na rowerze jeździ bAdaśblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(10)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy badas.bikestats.pl

linki

Alpy 2011 -01- La Porta per L'Inferno - Monte Zoncolan

Sobota, 6 sierpnia 2011 Kategoria dist: 100 and more, cel: turistas, bike: blurej, opis: nie sam, opis: foto, trip: Alpy 2011
Km: 118.13 Km teren: 7.00 Czas: 06:46 km/h: 17.46
Pr. maks.: 86.80 Temperatura: 23.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: 3534m Sprzęt: blurej Aktywność: Jazda na rowerze
Spis treści:
dzień 00 - Dojazd
dzień 01 - La Porta per L'Inferno - Monte Zoncolan
dzień 02 - Passo dello Stelvio
dzień 03 - Szwajcarski Raj - Lago Lugano
dzień 04 - Na skraju Alp - Lago d'Orta
dzień 05 - Blisko Słońca - Col de l'Iseran (2770 m npm)
dzień 06 - Col de la Madeleine (2000mnpm)
dzień 07 - Piekło i Niebo - Alpe d'Huez i Col de la Croix de Fer
dzień 08 - Jupiler złocisty trunek życia na Col du Galibier
dzień 09 - Droga Much na Dach Europy - Cime de la Bonette 2802 m npm
dzień 10 - Lazurowe Wybrzeże
dzień 10.5 - bonus - Nicea Night Ride
dzień 11 - Plażowanie
dzień 12 - Powrót

Alternatywna wersja wydarzeń tego dnia u Tomka

Staraliśmy się spać gdzieś we Włoszech pomiędzy 4 a 8 rano. Po pobudce okazało się, że niebo jest całe w chmurach i wyprawa może przypominać ostatni wyjazd na Pradziada. Tuż po pobudce zajazd na tankowanie, gdzie spotkało nas coś jakże typowego dla tego regionu:

Tomek: Bondziorno
Kasjer na stacji benzynowej: Bondziorno
T: Do You speak english?
K: Noo


Na doskonałej jakości włoskim oleju napędowym pognaliśmy na start dzisiejszego etapu - Campolongo, dalej zwane Kampaniolo, bo tak nazywaliśmy miasteczko w trakcie jazdy. Parkujemy chyba w centrum wioski. Mamy całkiem niezłe widoczki z parkingu, jest fontanna i potoczek tuż obok. Przebieramy się świecąc tyłkami w centrum miasta i ruszamy.


Pełna gotowość bojowa osiągnięta, ruszamy!

Już po chwili poprawiam jedną ze swoich życiówek, osiągam bez większych problemów 89.9km/h na zjeździe!!! Co prawda jak się potem okazało miałem tego dnia źle ustawiony do rozmiaru koła licznik i musiałem zmodyfikować wskazania, ale osiągnięte 86.8 jest nie mniej okazałym wynikiem :D



Pierwszy raz gdy widzi się na prawdę wysokie góry jest niesamowity, chciałoby się wszystko filmować, bo zdjęcia to za mało. Pierwszy raz gdy jedzie się tymi krętymi ścieżkami, po których jednej stronie jest ściana a po drugiej urwisko, także robi niesamowite wrażenie. Pierwszy raz gdy mija się wodospadziki... To wszystko jest niesamowite, ale potem pojawiają się jeszcze bardziej niesamowite widoki, a kolejny, setny czy dwusetny wodospadzik już nie jest tak wielką atrakcją, musi się czymś wyróżnić. Powyżej wszystko pierwsze, bo z pierwszego dnia. Na 3 fotce orzeł - droga tylko dla orłów. Do tego widać chmurki, wiało grozą, bo jednak wyżej niż Praded mieliśmy wjechać.


Po osiągnięciu prawie 90 kmh musiałem gdzieś chwilkę ochłonąć. Zrobiłem sobie sporą przewagę nad Tomkiem, więc stanąłem na jednej z serpentyn i wyczekiwałem na uchwycenie go. Niestety chciał za dobrze i pojechał na mnie zamiast zjeżdżać normalnie, popsuł mi ujęcie ;-)


Przed wjazdem w tunel.


I już w tunelu. Miały być wszędzie przed nimi zakazy wjazdu, jednak jak się okazało na tych bardziej rowerowo atrakcyjnych trasach zwykle takich zakazów nie było. Z perspektywy kierowcy samochodu powiem, że kiepska sprawa napotkanie rowerzysty w tunelu, szczególnie nieoświetlonego rowerzysty.


Przez całą wyprawę chciałem zrobić zdjęcie jakiegoś akweduktu albo fajnego górskiego mosteczku z kamienia... nie bardzo się udało, jakoś ich brakowało na naszej trasie. Także ten z pierwszego dnia wypadł chyba najlepiej. Tym razem minęliśmy go tylko, ale w drodze powrotnej przejechaliśmy nim.


