Wpisy archiwalne w kategorii
dist: from 50 to 100
Dystans całkowity: | 10970.13 km (w terenie 2569.50 km; 23.42%) |
Czas w ruchu: | 483:00 |
Średnia prędkość: | 22.71 km/h |
Maksymalna prędkość: | 82.10 km/h |
Suma podjazdów: | 12457 m |
Liczba aktywności: | 160 |
Średnio na aktywność: | 68.56 km i 3h 01m |
Więcej statystyk |
Po lasach
Wtorek, 17 sierpnia 2010 Kategoria baza: Byczyna, bike: elnino, cel: bez celu, dist: from 50 to 100, opis: foto
Km: | 62.53 | Km teren: | 41.00 | Czas: | 03:07 | km/h: | 20.06 |
Pr. maks.: | 59.41 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Niezbyt ciepło i huraganowy wiatr na dokładke. Ale i tak najgorsze jest to, że już po 6ciu kilometrach jakaś taka niechęć mnie opanowała. Na 13 kilometrze znalazłem pochyloną brzozę z widokami na pola, lasy i Pszczonki, no i przeleżałem na niej blisko godzinę... Chyba się wyjeździłem na sierpień ;-)

Panoramka z Uszyc w pola.

PRL w Borku ;-) Lubię te napisy z minionej epoki.



Wąwozik za Ciecierzynem odkryty jakiś czas temu przez Chmiela.
trasa:
Byczyna -> Paruszowice (na starcie skręcam w wioske, przy skręcie na wyjazd skręcam w lewo w polną) -> Gosław (znowu kawałek asfaltu) -> Pszczonki (skręt w lewo w wioske i przy skręcie w prawo jadę na wprost w lasy Nasalskie, pierwszy w lesie w prawo, potem znowu w prawo na zbiornik, od zbiornika wyjeżdżam spowrotem na Pszczonki, tam w lewo asfaltem i skręt w drugą polną przed Maciejowem, ponowny wjazd w lasy nasalskie na drogę z fantstycznym podjazdem pod altanke leśniczych, na wprost do samego końca) -> Goła (na wyasfaltowanym zjeździe mxs wycieczki, jade asfaltem na wprost, okazuje się, że do końca poasfaltowali) -> Zdziechowice (w lewo na Uszyce na polną, przejazd przy ukrytej w polach osadzie i pod pałac w Uszycach, przy pałacu w lewo i na podjazd na dalszy wyjazd z Uszyc, potem asfaltem na Wojsławice, przed nimi zjazd w prawo na) -> Sierowsławice (do końca asfaltem i przejazd polną do) -> Borek (wnętrzem wioski prawie dookoła na zjazd na trase CTT, przejazd lasami Golańskimi na) -> Piaski -> czarny kot -> Ciecierzyn (właściwie tylko okolica, przejazd wąwozikiem i droga przy torach) -> Byczyna
Panoramka z Uszyc w pola.
PRL w Borku ;-) Lubię te napisy z minionej epoki.
Wąwozik za Ciecierzynem odkryty jakiś czas temu przez Chmiela.
trasa:
Byczyna -> Paruszowice (na starcie skręcam w wioske, przy skręcie na wyjazd skręcam w lewo w polną) -> Gosław (znowu kawałek asfaltu) -> Pszczonki (skręt w lewo w wioske i przy skręcie w prawo jadę na wprost w lasy Nasalskie, pierwszy w lesie w prawo, potem znowu w prawo na zbiornik, od zbiornika wyjeżdżam spowrotem na Pszczonki, tam w lewo asfaltem i skręt w drugą polną przed Maciejowem, ponowny wjazd w lasy nasalskie na drogę z fantstycznym podjazdem pod altanke leśniczych, na wprost do samego końca) -> Goła (na wyasfaltowanym zjeździe mxs wycieczki, jade asfaltem na wprost, okazuje się, że do końca poasfaltowali) -> Zdziechowice (w lewo na Uszyce na polną, przejazd przy ukrytej w polach osadzie i pod pałac w Uszycach, przy pałacu w lewo i na podjazd na dalszy wyjazd z Uszyc, potem asfaltem na Wojsławice, przed nimi zjazd w prawo na) -> Sierowsławice (do końca asfaltem i przejazd polną do) -> Borek (wnętrzem wioski prawie dookoła na zjazd na trase CTT, przejazd lasami Golańskimi na) -> Piaski -> czarny kot -> Ciecierzyn (właściwie tylko okolica, przejazd wąwozikiem i droga przy torach) -> Byczyna
Kluczborskie ścieżki
Poniedziałek, 16 sierpnia 2010 Kategoria baza: Byczyna, bike: elnino, cel: bez celu, dist: from 50 to 100
Km: | 87.32 | Km teren: | 35.00 | Czas: | 04:05 | km/h: | 21.38 |
Pr. maks.: | 64.30 | Temperatura: | 26.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś o bycie celem wycieczi walczyły ze sobą:
-Warta
-Turawa
-Kobyla Góra
Wychodziłem z domu z myślą o Warcie, jednak jak poczułem na własnej skórze huragan który dziś wiał od razu postanowiłem uderzyć pod wiatr w strone Turawy. Po pierwszych kilometrach pod wiatr stwierdziłem, że kiepsko mi się jedzie i chyba wolę w teren uderzyć. Skręciłem w Łowkowicach na żółty szlak, który zwyczajowo opuściłem w Krzywiźnie i pognałem polnymi do Unieszowa. Stamtąd na Kluczbork. W Kluczborku było 35km zrobione i jakoś tak nie miałem ochoty na więcej. Nogi dzisiaj pracować nie chciały, nawet z wiatrem. Ostatecznie zrezygnowałem z Turawy i postanowiłem szlaki pod Kluczborkiem pozwiedzać. Zielonym do Bąkowa. Stamtąd zmiana na czerwony na Biadacz. Z Biadacza na Kozłowice. W Kozłowicach 2 podjazdy pod 10% i 3 zjazdy, na pierwszym zjeździe max wycieczki. Z Kozłowic na Pawłowice. Wjazd w Pawłowice i z nich na Bundzów. W Bundzowie w lasy Nasalskie. W lesie postój około 20 minut. Zebrały się w tym czasie chmurzyska gęste i ciemne. Pojechałem na Gołą. Tam wylewali akurat asfalt i walcowali. Wreszcie cała Goła z fenomenalną rynną asfaltow, wymarzone miejsce na wykręcanie maxów. Z Gołej na Uszyce i powoli zaczynam przyspieszać, bo na horyzoncie widać błyski. W Uszycach jade górą, dopiero za nimi wpadam na asfalt i już rozpędzony mknę na Byczyne. Słychać gromy. Na podjeździe pod krzyż do ostatniego parkingu trzymam 35kmh, tak niewiele zabrakło do nowego rekordu podjazdu... Planowałem wieczorny zalew, ale jak się rozpadało po moim powrocie to do teraz pada, więc nici z zalewu. Jutro raczej też wiele nie będzie bo planuje zakupy zrobić wreszcie i przez to może mi braknąć czasu, a zapewne z wieczora znowu burza będzie, obstawiam, że o 17 jak dzisiaj ;-)

Zielony szlak całkiem przyjemny. Podobny do ścieżek po lesie Siechnickim.

Bociany, zdjęcie robione w locie z betonówki Bąków-Biadacz. Bocianów było tam w okolicy z 10, akurat pola były orane.

Uwaga żaby w Kozłowicach.

