na rowerze jeździ bAdaśblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(10)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy badas.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2010

Dystans całkowity:1567.50 km (w terenie 348.00 km; 22.20%)
Czas w ruchu:64:36
Średnia prędkość:21.77 km/h
Maksymalna prędkość:68.85 km/h
Liczba aktywności:36
Średnio na aktywność:43.54 km i 2h 35m
Więcej statystyk

praca, kapeć i deszcz

Poniedziałek, 23 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: olds, cel: dojazd, dist: less than 50
Km: 12.00 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: 24.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: oldsmobile Aktywność: Jazda na rowerze
Praca, kapeć i deszcz, czyli kumulacja zua. Mam nadzieję, że kiedyś mi za te wszystkie dętki miasto zapłaci...

niedzielnie

Niedziela, 22 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: olds, cel: niedzielnie, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: 26.00 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: oldsmobile Aktywność: Jazda na rowerze
Po Wrocławiu, trochę na zakupy, trochę niedzielnego lansu.

Szlakiem pierdyliona przejazdów kolejowych

Sobota, 21 sierpnia 2010 Kategoria bike: elnino, cel: turistas, dist: 100 and more, opis: foto
Km: 101.62 Km teren: 15.00 Czas: 05:04 km/h: 20.06
Pr. maks.: 57.19 Temperatura: 29.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze
Plan na dzisiaj to pojeździć po Śląsku - Górnym Śląsku. Tego województwa jeszcze nie jeździłem.

Wyjazd ciapągiem o 8 rano z Byczyny. W Katowicach nieco przymusowa wysiadka. Miałem jechać dalej, ale mój ciapąg miał z jakichś przyczyn jechać objazdem przez co godzinę po czasie planowanym by dojechał, w dodatku nie w sam cel. Szybka zmiana planów i już jadę na południe - celem Tychy a może i Pszczyna. Trochę się w Katowicach pogubiłem, 2 razy dojechałem na ogrodzone osiedla i musiałem wracać, dziwne, że nie dali znaku ślepa uliczka. Ciężkie są Katowice w nawigacji bez nawigacji i niczego wspomagające odnalezienie się. Jedyne co mnie dobrze poprowadziło to jakiś starszy pan, który widać często jeździ na rowerku, bo pokierował mnie pięknie w lasy. Rejon na który mnie pokierował nazywał się prawdopodobnie Muchowiec czy jakoś tam. Potem pięknymi leśnymi ścieżkami na Tychy. Oczywiście na ścieżkach musiał mnie ktoś jednak źle pokierować. Źle pokierowany wyjechałem na miasto spowrotem, w dodatku na ścieżkę w strone Katowice Centrum... Wracać się nie chciałem więc zacząłem improwizować. Sposobem na czuja i kawał języka podążałem dalej. Trafiłem w kolejną ładną okolicę, ponoć się 3 stawy nazywała w co może i uwierzę. Niestety ponownie się pogubiłem i wyjechałem na główną. Jednak poczułem azymut na Tychy więc pojechałem z prądem.


Politechnika Śląska w Katowicach. W jej pobliżu się gubiłem...

Po Tychach się troche pokręciłem w koło, by ostatecznie trafić pod biedronkę, uzupełnić w niej zapasy i dalej ruszyć na Paprocany. Tam przejechałem 2 razy przez start i metę. Jakieś zawody były. Oznaczali je NW. Nie miało to nic wspólnego z rowerowaniem, ale start to zawsze start a meta to zawsze meta. Jakiś czas sobie posiedziałem na ławeczce nieopodal wody, posiliłem się i uzupełniłem płyny. Ogólnie odpoczynek pełną gębą.


Co oznacza znak na samym dole? Uwaga wysokie fale? Uwaga jeżdżący po wodzie rowerzyści? Kto ma lepszy pomysł? Kto rozwiąże te zagadkę?


Los piramidos.


