Wpisy archiwalne w kategorii
baza: Wrocław
Dystans całkowity: | 19607.14 km (w terenie 2057.50 km; 10.49%) |
Czas w ruchu: | 753:44 |
Średnia prędkość: | 22.87 km/h |
Maksymalna prędkość: | 72.66 km/h |
Suma podjazdów: | 15478 m |
Liczba aktywności: | 802 |
Średnio na aktywność: | 24.45 km i 1h 11m |
Więcej statystyk |
Przeprawa promowa w Brzegu Dolnym
Piątek, 13 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: turistas, dist: 100 and more, opis: foto
Km: | 102.34 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 04:40 | km/h: | 21.93 |
Pr. maks.: | 50.51 | Temperatura: | 28.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Postanowiłem przed rozpoczęciem urlopu, a właściwie na jego rozpoczęcie, bo dziś już miałem wolne odwiedzić Brzeg Dolny. Miasteczko jakich wiele można by powiedzieć, ale ta przeprawa... Nagrałęm filmik, żeby przedstawić jak to wygląda, także zapraszam do przeglądnięcia co tam niżej jest w tym wpisie.
Start raczej późno, bo dopiero o 11 udało mi się wyjechać z domu. Pogoda zadziwiająco dobra, nawet Słoneczko wyglądało dzisiaj zza chmurek. Ale trzeba najpierw przejechać przez Wrocław. O ile na prawdę lubie jeździć po Wrocławiu, choćby wały to mistrzostwo świata, to przejechanie przez to miasto rowerem (samochodem, hulajnogą i na wrotkach zresztą też), tak żeby nie nadrabiać pierdyliona kilometrów a ominąć korki, niebezpieczne miejsca, złą nawierzchnię, remonty... Ehh, może zdjęcie odda to, co czuję gdy chcę po prostu przejechać z punktu A do B.

Troszkę źle skadrowałem, miało być poziomo, by widać było parking odległy o jakieś 20 metrów... Ale na ścieżce parkuje się wygodniej...
To zjawisko powyżej zaobserwowane na Legnickiej, jedna z moich ulubionych ścieżek, bardzo pomaga wyjechać z miasta, w przeciwieństwie do ścieżek bez sensu czy dla relaksu, ta faktycznie ma jakiś cel bycia, taka rowerowa autostrada. Oczywiście ma też swoje wielkie wady, jak przewężenia, a właściwie zniknięcia ścieżki w paru miejscach, choćby pod tam jakimś wiaduktem, gdzie są schody i zjazd z barierką dla inwalidów.
W każdym razie z Legnickiej zjeżdżam przed Parkiem Zachodnim ku Mostom Milenijnym. Tutaj dodam, że już na Legnickiej stwierdziłem, że mam wiatr w twarz i się nie wysilam, tempo na 25 i starczy. Z mostu zjeżdżam świeżo wyasfaltowanym zjazdem dla blachosmrodów, jeszcze zamknięty, więc jest pięknym fragmentem do rowerowania. Potem od razu wskakuje na wały. A te oczywiście prowadzą do... Lasku Osobowickiego :D
Podsumowanie przejazdu przez miasto. W czasie godziny udało mi sie poruszać przez niewiele ponad 40 minut, złapałem chyba wszystkie możliwe czerwone światła. Dziś wyjątkowo nigdzie nie łamałem przepisów, nie przejeżdżałem na czerwonym ani nie jeździłem chodnikami czy ścieżką pod prąd. Średnia zaskakująco wysoka 19kmh ;-)

Lasek Osobowicki... to lubię. Oczywiście zjechałem sobie z góreczki, ale tylko raz, bo nieco zaniedbana i zarosło się jej. Do tego nie chciałem wyciąć orła przed tym jak właściwie wyprawa się zaczęłą.
Potem kawałek przejechałem brukiem... Bruk to mój wróg, ale nie było tego za wiele, w dodatku mogłem podziwiać kolejne miejsce gdzie budują jakieś wielkie pasy asfaltu. Trzeba będzie je rozdziewiczyć jeszcze przed oficjalnym otwarciem dla blachosmrodów ]:-D> Z bruku wpadłem wprost do Lasu Rędzińskiego. Fantastyczny jest. Szkoda, że tak daleko i całe miasto muszę pokonać, żeby tam dotrzeć.

Droga przez Las Rędziński zakończyła się w sposób dość nieoczekiwany ;-) Ale całe szczęście byli tam jak zwykle niezmordowani wędkarze, znaczy byli przede mną wiele razy, scieżka wzdłuż Odry pięknie wyjeżdżona.

Taki widok ukazał się mym oczom. Wspaniałą góreczka, nic tylko podjechać... Niestety, po drugiej stronie rzeki... Ale jest kolejny cel na trasie.

Z nadbrzeżnych chaszczo-polo-wędko ścieżynek wyjechałem taką piękną ścieżką, prawie jak na czerwonym do Wójcina, tylko mniej kolczaście, bo to nie akacje.

Las Lesicki i listek na pajęczynie.