I pod górkę. Wyjątkowo lekko poszło.
Pękł tysiak w sierpniu i już ponad 100 wycieczek w tym roku. Po najgorszym początku ever teraz zupełnie przyzwoite wakacje letnie :D mimo pracy :D
-Warta
-Turawa
-Kobyla Góra
Wychodziłem z domu z myślą o Warcie, jednak jak poczułem na własnej skórze huragan który dziś wiał od razu postanowiłem uderzyć pod wiatr w strone Turawy. Po pierwszych kilometrach pod wiatr stwierdziłem, że kiepsko mi się jedzie i chyba wolę w teren uderzyć. Skręciłem w Łowkowicach na żółty szlak, który zwyczajowo opuściłem w Krzywiźnie i pognałem polnymi do Unieszowa. Stamtąd na Kluczbork. W Kluczborku było 35km zrobione i jakoś tak nie miałem ochoty na więcej. Nogi dzisiaj pracować nie chciały, nawet z wiatrem. Ostatecznie zrezygnowałem z Turawy i postanowiłem szlaki pod Kluczborkiem pozwiedzać. Zielonym do Bąkowa. Stamtąd zmiana na czerwony na Biadacz. Z Biadacza na Kozłowice. W Kozłowicach 2 podjazdy pod 10% i 3 zjazdy, na pierwszym zjeździe max wycieczki. Z Kozłowic na Pawłowice. Wjazd w Pawłowice i z nich na Bundzów. W Bundzowie w lasy Nasalskie. W lesie postój około 20 minut. Zebrały się w tym czasie chmurzyska gęste i ciemne. Pojechałem na Gołą. Tam wylewali akurat asfalt i walcowali. Wreszcie cała Goła z fenomenalną rynną asfaltow, wymarzone miejsce na wykręcanie maxów. Z Gołej na Uszyce i powoli zaczynam przyspieszać, bo na horyzoncie widać błyski. W Uszycach jade górą, dopiero za nimi wpadam na asfalt i już rozpędzony mknę na Byczyne. Słychać gromy. Na podjeździe pod krzyż do ostatniego parkingu trzymam 35kmh, tak niewiele zabrakło do nowego rekordu podjazdu... Planowałem wieczorny zalew, ale jak się rozpadało po moim powrocie to do teraz pada, więc nici z zalewu. Jutro raczej też wiele nie będzie bo planuje zakupy zrobić wreszcie i przez to może mi braknąć czasu, a zapewne z wieczora znowu burza będzie, obstawiam, że o 17 jak dzisiaj ;-)
Zielony szlak całkiem przyjemny. Podobny do ścieżek po lesie Siechnickim.
Bociany, zdjęcie robione w locie z betonówki Bąków-Biadacz. Bocianów było tam w okolicy z 10, akurat pola były orane.
Uwaga żaby w Kozłowicach.
I pod górkę. Wyjątkowo lekko poszło.
Pękł tysiak w sierpniu i już ponad 100 wycieczek w tym roku. Po najgorszym początku ever teraz zupełnie przyzwoite wakacje letnie :D mimo pracy :D
gutenabend Wrocław
Czwartek, 5 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: bez celu, dist: from 50 to 100
Km: | 59.57 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 02:35 | km/h: | 23.06 |
Pr. maks.: | 42.50 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiejsza wycieczka jest zasponsorowana przez Adele. Chciałem coś więcej nakręcić, bo pogoda ładna więc zrezygnowałem z jazdy z dziewczynami. Dostałem od Adeli mapę rowerową Wrocławia. Na pierwszy rzut oka genialny wynalazek, wskazuje gdzie można sobie pojechać we Wrocławiu, gdzie jazda jest z wykorzystaniem ścieżynki, a gdzie trzeba zachować ostrożność (sugestia, że niby szerokim chodnikiem się jedzie. Wykonanie na rower także się nadaje. Piekny laminat, niewielki rozmiar, mieści się w kieszonce bez żadnych problemów. Stosunkowo łatwo się składa. No i w zasadzie na wykonaniu ze strony technicznej zalety się kończą. Kierowany mapą tylko się denerwowałem. Sugestia jazdy wzdłuż torów, brukowaną ulicą bez ścieżki czy chodnika obok - na takie atrakcje udało mi się natrafić. Tak, wiem, Wrocław choć pełen ścieżek, to są one budowane przez jakichś debili, zupełnie bez pomysłu czy planu z szerszej perspektywy. O krawężnikach, dziurachm, braku znaków, znakach na środku ścieżki, nieoczekiwanie kończących się ścieżkach bo brakło miejsca i wielu innych nie zapomniałem. Wiem jak ciężko zaplanować ciekawy przejazd przez Wrocław, a w szczególności CIĄGŁY. Ale jak już się wydaje mapki to powinno się chociaż spróbować pokonać nanoszone na nie trasy.
Dałbym trasę, ale w zasadzie nic ciekawego nie przejechałem, a nie chce mi się teraz na zumi szukać nazw ulic, bo tych niestety nie pomiętam za dobrze. W każdym razie Po sporym czasie spędzonym na Starym Mieście, okolicach Grabiszyńskiej, kierując się niby to w stroną Legnickiej nie zwiedziłem ostatecznie celu swojej wypracy - lasku Pilczyckiego. Gdy dotarłem w tamte strony było już po 20, a nawet blisko 21, ściemniać się poważnie zaczęło i trzeba było wracać. Choć w sumie dotarłem, więc mapka nie jest taka najgorsza ;-) Powrót przez milenijny i wałami. Na wałach nawet po ciemku czuję się stosunkowo bezpiecznie. W ogóle wały to jest to.
Dałbym trasę, ale w zasadzie nic ciekawego nie przejechałem, a nie chce mi się teraz na zumi szukać nazw ulic, bo tych niestety nie pomiętam za dobrze. W każdym razie Po sporym czasie spędzonym na Starym Mieście, okolicach Grabiszyńskiej, kierując się niby to w stroną Legnickiej nie zwiedziłem ostatecznie celu swojej wypracy - lasku Pilczyckiego. Gdy dotarłem w tamte strony było już po 20, a nawet blisko 21, ściemniać się poważnie zaczęło i trzeba było wracać. Choć w sumie dotarłem, więc mapka nie jest taka najgorsza ;-) Powrót przez milenijny i wałami. Na wałach nawet po ciemku czuję się stosunkowo bezpiecznie. W ogóle wały to jest to.
Aleja Róż
Piątek, 30 lipca 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: bez celu, dist: from 50 to 100
Km: | 54.21 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 02:38 | km/h: | 20.59 |
Pr. maks.: | 42.11 | Temperatura: | 19.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Deszczowo. Chociaż bardziej mżyście, dżdżawkowo. Koło 14 wyszedłem wyprowadzić rower na spacer. Kierunek Decathlon - trzeba kupić pare dętek dla oldsa, a w decathlonie mają najtańsze, przebijają nawet bogdana. Co prawda kapcie się łapie, ale... Decathlon przywitał mnie wystawą namiotów. Kilka było całkiem fajnych, ale niestety bez uber-przedsionka w którym możnaby schować rower. Chociaż czy przedsionek na rower jest mi na prawdę potrzebny? Jak się weźmie 100 kilowe zapięcie (choćby takie jakie ostatnio u Bogdana nabyłem) to rower można przypiąć do drzewa (choćby tak jak to na WTHIHel2010). Poszedłem po dętki, przejrzałem pare innych półek w strefie rowerowej i udałem się do kasy. Podstępne sprzedawczynie zmusiły mnie siłą do nabycia taniej koszulki rowerowej. Też nie opierałem się zbyt stanowczo. Wracając z Bielan objechałem Park Południowy. Podjazd pod altanke to kupa zabawy.
Po Decathlonie pojechałem na jame zostawić fanty. W szczególności chciałem się pozbyć plecaka. Przerwa nie trwała dłużej jak pół godziny, więc uznaje to za jedną wycieczkę. Potem był szybki dojazd do Parku Wschodniego. Tam dwie rundki dookoła i wyjazd na Brochów, tyle, że żeby było ciekawiej wyjazd osiedlowymi ścieżkami. Osiedlowe ścieżki po krótkim czasie (300m) zamieniły się w osiedlowe bagienko-drożynki, które po niedługim czasie (500m) zamieniły się w ogródko-działkowe bagienko-ścieżynki. Kolejną przemianą była zmiana z ogródko-działkowych na budowlano-przemysłowe bagno-ścieżyny, z elementami przejściowymi, budowlano-działkowymi i przemysłowo-ogródkowymi. Ostatecznie przepięknej natury mostkami nad torami przejechałem na Mościckiego. Znowu. Tym razem nie jechałem na Ziemniaczaną tylko skręciłem w Aleję Róż. Ta kończąc się, właściwie się nie kończy tylko traci asfalt. Także kolejne błota. Chwile asfaltem do Św. Katarzyny (dotarłem w to samo skrzyżowanie co ostatnio z Ziemniaczanej) a z niej na Łukaszowice czy tam Łukaszyce i dalej droga kamienista. Liczę ją za teren, bo była bardziej ekstremalna niż wszelkie błota dziś pokonywane. Nie miałem rękawiczek, bo się prały i mokre, a pozycje mam jaką mam, rower sztywny jaki jest i kurde bolało. Na finiszu jeszcze przejazd przez park. Także 3 parki dzisiaj zaliczone.
Po Decathlonie pojechałem na jame zostawić fanty. W szczególności chciałem się pozbyć plecaka. Przerwa nie trwała dłużej jak pół godziny, więc uznaje to za jedną wycieczkę. Potem był szybki dojazd do Parku Wschodniego. Tam dwie rundki dookoła i wyjazd na Brochów, tyle, że żeby było ciekawiej wyjazd osiedlowymi ścieżkami. Osiedlowe ścieżki po krótkim czasie (300m) zamieniły się w osiedlowe bagienko-drożynki, które po niedługim czasie (500m) zamieniły się w ogródko-działkowe bagienko-ścieżynki. Kolejną przemianą była zmiana z ogródko-działkowych na budowlano-przemysłowe bagno-ścieżyny, z elementami przejściowymi, budowlano-działkowymi i przemysłowo-ogródkowymi. Ostatecznie przepięknej natury mostkami nad torami przejechałem na Mościckiego. Znowu. Tym razem nie jechałem na Ziemniaczaną tylko skręciłem w Aleję Róż. Ta kończąc się, właściwie się nie kończy tylko traci asfalt. Także kolejne błota. Chwile asfaltem do Św. Katarzyny (dotarłem w to samo skrzyżowanie co ostatnio z Ziemniaczanej) a z niej na Łukaszowice czy tam Łukaszyce i dalej droga kamienista. Liczę ją za teren, bo była bardziej ekstremalna niż wszelkie błota dziś pokonywane. Nie miałem rękawiczek, bo się prały i mokre, a pozycje mam jaką mam, rower sztywny jaki jest i kurde bolało. Na finiszu jeszcze przejazd przez park. Także 3 parki dzisiaj zaliczone.
Tajne ścieżyny MPWiK
Środa, 28 lipca 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: bez celu, dist: from 50 to 100, opis: foto
Km: | 51.70 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 02:06 | km/h: | 24.62 |
Pr. maks.: | 48.24 | Temperatura: | 19.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj po deszczu, wszędzie mokro więc dziewczyny stwierdziły, że raczej jeździć nie będą. W sumie dobrze, pewnie jeszcze wolniej by się jechało ;-) A tak serio to i tak bym dokręcał po wycieczce z nimi, bo przez brak słońca w ostatnim czasie dopada mnie zły humor, a na to najlepszym lekarstwem jest rower.
Wyjeżdżając z osiedla pogubiłem się i w tych remontach wszystkich ledwo udało mi się odnaleźć drogę wyjazdową na asfalcik. Przebiłem przez wiadukt, najkrótszą chyba drogą na Krakowską. Bo gdzieś tam, z tego co pamiętam jest Park Wschodni, który postanowiłem odnaleźć. Oczywiście po dojeździe na Krakowską musiałem skręcić nie w te strone i prawie znalazłem się w Siechnicach. Ale, że byłem tam zupełnie niedawno to wiedziałem, że mam już opcje na ciekawy wyjazd z Siechnic. Jednak postanowiłem pobłądzić w przeciwną strone.
Na przepięknej natury brukowanej drodze stanął mi znak B-1 zakaz ruchu w obu kierunkach, pod nim widniała tabliczka oświadczająca że mam do czynienia z drogą pod zarządem MPWiK i tylko upoważnieni mają wstęp. Całe szczęście gdy mijałem te znaki akurat mucha wpadła mi do oka i och! nie zauważyłem ich. Wspaniała ścieżyna, piękne widoczki, natura, cisza i spokój. No i poza ludźmi upoważnionymi nikt nie powinien przeszkadzać, czyli cała brukowana droga należy do mnie.
Droga pełna była wież z uwięzionymi księżniczkami, albo ropuchami... no bo nie wiem co jeszcze mogli tam schować Ci "osobnicy upoważnieni"

