Wpisy archiwalne w kategorii
opis: nie sam
Dystans całkowity: | 12268.84 km (w terenie 2089.00 km; 17.03%) |
Czas w ruchu: | 561:41 |
Średnia prędkość: | 21.76 km/h |
Maksymalna prędkość: | 86.80 km/h |
Suma podjazdów: | 49005 m |
Liczba aktywności: | 193 |
Średnio na aktywność: | 63.57 km i 2h 57m |
Więcej statystyk |
Święto rowerzysty
Niedziela, 9 czerwca 2013 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: niedzielnie, opis: nie sam
Km: | 69.10 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 03:44 | km/h: | 18.51 |
Pr. maks.: | 38.71 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 100m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Najpierw na Rynek, na zbiórkę, gdzie kręcę się jak smród po gaciach bez większego celu. Obczajam co ciekawsze rowery i co ładniejsze dziewuchy. W końcu spotykam Tomka K., którego poznaję po wesołym zawołaniu "..... EJ!" - kolegę z pracy, wraz z jego znajomymi. Od momentu spotkania raczej ich nie opuszczam - tym razem przejadę paradę w gronie chociaż częściowo znajomym.
Parada, pochód czy jakkolwiek to można nazwać rusza tradycyjnie z opóźnieniem i w sumie to marszem. Jest tak gęsto, że i ja najpierw prowadzę rower. Ogólnie przejazd wyjątkowo spokojnie mija, zatrzymujemy się, żeby pooglądać pochód a potem tradycyjnie jedziemy powoli do przodu. Ogromne korki spowodowaliśmy, miny kierowców mało kiedy wyrażały zadowolenie ;-)
Po dojeździe na miejsce grupa postanowiła uderzyć gdzieś na obiad - ja wyjeżdżałem z zamiarem namierzenia kogoś na dalszy wyjazd - na wieczór zapowiadali deszcze, więc lepiej wcześniej niż później. Ogólnie okoliczności nie sprzyjają piknikowaniu nad wodą w parku, bo komary tną niemiłosiernie, toteż rozstaliśmy się i pojechaliśmy w różne strony - ja na Bajkał postanowiłem uderzyć.
Nad Bajkał udało się dotrzeć dość sprawnie pomimo błota i kałuż występujących miejscami dość obficie. Okazało się jednak, że nie jest to teraz dobre miejsce. Współczynnik komara na metr był już daleko poza czerwonym polem. A jak wiadomo, już czerwone to źle. Nie zatrzymałem się więc nawet i chyba pierwszy raz nawróciłem i wracałem tak jak dojechałem.
Powrót przez miasto już bez niczego wartego wspomnienia, no może poza tym, że podjazd na Gądowiankę zrobiłem na blokadzie, twardym przełożeniu i >35kmh na liczniku (mxs wycieczki padł, chyba pierwszy raz na podjeździe)... płuca, serce i żyły w nogach mi rozerwało ale i tak jestem z siebie dumny :)
Dzięki wszystkim za przejażdżkę.
Parada, pochód czy jakkolwiek to można nazwać rusza tradycyjnie z opóźnieniem i w sumie to marszem. Jest tak gęsto, że i ja najpierw prowadzę rower. Ogólnie przejazd wyjątkowo spokojnie mija, zatrzymujemy się, żeby pooglądać pochód a potem tradycyjnie jedziemy powoli do przodu. Ogromne korki spowodowaliśmy, miny kierowców mało kiedy wyrażały zadowolenie ;-)
Po dojeździe na miejsce grupa postanowiła uderzyć gdzieś na obiad - ja wyjeżdżałem z zamiarem namierzenia kogoś na dalszy wyjazd - na wieczór zapowiadali deszcze, więc lepiej wcześniej niż później. Ogólnie okoliczności nie sprzyjają piknikowaniu nad wodą w parku, bo komary tną niemiłosiernie, toteż rozstaliśmy się i pojechaliśmy w różne strony - ja na Bajkał postanowiłem uderzyć.
Nad Bajkał udało się dotrzeć dość sprawnie pomimo błota i kałuż występujących miejscami dość obficie. Okazało się jednak, że nie jest to teraz dobre miejsce. Współczynnik komara na metr był już daleko poza czerwonym polem. A jak wiadomo, już czerwone to źle. Nie zatrzymałem się więc nawet i chyba pierwszy raz nawróciłem i wracałem tak jak dojechałem.
