na rowerze jeździ bAdaśblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(10)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy badas.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

cel: treningowo

Dystans całkowity:4361.09 km (w terenie 406.50 km; 9.32%)
Czas w ruchu:160:30
Średnia prędkość:27.17 km/h
Maksymalna prędkość:72.66 km/h
Suma podjazdów:6150 m
Liczba aktywności:68
Średnio na aktywność:64.13 km i 2h 21m
Więcej statystyk

Badanie okolic nowego mieszkania

Niedziela, 30 września 2012 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: treningowo, dist: from 50 to 100
Km: 61.83 Km teren: 0.00 Czas: 02:07 km/h: 29.21
Pr. maks.: 40.41 Temperatura: 18.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: 210m Sprzęt: blurej Aktywność: Jazda na rowerze
Ogólnie to odradzam pokonywania takiej samej trasy. Choć są przyjemne fragmenty to na znacznej części nawierzchnia jest w okropnym stanie.

Od początku jechałem pod silny wmordewiatr. No ale miałem silne zacięcie treningowe, więc postanowiłem, że co najmniej 20km w tą stronę muszę ujechać, żeby sumarycznie wyszło co najmniej 50. Walczyłem więc. Lekko nie było, szczególnie, że wiatr wcale nie wydawał się specjalnie silny, więc psychika podpowiadała, że jestem dziś strasznie słaby i powinienem odpuścić jakąkolwiek jazdę, a już w szczególności jazdę szybką.

W okolicach 20km byłem już na prawdę zmęczony walką z wiatrem i tempo spadało z każdym metrem. Ledwo trzymałem 25kmh. Całe szczęście nadszedł moment nawrotu. Właśnie z nawrotem zaczęła się najgorsza nawierzchnia, ale za to wiatr przyjemnie zacinał w plecy. Ze średniej 25kmh na nawrocie wyszło to co widać, że wyszło :)

Do Kątów Wrocławskich leciałem jak rakieta. Potem słabiej, bo wiatr jako że wieczór to ucichł. Do tego zmienił mi się również kąt trasy. Pod Wrocławiem rozjazd, bo się ujechałem. Gdyby zatrzymać czas przy drugim wjeździe do Smolca to pewnie średnia byłaby jeszcze lepsza o jakieś pół kmh może cały kmh.

Pozwoliłem sobie namalować trasę na gpsies:

Ślęża

Wtorek, 11 września 2012 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: treningowo, dist: 100 and more
Km: 120.52 Km teren: 20.00 Czas: 05:35 km/h: 21.59
Pr. maks.: 65.19 Temperatura: 22.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: 600m Sprzęt: blurej Aktywność: Jazda na rowerze
Tak, tego dnia byłem wcześniej w pracy, pomimo wolnego :) W drodze przez miasto odkryłem, że pogoda jest wyborna. Z pracy dzwoniłem do Tomka, który też miał dziś wolne, żeby coś razem zakombinować. Niestety nie odebrał. Cóż było robić?

W tym roku nie byłem jeszcze na Ślęży, a data mówi, że niebawem nie będzie tam wcale łatwo dojechać. Mimo, że robi się późno - ruszam!

Przez Wrocław jadę ścieżkami typu wały i inne raczej pozbawione samochodów okolice. Za Wrocławiem jadę jednak główną 35 - chcę szybko dotrzeć na podjazd, wspiąć się i jeśli wyjdzie niezły czas to skorzystać z niego na powrocie. Jeśli nie, to przynajmniej wrócić zamierzam za jasności.

Jadę spokojnie, wiem, że nie mam szczególnie wielkiej formy w tym roku, do tego... cały czas w twarz wieje silny wiatr. Nie jest porywisty, ale dość jednostajny, co jest o tyle przyjemne, że łatwiej jest trzymać jednolite tempo. Mimo to, jest to tempo słabe, oscylujące w granicach 22-26kmh. Gdzieś przed zjazdem na Rogów Sobócki mijam nieprzyjemny wypadek. Wygląda jakby kierowca Mini (nowego) wjechał w naczepę ciągnika siodłowego, po czym gwałtownie wyhamował i w tył wjechał mu dostawczak. Tak przynajmniej wskazuje kolejność i uszkodzenia samochodów stojących na drodze. Jest ogromniasty korek - na miejscu jestem równo z policją i może minutę po karetce (ranna osoba z Mini wpakowana już do karetki i odjeżdża).

Zgodnie z planem nie będę objeżdżał Masywu by wjechać na Tąpadła od strony Sadów. Zatrzymuję się w Sobótce na popas - 2 kole w puszcze, 2 banany, 2 izotoniki biedronkowej produkcji. Izotoniki uzupełniają pusty już bidon (litr 50/50 woda+powerade), wypijam jedną kole, zjadam banana - reszta na plecy, skonsumuję na szczycie.