Przepaliłem niebo, ale to co istotne na zdjęciu widać, piękna dróżka i jedna z wielu tajemniczych wież.

Tutaj wieżyczka z bliższej perspektywy.
Gdzieś w końcu droga skończyła się. Pobłądziłem jeszcze troche i wyjechałem... 200 metrów od skrzyżowania którym wjechałem na Krakowską. Mimo, że nie taki był plan to przynajmniej wiedziałem, że Park Wschodni jest w drugą strone, natychmiast skierowałem się w tym kierunku. Rundka po parku ma prawie 3km, z wykorzystaniem tajnych nadbrzeżnych ścieżynek. Ogólnie przyjemny park, miły element na trasie.
Z parku chciałem jechać spowrotem, ale że było jeszcze przed 20 sporo, to skręciłem w Mościckiego czy innego Paderewskiego, w każdym razie Ignacego. Tak sobie jechałem i jechałem, aż w pewnym momencie dojechałem od miejsca które wydało mi się znajome. Jak znajome to wiem gdzie jechać. Taki też wesoły okrzyk wydałem z siebie. No ale nie dojechałem wcale tam gdzie spodziewałem się dojechać. Wyjechałem niedaleko Św Katarzyny. Chyba pierwszy raz wjechałem w te wioske. Oczywiście jakieś remonty dróg nie pozwoliły mi wracać najkrótszą drogą na Wrocław, ale jakoś tam przez Turów na główną wpadłem, jeszcze w rondzie odbiłem na lewo i wracałem ścieżynką spory kawałem.
Ogólnie gdyby nie mocno wyluzowane tempo w pierwszych chwilach, na bruku i w parku to mogłaby być bardzo niezła średnia. Od Turowa prawie pod same drzwi nie spadałem z 30kmh, a często nawet 38 było. Nie wiem, albo z wiatrem miałem, albo forma rosnąć zaczyna... Chociaż dziś, jak to pisze, a jest dzień następny, troche bolą mnie nogi ;-)
Wyjeżdżając z osiedla pogubiłem się i w tych remontach wszystkich ledwo udało mi się odnaleźć drogę wyjazdową na asfalcik. Przebiłem przez wiadukt, najkrótszą chyba drogą na Krakowską. Bo gdzieś tam, z tego co pamiętam jest Park Wschodni, który postanowiłem odnaleźć. Oczywiście po dojeździe na Krakowską musiałem skręcić nie w te strone i prawie znalazłem się w Siechnicach. Ale, że byłem tam zupełnie niedawno to wiedziałem, że mam już opcje na ciekawy wyjazd z Siechnic. Jednak postanowiłem pobłądzić w przeciwną strone.
Na przepięknej natury brukowanej drodze stanął mi znak B-1 zakaz ruchu w obu kierunkach, pod nim widniała tabliczka oświadczająca że mam do czynienia z drogą pod zarządem MPWiK i tylko upoważnieni mają wstęp. Całe szczęście gdy mijałem te znaki akurat mucha wpadła mi do oka i och! nie zauważyłem ich. Wspaniała ścieżyna, piękne widoczki, natura, cisza i spokój. No i poza ludźmi upoważnionymi nikt nie powinien przeszkadzać, czyli cała brukowana droga należy do mnie.
Droga pełna była wież z uwięzionymi księżniczkami, albo ropuchami... no bo nie wiem co jeszcze mogli tam schować Ci "osobnicy upoważnieni"
Przepaliłem niebo, ale to co istotne na zdjęciu widać, piękna dróżka i jedna z wielu tajemniczych wież.
Tutaj wieżyczka z bliższej perspektywy.
Gdzieś w końcu droga skończyła się. Pobłądziłem jeszcze troche i wyjechałem... 200 metrów od skrzyżowania którym wjechałem na Krakowską. Mimo, że nie taki był plan to przynajmniej wiedziałem, że Park Wschodni jest w drugą strone, natychmiast skierowałem się w tym kierunku. Rundka po parku ma prawie 3km, z wykorzystaniem tajnych nadbrzeżnych ścieżynek. Ogólnie przyjemny park, miły element na trasie.
Z parku chciałem jechać spowrotem, ale że było jeszcze przed 20 sporo, to skręciłem w Mościckiego czy innego Paderewskiego, w każdym razie Ignacego. Tak sobie jechałem i jechałem, aż w pewnym momencie dojechałem od miejsca które wydało mi się znajome. Jak znajome to wiem gdzie jechać. Taki też wesoły okrzyk wydałem z siebie. No ale nie dojechałem wcale tam gdzie spodziewałem się dojechać. Wyjechałem niedaleko Św Katarzyny. Chyba pierwszy raz wjechałem w te wioske. Oczywiście jakieś remonty dróg nie pozwoliły mi wracać najkrótszą drogą na Wrocław, ale jakoś tam przez Turów na główną wpadłem, jeszcze w rondzie odbiłem na lewo i wracałem ścieżynką spory kawałem.
Ogólnie gdyby nie mocno wyluzowane tempo w pierwszych chwilach, na bruku i w parku to mogłaby być bardzo niezła średnia. Od Turowa prawie pod same drzwi nie spadałem z 30kmh, a często nawet 38 było. Nie wiem, albo z wiatrem miałem, albo forma rosnąć zaczyna... Chociaż dziś, jak to pisze, a jest dzień następny, troche bolą mnie nogi ;-)
Praded 2010 - powrót
Niedziela, 18 lipca 2010 Kategoria bike: elnino, cel: turistas, dist: from 50 to 100, opis: nie sam
Km: | 76.11 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:44 | km/h: | 27.85 |
Pr. maks.: | 53.01 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
W Równem (Równym?) spało mi się zadziwiająco dobrze. Szczególnie biorąc pod uwagę skład kolacji z poprzedniego dnia. Obudziłem się tak standardowo, jak do pracy, coś w okolicach 6tej godziny. Nie wstawałem od razu, bo i po co? Czekała na mnie dzisiaj trasa conajmniej Równe -> Opole, a nawet chciałbym z Opola kontynuować do Byczyny.
Zgodnie z przewidywaniami ubrania nie bardzo wyschnęły. Koszulka którą udało się wycisnąć porządnie była prawie sucha gdy ją wieszałem. Teraz była sucha. Spodenki których nie bardzo było jak wycisnąć, nadal były okropnie mokre, choć sądząc po wczoraj powstającej plamie, troche z nich skapło. Buty może przemilczę...
Na śniadanie ostatni banan, pozostały z dnia wczorajszego i do tego kawa 3in1. Nie pijam kawy, ale tutaj coś ciepłego na prawde się przydało. Zjadłem do tego jedną z moich wielokilometrowych chałw. Były już one nad morzem, zjeździły okolice Wrocławia, były i w Sycowie. No ogólnie chałwy podróżniczki. Po tym jakże pożywnym i zdrowym śniadaniu wyruszyliśmy w drogę. Gdy pół godziny przed startem poszedłem podlać szopę niebo miało kolor sino nijaki, ale nie padało. Jak tylko przekroczyliśmy brame meliny Platona zaczęło mżyć. I po kiego wafla mi sucha koszulka była? Na te 3 kilometry przez które była sucha równie dobrze sprawdziła by się mokra. No ale w sumie dobrze, ta przynajmniej miała rękawki ;-)
W sumie nie wiem czy warto mówić o deszczu, bo przy opadach z dnia poprzedniego to nawet bym go nie poczuł za bardzo, jedynie mi okulary zachlapało. Jest w tym zachlapaniu sporo mojej winy - nie ubrałem kasku, a ten daszek jednak się przydaje. Ogólnie to ponownie potwierdziła się teoria, że w deszczu załącza się jakaś dodatkowa moc. Spory fragment drogi ciągnąłem sobie spokojnie ponad 30kmh. Oczywiście co podjazd to tempo znacznie się obniżało, ale czy muszę tutaj opisywać tak oczywiste oczywistości? Potem Tomek wpadł na czoło i pięknie zaczął równo 30kmh ciągnąć. Dopiero w pobliżu Krapkowic zmiana na 28kmh nadeszła. Pamiętam jednak w pewnym momencie jak jechaliśmy, Spojrzałem przez moje zakropione szkła okularów na licznik, a nie było wcale tak łatwo oderwać wzrok od obracającego się przede mną czerwonego koła, licznik wskazywał 28kmh i strzałeczka w dół - średnia spada... Cenny widok na oponach dwucalowych ;-)
Ze średnią w okolicy 28kmh dotarliśmy do Opola, było jeszcze przed 11 godziną. Żeby jakieś atrakcje były i tego dnia Platon postanowił odbyć stosunek seksualny z orłem (nawias od 18 lat: wyjebał orła), w dodatku na przejeździe kolejowym. Akurat jechałem z przodu i tego nie widziałem. Sądząc jednak z wrażeń akustycznych musiało być fajnie. Nie zdarł się (dziwne, nie wiem co mi się stało że spojrzałem na niego a nie tylko na rower...) a i rowerowi chyba nic poza zgiętą klamką się nie stało. Calowe opony + tory = zuo. Dojechaliśmy do niego nieskrótową drogą. Obżarliśmy go (podziękuj ładnie mamie za jajecznice, podniosła mnie z martwych) i pojedynczo odjeżdżaliśmy na pkp. Podczas pierwszej odprawy na pkp powstał początek poprzedniego wpisu. Gdy ja byłem celem odprowadzenia na dworzec Tomek złapał kapcia (god damn, te kolarki do niczego poza prędkością się nie nadają), całe szczęście już miałem prostą drogę do dworca, może z 500m mnie od niego dzieliło. Połączenie było na tyle udane że pod sam dom dojechałem ciapągiem. Wiem, leń ze mnie i leszczuch, ale kurde dość już deszczu miałem i zimno się robić zaczęło.
Podsumowanie wyprawy (kolejność przypadkowa):
1. orzeł7 już nie tylko prosi, ale błaga o remont, po pierwszym dniu na łańcuchu pojawiła się rdza... no dobra może nie na łańcuchu, bo w sumie w tej rdzy nie udało mi się go odnaleźć
2. Platon musi zabierać ze sobą więcej niż jedną zapasową dętke, bo łapie kapcie jak ja w pierwszych dniach jeżdżenia na ultra lightach
3. mam nowy rekord prędkości maksymalnej
4. mam nowy rekord podjazdu na pradziada, chociaż z tym akurat się nie musiałem starać
5. potwierdziło się, że w czechach mają piękne rowerzystki (ta druga od końca jest moja :P)
6. zawsze twierdziłem, że temperatura 35C jest idealna do jazdy - jest, ale na płaskim, w górach gdzie nie wystarczy równe tempo, podjazdy niszczą wtedy za bardzo
7. tlk nie jest tanie, za 9 zeta trzeba stać z rowerem przy kiblu i wysłuchiwać pojękiwań ludzi jak to im źle że tamujemy przejście
8. a jednak, w deszczu się szybciej jedzie
9. woda z zardzewiałej rury może smakować jak dobre zimne piwo jeżeli tylko odpowiedno chce się pić
10. jeżeli w pogodzie zapowiadają burze i ulewne deszcze, a Ty akurat wybierasz się na wyprawe rowerową, to gdy najdzie Cię myśl "a wezme te kurtke przeciwdeszczową" to posłuchaj jej nawet gdy kurtka jest brudna po poprzedniej wyprawie na której się nie przydała, w deszczu i tak kurzu nie bedzie widac, a jak nie bedzie dezczu to moze lezec schowana i nikt jej nie zauwazy
byłoby więcej, ale tak przynajmniej skończe na okrągłej wartości ;-)
Zgodnie z przewidywaniami ubrania nie bardzo wyschnęły. Koszulka którą udało się wycisnąć porządnie była prawie sucha gdy ją wieszałem. Teraz była sucha. Spodenki których nie bardzo było jak wycisnąć, nadal były okropnie mokre, choć sądząc po wczoraj powstającej plamie, troche z nich skapło. Buty może przemilczę...
