na rowerze jeździ bAdaśblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(10)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy badas.bikestats.pl

linki

Alpy 2011 -meta-

Środa, 17 sierpnia 2011 Kategoria cel: turistas, opis: nie sam, trip: Alpy 2011, opis: piosnka
Km: 0.00 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: blurej Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś około godziny 19 po 26 godzinach jazdy samochodem dotarliśmy wreszcie na miejsce.

Co prawda mam prawo jazdy zrobione, ale nie odebrałem dokumentu, nie zdążyłem przed wyprawą. Mimo to około północy proponuję Tomkowi, że go zmienię. Najpierw się nie zgadza, potem jednak, gdy widzi, że droga jest szeroka, prosta i praktycznie pusta oddaje mi kierownice i idzie spać. W sumie niewielka różnica, mandat za przekroczenie prędkości dla niego, czy za jazdę bez uprawnień dla mnie. Z braku dokumentu można się przynajmniej jakoś wytłumaczyć, może wyrozumiały policjant by wybaczył. Jako że była prawie pierwsza w nocy, to drogi praktycznie puste. Szkoda tylko, że tuż po tym jak dostałem kierownicę wjechałem w Mediolan. Dobrze, że miasto było prawie pozbawione samochodów, bo inaczej nie wyjechalibyśmy z niego aż do pobudki Tomka. W pewnym momencie wjechałem na drogę sąsiadującą z kilkupasmową drogą przelatującą przez miasto. Pech chciał, że oddzielona była od mojej drogi pasem zieleni i nie widziałem na niej ruchu. Ze 2 razy przejechałem tą drogę wzdłuż, ku uciesze stojących tam "kobiet ciężko pracujących" myślących zapewne, że trafił się wybredny klient. Wreszcie jednak, pomiędzy zaroślami dojrzałem czerwone światła - acha! droga za krzaczorami jedzie w tym samym kierunku, co moja, może na niej jest skręt którego nie ma na mojej drodze a w który prowadzi mnie nawigacja. Znalezienie zjazdu z drugi na której byłem jeszcze chwile zajęło, ale ostatecznie dotarłem na równoległy pasek i opuściłem Mediolan. Dalej spokojnie poniżej ograniczeń Włoskimi autostradami, bądź wybitnymi ekspresówkami na których nic nie jechało. Ani się spostrzegłem i wpadłem do Szwajcarii. Droga szeroka, równa, dobrze oznakowana, sama przyjemność tamtędy jechać. Była tak dobra, że mimo umowy, że w górach Tomek prowadzi jechałem dalej. Nawet serpentyny nie były problemem w tych warunkach, pokonałem więc jakąś przełęcz i jechałem sobie dalej aż do godzinki piątej, kiedy Tomek się przebudził. Zmiana miejsc i tym razem ja chciałem usnąć. Jednak Tomek nie jeździ tak wolno i spokojnie, więc rzucało mną przez całą Szwajcarię jak workiem kartofli. W stanie półprzytomności przypominającym półsen wytrwałem do godziny dziewiątej. Jeszcze trochę posiedziałem/poleżałem na tyle zanim przesiadłem się na przód. Kolejna zmiana za kierownicą była na niemieckich autostradach. Więc znów nie miałem za wiele trudności w jeździe i raczej nie stanowiłem wielkiego zagrożenia. W Polsce odwiedziliśmy jeszcze ciotkę Tomka. Tomek miał odebrać od niej pakunek dla rodziców - bańkę miodu. Zjechaliśmy przez to z autostrady i nasza kochana nawigacja postanowiła prowadzić nas najkrótszą drogą - polną xD Ciężko było ją przekonać żeby wybrała nam inną trasę. Udało się i po jakimś czasie wróciliśmy na autostradę. Miło było widzieć otwarte sklepy, zamieszkałe wioski, w radio słyszeć wiadomości w zrozumiałym języku... Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. A swoją drogą, podoba mi się Lwówek Śląski przez który przejeżdżaliśmy, muszę go kiedyś odwiedzić.

To by było na tyle z opisu tego dnia wyprawy. Poniżej różne przemyślenia z nią związane a także postaram się zamieścić podsumowanie.

=================================================================

Zabawne, jak czasem rzeczy teoretycznie niezwiązane ze sobą potrafią okazać się powiązane i sprawić, że nasze życie staje się zupełnie inne.