Moja pierwsza wizyta w Lesie Lesickim, razem z Laskiem Osobowickim i Lasem Rędzińskim tworzą fantastyczne miejsce do rowerowych przejażdżek. Orzełowi też się podobało.

Woda w barwach maskujących w Lesie Lesickim. Gdyby nie krawężnik to bym wjechał...

Rzeczka ścieczka a w niej masa zawalonych pniaczków. Skoro stawik się tutaj w barwy maskujące przebrał to dlaczego rzeczka nie moze zamaskować się pieńkami drzew i krzaczorami? Dodam, że troche dalej maskowała się zderzakiem samochodu.

W kategorii zamaskowane elementy Lasu Lesickiego wygrał bezapelacyjnie most. Zamaskował się tak bardzo, że miałem wątpliwości czy rzeczywiście jest tam most. Ostatecznie zdecydowałem się poszukać mostu zdrowego psychicznie i nie bawiącego się w komandosa czy innego ninja.

Kiedyś w jakiś wpisie napisałem, że muszę mieć te tablice do mojej kolekcji tablic. To już mam.



Ruiny zameczku w Urazie. Gdyby choć z jednej strony te krzaczory wycięli. Z jednej strony git, że nikt ze sprejem nie wpadnie na te ruinki, ale z drugiej strony ja też nie mogę. No nic, przynajmniej jest tajemnica i miejsce, które dla dobrej fotki warto będzie odwiedzić zimą.

Już Brzeg Dolny. Iście prezydencka siedziba włodarzy gminy.

Brzeg Dolny. Kamieniczki tuż przed zjazdem na przeprawę. Najładniej odmalowane w okolicy. Wiedzą gdzie Adam lubi przyjechać i w jakim celu to robi.

Odjazd... wróć! Odpływ? Odbijamy! Cała naprzód! Przeprawiamy się przez Odrę.
Może średnio to widać, ale panowie promowi kierowcy ruszają tę machinę ręcznie. Najpierw siłą mięśni i stalowej brechy pan odpycha prom od brzegu. Następnie wspólnymi siłami panowie ciągną stalową linę i tym sposobem docierają do połowy, gdzie robote zaczyna wykonywać prąd. Niby cena za przejazd to 2zł od roweru, ale jeszcze nigdy nie płaciłem. Tym razem nawet nie pobierali opłat, w dodatku nie było nawet podanego czasu odjazdu. Chyba ruszają jak sie nazbiera na którymś brzegu klientów.



Z Brzegu Dolnego asfaltem dojechałem aż za Księgienice. Jakaś wioska jeszcze za nimi była, pare domów, nazwy zapomniłem. W niej się skończył asfalt i zaczęła jazda wałami. Na wałach zabawy samowyzwalaczem.

Jakaś rura.

Znalazłem te coś. Jak się okazało...

To zrekultywowane wysypisko śmieci i jestem już w Maślicach. Do samego Wrocławia powałach zajechałem. Nieraz było to niewidzialny single track, ale i tak świetna trasa.