Na śniadanie ostatni banan, pozostały z dnia wczorajszego i do tego kawa 3in1. Nie pijam kawy, ale tutaj coś ciepłego na prawde się przydało. Zjadłem do tego jedną z moich wielokilometrowych chałw. Były już one nad morzem, zjeździły okolice Wrocławia, były i w Sycowie. No ogólnie chałwy podróżniczki. Po tym jakże pożywnym i zdrowym śniadaniu wyruszyliśmy w drogę. Gdy pół godziny przed startem poszedłem podlać szopę niebo miało kolor sino nijaki, ale nie padało. Jak tylko przekroczyliśmy brame meliny Platona zaczęło mżyć. I po kiego wafla mi sucha koszulka była? Na te 3 kilometry przez które była sucha równie dobrze sprawdziła by się mokra. No ale w sumie dobrze, ta przynajmniej miała rękawki ;-)
W sumie nie wiem czy warto mówić o deszczu, bo przy opadach z dnia poprzedniego to nawet bym go nie poczuł za bardzo, jedynie mi okulary zachlapało. Jest w tym zachlapaniu sporo mojej winy - nie ubrałem kasku, a ten daszek jednak się przydaje. Ogólnie to ponownie potwierdziła się teoria, że w deszczu załącza się jakaś dodatkowa moc. Spory fragment drogi ciągnąłem sobie spokojnie ponad 30kmh. Oczywiście co podjazd to tempo znacznie się obniżało, ale czy muszę tutaj opisywać tak oczywiste oczywistości? Potem Tomek wpadł na czoło i pięknie zaczął równo 30kmh ciągnąć. Dopiero w pobliżu Krapkowic zmiana na 28kmh nadeszła. Pamiętam jednak w pewnym momencie jak jechaliśmy, Spojrzałem przez moje zakropione szkła okularów na licznik, a nie było wcale tak łatwo oderwać wzrok od obracającego się przede mną czerwonego koła, licznik wskazywał 28kmh i strzałeczka w dół - średnia spada... Cenny widok na oponach dwucalowych ;-)
Ze średnią w okolicy 28kmh dotarliśmy do Opola, było jeszcze przed 11 godziną. Żeby jakieś atrakcje były i tego dnia Platon postanowił odbyć stosunek seksualny z orłem (nawias od 18 lat: wyjebał orła), w dodatku na przejeździe kolejowym. Akurat jechałem z przodu i tego nie widziałem. Sądząc jednak z wrażeń akustycznych musiało być fajnie. Nie zdarł się (dziwne, nie wiem co mi się stało że spojrzałem na niego a nie tylko na rower...) a i rowerowi chyba nic poza zgiętą klamką się nie stało. Calowe opony + tory = zuo. Dojechaliśmy do niego nieskrótową drogą. Obżarliśmy go (podziękuj ładnie mamie za jajecznice, podniosła mnie z martwych) i pojedynczo odjeżdżaliśmy na pkp. Podczas pierwszej odprawy na pkp powstał początek poprzedniego wpisu. Gdy ja byłem celem odprowadzenia na dworzec Tomek złapał kapcia (god damn, te kolarki do niczego poza prędkością się nie nadają), całe szczęście już miałem prostą drogę do dworca, może z 500m mnie od niego dzieliło. Połączenie było na tyle udane że pod sam dom dojechałem ciapągiem. Wiem, leń ze mnie i leszczuch, ale kurde dość już deszczu miałem i zimno się robić zaczęło.
Podsumowanie wyprawy (kolejność przypadkowa):
1. orzeł7 już nie tylko prosi, ale błaga o remont, po pierwszym dniu na łańcuchu pojawiła się rdza... no dobra może nie na łańcuchu, bo w sumie w tej rdzy nie udało mi się go odnaleźć
2. Platon musi zabierać ze sobą więcej niż jedną zapasową dętke, bo łapie kapcie jak ja w pierwszych dniach jeżdżenia na ultra lightach
3. mam nowy rekord prędkości maksymalnej
4. mam nowy rekord podjazdu na pradziada, chociaż z tym akurat się nie musiałem starać
5. potwierdziło się, że w czechach mają piękne rowerzystki (ta druga od końca jest moja :P)
6. zawsze twierdziłem, że temperatura 35C jest idealna do jazdy - jest, ale na płaskim, w górach gdzie nie wystarczy równe tempo, podjazdy niszczą wtedy za bardzo
7. tlk nie jest tanie, za 9 zeta trzeba stać z rowerem przy kiblu i wysłuchiwać pojękiwań ludzi jak to im źle że tamujemy przejście
8. a jednak, w deszczu się szybciej jedzie
9. woda z zardzewiałej rury może smakować jak dobre zimne piwo jeżeli tylko odpowiedno chce się pić
10. jeżeli w pogodzie zapowiadają burze i ulewne deszcze, a Ty akurat wybierasz się na wyprawe rowerową, to gdy najdzie Cię myśl "a wezme te kurtke przeciwdeszczową" to posłuchaj jej nawet gdy kurtka jest brudna po poprzedniej wyprawie na której się nie przydała, w deszczu i tak kurzu nie bedzie widac, a jak nie bedzie dezczu to moze lezec schowana i nikt jej nie zauwazy
byłoby więcej, ale tak przynajmniej skończe na okrągłej wartości ;-)
Where The Hell Is Hel Trip 2010 stage 1
Sobota, 10 lipca 2010 Kategoria bike: elnino, cel: turistas, dist: from 50 to 100, opis: nie sam, trip: Bałtyk
Km: | 75.19 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 03:20 | km/h: | 22.56 |
Pr. maks.: | 45.90 | Temperatura: | 34.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzień pierwszy spontanicznej wyprawy w same czeluście piekielne czyli w upalne słońce cypelka na Helskiej mierzei.
Tym razem nadmorska wyprawa jakimś cudem nie w samotności, skład zespołu przedstawiał się nasępująco:
-pavel na red dragonie
-ja na orzele siódmym
Ze względu na to że trasa wycieczki została zaplanowana podczas jazdy, to może kiedyś ja przedstawie, ale teraz mi się nie chce :P
Ze względu na powolny internet z jakim przychodzi mi się męczyć to zdjęcia też może kiedyś udostępnie, bo teraz mi się nie chce.
Ogólnie to wyjazd o 7rano z Byczyny, na ciapąg do Chojnic. Dwie przesiadeczki i już o 17 jesteśmy w Chojnicach.
No to tak powoli z dnia na dzień będo coś dopisywał do tych wpisów aż wyjdą wpisy z prawdziwego zdarzenia a nie takie słabiutkie jak w przypadku Rozewie Tour 2009 (RT2009)
Dzisiaj chciałem napisać, że stacja PKP Chojnice to dla mnie wielka zagadka i uważam, że każda osoba która uważa się za podróżnika powinna ją odwiedzić. Dlaczego? Może nie powinienem odkrywać tak od razu całej tajemnicy, ale co tam, jak się tego nie zobaczy na własne oczy i nie przeżyje to się i tak nie liczy, więc napiszę o tych dziwniejszych rzeczach. Po pierwsze, do Chojnic jeździ masa pociągów. No jakbym nie patrzył w rozkładzie jazdy to wszędzie te Chojnice. Z południa na północ, z zachodu na wschód, wszędzie przez Chojnice, a nie mają tam w ogóle trakcji i większość torów to single-tracki. No i sprawa istotniejsza - opuszczenie dworca głównego PKP Chojnice to prawdziwe wyzwanie i zabawa dla najwytrwalszych, polecam.
Zjadamy część zapasów, coś tam popijamy, przebieramy się w obcisłe, to wszystko w środku miasta, w jakimś pseudo parku gdzie nawet ławek nie postawiono, no i wreszcie - napierniczamy przed siebie. Celem tego dnia było zrobienie tak z pięciu dyszek, żeby choć troszkę zbliżyć się do morza. Wyszło w sumie znacznie lepiej niż przypuszczałem. Co prawda droga nie była jakaś boczna, ale co chwila jeziorko z lewej, z prawej, jak to stwierdziłem w pewnym momencie "co dołek to jeziorek". Pod finiszem zaczął się bardziej falisty teren, podgórek i zgórek było coraz więcej z każdym kilometrem więc można wnioskować, że Chojnice to dobry punkt zaczepienia na kolejne wyprawy.
Nocleg w wioseczce pod Kościerzyną o wdzięcznej nazwie Szarlota. Skierowali nas tam tambylcy na pytanie o biwak i jeziorko. Kąpiel w jeziorku i te sprawy oczywiście się udało zrealizować. Rozbiliśmy się na dziko, ale sąsiedzi tuż obok też dziko rozbici, więc nie było tak źle. Cudne dźwięki dosco-polo dobiegały nas niosąc się po wodach jeziora z pola namiotowego które minęliśmy. Ogólnie lajcik i fart na maksa ten dzień. Przed snem pomorski Specjal, coby się zasnąć udało może w pseudonamiocie...
Tym razem nadmorska wyprawa jakimś cudem nie w samotności, skład zespołu przedstawiał się nasępująco:
-pavel na red dragonie
-ja na orzele siódmym
Ze względu na to że trasa wycieczki została zaplanowana podczas jazdy, to może kiedyś ja przedstawie, ale teraz mi się nie chce :P
Ze względu na powolny internet z jakim przychodzi mi się męczyć to zdjęcia też może kiedyś udostępnie, bo teraz mi się nie chce.
Ogólnie to wyjazd o 7rano z Byczyny, na ciapąg do Chojnic. Dwie przesiadeczki i już o 17 jesteśmy w Chojnicach.
No to tak powoli z dnia na dzień będo coś dopisywał do tych wpisów aż wyjdą wpisy z prawdziwego zdarzenia a nie takie słabiutkie jak w przypadku Rozewie Tour 2009 (RT2009)
Dzisiaj chciałem napisać, że stacja PKP Chojnice to dla mnie wielka zagadka i uważam, że każda osoba która uważa się za podróżnika powinna ją odwiedzić. Dlaczego? Może nie powinienem odkrywać tak od razu całej tajemnicy, ale co tam, jak się tego nie zobaczy na własne oczy i nie przeżyje to się i tak nie liczy, więc napiszę o tych dziwniejszych rzeczach. Po pierwsze, do Chojnic jeździ masa pociągów. No jakbym nie patrzył w rozkładzie jazdy to wszędzie te Chojnice. Z południa na północ, z zachodu na wschód, wszędzie przez Chojnice, a nie mają tam w ogóle trakcji i większość torów to single-tracki. No i sprawa istotniejsza - opuszczenie dworca głównego PKP Chojnice to prawdziwe wyzwanie i zabawa dla najwytrwalszych, polecam.
Zjadamy część zapasów, coś tam popijamy, przebieramy się w obcisłe, to wszystko w środku miasta, w jakimś pseudo parku gdzie nawet ławek nie postawiono, no i wreszcie - napierniczamy przed siebie. Celem tego dnia było zrobienie tak z pięciu dyszek, żeby choć troszkę zbliżyć się do morza. Wyszło w sumie znacznie lepiej niż przypuszczałem. Co prawda droga nie była jakaś boczna, ale co chwila jeziorko z lewej, z prawej, jak to stwierdziłem w pewnym momencie "co dołek to jeziorek". Pod finiszem zaczął się bardziej falisty teren, podgórek i zgórek było coraz więcej z każdym kilometrem więc można wnioskować, że Chojnice to dobry punkt zaczepienia na kolejne wyprawy.
Nocleg w wioseczce pod Kościerzyną o wdzięcznej nazwie Szarlota. Skierowali nas tam tambylcy na pytanie o biwak i jeziorko. Kąpiel w jeziorku i te sprawy oczywiście się udało zrealizować. Rozbiliśmy się na dziko, ale sąsiedzi tuż obok też dziko rozbici, więc nie było tak źle. Cudne dźwięki dosco-polo dobiegały nas niosąc się po wodach jeziora z pola namiotowego które minęliśmy. Ogólnie lajcik i fart na maksa ten dzień. Przed snem pomorski Specjal, coby się zasnąć udało może w pseudonamiocie...