Podjazdy zaczęły się w zasadzie już przed Sobótką. Do Sulistrowiczek dojeżdżam więc mimo postoju całkiem rozgrzany. Liczę że będzie ciekawa jazda, jednak co chwila po kawałku podjazdu zaczyna się zjazd. Co jest? Przyznam szczerze, że miałem jeden moment, tuż po popasie, że prędkość spadła mi do 14kmh, ale przypuszczam, że to tylko dlatego, że się opiłem tej koli gazowanej i mnie to trochę zmuliło. Za to jazda im dalej tym idzie równiej. Za Sulistrowiczkami tempo trzyma się spokojnie na 21kmh. Przejeżdżam przez ostatnią cywilizację gdzie powinien się zacząć podjazd... ale tempo wcale nie spada. I gdy prędkość 21kmh zaczyna się robić trudna i myślę, czy nie trzeba będzie zwolnić, żeby mi serducho nie wyskoczyło... dojeżdżam na parking na Tąpadle xD

Dobrze, że na parkingu jest wypłaszczenie i terenowy podjazd nie zaczyna się jakimś hardkorem. Na starcie wyciszam organizm jadąc spokojnie 8kmh. Jednak wcale wiele tak ujechać się nie da jeśli nie chce się ujechać, więc tempo spada na 6kmh. Całkiem spory kawałek udaje się tak ujechać, aż w pewnym momencie z góry zjeżdża pickup ciągnący przyczepę z ... KONIEM! Z wrażenia tracę trakcje i wjeżdżam w kamienie, gdzie tracę całkiem przyczepność tylnego koła i koniec jazdy.

Ruszam w poprzek drogi i mozolnie wlokę się dalej. Okazuje się, że koń wcale nie był potrzebny, po prostu jest to trudniejszy kawałek pełen dużych jak niewielka garść luźnych kamieni. Strasznie ciężko mi się po tym porusza. Ogromnie ciężko jest utrzymać przyczepność tylnego koła pozwalającą na jakikolwiek ruch - ale walczę. Po sporym fragmencie takiej drogi jest przystanek przy jednej z wielu stacji drogi krzyżowej. Niestety nie pamiętam numeru. Odpoczywam tam chwilę, bo dalej jest grubszy kąt i widać, że kumulacja kamieni luzem jest tam przeogromna. Okazuje się, że nawet przystanek i zebranie sił mi nie pomogły. Początek walczę, ale po parunastu metrach nie udaje mi się nawet trzymać jakiegokolwiek kierunku, tylne koło traci przyczepność i postój... nie potrafię ruszyć, nawet w poprzek drogi. Cóż, poddałem się - prowadzę rower. Po kilkudziesięciu metrach znów staram się ruszyć, za 5 próbą udaje się, jadę kilka metrów, by znów polec. Po kilku nieudanych próbach startu znów prowadzę. Podprowadziłem tak dobre 300 metrów. Totalna porażka. Mam nadzieję, że to wina pogarszającego się stanu nawierzchni ;-) Po podprowadzeniu poprawia się i ruszam. Po chwili docieram do "ostrych" zakrętów pokrytych kostką brukową. Całe szczęście jest jednak całkiem sucha, więc podjazd po nich jest w sumie jednym z przyjemniejszych kawałków. Świetna przyczepność tego kawałka sprawia, że mimo jego sporego kąta jadę swobodnie 8kmh. Krótką przerwę kamieniową przelatuję wprost i kolejny brukowany podjazd pochłaniam jeszcze szybciej. Niestety potem jest wypłaszczenie i ostatni fragment podjazdu i... szczyt.

Na szczycie pierwsze co to popas. Podjeżdżam pod schronisko i jestem tak spragniony, że poza kolą którą wiozę na plecach kupuję sobie małe piwko. Piwko, banan padają od razu. Kolę wypijam delektując się słońcem na wieży widokowej. Wiatr niemiłosiernie tam wieje. Na wieży spędzam jakieś 15 minut. Pod koniec widać złowieszcze chmury nadlatujące z południowego zachodu.

Zjazd po kamieniach bardzo ostrożny. Zupełnie nie przypominał zeszłorocznego zlotu w dół. Kamienie tak mnie wytrząsły, że na powrocie staję w tym samym miejscu gdzie zatrzymałem się na podjeździe, żeby dać odpocząć wytłuczonym mięśniom i ścięgnom. Przydaje się. Dalsza część zjazdu na lekkim, kontrolowanym uślizgu w przedziale prędkości 30-50. Tylko raz było niebezpiecznie, jak mi tył wybiła jedna z rynien odprowadzających wodę wpoprzek drogi. Widok parkingu uznaję za prawdziwe błogosławieństwo - wreszcie koniec kamuli!