Dojechałem do mety w najlepszym momencie, nadchodził akurat Ragnarok, po paru minutach lunęło.
Start raczej późno, bo dopiero o 11 udało mi się wyjechać z domu. Pogoda zadziwiająco dobra, nawet Słoneczko wyglądało dzisiaj zza chmurek. Ale trzeba najpierw przejechać przez Wrocław. O ile na prawdę lubie jeździć po Wrocławiu, choćby wały to mistrzostwo świata, to przejechanie przez to miasto rowerem (samochodem, hulajnogą i na wrotkach zresztą też), tak żeby nie nadrabiać pierdyliona kilometrów a ominąć korki, niebezpieczne miejsca, złą nawierzchnię, remonty... Ehh, może zdjęcie odda to, co czuję gdy chcę po prostu przejechać z punktu A do B.
Troszkę źle skadrowałem, miało być poziomo, by widać było parking odległy o jakieś 20 metrów... Ale na ścieżce parkuje się wygodniej...
To zjawisko powyżej zaobserwowane na Legnickiej, jedna z moich ulubionych ścieżek, bardzo pomaga wyjechać z miasta, w przeciwieństwie do ścieżek bez sensu czy dla relaksu, ta faktycznie ma jakiś cel bycia, taka rowerowa autostrada. Oczywiście ma też swoje wielkie wady, jak przewężenia, a właściwie zniknięcia ścieżki w paru miejscach, choćby pod tam jakimś wiaduktem, gdzie są schody i zjazd z barierką dla inwalidów.
W każdym razie z Legnickiej zjeżdżam przed Parkiem Zachodnim ku Mostom Milenijnym. Tutaj dodam, że już na Legnickiej stwierdziłem, że mam wiatr w twarz i się nie wysilam, tempo na 25 i starczy. Z mostu zjeżdżam świeżo wyasfaltowanym zjazdem dla blachosmrodów, jeszcze zamknięty, więc jest pięknym fragmentem do rowerowania. Potem od razu wskakuje na wały. A te oczywiście prowadzą do... Lasku Osobowickiego :D
Podsumowanie przejazdu przez miasto. W czasie godziny udało mi sie poruszać przez niewiele ponad 40 minut, złapałem chyba wszystkie możliwe czerwone światła. Dziś wyjątkowo nigdzie nie łamałem przepisów, nie przejeżdżałem na czerwonym ani nie jeździłem chodnikami czy ścieżką pod prąd. Średnia zaskakująco wysoka 19kmh ;-)
Lasek Osobowicki... to lubię. Oczywiście zjechałem sobie z góreczki, ale tylko raz, bo nieco zaniedbana i zarosło się jej. Do tego nie chciałem wyciąć orła przed tym jak właściwie wyprawa się zaczęłą.
Potem kawałek przejechałem brukiem... Bruk to mój wróg, ale nie było tego za wiele, w dodatku mogłem podziwiać kolejne miejsce gdzie budują jakieś wielkie pasy asfaltu. Trzeba będzie je rozdziewiczyć jeszcze przed oficjalnym otwarciem dla blachosmrodów ]:-D> Z bruku wpadłem wprost do Lasu Rędzińskiego. Fantastyczny jest. Szkoda, że tak daleko i całe miasto muszę pokonać, żeby tam dotrzeć.
Droga przez Las Rędziński zakończyła się w sposób dość nieoczekiwany ;-) Ale całe szczęście byli tam jak zwykle niezmordowani wędkarze, znaczy byli przede mną wiele razy, scieżka wzdłuż Odry pięknie wyjeżdżona.
Taki widok ukazał się mym oczom. Wspaniałą góreczka, nic tylko podjechać... Niestety, po drugiej stronie rzeki... Ale jest kolejny cel na trasie.
Z nadbrzeżnych chaszczo-polo-wędko ścieżynek wyjechałem taką piękną ścieżką, prawie jak na czerwonym do Wójcina, tylko mniej kolczaście, bo to nie akacje.
Las Lesicki i listek na pajęczynie.
Moja pierwsza wizyta w Lesie Lesickim, razem z Laskiem Osobowickim i Lasem Rędzińskim tworzą fantastyczne miejsce do rowerowych przejażdżek. Orzełowi też się podobało.
Woda w barwach maskujących w Lesie Lesickim. Gdyby nie krawężnik to bym wjechał...
Rzeczka ścieczka a w niej masa zawalonych pniaczków. Skoro stawik się tutaj w barwy maskujące przebrał to dlaczego rzeczka nie moze zamaskować się pieńkami drzew i krzaczorami? Dodam, że troche dalej maskowała się zderzakiem samochodu.
W kategorii zamaskowane elementy Lasu Lesickiego wygrał bezapelacyjnie most. Zamaskował się tak bardzo, że miałem wątpliwości czy rzeczywiście jest tam most. Ostatecznie zdecydowałem się poszukać mostu zdrowego psychicznie i nie bawiącego się w komandosa czy innego ninja.
Kiedyś w jakiś wpisie napisałem, że muszę mieć te tablice do mojej kolekcji tablic. To już mam.
Ruiny zameczku w Urazie. Gdyby choć z jednej strony te krzaczory wycięli. Z jednej strony git, że nikt ze sprejem nie wpadnie na te ruinki, ale z drugiej strony ja też nie mogę. No nic, przynajmniej jest tajemnica i miejsce, które dla dobrej fotki warto będzie odwiedzić zimą.
Już Brzeg Dolny. Iście prezydencka siedziba włodarzy gminy.
Brzeg Dolny. Kamieniczki tuż przed zjazdem na przeprawę. Najładniej odmalowane w okolicy. Wiedzą gdzie Adam lubi przyjechać i w jakim celu to robi.
Odjazd... wróć! Odpływ? Odbijamy! Cała naprzód! Przeprawiamy się przez Odrę.
Może średnio to widać, ale panowie promowi kierowcy ruszają tę machinę ręcznie. Najpierw siłą mięśni i stalowej brechy pan odpycha prom od brzegu. Następnie wspólnymi siłami panowie ciągną stalową linę i tym sposobem docierają do połowy, gdzie robote zaczyna wykonywać prąd. Niby cena za przejazd to 2zł od roweru, ale jeszcze nigdy nie płaciłem. Tym razem nawet nie pobierali opłat, w dodatku nie było nawet podanego czasu odjazdu. Chyba ruszają jak sie nazbiera na którymś brzegu klientów.
Z Brzegu Dolnego asfaltem dojechałem aż za Księgienice. Jakaś wioska jeszcze za nimi była, pare domów, nazwy zapomniłem. W niej się skończył asfalt i zaczęła jazda wałami. Na wałach zabawy samowyzwalaczem.
Jakaś rura.
Znalazłem te coś. Jak się okazało...
To zrekultywowane wysypisko śmieci i jestem już w Maślicach. Do samego Wrocławia powałach zajechałem. Nieraz było to niewidzialny single track, ale i tak świetna trasa.
Dojechałem do mety w najlepszym momencie, nadchodził akurat Ragnarok, po paru minutach lunęło.
praca
Czwartek, 12 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: olds, cel: dojazd, dist: less than 50
Km: | 12.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: oldsmobile | Aktywność: Jazda na rowerze |
Park Brochowski
Czwartek, 12 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: niedzielnie, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: | 16.76 | Km teren: | 8.00 | Czas: | 01:13 | km/h: | 13.78 |
Pr. maks.: | 38.57 | Temperatura: | 28.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Lajcikowo w stałym towarzystwie do kolejnego parku, tym razem na cel obraliśmy Park Brochowski. Malutki taki, nie nada się na rowerowanie, ale odhaczony.
Uwaga! Nisko latający rowerzyści
Środa, 11 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: turistas, dist: 100 and more, opis: foto
Km: | 142.67 | Km teren: | 30.00 | Czas: | 06:53 | km/h: | 20.73 |
Pr. maks.: | 68.85 | Temperatura: | 28.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nie mam sił dzisiaj pisać. Ale zdjęcia przygotowałem :D