bajkał
Niedziela, 4 lipca 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: niedzielnie, dist: from 50 to 100
Km: | 54.04 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 02:49 | km/h: | 19.19 |
Pr. maks.: | 46.16 | Temperatura: | 28.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Podobnie jak cały rok tak i lipiec nie będzie się wyjątkowo wyróżniał, będzie to najsłabszy rowerowy rok od dawien dawna i jeszcze trochę. Ale by troszkę optymizmu powiało to sobie pojeździłem w niedziele, mimo zmęczenia po openerze.
Internetu za bardzo nie mam także i wpisów za bardzo nie będzie... także ogólnie rowerowo komputerowy detoks. Może wyjdzie na zdrowie ;-)
Internetu za bardzo nie mam także i wpisów za bardzo nie będzie... także ogólnie rowerowo komputerowy detoks. Może wyjdzie na zdrowie ;-)
Święta II
Niedziela, 4 kwietnia 2010 Kategoria opis: nie sam, dist: from 50 to 100, cel: niedzielnie, bike: elnino, baza: Byczyna
Km: | 62.77 | Km teren: | 12.00 | Czas: | 02:36 | km/h: | 24.14 |
Pr. maks.: | 55.63 | Temperatura: | 14.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jako, że wczorajszy wyjazd udał się bardzo super fajnie, nie mogliśmy odpuścić dzisiejszego dnia. Tym bardziej było to nie do pomyślenia, że jakby nie patrzeć słonko zacnie przyświecało i zza okna pogoda prezentowała się wybornie. Tuż po opuszczeniu uszczelnionego - jakby nie patrzeć - schronienia, okazało się, że fakt, iż zaokienne grusze jakiś pajac postanowił wyciąć jakiś czas temu ma kolejną wade - patrząc przez okno nie ma po czym ocenić czy i jak mocno wieje wiatr.
A wiał, jakby to określili ludzie z marketingu wojaka wszechmocnego: "z mocą, siłą i bezkompromisowością". Przez to, że wczoraj jechaliśmy na północ to dzisiaj trzeba było pojechać na południe - w kierunku totalnego wmordewiatru. Brat miał wyjątkowo niemrawy start, nie chciało mu się nawet do 20kmh rozpędzić, ale że początkowo w planach było zrobić 30km tępem niedzielnych turistasów to się dostosowałem. Brat zaproponował jazdę czerwoną trasą na kluczbork, co prawda to miało być koło 55km według mojej szybkiej oceny, jednak mimo wiatru nie jechało się źle, a pogoda raczej nie zachęcała do powrotu na jame.
Z kolejnymi kilometrami zaczynałem pracować na średnią, żeby chociaż te 20 wyszło. Jednak po asfalcie wypada mieć przynajmniej tyle, nawet jeżeli wieje wiatr który na zjeździe na paruszowice sprawiał, że bez pedałowania rowery nie chciały nawet 20 jechać! Trzymając 22/23kmh jechaliśmy przed siebie. Miał być spokojny niedzielny spacerek, ale te 22/23kmh pod taki wiatr można spokojnie nazwać dziczeniem. Załączył mi się dzisiaj efekt dzika, dziczyłem pod górkę, pod wiatr, trzymałem tempo jakby mi się tempomat załączył, fajnie mi się udawało motywację znaleźć, ten rok mógłby być na prawdę mocny, bo psychicznie powracam do formy. W zeszłym roku właśnie psychika przeszkadzała mi w osiąganiu czegoś większego, teraz mam nadzieję tej najgroźniejszej bariery się pozbęde.
Przed Bąkowem na betonówce dojazdowej do niego miałem mały kryzys, z 25 spadłem na 20 które też miałem problem utrzymać. Przełamanie nastąpiło dosyć szybko i z 20 zrobiło się nagle 28, w ostatnich fragmentach betonówki, mimo wmordewiatru... To było zaskakujące, nie spodziewałem się takiej mocy po sobie, nie po tak długiej przerwie. Bąków był także punktem nawrotu, zmieniliśmy wreszcie kierunek a wraz z nim zmienił się wiatr. Na odcinku głównej który przejechaliśmy padł rekord prędkości na trasie 34 kmh ;-) Za to trzymany praktycznie do zjazdu przy basenie.
Na polnych nieco się pogubiliśmy, całe szczęście że też się tam kiedyś pogubiłem i wróciliśmy betonem na szlak i wbiliśmy na leśną górkę :D pierwszy raz w życiu odważyłem się zjechać z jej stromej krawędzi. W sumie bez hopki nie jest taka zła, jej kąt oceniam na mniejszy niż "niewłaściwy zjazd" z wieży w bolesławcu. Oczywiście na hamplach zaciśniętych się zsuwałem, bo siodełka zniżyć nie mogę, a z kierą prawie 20cm poniżej siodełka i bez amora nie jestem za bardzo dostosowany do zjazdów.
Powrót z Kluczborka już standardem zajechał, przez Skałągi i rundka wokół zalewu, dzisiaj bez popasu. Ogólnie na trasie za bardzo popasów nie było, jedynie na tankowanie, chociaż za wiele do tankowanie nie mieliśmy, pewnie znowu się odwodniłem... Co nie zmienia faktu, że od Kluczborka praktycznie nie spadaliśmy z 28kmh, a były i znacznie szybsze fragmenty, jak choćby zjazd do Kochłowic gdzie padł dzisiejszy rekord prędkości (chyba też tegoroczny).
Trasa:
Byczyna (28kmh na zjezdzie ;-) -> Paruszowice -> Dobiercice -> Łowkowice (wiatr twarzowy ale już nie bezpośrednio) -> Maciejów (znowu centralny wmordewiatr) -> Kobyla Góra -> Biadacz -> Bąków -> Kluczbork -> Smardy Górne -> Unieszów -> Skałągi -> Kochłowice -> ZALEW -> Polanowice -> Byczyna
A wiał, jakby to określili ludzie z marketingu wojaka wszechmocnego: "z mocą, siłą i bezkompromisowością". Przez to, że wczoraj jechaliśmy na północ to dzisiaj trzeba było pojechać na południe - w kierunku totalnego wmordewiatru. Brat miał wyjątkowo niemrawy start, nie chciało mu się nawet do 20kmh rozpędzić, ale że początkowo w planach było zrobić 30km tępem niedzielnych turistasów to się dostosowałem. Brat zaproponował jazdę czerwoną trasą na kluczbork, co prawda to miało być koło 55km według mojej szybkiej oceny, jednak mimo wiatru nie jechało się źle, a pogoda raczej nie zachęcała do powrotu na jame.
Z kolejnymi kilometrami zaczynałem pracować na średnią, żeby chociaż te 20 wyszło. Jednak po asfalcie wypada mieć przynajmniej tyle, nawet jeżeli wieje wiatr który na zjeździe na paruszowice sprawiał, że bez pedałowania rowery nie chciały nawet 20 jechać! Trzymając 22/23kmh jechaliśmy przed siebie. Miał być spokojny niedzielny spacerek, ale te 22/23kmh pod taki wiatr można spokojnie nazwać dziczeniem. Załączył mi się dzisiaj efekt dzika, dziczyłem pod górkę, pod wiatr, trzymałem tempo jakby mi się tempomat załączył, fajnie mi się udawało motywację znaleźć, ten rok mógłby być na prawdę mocny, bo psychicznie powracam do formy. W zeszłym roku właśnie psychika przeszkadzała mi w osiąganiu czegoś większego, teraz mam nadzieję tej najgroźniejszej bariery się pozbęde.
Przed Bąkowem na betonówce dojazdowej do niego miałem mały kryzys, z 25 spadłem na 20 które też miałem problem utrzymać. Przełamanie nastąpiło dosyć szybko i z 20 zrobiło się nagle 28, w ostatnich fragmentach betonówki, mimo wmordewiatru... To było zaskakujące, nie spodziewałem się takiej mocy po sobie, nie po tak długiej przerwie. Bąków był także punktem nawrotu, zmieniliśmy wreszcie kierunek a wraz z nim zmienił się wiatr. Na odcinku głównej który przejechaliśmy padł rekord prędkości na trasie 34 kmh ;-) Za to trzymany praktycznie do zjazdu przy basenie.
Na polnych nieco się pogubiliśmy, całe szczęście że też się tam kiedyś pogubiłem i wróciliśmy betonem na szlak i wbiliśmy na leśną górkę :D pierwszy raz w życiu odważyłem się zjechać z jej stromej krawędzi. W sumie bez hopki nie jest taka zła, jej kąt oceniam na mniejszy niż "niewłaściwy zjazd" z wieży w bolesławcu. Oczywiście na hamplach zaciśniętych się zsuwałem, bo siodełka zniżyć nie mogę, a z kierą prawie 20cm poniżej siodełka i bez amora nie jestem za bardzo dostosowany do zjazdów.
Powrót z Kluczborka już standardem zajechał, przez Skałągi i rundka wokół zalewu, dzisiaj bez popasu. Ogólnie na trasie za bardzo popasów nie było, jedynie na tankowanie, chociaż za wiele do tankowanie nie mieliśmy, pewnie znowu się odwodniłem... Co nie zmienia faktu, że od Kluczborka praktycznie nie spadaliśmy z 28kmh, a były i znacznie szybsze fragmenty, jak choćby zjazd do Kochłowic gdzie padł dzisiejszy rekord prędkości (chyba też tegoroczny).
Trasa:
Byczyna (28kmh na zjezdzie ;-) -> Paruszowice -> Dobiercice -> Łowkowice (wiatr twarzowy ale już nie bezpośrednio) -> Maciejów (znowu centralny wmordewiatr) -> Kobyla Góra -> Biadacz -> Bąków -> Kluczbork -> Smardy Górne -> Unieszów -> Skałągi -> Kochłowice -> ZALEW -> Polanowice -> Byczyna
Święta I
Sobota, 3 kwietnia 2010 Kategoria baza: Byczyna, bike: elnino, cel: niedzielnie, dist: from 50 to 100, opis: foto, opis: nie sam
Km: | 70.68 | Km teren: | 18.00 | Czas: | 03:14 | km/h: | 21.86 |
Pr. maks.: | 39.60 | Temperatura: | 14.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wreszcie święta, wreszcie siadłem na rower. Mieliśmy na te święta ambitne plany z bratem, jednak 20 stopniowych upałów tej wiosny nie wystarczyło do świąt. W zasadzie to jeszcze wczoraj bałem się czy z tych całych planów nie przejażdżka wokół zalewu czy ewentualnie terenowa 30stka, bo jak jechałem pociągiem do domu to za oknem pogoda zachęcała do wyjazdu na narty.
Głód roweru zrobił jednak swoje. Zakupiliśmy glaciere i ruszyliśmy na początek mało ambitnie, pod hasłem "na Bolesławiec". Już po pierwsym kilometrze od domu hasło pozostało hasłem, a droga jednak poszła w swoją stronę. Jednak pozostawaliśmy na asfalcie i to raczej była dobra decyzja, sądząc po jeziorkach które można było obserwować po lewej i prawej stronie drogi. Nawet nadjordańskie bagienka były dziś bardziej okazała niż zwykle.
Mimo nędznego startu już w Łubniach średnia dobiła 26kmh. Jak się potem okazało nie miałą na takim poziomie pozostać, bo były miejsca w których wiał dość silny wiatr, oczywiście, żeby urozmaicić wycieczkę wiał zawsze w twarz ;-) no bo innego wiatru się tak nie rejestruje, a już na pewno nie opowiada się o nim z taką przyjemnością.
Popas w Bolesławcu to standard, tradycja zjazdu niewłaściwą stroną także została dopełniona.