Los Paprocanos

Jak już się wysiedziałem ruszyłem wzdłuż brzegu, fantastycznej natury ścieżynką. Jakoś tak się jednak złożyło, że kilometrów mi do Tychów wyszło ponad 40. Po pokręceniu się po mieście było już ponad 50. A jak kawałek ścieżki przy Paprocanach przejechałem to już nagle 60 i 70. Czas też upływał nieubłaganie, a miałem spisane pociągi tylko z Gliwic. Bo te od początku zgodnie z planem, który zakładał, że odwiedzę Bytom miały być przystankiem powrotnym. Wpadłem jakoś ze ścieżki na drogę 44. Muszę przyznać, że przyzwoicie urządzona, byłem już na niej prędzej w Tychach jak wjeżdżałem, ale tylko fragment przez Wilkowyje. Cały czas ma szeroki pas awaryjny i ruch wcale największy nie jest. Jechało się wspaniale, tym bardziej, że chyba cały czas było z górki. Tychy chyba gdzieś ekstremalnie wysoko są, albo po prostu dostałem jakiegoś słonecznego powera. W każdym razie do Gliwic przyjechałem jakieś 20 minut przed planem, ze średnią na drodze 44 przekraczającą zapewne znacznie 30kmh. Wystarczy, że na odcinku około 10 km nie spadłem z 35kmh, mimo wypchanych sakw i plecaka na plecach. Gliwice porządnie oznakowane, to też pomogło mi dotrzeć na dworzec, nawet nie musiałem o drogę pytać nikogo. Na stacji wybija 99.75 km, w tym 2 po Byczynie. Końcówka dobita we Wrocławiu.


Wilkowyje Rancho.

Trzeba takie wycieczki częściej opracowywać, same nowe szlaki, to lubię, ani jednego znanego kilometra (no może poza Tychami).

Sztrasznie wieje

Czwartek, 19 sierpnia 2010 Kategoria baza: Byczyna, bike: elnino, cel: bez celu, dist: from 50 to 100, opis: foto
Km: 55.55 Km teren: 20.00 Czas: 02:31 km/h: 22.07
Pr. maks.: 45.90 Temperatura: 19.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze
Dzisiaj miałem zupełnie inne plany, ale jakoś zabrakło mi motywacji żeby cokolwiek wyjeździć większego. W dodatku jak się wreszcie zebrałem i miałem wyjeżdżać to się okazało że mi licznik nie działa. Pytanie dlaczego? Szybki przegląd i się okazało, że mi się czujka uderwała. Dobrze, że nie wpadła w szprychy i nie odleciała w kosmos. Przerwa blisko 30 minut na poszukiwanie jakiejś gumy która by ją ponownie przytrzymała. Ostatecznie udało mi się znaleźć starą dętke i z niej wyciąłem piękną gumkę.

Wyjechałem po 15. Wiatr mocny, arktycznie zimny. Chciałem pojechać poleżeć sobie na brzozie albo na murach w Bolesławcu, albo na jakimś drewnianym mostku w lesie. Byle ciepło i bezwietrznie. Skierowałem się w stronę Paruszowic, żeby szybko wpaść do lasu. Ale tak się jakoś dobrze jechało z wiatrem w bok, że zacząłem kręcić szybką 30. Średnia w Dobiercicach nie była jednak zachwycająca, 32kmh, rekordu nie będzie, bo akurat ten kierunek wiatru nie jest korzystny. Mimo to targam dalej ile sił w nogach. Dopiero odcinek z wiatrem w plecy przekonał mnie, że rekord będzie bardzo daleko. Kończę napinkę po podjeździe w Maciejowie. Wyrobiłem go nie spadając z 30, więc ogólnie wynik byłby w granicach 55-56 minut zapewne.

Po tej całej napince byłem cały lany potem. Wietrzysko przewiewało przez moją smerfastyczną ale niestety nie wiatroodporną bieliznę termoaktywną. Trzeba było schronić się w las. Skręciłem jeszcze przed Pszczonkami, ale zapomniałem, że ta droga nie jest zbyt przejezdna. Nie miałem ochoty na powtórkę z wczoraj i przedzieranie się przez krzaczory, pokrzywy i tym podobne. Trzeba było podjąć bardzo trudną decyzję i zarządzić odwrót. Wjechałem ponownie w Pszczonkach, drogą na Nasale.


Wrzosy przy drodze Pszczonki-Nasale, nie pamiętam tutaj wrzosów. Fajnie jak się nowe wrzosowiska zalęgną.

Dojechałem pod same Nasale i skręciłem ponownie w las. Przeciwpożarowa droga nr9. Z niej zjechałem w drogę, która jak sądziłem prowadzić miała na najwyższe wzniesienie w okolicy, 267m czy coś koło tego. Jednak to nie była ta droga. Mimo to 2 fajne podjazdy były. Poza podjazdami były też inne uprzyjemniacze jazdy, jak choćby zwalone na drogę drzewka, sztuk 2.