Orzeł7 przed wyjazdem. Prawie czysty i opakowany. Nie lubie z plecakiem, a wody trzeba było i coś na deszcz ochronnego, do tego pare kluczy też zabrałem.
Początek był ciężki, pod wiatr. Tempo ustaliło się na 26kmh.

Koniki w Krzyżowicach, zrobiłem im focię, bo akurat przy nich nawracałem, pomyliłem drogę...

Tuż za wsią Bąki a przed Owsianką skręciłem na jakiś nowy asfalcik. Ładnie się kwiatki prezentowały, a i tak musiałem przelać wodę więc im zrobiłem słitaśne focie.

W pionie i poziomie, bo nie wiedziałem które lepsze.

Mój cel, w przeciwieństwie do ostatniej wycieczki w te strone tym razem był cały czas doskonale widoczny.

Potem mam luke w zdjęciach, na podjeździe się skupiłem. Dopiero ten znak mnie wyrwał z tego szału kręcenia po lasach porastających masyw Ślęży. Nazwałem go "Uwaga! Nisko latający rowerzyści" i od niego tytuł dzisiejszej wycieczki.

Nikt co prawda nie przeleciał, ale nazwa Ślęży wywodzi się od błota nie bez przyczyny. Buty się suszą.

Przez te bajorka miałem sporo postajów na trasie. Jeden z nich wypadł jednak w całkiem przyjemnym miejscu, co prawda komary cięły jak wszędzie, ale widoczki były.

Pare chwil bez roweru. Po schodkach do góry, obadać co tam jest.

Jak się wspinałem do góry po schodkach to z tajniaka obserwował mnie jakiś gościu ukryty w skale. Ninja zapewne.

A oto co czekało na mnie na szczycie. Woda nie była może najlepsza, ale za to zimniasta. Szkoda że nie zabrałem do góry bidonu.

Po 19 kilometrach jeżdżenia skończyła mi się ścieżka. Oceniłem że szczyt blisko i można targać z buciora. Po drodze trafiłem na coś co jest może z 200m od szczytu, w poziomie, opisane prawdopodobnie jako miejsce kultu, ale kamień był bardzo starty. W każdym razie woda syfiasta i na nic się nie przydały te dołki. Jak widać orzeł też odpoczytał.

Pare chwil po zdobyciu prawie szczytu :D zdjęcie z kamienia pod krzyżem.

Widok na kolejny cel na dzisiaj. Już ze szczytu, a nawet z wieży na szczycie.

Nadal na wieży. Widoczek na Sulistrowiczki.

Wypatrzyłem coś co przypomina stok narciarski na Raduni. Ciekawe jak długi i czy warto byłoby sie tam wybrać? Trzeba będzie obadać, zarówno pod kątem nart, snowboardu jak i downillu :D

Autoportret, żeby nie było, że zdjęcia ukradłem i nabijam sobie kilomterów wycieczkami palcem po mapie.

Po 20 minutach na wieży, zjedzeniu chałwy mocy i wydudlaniu resztek wody czas zejść z wieży widokowej i pomknąć w dal. Dochodzi 15 a ja jeszcze daleko od domu.

Pożegnalne zdjęcie kościółka.

Pogoniłem niedźwiedzia.

Ale potem niedźwiedź pogonił mnie. Na zjeździe max speed wycieczki. Tutaj już widok na Ślęże z zapory mietkowskiej. Po drodze na Mietków się pogubiłem znowu i jechałem przez Zacharzyce.

Zoom na Ślęże.

Zoom na stateczek.

W oddali to zapewne Sowie Góry. Trzeba będzie je przerowerować kiedyś.

Bożygniew.

