na rowerze jeździ bAdaśblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(10)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy badas.bikestats.pl

linki

Alpy 2011 -07- piekło i niebo

Piątek, 12 sierpnia 2011 Kategoria bike: blurej, cel: turistas, opis: nie sam, dist: 100 and more, opis: foto, trip: Alpy 2011
Km: 114.74 Km teren: 0.00 Czas: 06:09 km/h: 18.66
Pr. maks.: 81.95 Temperatura: 27.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: 3428m Sprzęt: blurej Aktywność: Jazda na rowerze
Spis treści:
dzień 00 - Dojazd
dzień 01 - La Porta per L'Inferno - Monte Zoncolan
dzień 02 - Passo dello Stelvio
dzień 03 - Szwajcarski Raj - Lago Lugano
dzień 04 - Na skraju Alp - Lago d'Orta
dzień 05 - Blisko Słońca - Col de l'Iseran (2770 m npm)
dzień 06 - Col de la Madeleine (2000mnpm)
dzień 07 - Piekło i Niebo - Alpe d'Huez i Col de la Croix de Fer
dzień 08 - Jupiler złocisty trunek życia na Col du Galibier
dzień 09 - Droga Much na Dach Europy - Cime de la Bonette 2802 m npm
dzień 10 - Lazurowe Wybrzeże
dzień 10.5 - bonus - Nicea Night Ride
dzień 11 - Plażowanie
dzień 12 - Powrót

Alternatywna wersja wydarzeń tego dnia u Tomka


Nocleg na polu namiotowym dobrze mi robi i czuję moc mimo, że już sporo kilometrów w pionie i poziomie mamy za sobą. Ruszamy dość ruchliwą drogą na podjazd do miejscowości Alpe d'Huez. Tomek podniecony jak mało kiedy, ciągle tylko powtarza, że to najstraszliwszy podjazd z TdF, że tutaj się wygrywa albo przegrywa, opowiada mi jak to jakiś kolarz dołożył tutaj innym ponad 2 minuty przez co wygrał cały wyścig... no spoko...

Zaczynamy lajtowo, aż za bardzo. Wyprzedza nas jakiś dziadzio. Kadencja na oko w okolicach 40 obrotów, ale idzie do przodu - zaczynam go gonić, ale spostrzegam, że Tomek zostaje w tyle to odpuszczam, w końcu ja tutaj jestem od turistasowania a nie gonitw.

Potem jednak role się zmieniają, Tomek postanawia jednak pobawić się z tym gościem i strzela do przodu. Metr po metrze ucieka mi, a mnie wcale nie zależy na gonitwie. Nadal jeździmy w długich rękawach, a słońce praży, bo chmur praktycznie nie ma. Nie ma co sobie do pieca dokładać, szczególnie, że zapowiada się długi dzień.

Chyba miałem jeszcze Tomka w zasięgu wzroku gdy postanowiłem zatrzymać się i klasycznie zamoczyć rękawy i czapkę, pociłem się niemiłosiernie i już mnie oczy piekły od wpadającego w nie potu. Na postoju wyprzedza mnie 3 ludków. Co to, to nie! Nie dam sobie w kasze dmuchać! Niestety dwóch okazuje się za mocnych. Jeden dziadzio tak zapyla, że wszystkim odchodzi, drugi to jakiś młody nawet nie ubrany na kolarsko, może tylko po bułki leciał do sąsiedniej wioski, bo nikt go potem nie widział. Mi udaje się podjąć walkę z trzecim z nich - moim motywatorem na resztę podjazdu - żółtym dziadziem. Miał żółty strój i żółty rower.

Przez dobre 8km podjazdu toczyłem z nim walkę jak równy z równym. Wyprzedzał mnie z 7 razy. Każda serpentyna ja dokręcałem do 20-24kmh i wyprzedzałem. Każda jazda z równym nachyleniem i ja spadałem na 11kmh a on wychodził na prowadzenie i mi pozostawało trzymać koło i nie dać zrobić dystansu. Po drodze dwóch fotografów robi mi zdjęcia i wręcza wizytówki. Ostatecznie chyba mogę jednak ogłosić, że to ja wygrałem, bo na wjazd do miejscowości stanąłem na pedałach i go wyprzedziłem.