Urozmaicacz jazdy.

Z tej przypadkowej drogi wyjechałem na typowe dla lasów Nasalskich skrzyżowanie typu pentagram. Główną rolę odgrywała w nim droga pożarowa nr10, ale nie wjechałem w nią mimo, że miałem ją na wprost. Skręciłem na drogę którawpadała między 10. Okazało się, że miałem nosa, prowadziła prosto na Gołą. Mxs przejażdżki na nowym asfalcie w Gołej. Potem na Uszyce a w nich odcinkiem dawniej 'polnej autostrady' a obecnie niestety wyasfaltowanej drogi na Dzietrzkowice.


Droga Goła - Uszyce.

Dalej już prawie prosto na chatę asfaltem. Skierowałem się na Łubnice, z nich na Borek. Tuż przed Borkiem zjazd na polną do Sierosławic. Z nich na Roszkowice, też polną. W Roszkowicach wjazd na asfalt i powrót już asfaltem. Końcówka była pod wiatr i mimo asfaltu słabo szła. Jedynie podjazd pod krzyż bez spadku poniżej 26.

Panoramicznie

Środa, 18 sierpnia 2010 Kategoria baza: Byczyna, bike: elnino, cel: bez celu, dist: from 50 to 100, opis: foto
Km: 52.06 Km teren: 35.00 Czas: 03:05 km/h: 16.88
Pr. maks.: 31.35 Temperatura: 21.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze
Od rana dzień był zimniasty, okropecznie pochmurniasty i powiewał halny.

Jak napisałem wczoraj wszelkie chęci do jazdy mnie opuściły. Jak nie mogę jeździć to ciągle opracowywuje jak by to zrobić żeby jeździć, a gdy jest ku temu okazja to mi się odechciewa i przez byle drobnostki rezygnuje z jazdy. Chyba się moja kobieca natura obudziła przez nadmiar warzyw w diecie ;-)

W każdym razie w domu wytrzymałem do 14. Potem zabrałem fotopstryk i pojechałem w teren, żeby sobie kolejne panoramki posklejać. W planach była opcja żeby dzisiaj pokajakować, ale samemu mi się z wodą walczyć nie chce, a towarzystwo nie dopisało.

Pierwszą panoramkę strzeliłem pod Janówką, oto rezultat



Kolejna panoramka poszła zza Marianki Siemieńskiej. Coś lepszego niż to co poniżej można z niej wyciągnąć, ale jej głównym celem było zostać panoramą 360. Obie drogi widoczne na zdjęciu to ta sama droga w 2 strony ;-)




Śliiiiiwwwkiiii.


Drzewko.

Wycieczka mocno przystopowała na mostku za Wójcinem, tym mostku w stronę lasów Golańsko-Borkowskich. Zasiedziałem się troszkę na mostku, pogadałem z wędkarzem, który się napatoczył. A odjechałem w stronę za most - w łąki, w stronę lasu, teoretycznie. Sam wędkarz, gdy zobaczył, w którą stronę chce odjechać, postanowił w trosce o mnie zapytać się czy wiem dokąd jadę, poradził, że to nieprzejezdne i tylko tuż za mostem wygląda tak dobrze. Ale pojechałem na poszukiwania niby istniejącego przejazdu z początku lasów do Wójcina. Tak mi ktoś kiedyś w komentarzu napisał. Okazało się jednak, że wędkarz miał rację. Zrobiłem sobie porządną terapię anty-reumatyczną, polegającą na wpadnięciu w pokrzywy, a następnie jeździe przez prawdziwe pole pokrzyw. Bo i tak mi już wszystko jedno było jak w pokrzywy wpadłem wykonując powolne OTB (lekko się upadło, bo w pokrzywach lądowałem, więc go nie podlicze, zresztą prędkość była w okolicach 11kmh, przez zarośla się przedzierałem, znaczy drogę nieco zarośniętą). Ostatecznie stwierdzam, że od strony mostu nie ma co szukać przejazdu do lasu. Za to ciekawe zwierzęta można spotkać. Prawdopodobnie jakieś czaple widziałem. Pan wędkarz mówił natomiast o wydrach i być może nawet bobrach zamieszkujących dolinę Prosny w okolicach Wójcina.