A to już Wrocław. Takie coś mi się znalazło. Swoją drogą wracałem przez Wrocław takimi zakątkami jakich nigdy nie widziałem. Od Mokronosa. Ostatecznie pięknie dojechałem na Grabiszyński park. Przez park przewiozłem się na kole jakichś średnio rozmownych dwóch mtbowców. Przyzpieszyli mnie, ale za to dobrze pokierowali, lepiej pojechali niż sam bym do domu miał kierować się.
Orzeł7 przed wyjazdem. Prawie czysty i opakowany. Nie lubie z plecakiem, a wody trzeba było i coś na deszcz ochronnego, do tego pare kluczy też zabrałem.
Początek był ciężki, pod wiatr. Tempo ustaliło się na 26kmh.
Koniki w Krzyżowicach, zrobiłem im focię, bo akurat przy nich nawracałem, pomyliłem drogę...
Tuż za wsią Bąki a przed Owsianką skręciłem na jakiś nowy asfalcik. Ładnie się kwiatki prezentowały, a i tak musiałem przelać wodę więc im zrobiłem słitaśne focie.
W pionie i poziomie, bo nie wiedziałem które lepsze.
Mój cel, w przeciwieństwie do ostatniej wycieczki w te strone tym razem był cały czas doskonale widoczny.
Potem mam luke w zdjęciach, na podjeździe się skupiłem. Dopiero ten znak mnie wyrwał z tego szału kręcenia po lasach porastających masyw Ślęży. Nazwałem go "Uwaga! Nisko latający rowerzyści" i od niego tytuł dzisiejszej wycieczki.
Nikt co prawda nie przeleciał, ale nazwa Ślęży wywodzi się od błota nie bez przyczyny. Buty się suszą.
Przez te bajorka miałem sporo postajów na trasie. Jeden z nich wypadł jednak w całkiem przyjemnym miejscu, co prawda komary cięły jak wszędzie, ale widoczki były.
Pare chwil bez roweru. Po schodkach do góry, obadać co tam jest.
Jak się wspinałem do góry po schodkach to z tajniaka obserwował mnie jakiś gościu ukryty w skale. Ninja zapewne.
A oto co czekało na mnie na szczycie. Woda nie była może najlepsza, ale za to zimniasta. Szkoda że nie zabrałem do góry bidonu.
Po 19 kilometrach jeżdżenia skończyła mi się ścieżka. Oceniłem że szczyt blisko i można targać z buciora. Po drodze trafiłem na coś co jest może z 200m od szczytu, w poziomie, opisane prawdopodobnie jako miejsce kultu, ale kamień był bardzo starty. W każdym razie woda syfiasta i na nic się nie przydały te dołki. Jak widać orzeł też odpoczytał.
Pare chwil po zdobyciu prawie szczytu :D zdjęcie z kamienia pod krzyżem.
Widok na kolejny cel na dzisiaj. Już ze szczytu, a nawet z wieży na szczycie.
Nadal na wieży. Widoczek na Sulistrowiczki.
Wypatrzyłem coś co przypomina stok narciarski na Raduni. Ciekawe jak długi i czy warto byłoby sie tam wybrać? Trzeba będzie obadać, zarówno pod kątem nart, snowboardu jak i downillu :D
Autoportret, żeby nie było, że zdjęcia ukradłem i nabijam sobie kilomterów wycieczkami palcem po mapie.
Po 20 minutach na wieży, zjedzeniu chałwy mocy i wydudlaniu resztek wody czas zejść z wieży widokowej i pomknąć w dal. Dochodzi 15 a ja jeszcze daleko od domu.
Pożegnalne zdjęcie kościółka.
Pogoniłem niedźwiedzia.
Ale potem niedźwiedź pogonił mnie. Na zjeździe max speed wycieczki. Tutaj już widok na Ślęże z zapory mietkowskiej. Po drodze na Mietków się pogubiłem znowu i jechałem przez Zacharzyce.
Zoom na Ślęże.
Zoom na stateczek.
W oddali to zapewne Sowie Góry. Trzeba będzie je przerowerować kiedyś.
Bożygniew.
A to już Wrocław. Takie coś mi się znalazło. Swoją drogą wracałem przez Wrocław takimi zakątkami jakich nigdy nie widziałem. Od Mokronosa. Ostatecznie pięknie dojechałem na Grabiszyński park. Przez park przewiozłem się na kole jakichś średnio rozmownych dwóch mtbowców. Przyzpieszyli mnie, ale za to dobrze pokierowali, lepiej pojechali niż sam bym do domu miał kierować się.
praca
Wtorek, 10 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: olds, cel: dojazd, dist: less than 50
Km: | 12.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 18.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: oldsmobile | Aktywność: Jazda na rowerze |