Powrót przez miasto już bez niczego wartego wspomnienia, no może poza tym, że podjazd na Gądowiankę zrobiłem na blokadzie, twardym przełożeniu i >35kmh na liczniku (mxs wycieczki padł, chyba pierwszy raz na podjeździe)... płuca, serce i żyły w nogach mi rozerwało ale i tak jestem z siebie dumny :)
Dzięki wszystkim za przejażdżkę.
Zakończenie sezonu rowerowego 2012
Poniedziałek, 31 grudnia 2012 Kategoria baza: Byczyna, bike: blurej, cel: bez celu, dist: from 50 to 100, opis: nie sam
Km: | 50.62 | Km teren: | 8.00 | Czas: | 02:10 | km/h: | 23.36 |
Pr. maks.: | 40.41 | Temperatura: | 7.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 100m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ostatnia wycieczka w tym roku odbyła się w wybornym towarzystwie - pavel i chmielu.
Ogólnie chciałem towarzystwo pociągnąć od pierwszych metrów pamiętając jak mnie wczoraj zmroziło przez zbyt spokojne tempo. Moja propozycja wjazdu w teren zakończyła się jednak buntem załogi i trzeba było napierniczać asfaltem. Szło w sumie nienajgorzej, chociaż często musiałem jechać za wolno co wybijało mnie z rytmu i męczyło mimo słabego tempa. Wszystko porypało się całkiem gdzieś na 40 kilometrze - odcięło mnie całkowicie. Na płaskim dawałem rady trzymać 24kmh ale jak tylko robiło się nieco pod górkę to walczyłem żeby chociaż 20 było... Chyba brakło wody.
Żeby cały rok podsumować muszę jeszcze podopisywać dojazdy do pracy z listopada i grudnia, oraz wciąż zalegającą końcówkę wyjazdu w Alpy austriackie. W sumie rok wycieczkowo wypada całkiem nieźle, ale jeśli chodzi o formę to lipa totalna - co się dziwić jak się wcale jazd treningowych nie robi ;-) Także podsumowania pewnie braknie, bo nie chce mi się pisać.
Dzięki wszystkim za wszystkie wspólnie przejechane tegoroczne kilometry - oby w przyszłym roku było takich więcej i oby tereny jeszcze ciekawsze udało się pozwiedzać.
Ogólnie chciałem towarzystwo pociągnąć od pierwszych metrów pamiętając jak mnie wczoraj zmroziło przez zbyt spokojne tempo. Moja propozycja wjazdu w teren zakończyła się jednak buntem załogi i trzeba było napierniczać asfaltem. Szło w sumie nienajgorzej, chociaż często musiałem jechać za wolno co wybijało mnie z rytmu i męczyło mimo słabego tempa. Wszystko porypało się całkiem gdzieś na 40 kilometrze - odcięło mnie całkowicie. Na płaskim dawałem rady trzymać 24kmh ale jak tylko robiło się nieco pod górkę to walczyłem żeby chociaż 20 było... Chyba brakło wody.
Żeby cały rok podsumować muszę jeszcze podopisywać dojazdy do pracy z listopada i grudnia, oraz wciąż zalegającą końcówkę wyjazdu w Alpy austriackie. W sumie rok wycieczkowo wypada całkiem nieźle, ale jeśli chodzi o formę to lipa totalna - co się dziwić jak się wcale jazd treningowych nie robi ;-) Także podsumowania pewnie braknie, bo nie chce mi się pisać.
Dzięki wszystkim za wszystkie wspólnie przejechane tegoroczne kilometry - oby w przyszłym roku było takich więcej i oby tereny jeszcze ciekawsze udało się pozwiedzać.
polami
Niedziela, 30 grudnia 2012 Kategoria baza: Byczyna, bike: blurej, cel: bez celu, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: | 37.80 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 01:40 | km/h: | 22.68 |
Pr. maks.: | 36.60 | Temperatura: | 3.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 100m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Z Pawuem wybraliśmy się na przejażdżkę. Najpierw asfaltowo, na Bolesławiec. Ale w Goli zjechaliśmy z asfaltu. Ogólnie do Bolesławca średnia wyszła wyśmienita... bo było z wiatrem w plecy. Po przerwie pod wieżą już mi się tak dobrze nie jechało, a mimo to Paweł zaczął odpadać na podjazdach (albo raczej podjaździkach). Potem jakimiś dziwnymi wioskami, gdzie nawet asfalt nie dochodzi do domów by dotrzeć do Rakowa. Tam oczywiście Marianka Siemieńska, Janówka i na skrzyżowanie z krzyżem. Zaraz za Ciecierzynem zaczęło kropić i nie było opcji przedłużenia wycieczki - w Pawła wstąpiły diabelskie siły i to on zaczął ciągnąć do przodu, mimo że chwilę przed deszczykiem zabiłem go na podjeździe na górkę ciecierzyńską.