Prawdziwa zagwozdka czeka mnie na szczycie. Myślałem, że Alpe d'Huez to przełęcz i standardowo będzie tabliczka z nazwą przełęczy. Niestety nie ma tak dobrze. Jest to po prostu miasteczko, co więcej w kilku kierunkach wychodzą z niego drogi wspinające się. Podczas gdy krąże po mieście pytając ludzi "Where is the finish line?" podjeżdża do mnie jakiś angielski kolarz i pyta o to samo z prześwietnym akcentem brytyjskim :) Jak widać - wszyscy szukają mety.


Szukając mety wyjeżdżam w ogóle z miasteczka i podjeżdżam pod jakieś lotnisko. Cykam fotkę, ale tak na prawdę nic na niej nie widać... No nic, z podjazdu wyjątkowo nie ma żadnej fotki bo była walka na maksa. Zresztą nie był specjalnie widowiskowy.

Ostatecznie wracam do miasta, gdzie przejeżdżam aż przez 2 miejsca, które można uznać za linię mety. Podjazd mogę uznać za bardzo udany, wyprzedziłem 28 ludzików, podczas gdy mnie wyprzedziło bez rewanżu tylko 4 (czwarty był facio koło 30 lat który by tam wszystkich objechał, śmigał jak po płaskim, jakbyśmy w miejscu stali nas wyprzedzał)

W ogólności Alpe D'Huez zasługuje na miano piekła z tego względu, że widoków nie oferuje, ale za to w nogach jest ogień, niczym na szczycie nie wynagrodzony... Piekło...


Na tej bardziej wyraźnej linii mety Tomek dostaje pamiątkowe zdjęcie. Kiedy się spotykamy mój licznik pokazuje 6km więcej niż zrobił Tomek... ładnie pokrażyłem, ale teraz mogę wycieczki po mieście oprowadzać ^^


Tuż przed rozpoczęciem zjazdu widok w stronę podjazdu.


Jako, że nie ma tablicy na szczycie, to wyjątkowo zatrzymujemy się podczas zjazdu żeby zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie przy tablicy z nazwą miasta. Akurat jacyś inny kolarze robili to samo, więc wykorzystaliśmy ich do cyknięcia fotki.


Tak się jakoś trafiło, że nasi fotografowie jechali w tą samą stronę co my. Tomek chwilkę pogadał z naszym biologicznym samowyzwalaczem, ponoć mówił mu, że droga, na którą wjeżdżamy ma być bardzo malownicza. Z tego wszystkiego Tomek nie mógł się rozglądać i nie spostrzegł, że już jedziemy w bardzo malowniczej scenerii.


Niestety nie udało mi się zrobić zdjęcia w przeciwną stronę. Żałujcie, widok za plecy mieliśmy niesamowity.


Przed siebie też nie było tak źle. Te wioseczki poprzylepiane do zboczy gór.


W wioseczkach ciasne uliczki i piękne Francuski :)


I ronda - symbol narodowy Francji. Na nich zapewne dobrze się jeździ samochodami z pięcioma biegami w tył i jednym w przód.

Końcówka zjazdu nie napawa optymizmem. Najpierw przelatujemy nasz zjazd, by następnie minąć kolarza który prawdopodobnie przestrzelił na serpentynie i nadział się na blachosmroda.


Ponownie towarzyszą nam zbiorniki wodne. Czcigodne urozmaicenie krajobrazu ;-)


Dajcie mi snickersa!