Prawdopodobnie ze względu na wiatr, a być może z rosnącej amicji w dziedzinie dystansu jaki powinien zostać pokonany dodaliśmy trochę terenu do trasy. Odcinek między Stoigniewem a LAskami miał dać tytuł całej wyprawie. Ogólnie droga pokryta w większej części błotem, w tej jeszcze większej błotem przypominającym konsystencją jakiś turbo obornik czy coś ;-) Ogólnie gówniana droga, przez co wpis miał dostać tytuł gówniana masakra... ale jednak była to super przejażdżka i nie wypada rzucać kałem w tytule.

Jakimś cudem las między Komorznem a Proślicami nie zamienił się w bagno i udało się przezeń w miarę sucho przejechać, oczywiście zachowując tempo bezpieczne pod kątem odrywania się błota w kierunku twarzy, tego staraliśmy się uniknąć. Proślice to już oczywisty kierunek - zalew. Aż do zalewu w sumie miałem czystą kurtkę, te pare grudek na rękawie pewnie by się odkruszyło. Ale jak to mam w zwyczaju w znajomym terenie nie jeżdżę tak ostrożnie. No i już pierwsza zalewowa kałuża potraktowała mnie błotem po twarzy... Jednak miło było suszyć to błoto leżąc sobie na molo w promieniach słońca.