Warunki pogodowe w sumie nie zachęcały. Cały czas wiał porywisty, zimny wiatr. Niby 5 stopni było przez połowę wycieczki, ale odczuwało się je tylko gdy jechało się z wiatrem. Postój w nieosłoniętym miejscu robił bardzo niemiłe wrażenie.
Warunki pogodowe w sumie nie zachęcały. Cały czas wiał porywisty, zimny wiatr. Niby 5 stopni było przez połowę wycieczki, ale odczuwało się je tylko gdy jechało się z wiatrem. Postój w nieosłoniętym miejscu robił bardzo niemiłe wrażenie.
praca
Poniedziałek, 17 września 2012 Kategoria baza: Wrocław, bike: czerwony, cel: dojazd, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: | 35.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:30 | km/h: | 23.33 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 17.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: czerwony | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj ubrałem się praktycznie na zimowo. Pierwszy raz od na prawdę dawna w ruch poszła czerwona "zimówka". Faktycznie rano o 8mej trochę ciągnęło, jednak podczas jazdy było już gorąco. Ale ze względu na kiepski stan zdrowia nie szaleje, więc może być odrobinę cieplej. Powrót z pracy z Tomkiem, znów bez szaleństw. Ale podczas drogi powrotnej dodatkowo była świetna pogoda, więc już bez kurtałki. Pod koniec zrobiło się chłodno. Oczywiście dłuższy wariant na powrocie.
praca
Poniedziałek, 3 września 2012 Kategoria baza: Wrocław, bike: czerwony, cel: dojazd, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: | 35.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:17 | km/h: | 27.27 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: czerwony | Aktywność: Jazda na rowerze |
Powrót z Tomkiem.
pod górkę, pod wiatr, sahara i piasek
Niedziela, 19 sierpnia 2012 Kategoria bike: blurej, dist: 100 and more, opis: nie sam
Km: | 112.30 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 04:41 | km/h: | 23.98 |
Pr. maks.: | 42.26 | Temperatura: | 34.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 120m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pierwotnie tytuł miał przybrać standardową formę: byc-wro albo coś w ten deseń, jednak warunki dziś były na tyle ciekawe, że warto je wyróżnić specjalnie i od nich nadać tytuł wpisowi.
Więc od początku. Wczorajszy wpis, bez opisu, to dojazd z Wrocławia do Byczyny. Pogoda była niezła, około 30 stopni i bezwietrznie. Umówiłem się z Pawłem w Namysłowie. Jedna przeszkoda była taka, że godzina już 14, druga taka, że on ma koło 45km a ja koło 60km do zrobienia. Depnąłem więc. Średnia pod lidlem w Namysłowie wyszła 28.76, zrobionych kilometrów 62 - może żaden rekord nie padł, ale zdecydowanie za mało wypiłem. Jeden litrowy bidon na taką jazdę okazał się za małą ilością płynów, przez co potem zdychałem. Jako, że z Pawłem uderza się w teren, to postanowiliśmy tak zrobić. Nawet kawałek właśnie bronowanego pola wpadł, także nie było źle. Ale totalnie się zjechałem i nawet regeneracja pod lidlem mnie nie ożywiła. Nawet 20kmh stanowiło dla mnie problem i wczorajsza średnia wyszła w sumie słaba.