By rozjaśnić znaczenie enigmatycznego początku - wszystko zaczęło się od tego, że postanowiłem zrobić sobie miesiąc bezrobocia po zakończeniu studiów i odbyć wakacje życia. Najpierw celem miała być Chorwacja, ale jak się o niej naczytałem, to w sierpniu-lipcu nie mam tam czego szukać na rowerze, zostałem więc trochę bez planów na ten miesiąc. Dość szybko jednak pojawiła się myśl, żeby odwiedzić koleżankę przebywającą aktualnie w Belgii. No ale skoro jestem już bezrobotny przez miesiąc, to trzeba ten ostatni w życiu miesiąc wakacji wykorzystać na maksa - tak jak kocham - na rowerze. Postanowiłem więc, że pojadę tam na rowerze. No ale, średnio mi się widzi gnanie pod wiatr z zachodu - a taki będzie niewątpliwie. Stwierdziłem więc, że pojadę pociągami albo autokarem do Belgii, a wracać będę na rowerze. No ale, to także mnie nie satysfakcjonowało, chociaż googlowe mapy pokazywały 1000km - całkiem fajne wyzwanie. Traf chciał, że do pracy "prawie" po drodze pojechała inna koleżanka. Hmm, możnaby się z nią na powrocie spotkać pomyślałem. Ale zjazd na południe spowodowany tą zmianą skierował moją uwagę na Alpy. Jakoś tak pojawiła się w mojej głowie myśl - podjadę na super sławny podjazd w czasie wyprawy z Belgii do Polski - to będzie to "coś", co chcę zrobić w czasie ostatnich wakacji. Padło na Passo dello Stelvio. Plan jednak ewoluował dalej, dowiedziałem się o planach Tomka o podróży rowerowej przez Alpy. Co prawda chciałem czegoś trochę innego - pod sakwami, namiot i tym podobne sprawy. A Tomek kojarzy mi się raczej z kolarką na którą ładuje tylko portfel i nie turistasuje a gna przed siebie i śpi wygodnie w hotelach. No cóż, okazało się, że jednak jeszcze z niego turistas będzie. W każdym razie pomyślałem o połączeniu jego planu z moim i spotkaniu gdzieś a Alpach i ich wspólnym pokonywaniu. Wyjeżdżając chciałem przejechać Alpy z Tomkiem, a potem rozstać się z nim i wracać do Belgii, skąd pociągami się tłuc... Po wpisach z końca lipca-początku sierpnia widać, że wyprawa pochłonęła mnie całkowicie, o niczym innym nie myślałem i na nic innego nie poświęcałem czasu i pieniędzy w te dni. To, co wyewoluowało z początkowego planu na wakacje jest od niego zupełnie odmienne i aż trudno mi uwierzyć, że to wszystko przejechałem :) Ostatecznie ani Chorwacji, ani Belgii - Alpy, od początku do końca z Tomkiem, chociaż ciężko powiedzieć, że wyprawa odbywała się zgodnie z planem, plan był ledwo co nakreślony a trasy w dużej części powstawały spontanicznie. Często mimo szosowych opon jeździliśmy szutrami, szlakami pieszymi, a czasem nawet nawigacja kierowała nas na ścieżki po których bałbym się iść (no ale wtedy już zawracaliśmy ;-)

Tutaj na wysokiej pozycji tego podsumowania muszę jeszcze raz podziękować Tomkowi za niesamowite przeżycia związane z wyprawą, wspaniałe wspomnienia na całe życie i wszystkie wspólnie przejechane kilometry, dzięki brachu!

To na razie tyle w kwestii dlaczego tak a nie inaczej. W tym wpisie postaram się zamieścić podsumowanie wyprawy, będzie ono rosło w miarę opisywania wycieczki i analizowania pozostałych po niej danych ;-)

Najpierw wpiszę dane wyjazdów, potem w miarę możliwości postaram się powklejać zdjęcia i krótkie opisy poszczególnych dni wyprawy.

=================================================================
PODSUMOWANIE
=================================================================

# piosenka wyprawy

za piosenkę wyprawy uznaję:

chyba na każdym odcinku przejechanym samochodem to słyszałem :)

żeby oddać sprawiedliwość dodam miejsce drugie:

bo równie często w radio puszczana a zdecydowanie mi się spodobała ta piosenka

no i nie może zabraknąć 3 miejsca, żeby podium było kompletne

gdyby nie szanty na podjazdach nie pedałowałoby się tak raźnie

# niemierzalne naj...

W kategorii najbardziej zaskakujący kopnięciem podjazd zdecydowanie wygrywa Monte Zoncolan

W kategorii najlepsze miejsce na spędzenie wakacji... ciężko wybrać, ale chętnie popływał był w Lago Lugano

W kategorii najbogatsze bogactwo ever wygrywa niezaprzeczalnie Monaco

W kategorii najgorzej mi się podjeżdżało i zjeżdżało wygrywa Passo dello Stelvio ale to tylko przez to, że pogoda nie dopisała.

W kategorii największa walka wygrywa Alpe D'Huez tylu kolarzy co tam nigdzie nie było. Dla każdego znajdzie się odpowiedni przeciwnik, który pozwoli wyciągnąć z siebie 150% sił i zmusi do jazdy ponad swoje możliwości mimo czekających potem kolejnych metrów w górę.

W kategorii najlepsze widoki wygrywa.... Nicea bo nie moge się zdecydować na którym ze szczytów było fajniej, więc wygrały laski toples xD


# bardziej mierzalne naj...

-wyżej Cime de la Bonette 2802 m n.p.m. - i z buta jeszcze wyżej, bo 2862 m n.p.m. czytaj tutaj (życiówka)
-szybciej 86.80 km/h - oczywiście na zjeździe ;-) gdzieś tutaj (życiówka)
-większe przewyższenie 3534 m - pierwszego dnia, jak poprzednie naj, na Zoncolanie (życiówka)
-większy dystans wyprawy - 131.55 km (jednak biorąc pod uwagę okoliczności to i tak gigant)

komentarze
Dzięki za wyjazd, było super. W tym roku też trzeba coś zrobić :)
Platon
- 15:01 piątek, 23 marca 2012 | linkuj
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa tegoa
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

kategorie bloga

Moje rowery

blurej 8969 km
fernando 26960 km
koza 274 km
oldsmobile 3387 km
czerwony 6919 km
kuota 1075 km
orzeł7 14017 km

szukaj

archiwum