To nieudane zdjęcie było przyczyną dość zabawnej sytuacji. Mianowicie stanąłem zrobić to zdjęcie zaraz jak zaczął się podjazd pod Col de la Croix de Fer. Tomek szybko znikł mi z oczu, co mnie nieco poirytowało ruszyłem więc z kopyta dogonić go. Jadę, jadę, nie ma go. Kurde, uciekł mi niesamowicie, a i tak jak spostrzegłem, że to nie tablica orientacyjna z wypisanymi nazwami szczytów to zdjęcie tak ot cyknąłem. Musiał dać do pieca, że go jeszcze nie dogoniłem. No to cisnę. Po jakimś czasie widzę kątem oka, że jedzie za mną jakiś szosowiec. Praktycznie nikogo jeszcze na tym podjeździe nie wyprzedziłem, jak dam się wyprzedzić to będzie kiepski stosunek wyprzedzeń, nie dam się! Staram się nie oglądać do tyłu, bo wiem, że to motywuje ścigającego. Sił za wiele nie ma, więc rezygnuję już z gonitwy za Tomkiem, byle się temu za mną nie dać wyprzedzić. Utrzymuję dystans tak na kąt oka 300m, ale nie jest lekko. Taka sytuacja trwa ładnych parę kilometrów, aż na jednym z wypłaszczeń wyprzedza mnie gościu na mtb a za nim... Tomek! Ciekawość dodaje mi sił i doganiam ich, koleś na mtb odjeżdża w jakiś skręt a ja z niedowierzaniem pytam Tomka skąd się tutaj wziął i jakim cudem znalazł się za mną?! Okazało się, że podczas gdy ja robiłem zdjęcie, Tomek trochę dalej zatrzymał się za potrzebą. Ja go nie zauważyłem i minąłem. Spytałem jeszcze jak daleko odstawiłem kolarza który mnie ściga... okazało się, że ten przed którym uciekałem to był nie kto inny a właśnie Tomek.


Po spotkaniu tempo siadło, więc siatka na wylatujących rowerzystów nie była nam potrzebna.


Po takiej gonitwie szykujemy się na postój pod tym samym wodospadzikiem pod którym wczoraj wieczorem napełnialiśmy butelki na biwak.


Blurej także zmoczył buciki dla ochłody, bo od tej prędkości guma zaczęła się topić.


Kolejny zbiorniczek wodny po drodze.


A tutaj w ujęciu ukazującym naszą dalszą trasę.


Zapora w tle wygląda nieco jak woda :)


Tomek zaczyna przeżywać coś w stylu mojej walki z Stelvio - brakuje mu cukru, dzięki temu mam fotki zza pleców ^^

Pod rozjazdem Glandon - Croix de Fer Tomek wpada do oberży spożyć najdroższą coca colę swojego dotychczasowego życia. Ja w tym czasie wpadam na Glandona, ale z zimna i przez to, że mi się aparat rozładował wracam do niego do oberży, posiedzieć w osłonięciu przed wiatrem.


To już trzeci raz jestem na Glandonie. Wczoraj autem, dzisiaj 2 krotnie podjeżdżam na tę przełęcz. Fakt, dubel tylko od rozjazdu, ale jednak :)


W stronę podjazdu.


Niecałe 3 km od Col du Glandon jest Col de la Croix de Fer - Przełęcz Żelaznego Krzyża, na obie podjeżdżam pierwszy, Tomkowi Cola dała sił do jazdy, ale jakoś nie było po nim widać chęci do szybkiej jazdy. Więc w zasadzie oddaje bez żadnej walki... znowu mi odebrał radość wygranej :/


Widoki ze szczytu rewelacja. Jeden z najbardziej widowiskowych podjazdów i najbardziej widowiskowych szczytów. Zdecydowanie polecam. Po nijakim Alpe d'Huez zdecydowana rewelacja.


W każdą stronę dobrze.


Wspinamy się na wzgórek wystający ponad przełęcz. Ja wnoszę ze sobą rower specjalnie dla tego zdjęcia. Ludzi nie chciało mi się występlowywać, niech mają to szczęście być ze mną na zdjęciu ;-)


Tędy podjeżdżaliśmy i tam zaraz spadniemy.


Panoramicznie raz, z przełęczy.


I drugi raz, niestety ciulawato się kleiło, bo komórka nie wrzuca informacji o obiektywie, a do tego za duże odstępy robiłem pomiędzy ujęciami, za ogromne różnice w naświetleniu i musiałem ręcznie wskazywać punkty sklejania. Do tego poziomu nie trzymałem i w ogóle... no do panoram to jednak trzeba mieć aparat a nie toster z opcją zapamiętywania obrazów.


Jedno co może pozostawiać niedosyt, to sobie troszkę z krzyżem w ch* polecieli. Jakby to w Polsce było to coś na wzór Jezusa w Świebodzinie powinno stać a nie takie małe coś...