Dziś dla odmiany teren łapaliśmy już od początku. Wyjazd jeszcze później, ale że domowy obiad to potęga, wiedziałem, że nie będę potrzebował nic do jedzenia po drodze, a jedynie pićku. Startuję z 2.5l płynów. Zalew, Proślice, z nich na Komorzno. Przez lasy Paweł poprowadził dziwną trasą, ale ponoć najkrótszą. Ja oszczędzam siły maksymalnie, staram się jechać tak, żeby ze mnie pot nie kapał. Wcale nie jest to łatwe, bo nawet jak się stoi jest upalnie. Termometr wskazuje 35 stopni. Nagrzany na słońcu ponad 40. Ogólnie stąd sahara w tytule. Momentami uderzają w nas prawdziwie ogniste podmuchy, kumulacje trafiają się gdy jedziemy pośród pól. Ukojenia nie daje nawet las Komorzańsko-Szymonkowski. Za Szymonkowem klasyka na Borownie - zbieramy wszelkie szutry jaki się da. To właśnie gdzieś w tych rejonach droga robi nam się totalnie piaszczysta, totalnie przez pola, totalnie pod górkę, wiatr wali saharyjsko ognistymi powiewami w twarz i pada podsumowanie zawarte w tytule. Pech chce, że gubimy właściwą trasę w Polkowskie i ostatecznie dojeżdżamy do Domaszowic - trudno, skrótu nie będzie. No ale dojazd do Domaszowic praktycznie tylko szutrami. Dalej asfalt, pod lidla w Namysłowie, tam lodzik, jogurt pitny i dla mnie litr soku brzoskwiniowego - ma butelkę idealnie pasującą w koszyk na bidon - ze względu na to, ze jest zbyt gęsty rozmajam z wodą i jest git. Tak też rozstaję się z Pawłem. Jeszcze do Bierutowa jadę spokojnie, tam biedronka a w niej ichniejszy izotonik i 330ml czekoladowego mleka muller - przysmaku platona ;-) Robi się już późno a co za tym idzie - przestaje być pod wiatr, bo wiatr cichnie i zanika. Kolejny postój sam nie wiem gdzie dokładnie, tuż przed 19 - zamykają sklepy, więc kupuję sobie colę w puszcze. Gul, gul, eeech. Pyszotka. Wiatr całkiem ucichł i zaczynam jechać coraz szybciej. Po wolnej jeździe nieco mnie tyłek rozbolał więc czasem wstaję i robi się wtedy 30kmh. Zabawne, bo dokładnie tak samo jak dzień wcześniej wraz z kilometrami prędkość mi gasła, tak dziś się rozkręca. Od Ligoty Wielkiej systematycznie przekraczam 30kmh, jednak często spadam do spokojnych 25ciu (przed NAmysłowem to był chyba max). Od Kiełczowa nie spadam poniżej 30kmh - ale to wina tego, że jedzie za mną jakiś koleś na szosie, bo planowałem rozjazd już robić na tym etapie. OStatecznie rozjazd robię dopiero od mostu na Swojczyce - takie nic, ale i tak czuję się dobrze.
Ogólnie to za dawnych lat w takim skwarze jeździło mi się najlepiej i potrafiłem strzelić setkę na 1.5l kompotu. Teraz na starość potrzebuję z 5 litrów płynów na setkę podczas której się oszczędzam a nie katuję ;-)
Więc od początku. Wczorajszy wpis, bez opisu, to dojazd z Wrocławia do Byczyny. Pogoda była niezła, około 30 stopni i bezwietrznie. Umówiłem się z Pawłem w Namysłowie. Jedna przeszkoda była taka, że godzina już 14, druga taka, że on ma koło 45km a ja koło 60km do zrobienia. Depnąłem więc. Średnia pod lidlem w Namysłowie wyszła 28.76, zrobionych kilometrów 62 - może żaden rekord nie padł, ale zdecydowanie za mało wypiłem. Jeden litrowy bidon na taką jazdę okazał się za małą ilością płynów, przez co potem zdychałem. Jako, że z Pawłem uderza się w teren, to postanowiliśmy tak zrobić. Nawet kawałek właśnie bronowanego pola wpadł, także nie było źle. Ale totalnie się zjechałem i nawet regeneracja pod lidlem mnie nie ożywiła. Nawet 20kmh stanowiło dla mnie problem i wczorajsza średnia wyszła w sumie słaba.