trasa
Byczyna (za strzelnicą, polnymi na most polanowicki) -> Polanowice (w stronę Brzózki, na końcu polanowic na wprost, objazd zalewu brzegiem, poczajenie na ofertę wypożyczenia kajaków) -> Proślice -> Miechowa (na asfalt) -> Janówka (w las) -> Marianka Siemieńska (polną na most Siemieński) -> Siemianice (zielonym szlakiem, potem asfalt) -> Chruścin (zjazd na) -> Kol. Bol.-Chruścin (na wprost) -> Wójcin (na wprost na czerwony szlak, odbicie na most, błądzenie w pokrzywach za mostem, ostatecznie powrót na most i czerwony szlak) -> Gola -> Piaski (w prawo przed lasem) -> Gołkowice -> Jaśkowice (tyłami, przy stadionie) -> Byczyna

Po lasach

Wtorek, 17 sierpnia 2010 Kategoria baza: Byczyna, bike: elnino, cel: bez celu, dist: from 50 to 100, opis: foto
Km: 62.53 Km teren: 41.00 Czas: 03:07 km/h: 20.06
Pr. maks.: 59.41 Temperatura: 22.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze
Niezbyt ciepło i huraganowy wiatr na dokładke. Ale i tak najgorsze jest to, że już po 6ciu kilometrach jakaś taka niechęć mnie opanowała. Na 13 kilometrze znalazłem pochyloną brzozę z widokami na pola, lasy i Pszczonki, no i przeleżałem na niej blisko godzinę... Chyba się wyjeździłem na sierpień ;-)


Panoramka z Uszyc w pola.


PRL w Borku ;-) Lubię te napisy z minionej epoki.



Wąwozik za Ciecierzynem odkryty jakiś czas temu przez Chmiela.

trasa:
Byczyna -> Paruszowice (na starcie skręcam w wioske, przy skręcie na wyjazd skręcam w lewo w polną) -> Gosław (znowu kawałek asfaltu) -> Pszczonki (skręt w lewo w wioske i przy skręcie w prawo jadę na wprost w lasy Nasalskie, pierwszy w lesie w prawo, potem znowu w prawo na zbiornik, od zbiornika wyjeżdżam spowrotem na Pszczonki, tam w lewo asfaltem i skręt w drugą polną przed Maciejowem, ponowny wjazd w lasy nasalskie na drogę z fantstycznym podjazdem pod altanke leśniczych, na wprost do samego końca) -> Goła (na wyasfaltowanym zjeździe mxs wycieczki, jade asfaltem na wprost, okazuje się, że do końca poasfaltowali) -> Zdziechowice (w lewo na Uszyce na polną, przejazd przy ukrytej w polach osadzie i pod pałac w Uszycach, przy pałacu w lewo i na podjazd na dalszy wyjazd z Uszyc, potem asfaltem na Wojsławice, przed nimi zjazd w prawo na) -> Sierowsławice (do końca asfaltem i przejazd polną do) -> Borek (wnętrzem wioski prawie dookoła na zjazd na trase CTT, przejazd lasami Golańskimi na) -> Piaski -> czarny kot -> Ciecierzyn (właściwie tylko okolica, przejazd wąwozikiem i droga przy torach) -> Byczyna

Kluczborskie ścieżki

Poniedziałek, 16 sierpnia 2010 Kategoria baza: Byczyna, bike: elnino, cel: bez celu, dist: from 50 to 100
Km: 87.32 Km teren: 35.00 Czas: 04:05 km/h: 21.38
Pr. maks.: 64.30 Temperatura: 26.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś o bycie celem wycieczi walczyły ze sobą:
-Warta
-Turawa
-Kobyla Góra