Już niby wjazd się zaczyna, potem tylko miasteczko i start mocnego podjazdu.


La Porta per L'Inferno w języku włoskim oznacza prawdopodobnie Wrota Piekieł. Nie wiedziałem w co właściwie się pcham. Tuż przy tym znaku był kranik w którym uzupełniłem braki w bidonach i przemyłem umęczoną już twarz.


Dokładnie ten kranik :)

Po chwili spędzonej przy wrotach piekieł nasze uszy usłyszały zaskakujące w tych stronach "dzień dobry". Dopiero wtedy zorientowałem się że nieopodal zaparkowane jest bmw serii x na włoskich blachach. Kierowcą okazała się polka, która stanowczo odradzała nam podążania dalej tą drogą. Stwierdziła, że na zdrowie nam to nie wyjdzie.


Faktycznie, droga ta okazała się niezdrowa. Jak widać na zdjęciu, ktoś leżący obok Tomka zupełnie odparował na skutek nadmiernego ciepła generowanego przez mięśnie podczas ekstremalnego wysiłku. Przy prędkości podjazdu w granicach 5kmh chłodzenie powietrzem po prosty nie wyrabia.


To samo miejsce widok w drugą stronę.


Kolejny przystanek.


Tuż przed szczytem było kilka malutkich, cieniutkich, ciemniutkich i zimniutkich tunelików.


Na szczyt praktycznie równo z nami wdrapały się krowy, motocykliści i trójka rowerzystów prawdopodobnie czeskiego pochodzenia (oceniam po języku, którym się między sobą porozumiewali) a chwilę potem jeszcze jakiś prawdopodobnie włoski dziadzio kolarz i jakaś włoska rodzinka samochodem.


Z krowami stołującymi się na Monte Zoncolan. Te to muszą mieć powera skoro codziennie włażą na szczyt.

Monte Zoncolan 1750 m npm wbite, nowa maksymalna wysokość osiągnięta :)


Tutaj już na szczycie. Zoncolan uznaję obecnie za najtrudniejszy podjazd z jakim miałem do czynienia. Gdyby nie był pokryty asfaltem to pewnie niewiele osób byłoby w stanie pokonać tą drogę pieszo, a co dopiero przejechać na rowerze. W przeciwieństwie do Tomka bardzo chętnie powalczyłbym z nim jeszcze raz. Trochę siara jechać na 24x36, a do tego doszło na podjeździe. Faktycznie, gdybym chciał walczyć na maksa i miał reanimację zapewnioną to spokojnie pociągnałbym te 6kmh na 24x28 przy jeszcze przyzwoitej kadencji. Spokojnie mogłem kręcić 60 obrotów i więcej, co sprawiało że mogłem Tomka (który miał coś pod 40 obrotów za co wielki szacun że w ogóle jechał) odstawiać nie nadwyrężając się zbytnio, szczególnie, ze i tak pot lał się ze mnie strumieniami. Najbardziej mnie wkurza to, ze na końcówce dałem się Tomkowi wyprzedzić, bo według znaków na niebie i ziemii było jeszcze półtora kilometra podjazdu. Okazało się, że jest około 400m i mimo, że zaatakowałem, Tomek spostrzegł to i nie dał się wyprzedzić. No cóż, a miałbym zdobycie szczytu zagwarantowane dzięki przewadze sprzętowej :) A tak jedyny szczyt na którym to ja miałem przewagę sprzętową umknął mi sprzed nosa. Przynajmniej czasowo podjazd mam wygrany, bo podjechałem w 1:15 (czas podjazdu z postojami 1:42)

Zjazd przedstawiał to, co chyba każdy kolejny, na odcinkach z zakrętami mam przewagę hamulców, dokręcam już w zakręcie i wyhamowuję na ostatnią chwilę. Dłuższe proste wygrywa Tomek, który po prostu kładzie się i rower sam jedzie. Mimo przewagi w postaci wagi przegrywam na tym polu niemiłosiernie, szczególnie jak już dokręcanie nic nie daje. Zjazdy za szybkie żeby robić jakiekolwiek zdjęcia, dlatego przerwa w fotorelacji na jakieś kilkanaście kilometrów ;-) Ogólnie jakby naprostować im te wszystkie serpentyny to leciałoby się 100 albo i więcej na godzinę. A tak trzeba co chwila hamować i przyspieszać. Dobrze chociaż że na Zoncolanie nie było za wiele samochodów.


Jak już wspomniałem wcześniej, na mostek wjechaliśmy troszkę później, ten moment nastał właśnie teraz :)


Jedną z wad Włoch jest to, że nie ma tam sklepów. Jeśli już są to zamknięte i właściwie nie wiadomo kiedy były otwarte. Dlatego też taka rzecz jak woda nie jest tam rzeczą o której zdobycie jest szczególnie łatwo. Podjazd na Zoncolan wycisnął z nas sporo wody, dlatego też ta sadzawka stojąca przy drodze okazała się wodą zycia.