Dziś dla odmiany teren łapaliśmy już od początku. Wyjazd jeszcze później, ale że domowy obiad to potęga, wiedziałem, że nie będę potrzebował nic do jedzenia po drodze, a jedynie pićku. Startuję z 2.5l płynów. Zalew, Proślice, z nich na Komorzno. Przez lasy Paweł poprowadził dziwną trasą, ale ponoć najkrótszą. Ja oszczędzam siły maksymalnie, staram się jechać tak, żeby ze mnie pot nie kapał. Wcale nie jest to łatwe, bo nawet jak się stoi jest upalnie. Termometr wskazuje 35 stopni. Nagrzany na słońcu ponad 40. Ogólnie stąd sahara w tytule. Momentami uderzają w nas prawdziwie ogniste podmuchy, kumulacje trafiają się gdy jedziemy pośród pól. Ukojenia nie daje nawet las Komorzańsko-Szymonkowski. Za Szymonkowem klasyka na Borownie - zbieramy wszelkie szutry jaki się da. To właśnie gdzieś w tych rejonach droga robi nam się totalnie piaszczysta, totalnie przez pola, totalnie pod górkę, wiatr wali saharyjsko ognistymi powiewami w twarz i pada podsumowanie zawarte w tytule. Pech chce, że gubimy właściwą trasę w Polkowskie i ostatecznie dojeżdżamy do Domaszowic - trudno, skrótu nie będzie. No ale dojazd do Domaszowic praktycznie tylko szutrami. Dalej asfalt, pod lidla w Namysłowie, tam lodzik, jogurt pitny i dla mnie litr soku brzoskwiniowego - ma butelkę idealnie pasującą w koszyk na bidon - ze względu na to, ze jest zbyt gęsty rozmajam z wodą i jest git. Tak też rozstaję się z Pawłem. Jeszcze do Bierutowa jadę spokojnie, tam biedronka a w niej ichniejszy izotonik i 330ml czekoladowego mleka muller - przysmaku platona ;-) Robi się już późno a co za tym idzie - przestaje być pod wiatr, bo wiatr cichnie i zanika. Kolejny postój sam nie wiem gdzie dokładnie, tuż przed 19 - zamykają sklepy, więc kupuję sobie colę w puszcze. Gul, gul, eeech. Pyszotka. Wiatr całkiem ucichł i zaczynam jechać coraz szybciej. Po wolnej jeździe nieco mnie tyłek rozbolał więc czasem wstaję i robi się wtedy 30kmh. Zabawne, bo dokładnie tak samo jak dzień wcześniej wraz z kilometrami prędkość mi gasła, tak dziś się rozkręca. Od Ligoty Wielkiej systematycznie przekraczam 30kmh, jednak często spadam do spokojnych 25ciu (przed NAmysłowem to był chyba max). Od Kiełczowa nie spadam poniżej 30kmh - ale to wina tego, że jedzie za mną jakiś koleś na szosie, bo planowałem rozjazd już robić na tym etapie. OStatecznie rozjazd robię dopiero od mostu na Swojczyce - takie nic, ale i tak czuję się dobrze.
Ogólnie to za dawnych lat w takim skwarze jeździło mi się najlepiej i potrafiłem strzelić setkę na 1.5l kompotu. Teraz na starość potrzebuję z 5 litrów płynów na setkę podczas której się oszczędzam a nie katuję ;-)
wro-byc
Sobota, 18 sierpnia 2012 Kategoria bike: blurej, dist: 100 and more, opis: nie sam
Km: | 110.18 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 04:22 | km/h: | 25.23 |
Pr. maks.: | 40.41 | Temperatura: | 27.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 110m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
praca
Czwartek, 16 sierpnia 2012 Kategoria baza: Wrocław, bike: czerwony, cel: dojazd, dist: less than 50, opis: nie sam
Km: | 28.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:10 | km/h: | 24.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 25.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 40m | Sprzęt: czerwony | Aktywność: Jazda na rowerze |
Cóż powrót do codzienności po urlopie. Znów praca i znów jak na złość Słońce świeci pełną parą - dlaczego w Austrii tak nie mogło?
Po wyjeździe do Zell am See z Tomkiem chasałem jeszcze po górach - z buta i teraz mam zakwasy... a miało nie być ;-) Przez zakwasy i zbyt twarde przełożenie jakie sobie zafundowałem tępiąc ostre strasznie niewygodnie mi się jechało, nie mogłem złapać tempa, które byłoby szybkie i mnie nie męczyło przez to jechałem raz szybciej, raz wolniej. Powrót z Tomkiem, taką samą niestety metodą. Raz szybko, raz wolno, bo nie mogłem wejść na normalne obroty. Pewnie tylko wina zakwasów, bo jak nie to trzeba będzie coś pokombinować i pozmieniać, bo tak jeździć się nie da.
Postaram się przez kolejne dni pouzupełniać wpisy z Alp a może i parę zdjęć z wyjścia w Karkonosze wrzucę, bo fajne ścieżki znalazłem i być może nawet parę zdjęć mi się udało zrobić.