Wychodziłem z domu z myślą o Warcie, jednak jak poczułem na własnej skórze huragan który dziś wiał od razu postanowiłem uderzyć pod wiatr w strone Turawy. Po pierwszych kilometrach pod wiatr stwierdziłem, że kiepsko mi się jedzie i chyba wolę w teren uderzyć. Skręciłem w Łowkowicach na żółty szlak, który zwyczajowo opuściłem w Krzywiźnie i pognałem polnymi do Unieszowa. Stamtąd na Kluczbork. W Kluczborku było 35km zrobione i jakoś tak nie miałem ochoty na więcej. Nogi dzisiaj pracować nie chciały, nawet z wiatrem. Ostatecznie zrezygnowałem z Turawy i postanowiłem szlaki pod Kluczborkiem pozwiedzać. Zielonym do Bąkowa. Stamtąd zmiana na czerwony na Biadacz. Z Biadacza na Kozłowice. W Kozłowicach 2 podjazdy pod 10% i 3 zjazdy, na pierwszym zjeździe max wycieczki. Z Kozłowic na Pawłowice. Wjazd w Pawłowice i z nich na Bundzów. W Bundzowie w lasy Nasalskie. W lesie postój około 20 minut. Zebrały się w tym czasie chmurzyska gęste i ciemne. Pojechałem na Gołą. Tam wylewali akurat asfalt i walcowali. Wreszcie cała Goła z fenomenalną rynną asfaltow, wymarzone miejsce na wykręcanie maxów. Z Gołej na Uszyce i powoli zaczynam przyspieszać, bo na horyzoncie widać błyski. W Uszycach jade górą, dopiero za nimi wpadam na asfalt i już rozpędzony mknę na Byczyne. Słychać gromy. Na podjeździe pod krzyż do ostatniego parkingu trzymam 35kmh, tak niewiele zabrakło do nowego rekordu podjazdu... Planowałem wieczorny zalew, ale jak się rozpadało po moim powrocie to do teraz pada, więc nici z zalewu. Jutro raczej też wiele nie będzie bo planuje zakupy zrobić wreszcie i przez to może mi braknąć czasu, a zapewne z wieczora znowu burza będzie, obstawiam, że o 17 jak dzisiaj ;-)


Zielony szlak całkiem przyjemny. Podobny do ścieżek po lesie Siechnickim.


Bociany, zdjęcie robione w locie z betonówki Bąków-Biadacz. Bocianów było tam w okolicy z 10, akurat pola były orane.


Uwaga żaby w Kozłowicach.


I pod górkę. Wyjątkowo lekko poszło.

Pękł tysiak w sierpniu i już ponad 100 wycieczek w tym roku. Po najgorszym początku ever teraz zupełnie przyzwoite wakacje letnie :D mimo pracy :D

CTT +

Niedziela, 15 sierpnia 2010 Kategoria opis: nie sam, baza: Byczyna, bike: elnino, dist: less than 50, cel: niedzielnie
Km: 34.59 Km teren: 25.00 Czas: 01:35 km/h: 21.85
Pr. maks.: 35.74 Temperatura: 25.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze
Dzisiaj teren z bratem. Trasa prawie jak chmielowa terenowa trzydziestka, lekko zmodyfikowana przez brata. Ogólnie parno i duszno, do tego błota sporo. Ale aż do postoju na molo jechało się nieźle. Po postoju jakoś nie mogłem wejść na obroty. Jedynie podjazd na górke z Polanowic był w miare i szczyt zdobyłem z 35kmh na liczniku, co w sumie jest genialnym wynikiem.

Bo bym zapomniał odnotować, na dojeździe do "Czarnego Kota" zaliczyłem OTB, drugie w tym roku :D

Ale nuda

Sobota, 14 sierpnia 2010 Kategoria bike: elnino, dist: 100 and more, opis: foto
Km: 109.73 Km teren: 5.00 Czas: 04:19 km/h: 25.42
Pr. maks.: 58.84 Temperatura: 28.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze
Nazwałbym ten wpis standardowo "Do Dom", ponieważ kolejny już raz pojechałem po prostu do domu. Tym razem jednak postanowiłem podobnie jak w zeszłym roku spróbować innej trasy, tej niby krótszej, przez Jelcz-Laskowice.

Trasa chyba faktycznie wyszłąby krótsza niż jakakolwiek poprzednia gdyby nie to, że mieszkam teraz po przeciwnej stronie Wrocławia. Przejazd przez miasto oczywiście niewiele szybszy niż 20kmh i bardzo czasochłonny. Potem trasa wioskami jak na Chrząstawe, tyle że na koniec zakręt na Jelcz-Laskowice. Praktycznie cały czas za znakami na Biskupice Oławskie i Namysłów. Aż do Biskupic Oławskich była to chyba najnudniejsza jazda tego roku. Cały czas płasko. W krajobrazie cały czas pola i pola, żadnego lasku, nic. Nawet samochody mnie nie mijały. Żadnego rowerzysty. Zero, nic, nuda.

