choć w sumie dotarłem, więc mapka nie jest taka najgorsza ;-) Powrót przez milenijny i wałami. Na wałach nawet po ciemku czuję się stosunkowo bezpiecznie. W ogóle wały to jest to.