lans po Ślężnej
Wtorek, 10 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: niedzielnie, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: | 13.59 | Km teren: | 2.00 | Czas: | 01:01 | km/h: | 13.37 |
Pr. maks.: | 32.64 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wieczorny kurs z Adelą i Ewką którego celem była jakaś ciekawostka na ulicy Ślężnej o której wyczytała gdzieś Adela. Nic nie znaleźliśmy, ale Ślężna przejechana do końca. Powrót bocznymi uliczkami i zakamarkami. Ostatecznie trafiliśmy na skrzyżowanie przez które praktycznie wszystkie moje trasy prowadzą, w związku z czym znam już wszystkie drogi dojazdowe do niego, będzie więcej opcji kombinowania szlaków teraz.
praca
Poniedziałek, 9 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: olds, cel: dojazd, dist: less than 50
Km: | 13.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: oldsmobile | Aktywność: Jazda na rowerze |
Szybka 30 +
Poniedziałek, 9 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: treningowo, dist: less than 50
Km: | 40.35 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 01:19 | km/h: | 30.65 |
Pr. maks.: | 41.35 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Zmęczony po pracy, ale trzeba było zrobić pare kilometrów, żeby w ogóle cokolwiek zrobić. Dziewczyny dzisiaj odpuściły, więc nadarzyła się okazja żeby poszaleć. Nie planowałem jechać szybkiej 30. Właściwie nawet nie jechałem trasą którą tutaj mam na 30 km, ale że od startu postanowiłem targać ile sił w nogach, to nawet niezła średnia wyszła. 30km zrobione w 56 minut, czyli na 2" zupełnie przyzwoity czas, średnia była 31.6coś jak mnie pamięć nie myli. Po wszystkim 2 rundki po parku, wpisane jako teren, chociaż po tych ścieżynach się lepiej jeździ niż po niektórych fragmentach drogi dzisiejszej, szczególnie lepiej niż po bruku, bo bruk to mój wróg.
Wybiło 3000 w tym roku, nadal słabo, ale staram się.
Wybiło 3000 w tym roku, nadal słabo, ale staram się.
Przełęcz TąPADAła
Piątek, 6 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, dist: 100 and more, opis: foto
Km: | 101.04 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:51 | km/h: | 26.24 |
Pr. maks.: | 64.34 | Temperatura: | 23.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Na weekend zapowiadają opady i zimno, czyli standardowo, "zimno i pada i zimno i pada na to miejsce w środku europy". No to trzeba było dzisiaj wykorzystać resztki niedeszczowej pogody, bo o słońcu to można tylko pomarzyć.
Przez cały ranek o zostanie celem wycieczki walczyły dzielnie:
- Przeprawa promowa przez Odrę w Brzegu Dolnym
- masyw Slęża
- Środa Śląska (bo miałem tam ze 3 lata temu dojechać a trafiłem do Brzegu Dolnego ;-)
Gdy zjadłem resztki makreli na prowadzenie wysunął się Brzeg Dolny, jednak już przy 2 kanapce z szynką sopocką po piętach zaczęła mu dreptać Slęża. Gdy zjadłem jajecznice, Slęża zaczynała już świętować zwycięstwo. Zanim się ostatecznie obudziłem i najadłem, zanim wybrałem cel i obadałem jak dojechać - zrobiła się 11. Googielowe mapy znalazły mi fajną trase, tylko fragment drogą nr35 a potem już tylko wiejskie ścieżki. Oczywiście znając swoje ostatnie osiągnięcia w nawigowaniu nie spodziewałem się że uda mi się w ogóle trafić w pierwszy skręt z tej proponowanej trasy. Jak nie ma Słońca to się gubie.