Super przejażdżka, ja chcę jeszcze raz.
Trasa:
Byczyna -> Borek -> Łubnice -> Dzietrzkowice -> Kolonia Dietrzkowice -> Jeziorko -> Wójcin -> Kolonia Bolesławiec -> Bolesławiec (popas pod wieżyczką) -> Podbolesławiec -> Opatów -> Łęka opatowska -> Lipie -> Stoigniew (gówniana masakra) -> Laski -> Kuźnica Trzcińska -> zapomniałem nazwy tej wioski -> Komorzno -> Proślice (wokół zalewu) -> Polanowice -> Byczyna
Głód roweru zrobił jednak swoje. Zakupiliśmy glaciere i ruszyliśmy na początek mało ambitnie, pod hasłem "na Bolesławiec". Już po pierwsym kilometrze od domu hasło pozostało hasłem, a droga jednak poszła w swoją stronę. Jednak pozostawaliśmy na asfalcie i to raczej była dobra decyzja, sądząc po jeziorkach które można było obserwować po lewej i prawej stronie drogi. Nawet nadjordańskie bagienka były dziś bardziej okazała niż zwykle.
Mimo nędznego startu już w Łubniach średnia dobiła 26kmh. Jak się potem okazało nie miałą na takim poziomie pozostać, bo były miejsca w których wiał dość silny wiatr, oczywiście, żeby urozmaicić wycieczkę wiał zawsze w twarz ;-) no bo innego wiatru się tak nie rejestruje, a już na pewno nie opowiada się o nim z taką przyjemnością.
Popas w Bolesławcu to standard, tradycja zjazdu niewłaściwą stroną także została dopełniona.