Zjazd początkowo ma parę zakrętów. Już na starcie przychodzi nam wyprzedzić paru rowerzystów. Przez nich zostaje otrąbiony przez samochód. Bo lece sobie lewym pasem żeby ich wyprzedzić. Ledwo 50 sie wloką a rzuca ich po całym pasie na zakrętach. Ja wszystko miałem pod kontrolą, więc nie rozumiem skąd to trąbienie. Sam zjazd jest dość nietypowy, bo znajdują się na nim fragmenty mocnego podjazdu :) Do pierwszego takiego podjazdu dojeżdżam z 500 metrów za Tomkiem bo mnie przystopowali Ci powolniacy. Teraz jak jestem przed nimi to przyklejeją mi się na koło i ciągnę pociąg goniąc Tomka. Na wypłaszczeniu dochodzę go, za mną zostaje już tylko dwóch z 5 goniących. Zaczyna się zjazd, Tomek się kładzie a mi nie pozostaje nic innego jak kręcić ile sił w nogach, bo choćbym nie wiem jak się kład to się ponad 50 nie rozpędzam - za słaby kąt. Tak sobie dokręcam i dokręcam aż zostaje nas 3. Śmigamy sobie tak przez większość zjazdu. Ja latam po całej drodze, przez dokręcanie nie mogę trzymać optymalnego kursu. Całe szczęście ruch samochodowy raczej znikomy. W paru momentach wylatuje jednak niebezpiecznie na lewy pas - znaczy aut nie ma bo upewniam sie przed, ale ledwo mieszcze sie w drodze ;-) Jak dojeżdżamy do sekcji ostrzejszych serpentym to facet który trzyma się za mną krzyczy "Attention!" - pewnie się biedaczek troszczył o młodego, szalonego polaczka... No cóż, ja wszystko miałem pod kontrolą, szosowcy nie wiedzą jaka moc kryje się w tarczach. Kiedy na prostce po serpentynach pęka 70 facet zostaje w tyle. Pęka też 80, ale wtedy to już nie wiem co się działo za mną, nie patrzyłem nawet na licznik, tylko kręciłem i czaiłem przed siebie coby nie wpaść w coś albo nie przegapić zakrętu.


Szkoda, że na suchara zjeżdżam, przez to ta woda strasznie kusi...


Zjazd rewelacja, szkoda tylko, że te podjazdy na nim były i że musiałem dokręcać. Ostatecznie końcówka zjazdu to dla mnie mordęga, nie mam już paliwa. Kiedy Tomek staje na zdjęcie, ja się kładę, nie mam sił stać. Dopiero jak dociera do mnie, że będzie fotka upamiętniająca ten upadek to się podnoszę... niestety za wolno.


Och, Allemont, zbawienie moje, wreszcie będzie się można nażreć, wykąpać, położyć. Bo właśnie, okazało się, że właściciel pola miał rację - zostajemy na koleją noc. Nie mamy sił ani ochoty ruszać się stąd. Chociaż jutro wcale leżenia bykiem nie przewidujemy w planach...

Okropecznie polecam Col de la Croix de Fer - Przełęcz Żelaznego Krzyża, strasznie widokowe miejsce. Za widoki dostaje miano nieba, bo kontrastuje strasznie z Alpe D'Huez (to prawdopodobnie zimą nadrabia, bo to zdecydowanie ośrodek narciarski i downhilloowy a nie kolarski).

komentarze
Piękne uliczki i ciasne francuski :D

Pomyślałem, że głupio próbować Ciebie atakować skoro mogłeś na mnie nie czekać i z marszu zrobić Col de la Croix de Fer ;) Gdybyś powiedział, że chcesz się ścigać to na ostatnim kilometrze coś bym jeszcze wykrzesał :P
Platon
- 12:23 środa, 28 grudnia 2011 | linkuj
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa stkim
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

kategorie bloga

Moje rowery

blurej 8969 km
fernando 26960 km
koza 274 km
oldsmobile 3387 km
czerwony 6919 km
kuota 1075 km
orzeł7 14017 km

szukaj

archiwum