Przed 12 udało mi się wyjechać. Całe szczęście - mam już objeżdżone te rejony Wrocławia, przecież teraz jestem tutejszy prawie ;-) W każdym razie bezproblemowo dotarłem aż na Czekoladową, na którą to kierowały mnie sugestie map googla (które kłamią i kilometraż zawsze zaniżają). Wyjazd z Wrocławia to jak się okazało całe 10km, spodziewałem się, że jak teraz jestem bliżej tej granicy miasta to będzie z 5. Gdyby nie czerwona fala na którą trafiłem, to bym napisał, że jechało się super. Ale za to zostałem nagrodzony. Tuż przed remontami i dziwnymi remontowymi wygibasami i serpentynami wyskoczył przede mnie "szybki traktor". Na oko to jakiś John Deer, ale widziałem go tylko przez chwile. Potem już tylko obserwowałem mknącą przede mnie z prędkością 43kmh przyczepę. Tak mijały kilometry. Prędkość średnia rosła i rosła, zrobiło się średnio 29kmh i mi skręcił w zagrode jakąś. Pomachałem mu na papa i jade dalej.
Jechałem DK35, bo nie wiedziałem gdzie mam z niej skręcić. Zresztą byłem prędzej tak zajęty jazdą za przyczepą która waliła we mnie tonami jakichś paprochów, że nawet bym nie zauważył zjazdu z 35. Do zjazdu na Sobótkę dojechałem rewelacyjnie szybko. Bardzo mnie to ucieszyło, bo pogoda nie rozpieszczała, mimo że duszno, to wcale nie ciepło. Do tego cel jakoś się nie objawiał, mimo że bywają dni że z okna widzę Ślężę to teraz będąć kilkanaście kilometrów od niej, nadal jej nie widziałem. W Sobótce miałem od razu odbić na Sady, ale oczywiście od razu potraktowałem zbyt dosłownie i pojechałem w ulice Szopena z której dopiero potem wróciłem we właściwą stronę. W Sobótce Jakiejśtam (Zachodniej? Południowej?) która już była na szlaku - pierwszy postój. Zakupiłem OSHEA, bo wiedziałem, że jeden kończący się bidon nie wystarczy mi na podjazd i zjazd. Przy okazji postoju przetałem wreszcie czoło, twarz i wytarłem okulary. Ogólnie strasznie wyglądałem po tej jeździe za traktorkiem. Jazda 30-45kmh (zazwyczaj 43) na laćkach 2" niszczy, nawet za traktorem. Pot się ze mnie lał strumieniami. Średnia pod sklepem nadal 28 mimo, że dystans mizerny, a postanowiłem nie forsować się na małych podjaździczkach przed tym kulminacyjnym.
Niezwykle ucieszył mnie fakt, że znalazłem kamieniołom którego szukałem w zeszłym roku . Przeklimatyczne miejsce. Wyjąłem fotopstryk i zacząłem szaleć - zdjęcia pod wpisem. Niestety okazało się, że ostatnia kreska baterii w fotopstryku nie jest jak ostatnia kreska baterii w komórczaku - padły mi baterie! OŻ! Nie no, jade pierwszy raz w tym roku na Ślęże i padają mi baterie w fotopstryku i nie będe miał słitaśnych foć na naszą klasę? W mojej głowie pojawiła się myśl - a wjade tylko na Przełęcz Tąpadła, nie będe się na szczyt gramolił skoro sobie nie pofocę.
Jeszcze przed rozpoczęciem podjazdy wjechałem w chmure otaczającą to magiczne miejsce. Z chmurą powiązana była mżawka, mokra jezdnia i momentami słaby deszczyk. To ostatecznie mnie przekonało, że daruję sobie szczyt. Podjazd nieco mnie rozczarował. Zapomniałem już jak właściwie wygląda podjazd na Przełęcz Tąpadła. W końcu ponad rok mnie tam nie było. To coś koło 2km pod górkę. Wjechałem w kilka minut (coś koło 8miu minut). Praded to to nie jest. Mimo niedosytu podjazdowego nie skierowałęm się na ścieżynę na Sobótkę, Ciemne, nisko zawieszone chmury w kierunku gdzieś gdzie mam wracać troszeczkę mnie zmartwiły i utwierdziły w przekonaniu, że nie ma co kusić losu. Nie miałem niczego deszczoochronnego. W ogóle jechałem uzbrojony tylko w dętki i aparat.
Za to po zjeździ ciekawie pobłądziłem. Część trasy mogę polecić. Mianowicie za Sulistrowiczkami skręciłem na Sulistrowice, czyli jakby wracałem się. Stamtąd na Przemiłów i właśnie odcinek Sulistrowice - Przemiłów - Księginice Małe mogę polecić. Trochę podjazdów jest i bardzo miłych zjazdów. Obrałem takie kierunek częściowo dlatego, że omijałem tym sposobem chmury. Nie wiedziałem, że za bardzo omijam i pokierowałem się przez Przezdrpwice i Nasławice do Wilczkowic. Tam niestety wjechałem na DK8. Dalej już DK8. W ostatniej chwili przed bazą wpadłem w park, bo by mi brakło 300 metrów do 100km. Dokręciłem i przycumowałem.