Przejęcie sadyby mafii bolec ;-)© badas
Prawdopodobnie ze względu na wiatr, a być może z rosnącej amicji w dziedzinie dystansu jaki powinien zostać pokonany dodaliśmy trochę terenu do trasy. Odcinek między Stoigniewem a LAskami miał dać tytuł całej wyprawie. Ogólnie droga pokryta w większej części błotem, w tej jeszcze większej błotem przypominającym konsystencją jakiś turbo obornik czy coś ;-) Ogólnie gówniana droga, przez co wpis miał dostać tytuł gówniana masakra... ale jednak była to super przejażdżka i nie wypada rzucać kałem w tytule.

Żułąwy Pratwiane© badas
Jakimś cudem las między Komorznem a Proślicami nie zamienił się w bagno i udało się przezeń w miarę sucho przejechać, oczywiście zachowując tempo bezpieczne pod kątem odrywania się błota w kierunku twarzy, tego staraliśmy się uniknąć. Proślice to już oczywisty kierunek - zalew. Aż do zalewu w sumie miałem czystą kurtkę, te pare grudek na rękawie pewnie by się odkruszyło. Ale jak to mam w zwyczaju w znajomym terenie nie jeżdżę tak ostrożnie. No i już pierwsza zalewowa kałuża potraktowała mnie błotem po twarzy... Jednak miło było suszyć to błoto leżąc sobie na molo w promieniach słońca.

Wszędzie dobrze, ale na molu najlepiej© badas

Typowo na bikestats ;-)© badas
Super przejażdżka, ja chcę jeszcze raz.
Trasa:
Byczyna -> Borek -> Łubnice -> Dzietrzkowice -> Kolonia Dietrzkowice -> Jeziorko -> Wójcin -> Kolonia Bolesławiec -> Bolesławiec (popas pod wieżyczką) -> Podbolesławiec -> Opatów -> Łęka opatowska -> Lipie -> Stoigniew (gówniana masakra) -> Laski -> Kuźnica Trzcińska -> zapomniałem nazwy tej wioski -> Komorzno -> Proślice (wokół zalewu) -> Polanowice -> Byczyna