Po wyjeździe do Zell am See z Tomkiem chasałem jeszcze po górach - z buta i teraz mam zakwasy... a miało nie być ;-) Przez zakwasy i zbyt twarde przełożenie jakie sobie zafundowałem tępiąc ostre strasznie niewygodnie mi się jechało, nie mogłem złapać tempa, które byłoby szybkie i mnie nie męczyło przez to jechałem raz szybciej, raz wolniej. Powrót z Tomkiem, taką samą niestety metodą. Raz szybko, raz wolno, bo nie mogłem wejść na normalne obroty. Pewnie tylko wina zakwasów, bo jak nie to trzeba będzie coś pokombinować i pozmieniać, bo tak jeździć się nie da.
Postaram się przez kolejne dni pouzupełniać wpisy z Alp a może i parę zdjęć z wyjścia w Karkonosze wrzucę, bo fajne ścieżki znalazłem i być może nawet parę zdjęć mi się udało zrobić.
Austria 2012 - powrót
Niedziela, 12 sierpnia 2012 Kategoria cel: turistas, dist: less than 50, opis: nie sam
Uczestnicy
Km: | 4.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 18.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Austria 2012 - dzień 1 - "in Austria its normal"
Austria 2012 - dzień 2 - jezióra
Austria 2012 - dzień 3 - Hochtor
Austria 2012 - dzień 4 - Tam gdzie woda spada z nieba i ze skał
Austria 2012 - dzień 5 - Giga Uber Supa Sciezki
Austria 2012 - dzień 6 - powrót/podsumowanie
Można zobaczyć wpis u Tomka.
W sumie to... nie będzie podsumowania. Było git i tyle - gdyby pogoda była lepsza to w ogóle by było wybornie.
Austria 2012 - dzień 2 - jezióra
Austria 2012 - dzień 3 - Hochtor
Austria 2012 - dzień 4 - Tam gdzie woda spada z nieba i ze skał
Austria 2012 - dzień 5 - Giga Uber Supa Sciezki
Austria 2012 - dzień 6 - powrót/podsumowanie
Można zobaczyć wpis u Tomka.
W sumie to... nie będzie podsumowania. Było git i tyle - gdyby pogoda była lepsza to w ogóle by było wybornie.
Austria 2012 - dzień 5
Sobota, 11 sierpnia 2012 Kategoria bike: blurej, cel: turistas, dist: 100 and more, opis: foto, opis: nie sam
Uczestnicy
Km: | 116.41 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 05:23 | km/h: | 21.62 |
Pr. maks.: | 71.74 | Temperatura: | 18.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Austria 2012 - dzień 1 - "in Austria its normal"
Austria 2012 - dzień 2 - jezióra
Austria 2012 - dzień 3 - Hochtor
Austria 2012 - dzień 4 - Tam gdzie woda spada z nieba i ze skał
Austria 2012 - dzień 5 - Giga Uber Supa Sciezki
Austria 2012 - dzień 6 - powrót/podsumowanie
Można także zobaczyć wpis u Tomka.
Uzupełniam wpis po niemal roku od wycieczki. Czy cokolwiek jeszcze pamiętam? Tak, jednak zdjęciami zajmę 99% wpisu a napiszę jedynie o tym, co było najfajniesze tego dnia, a z czego zdjęć niestety nie mam.
Więc tak, Tomek wyczaił sobie podjazd w miejscowości Lofer, gdzie dojeżdżała droga rowerowa, którą wciąż jeździliśmy - Tauernradweg. Ogólnie po ścieżce napiernicza się szalenie, bo nawierzchnia, nawet jak nie ma asfaltu to niewiele się od niego różni. Droga minęła więc bez szczególnych niespodzianek. W Lofer zjawiliśmy się dość szybko mimo tempa, które dla Tomka było zamulające a dla mnie... no właśnie, zmęczenie z wielu dni i różnica między szosą a mtb dają we znaki - ja byłem zmęczony, nie w skam było mi robienie podjazdu, który dodatkowo nie robił perspektyw ani na zjazd ani na widoki.
Zostałem więc w mieście, początkowo planując posiedzieć na słońcu i pooglądać pokazy traktorów. Akurat w mieścinie odbywały się jakieś dożynki czy kto tam wie co właściwie świętują Austriacy.. W każdym razie były różne zabawy typu wchodzenie po wieży budowanej podczas wchodzenia ze skrzynek na browary. Główną atrakcją imprezy były jednak pokazy traktorów liczących zdecydowanie więcej lat niż ja. Wygrał pewnie najstarszy, z jednocylindrowym nikt pewnie nie wie o jak ogromnym litrażem silniku. Grunt że jeździł i pięknie hałas robił.