Z radością powitałem województwo opolskie i jego malutkie pagóreczki. Tuż przed Namysłowem skręciłem w jakieś wioski, zgodnie ze wskazaniami map googla, miałem spisaną trase na karteczce ;-) W samym Namysłowie tradycyjnie popas. Miła starsza pani w kolejce, która stałą przede mną zajęła chyba z 20 minut w kasie -_-' masakra, a ja tylko mój kochany nektar jabłkowo-bananowy kupić chciałem.

Ogólnie było tak nudno, że nie było nawet co fotografować, ale zdjęcia potem wkleje jakieś, bo jak się zatrzymywałem przelać Mineral Balance do bidonu to coś tam pstrykałem z nudów.

Przeprawa promowa w Brzegu Dolnym

Piątek, 13 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: turistas, dist: 100 and more, opis: foto
Km: 102.34 Km teren: 50.00 Czas: 04:40 km/h: 21.93
Pr. maks.: 50.51 Temperatura: 28.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze
Postanowiłem przed rozpoczęciem urlopu, a właściwie na jego rozpoczęcie, bo dziś już miałem wolne odwiedzić Brzeg Dolny. Miasteczko jakich wiele można by powiedzieć, ale ta przeprawa... Nagrałęm filmik, żeby przedstawić jak to wygląda, także zapraszam do przeglądnięcia co tam niżej jest w tym wpisie.

Start raczej późno, bo dopiero o 11 udało mi się wyjechać z domu. Pogoda zadziwiająco dobra, nawet Słoneczko wyglądało dzisiaj zza chmurek. Ale trzeba najpierw przejechać przez Wrocław. O ile na prawdę lubie jeździć po Wrocławiu, choćby wały to mistrzostwo świata, to przejechanie przez to miasto rowerem (samochodem, hulajnogą i na wrotkach zresztą też), tak żeby nie nadrabiać pierdyliona kilometrów a ominąć korki, niebezpieczne miejsca, złą nawierzchnię, remonty... Ehh, może zdjęcie odda to, co czuję gdy chcę po prostu przejechać z punktu A do B.


Troszkę źle skadrowałem, miało być poziomo, by widać było parking odległy o jakieś 20 metrów... Ale na ścieżce parkuje się wygodniej...

To zjawisko powyżej zaobserwowane na Legnickiej, jedna z moich ulubionych ścieżek, bardzo pomaga wyjechać z miasta, w przeciwieństwie do ścieżek bez sensu czy dla relaksu, ta faktycznie ma jakiś cel bycia, taka rowerowa autostrada. Oczywiście ma też swoje wielkie wady, jak przewężenia, a właściwie zniknięcia ścieżki w paru miejscach, choćby pod tam jakimś wiaduktem, gdzie są schody i zjazd z barierką dla inwalidów.

W każdym razie z Legnickiej zjeżdżam przed Parkiem Zachodnim ku Mostom Milenijnym. Tutaj dodam, że już na Legnickiej stwierdziłem, że mam wiatr w twarz i się nie wysilam, tempo na 25 i starczy. Z mostu zjeżdżam świeżo wyasfaltowanym zjazdem dla blachosmrodów, jeszcze zamknięty, więc jest pięknym fragmentem do rowerowania. Potem od razu wskakuje na wały. A te oczywiście prowadzą do... Lasku Osobowickiego :D

Podsumowanie przejazdu przez miasto. W czasie godziny udało mi sie poruszać przez niewiele ponad 40 minut, złapałem chyba wszystkie możliwe czerwone światła. Dziś wyjątkowo nigdzie nie łamałem przepisów, nie przejeżdżałem na czerwonym ani nie jeździłem chodnikami czy ścieżką pod prąd. Średnia zaskakująco wysoka 19kmh ;-)


Lasek Osobowicki... to lubię. Oczywiście zjechałem sobie z góreczki, ale tylko raz, bo nieco zaniedbana i zarosło się jej. Do tego nie chciałem wyciąć orła przed tym jak właściwie wyprawa się zaczęłą.