Okropecznie mi się podobają te galerie czy tam półtunele czy jakkolwiek to nazwać. Kojarzą mi się z grą Need For Speed ;-) W każdym razie sporo ich było i często starałem się je fotografować.


Kwintesencja włoskiego miasteczka - cieniutka dróżka, przyklejone do niej budynki, całkowity brak chodnika a do tego często drzwi otwierające się na zewnątrz xD


Jeden z wielu widoków dla których na prawdę warto pokonywać te wszystkie górki.


Kolejny niespecjalnie okazały mostek, nad niespecjalnie okazałą rzeczką. Ale dobrze, że był.




Bo nie zawsze mostki były i czasem trzeba było przejechać przez bród.


Ajjj, brodziło się :)


Bo może jeszcze nie wiecie, ale z drugiej wysokości dzisiaj, nazywanej Forcella di Lavardet (1542mnpm) zjeżdżaliśmy szutrówką, czasem nawet kamieniówką.


Były momenty w których na prawdę żałowałem że nie ubrałem grubych bucików blurejowi.


Jednak było warto, bo dzięki niej dojechaliśmy do jednego z najpiękniejszych miejsc wyprawy. Otoczeni przez wspaniały góry, prześwietne serpentyny pod nami, widoczek na dolinkę przed nami. Miodnie.


Mostek i dolinka.


I ja :)


Żeby było słitaśniej ^^


Między innymi o takich widokach mówię.


I takich.


Profil dzisiejszej trasy.

Profil samego Zoncolana


Trailer mrożącego krew w żyłach filmu ze zjazdu po serpentynach autorstwa platona z bikestats.


Film dokumentalny opisujący zjazd po serpentynach mojego autorstwa. Nagrywane w większości w nowatorskiej w tego typu produkcjach perspektywy kierownicy roweru górskiego. takie rozwiązanie zapewnia niesamowitą perspektywę, można poczuć te delikatne ruchy dłoni zaciskającej palce na klamkach hamulca.

Pogoda wyśmienicie dopisała. Chmury jedynie postraszyły. A chwilowe opady jakie nas spotkały dały jakże potrzebne ochłodzenie. Ogólnie po tym dniu można było spokojnie wracać do Polski - i tak byłoby co opowiadać na wiele kolejnych dni :)

Po wszystkim zajechaliśmy do Kampaniolo. Było już późno, więc zjedliśmy coś gotując na wodzie z fontanny oraz umyliśmy się korzystając z także fontannowej wody nalanej do miski. Spanie w aucie, nie wybieraliśmy się nawet na poszukiwania miejsca na namiot, po ciemku nie chciałem go rozbijać. Tym razem jednak przerzuciliśmy nasz dobytek na przednie siedzenia i spaliśmy na tyle. Właśnie, spaliśmy, bo udało mi się jednak coś przespać. Jednak lepsza pozycja i zmęczenie robią swoje.

Pierwszy dzień wyprawy i mam ustawione 3 życiówki:
1. największa osiągnięta na rowerze prędkość pobita o 11km/h - 86.8 km/h
2. największa wysokość na jaką wspiąłem się na rowerze, prędzej Praded 1491 m npm - obecnie Monte Zoncolan 1750 m npm
3. największe przewyższenie zrobione jednego dnia, wcześniej Dlouhé Stráně + Pradziad 3290 m - obecnie Monte Zoncolan (1750m) i Forcella di Lavardet (1542m) 3534 m

komentarze
@Gość: Przewyższenie ponad 3500m, bo jak można wywnioskować po dystansie, nie jest to jedynie Zoncolan. Może trudno w to uwierzyć, ale Zoncolan nie leży na równinie i jest otoczony górami.

Polecam odwiedzić wpisy @Platon''a dane o przewyższeniach pochodzą z jego z garmina + poprawki gpsies (bo garmin czasem wariuje jak się ciśnienie zmienia na trasie, a o to nietrudno w górach).
badas
- 19:57 sobota, 14 listopada 2015 | linkuj
Przewyższenie ponad 3500m ?....Zoncolan liczyłeś od poziomu morza ?....Od kiedy to się TAK liczy ?..xD Gość - 20:26 wtorek, 4 sierpnia 2015 | linkuj
W tym krótki dialogu powinna być jeszcze przerwa bo gościowi zajęło chwilę dojście do tego, że jednak po angielsku nie mówi :D A te 90km/h to jest coś, szczególnie szokujące, że udało się osiągnąć na pierwszych kilometrach wyjazdu.
Platon
- 06:13 sobota, 15 października 2011 | linkuj
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa losic
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

kategorie bloga

Moje rowery

blurej 8969 km
fernando 26960 km
koza 274 km
oldsmobile 3387 km
czerwony 6919 km
kuota 1075 km
orzeł7 14017 km

szukaj

archiwum