No ale ile można siedzieć? Podpowiem, że krótko. Postanowiłem pokręcić się po okolicy, a że najciekawszym miejscem wydał mi się mostek, przy którym wcześniej wspólnie z Tomkiem robiliśmy sobie słit focie to udałem się właśnie tam. Okazało się, że most ten był niczym wrota do Narnii, nikt nie spodziewał się fantastyczności ścieżynek rowerowych jakie tam się znaleźć udało. No dobra, w zasadzie były to szlaki piesze, turystyczne. Ale rower się mieścił i nie było większych problemów z przejechaniem. Przez las, nad "urwiskiem" tuż nad potokiem albo po prostu nad skałkami. Wszystko w sumie zbite na bardzo małym terenie, w lasku 2x2km albo i mniej, ale zrobiłem tam tyle przejazdów, że nabiłem w pytkę kilometrów. Stwierdziłem, że zdjęcia nie mają szans oddać fantastyczności tego miejsca i że poczekam aż Tomek wróci i zrobię najlepszy przejazd z go-pro zamontowanym do kasku. Szczególnie przejazd nad potokiem powinien być widowiskowy, bo na jednym zakręcie aż na nim pękałem i rower przeprowadzałem, tak wąsko było (co prawda na nim było się z metr nad potokiem, więc śmierć od takiego upadku nie groziła, ale zmoczyć się było łatwo). Niestety okazało się po spotkaniu, że go-pro dzisiaj w ogóle nie ma. No i lipa... dla Was drodzy czytelnicy/oglądacze, bo ja to nie tylko widziałem ale i przejechałem, raczej nie zapomnę, bo były to jedne z najlepszych dróżek jakie kiedykolwiek przejechałem.
No to tyle pierdół, fotki tera.
Ruszylim
Z tym męczeniem się to też nie do końca prawda, miałem momenty że i ja odpoczywałem.
Tutaj dowód na liczność zdjęć powstałych na trasie, to samo miejsce praktycznie
Po drodze odrobina podziwu dla miejscowej architektury sakralnej
I tak przez 270 kilometrów (-10 końcówki przy Krimml gdzie faktycznie był teren)
Poza architekturą sakralną udało się także trafić na sztukę prawdopodobnie bardziej nowoczesną, a na pewno bardziej abstrakcyjną
Gdyby dodać jeszcze krowy i smród to byłoby to zdjęcie kwintesencją Austrii
Do sztuki można też zasadniczo dołączyć i drogi rowerowe, jak ta
Wspomniany we wstępnie prześwietny mostek nad prześwietnym potokiem (strumykiem bądź rzeką, nie rozrózniam już tego)
Tomek zrobił podjazd i niestety okazało się, że o ile zjazd faktycznie był kiepski, to widoki wcale nie były złe
Ja w tym czasie znudziłem się na tyle, że jeździłem i znalazłem widoczki
Po widoczkach przyszłą kolej na most, od niego zaczęła się przygoda
Ja - gdzieś tam w dole.
Z całego jeżdżenia po terenie została mi tylko ta jedna wyraźna fotka, dwie nieostre i rozmazane...
A Tomek podjeżdżał
Pogoda najlepiej dopisała na powrocie, gdzie słoneczko pięknie przygrzewało (chociaż było chłodno)
Słońce, rower i góry, czego więcej trzeba
Jak to czego więcej? Żagli i jezióra żeby się wykąpać. Na terenie wyłącznie dla członków klubu żeglarskiego Zell... hiehie
Austria 2012 - dzień 2 - jezióra
Austria 2012 - dzień 3 - Hochtor
Austria 2012 - dzień 4 - Tam gdzie woda spada z nieba i ze skał
Austria 2012 - dzień 5 - Giga Uber Supa Sciezki
Austria 2012 - dzień 6 - powrót/podsumowanie
Można także zobaczyć wpis u Tomka.
Uzupełniam wpis po niemal roku od wycieczki. Czy cokolwiek jeszcze pamiętam? Tak, jednak zdjęciami zajmę 99% wpisu a napiszę jedynie o tym, co było najfajniesze tego dnia, a z czego zdjęć niestety nie mam.
Więc tak, Tomek wyczaił sobie podjazd w miejscowości Lofer, gdzie dojeżdżała droga rowerowa, którą wciąż jeździliśmy - Tauernradweg. Ogólnie po ścieżce napiernicza się szalenie, bo nawierzchnia, nawet jak nie ma asfaltu to niewiele się od niego różni. Droga minęła więc bez szczególnych niespodzianek. W Lofer zjawiliśmy się dość szybko mimo tempa, które dla Tomka było zamulające a dla mnie... no właśnie, zmęczenie z wielu dni i różnica między szosą a mtb dają we znaki - ja byłem zmęczony, nie w skam było mi robienie podjazdu, który dodatkowo nie robił perspektyw ani na zjazd ani na widoki.