Potem kawałek przejechałem brukiem... Bruk to mój wróg, ale nie było tego za wiele, w dodatku mogłem podziwiać kolejne miejsce gdzie budują jakieś wielkie pasy asfaltu. Trzeba będzie je rozdziewiczyć jeszcze przed oficjalnym otwarciem dla blachosmrodów ]:-D> Z bruku wpadłem wprost do Lasu Rędzińskiego. Fantastyczny jest. Szkoda, że tak daleko i całe miasto muszę pokonać, żeby tam dotrzeć.


Droga przez Las Rędziński zakończyła się w sposób dość nieoczekiwany ;-) Ale całe szczęście byli tam jak zwykle niezmordowani wędkarze, znaczy byli przede mną wiele razy, scieżka wzdłuż Odry pięknie wyjeżdżona.


Taki widok ukazał się mym oczom. Wspaniałą góreczka, nic tylko podjechać... Niestety, po drugiej stronie rzeki... Ale jest kolejny cel na trasie.


Z nadbrzeżnych chaszczo-polo-wędko ścieżynek wyjechałem taką piękną ścieżką, prawie jak na czerwonym do Wójcina, tylko mniej kolczaście, bo to nie akacje.


Las Lesicki i listek na pajęczynie.


Moja pierwsza wizyta w Lesie Lesickim, razem z Laskiem Osobowickim i Lasem Rędzińskim tworzą fantastyczne miejsce do rowerowych przejażdżek. Orzełowi też się podobało.


Woda w barwach maskujących w Lesie Lesickim. Gdyby nie krawężnik to bym wjechał...


Rzeczka ścieczka a w niej masa zawalonych pniaczków. Skoro stawik się tutaj w barwy maskujące przebrał to dlaczego rzeczka nie moze zamaskować się pieńkami drzew i krzaczorami? Dodam, że troche dalej maskowała się zderzakiem samochodu.


W kategorii zamaskowane elementy Lasu Lesickiego wygrał bezapelacyjnie most. Zamaskował się tak bardzo, że miałem wątpliwości czy rzeczywiście jest tam most. Ostatecznie zdecydowałem się poszukać mostu zdrowego psychicznie i nie bawiącego się w komandosa czy innego ninja.


Kiedyś w jakiś wpisie napisałem, że muszę mieć te tablice do mojej kolekcji tablic. To już mam.



Ruiny zameczku w Urazie. Gdyby choć z jednej strony te krzaczory wycięli. Z jednej strony git, że nikt ze sprejem nie wpadnie na te ruinki, ale z drugiej strony ja też nie mogę. No nic, przynajmniej jest tajemnica i miejsce, które dla dobrej fotki warto będzie odwiedzić zimą.


Już Brzeg Dolny. Iście prezydencka siedziba włodarzy gminy.


Brzeg Dolny. Kamieniczki tuż przed zjazdem na przeprawę. Najładniej odmalowane w okolicy. Wiedzą gdzie Adam lubi przyjechać i w jakim celu to robi.


Odjazd... wróć! Odpływ? Odbijamy! Cała naprzód! Przeprawiamy się przez Odrę.


Może średnio to widać, ale panowie promowi kierowcy ruszają tę machinę ręcznie. Najpierw siłą mięśni i stalowej brechy pan odpycha prom od brzegu. Następnie wspólnymi siłami panowie ciągną stalową linę i tym sposobem docierają do połowy, gdzie robote zaczyna wykonywać prąd. Niby cena za przejazd to 2zł od roweru, ale jeszcze nigdy nie płaciłem. Tym razem nawet nie pobierali opłat, w dodatku nie było nawet podanego czasu odjazdu. Chyba ruszają jak sie nazbiera na którymś brzegu klientów.



Z Brzegu Dolnego asfaltem dojechałem aż za Księgienice. Jakaś wioska jeszcze za nimi była, pare domów, nazwy zapomniłem. W niej się skończył asfalt i zaczęła jazda wałami. Na wałach zabawy samowyzwalaczem.


Jakaś rura.


Znalazłem te coś. Jak się okazało...


To zrekultywowane wysypisko śmieci i jestem już w Maślicach. Do samego Wrocławia powałach zajechałem. Nieraz było to niewidzialny single track, ale i tak świetna trasa.


Dojechałem do mety w najlepszym momencie, nadchodził akurat Ragnarok, po paru minutach lunęło.

kategorie bloga

Moje rowery

blurej 8969 km
fernando 26960 km
koza 274 km
oldsmobile 3387 km
czerwony 6919 km
kuota 1075 km
orzeł7 14017 km

szukaj

archiwum