Przez cały ranek o zostanie celem wycieczki walczyły dzielnie:
- Przeprawa promowa przez Odrę w Brzegu Dolnym
- masyw Slęża
- Środa Śląska (bo miałem tam ze 3 lata temu dojechać a trafiłem do Brzegu Dolnego ;-)
Gdy zjadłem resztki makreli na prowadzenie wysunął się Brzeg Dolny, jednak już przy 2 kanapce z szynką sopocką po piętach zaczęła mu dreptać Slęża. Gdy zjadłem jajecznice, Slęża zaczynała już świętować zwycięstwo. Zanim się ostatecznie obudziłem i najadłem, zanim wybrałem cel i obadałem jak dojechać - zrobiła się 11. Googielowe mapy znalazły mi fajną trase, tylko fragment drogą nr35 a potem już tylko wiejskie ścieżki. Oczywiście znając swoje ostatnie osiągnięcia w nawigowaniu nie spodziewałem się że uda mi się w ogóle trafić w pierwszy skręt z tej proponowanej trasy. Jak nie ma Słońca to się gubie.
Przed 12 udało mi się wyjechać. Całe szczęście - mam już objeżdżone te rejony Wrocławia, przecież teraz jestem tutejszy prawie ;-) W każdym razie bezproblemowo dotarłem aż na Czekoladową, na którą to kierowały mnie sugestie map googla (które kłamią i kilometraż zawsze zaniżają). Wyjazd z Wrocławia to jak się okazało całe 10km, spodziewałem się, że jak teraz jestem bliżej tej granicy miasta to będzie z 5. Gdyby nie czerwona fala na którą trafiłem, to bym napisał, że jechało się super. Ale za to zostałem nagrodzony. Tuż przed remontami i dziwnymi remontowymi wygibasami i serpentynami wyskoczył przede mnie "szybki traktor". Na oko to jakiś John Deer, ale widziałem go tylko przez chwile. Potem już tylko obserwowałem mknącą przede mnie z prędkością 43kmh przyczepę. Tak mijały kilometry. Prędkość średnia rosła i rosła, zrobiło się średnio 29kmh i mi skręcił w zagrode jakąś. Pomachałem mu na papa i jade dalej.
Jechałem DK35, bo nie wiedziałem gdzie mam z niej skręcić. Zresztą byłem prędzej tak zajęty jazdą za przyczepą która waliła we mnie tonami jakichś paprochów, że nawet bym nie zauważył zjazdu z 35. Do zjazdu na Sobótkę dojechałem rewelacyjnie szybko. Bardzo mnie to ucieszyło, bo pogoda nie rozpieszczała, mimo że duszno, to wcale nie ciepło. Do tego cel jakoś się nie objawiał, mimo że bywają dni że z okna widzę Ślężę to teraz będąć kilkanaście kilometrów od niej, nadal jej nie widziałem. W Sobótce miałem od razu odbić na Sady, ale oczywiście od razu potraktowałem zbyt dosłownie i pojechałem w ulice Szopena z której dopiero potem wróciłem we właściwą stronę. W Sobótce Jakiejśtam (Zachodniej? Południowej?) która już była na szlaku - pierwszy postój. Zakupiłem OSHEA, bo wiedziałem, że jeden kończący się bidon nie wystarczy mi na podjazd i zjazd. Przy okazji postoju przetałem wreszcie czoło, twarz i wytarłem okulary. Ogólnie strasznie wyglądałem po tej jeździe za traktorkiem. Jazda 30-45kmh (zazwyczaj 43) na laćkach 2" niszczy, nawet za traktorem. Pot się ze mnie lał strumieniami. Średnia pod sklepem nadal 28 mimo, że dystans mizerny, a postanowiłem nie forsować się na małych podjaździczkach przed tym kulminacyjnym.
Niezwykle ucieszył mnie fakt, że znalazłem kamieniołom którego szukałem w zeszłym roku . Przeklimatyczne miejsce. Wyjąłem fotopstryk i zacząłem szaleć - zdjęcia pod wpisem. Niestety okazało się, że ostatnia kreska baterii w fotopstryku nie jest jak ostatnia kreska baterii w komórczaku - padły mi baterie! OŻ! Nie no, jade pierwszy raz w tym roku na Ślęże i padają mi baterie w fotopstryku i nie będe miał słitaśnych foć na naszą klasę? W mojej głowie pojawiła się myśl - a wjade tylko na Przełęcz Tąpadła, nie będe się na szczyt gramolił skoro sobie nie pofocę.
Jeszcze przed rozpoczęciem podjazdy wjechałem w chmure otaczającą to magiczne miejsce. Z chmurą powiązana była mżawka, mokra jezdnia i momentami słaby deszczyk. To ostatecznie mnie przekonało, że daruję sobie szczyt. Podjazd nieco mnie rozczarował. Zapomniałem już jak właściwie wygląda podjazd na Przełęcz Tąpadła. W końcu ponad rok mnie tam nie było. To coś koło 2km pod górkę. Wjechałem w kilka minut (coś koło 8miu minut). Praded to to nie jest. Mimo niedosytu podjazdowego nie skierowałęm się na ścieżynę na Sobótkę, Ciemne, nisko zawieszone chmury w kierunku gdzieś gdzie mam wracać troszeczkę mnie zmartwiły i utwierdziły w przekonaniu, że nie ma co kusić losu. Nie miałem niczego deszczoochronnego. W ogóle jechałem uzbrojony tylko w dętki i aparat.
Za to po zjeździ ciekawie pobłądziłem. Część trasy mogę polecić. Mianowicie za Sulistrowiczkami skręciłem na Sulistrowice, czyli jakby wracałem się. Stamtąd na Przemiłów i właśnie odcinek Sulistrowice - Przemiłów - Księginice Małe mogę polecić. Trochę podjazdów jest i bardzo miłych zjazdów. Obrałem takie kierunek częściowo dlatego, że omijałem tym sposobem chmury. Nie wiedziałem, że za bardzo omijam i pokierowałem się przez Przezdrpwice i Nasławice do Wilczkowic. Tam niestety wjechałem na DK8. Dalej już DK8. W ostatniej chwili przed bazą wpadłem w park, bo by mi brakło 300 metrów do 100km. Dokręciłem i przycumowałem.
praca
Czwartek, 5 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: olds, cel: dojazd, dist: less than 50
Km: | 12.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 17.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: oldsmobile | Aktywność: Jazda na rowerze |
Do pracy, znowu udało mi się przed 8 dotrzeć, głównie za sprawą wcześniejszego wstania, ale też dzięki temu, że teraz jeżdże krótko i asfaltowo, a do tego zimno było przez te wczesną pore i mogłem swobodnie się rozpędzić i nie spocić.