Zostałem więc w mieście, początkowo planując posiedzieć na słońcu i pooglądać pokazy traktorów. Akurat w mieścinie odbywały się jakieś dożynki czy kto tam wie co właściwie świętują Austriacy.. W każdym razie były różne zabawy typu wchodzenie po wieży budowanej podczas wchodzenia ze skrzynek na browary. Główną atrakcją imprezy były jednak pokazy traktorów liczących zdecydowanie więcej lat niż ja. Wygrał pewnie najstarszy, z jednocylindrowym nikt pewnie nie wie o jak ogromnym litrażem silniku. Grunt że jeździł i pięknie hałas robił.
No ale ile można siedzieć? Podpowiem, że krótko. Postanowiłem pokręcić się po okolicy, a że najciekawszym miejscem wydał mi się mostek, przy którym wcześniej wspólnie z Tomkiem robiliśmy sobie słit focie to udałem się właśnie tam. Okazało się, że most ten był niczym wrota do Narnii, nikt nie spodziewał się fantastyczności ścieżynek rowerowych jakie tam się znaleźć udało. No dobra, w zasadzie były to szlaki piesze, turystyczne. Ale rower się mieścił i nie było większych problemów z przejechaniem. Przez las, nad "urwiskiem" tuż nad potokiem albo po prostu nad skałkami. Wszystko w sumie zbite na bardzo małym terenie, w lasku 2x2km albo i mniej, ale zrobiłem tam tyle przejazdów, że nabiłem w pytkę kilometrów. Stwierdziłem, że zdjęcia nie mają szans oddać fantastyczności tego miejsca i że poczekam aż Tomek wróci i zrobię najlepszy przejazd z go-pro zamontowanym do kasku. Szczególnie przejazd nad potokiem powinien być widowiskowy, bo na jednym zakręcie aż na nim pękałem i rower przeprowadzałem, tak wąsko było (co prawda na nim było się z metr nad potokiem, więc śmierć od takiego upadku nie groziła, ale zmoczyć się było łatwo). Niestety okazało się po spotkaniu, że go-pro dzisiaj w ogóle nie ma. No i lipa... dla Was drodzy czytelnicy/oglądacze, bo ja to nie tylko widziałem ale i przejechałem, raczej nie zapomnę, bo były to jedne z najlepszych dróżek jakie kiedykolwiek przejechałem.
No to tyle pierdół, fotki tera.
Ruszylim
Z tym męczeniem się to też nie do końca prawda, miałem momenty że i ja odpoczywałem.
Tutaj dowód na liczność zdjęć powstałych na trasie, to samo miejsce praktycznie
Po drodze odrobina podziwu dla miejscowej architektury sakralnej
I tak przez 270 kilometrów (-10 końcówki przy Krimml gdzie faktycznie był teren)
Poza architekturą sakralną udało się także trafić na sztukę prawdopodobnie bardziej nowoczesną, a na pewno bardziej abstrakcyjną
Gdyby dodać jeszcze krowy i smród to byłoby to zdjęcie kwintesencją Austrii
Do sztuki można też zasadniczo dołączyć i drogi rowerowe, jak ta
Wspomniany we wstępnie prześwietny mostek nad prześwietnym potokiem (strumykiem bądź rzeką, nie rozrózniam już tego)
Tomek zrobił podjazd i niestety okazało się, że o ile zjazd faktycznie był kiepski, to widoki wcale nie były złe
Ja w tym czasie znudziłem się na tyle, że jeździłem i znalazłem widoczki
Po widoczkach przyszłą kolej na most, od niego zaczęła się przygoda
Ja - gdzieś tam w dole.
Z całego jeżdżenia po terenie została mi tylko ta jedna wyraźna fotka, dwie nieostre i rozmazane...
A Tomek podjeżdżał
Pogoda najlepiej dopisała na powrocie, gdzie słoneczko pięknie przygrzewało (chociaż było chłodno)
Słońce, rower i góry, czego więcej trzeba
Jak to czego więcej? Żagli i jezióra żeby się wykąpać. Na terenie wyłącznie dla członków klubu żeglarskiego Zell... hiehie