Zjazd asfaltem zaczynam od zablokowania amortyzatora. W sumie nie był to dobry krok, bo dziura na dziurze tam jest, a podjazd po prostu ich nie pokazał. Blokada jednak daje to, że łatwiej mi dokręcać. Chwilę po starcie kręcę, wpada 60parę km/h, ustawiam się w pozycję aero i lecę ile tylko można w dół.

Ze względu na porę i groźne chmury zjeżdżałem spowrotem na Sobótkę. Była to bardzo dobra decyzja, bo koło Rogowa Sobóckiego słyszę zbliżającą się burzę oraz widzę za sobą chmury które pożerają Ślężę. Wiatr na moje nieszczęście przestał wiać, jakby specjalnie chciał, żebym zmókł. Mimo to decyduję, że powrót będzie tą samą drogą, więc wiem ile mi zostało drobi i mogę pognać szybciej. Rozpędzam się i lecę przelotową w okolicach 30kmh.

Całkiem Żwawo dotarłem do Wrocławia, w którym zarządzam rozjazd. Z 30 robi się znów jak na dojeździe 22 i tak spokojnie pokonuję miasto. Jako że gdy wjeżdżałem do miasta to zachodziło słońce, to w miarę jak jadę robi się ciemniej i ciemniej. Dojeżdżam już po mocno wchodzącej w noc szarości.

Cóż forma słaba, trzeba przyznać, bo podjazd od rogatek na parkingu do schroniska zajął mi 39 minut. Zeszłoroczny wynik to 33 minuty, więc jest znacznie gorzej. Ale wtedy prowadziłem według relacji jakieś 20 metrów. Teraz blisko 300, do tego miałem postój (wliczony w czas podjazdu). Jako, że jechałem w tej samej konfiguracji sprzętowej, można też na starte opony zrzucić część winy i na to, że faktycznie luźne kamienie zrobiły się bardziej luźne. No nic, w tym roku raczej się już nie uda poprawić, ale zobaczymy jaki czas podjazdu wykręcę za rok :)

Wrocław - Byczyna

Czwartek, 7 czerwca 2012 Kategoria bike: blurej, cel: treningowo, dist: 100 and more
Km: 103.29 Km teren: 4.00 Czas: 03:34 km/h: 28.96
Pr. maks.: 38.70 Temperatura: 21.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: 90m Sprzęt: blurej Aktywność: Jazda na rowerze

ostatni lot orzeła

Wtorek, 28 czerwca 2011 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: treningowo, dist: less than 50, opis: foto
Km: 34.80 Km teren: 12.00 Czas: 01:10 km/h: 29.83
Pr. maks.: 42.17 Temperatura: 25.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze
Czasami jeden obraz potrafi wyrazić więcej niż tysiąc słów. W takim razie poniżej jest pierdylion słów, których po prostu nie potrafiłem zapisać...







Po upadku przez chwile się zbierałem, tak przyrżnąłem, że oddechu złapać nie mogłem. Jacyś dobrzy ludzie zainteresowali się czy żyję, chwała im za to :) 500m do najbliższego przytanku i powrót autobusem.

W momencie jak się złamał było z 35 na zegarku, także odszedł z hukiem. Co zresztą widać na ostatnich fotkach przedstawiających mnie ;-)

tur de wały

Poniedziałek, 27 czerwca 2011 Kategoria dist: less than 50, cel: treningowo, bike: elnino, baza: Wrocław
Km: 39.63 Km teren: 15.00 Czas: 01:26 km/h: 27.65
Pr. maks.: 46.12 Temperatura: 22.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze
Nowy napęd... nie dość, że zdarza mu się przeskoczyć (mimo, że według opakowań wszystkie części są kompatybilne, a nawet zaleca się stosowanie ich ze sobą wzajemnie) to jeszcze przyprawia mnie o zawał... Bo łańcuch jest trochę za krótki żeby obsłużyć 48x32... ale jak się dzisiaj okazało nie tak całkiem... Jakoś mi się tak zredukowało i byłem bliski zawały, że zerwałem łańcuch ;-) nie wiem jakim cudem... nigdy takich chorych przełożeń nie stosowałem... ten przeskok z 48 na 32 jest za duży i zrobiła mi się psychiczna blokada, żeby nie redukować przodem, co zawsze wybierałem :/ trzeba szybko 44 zakupić... ale do wypłaty nie mam kasy :/

Można powiedzieć, że klasycznie, taka się robi jedna z moich ulubionych tras. Na Świeradowską, z niej nie wiem jak się ta ulica nazywa, ale idzie na Brochów. Z tego miejsca, jakimiś takimi przejazdami na Trestno. Z Trestna na Wyspę Opatowicką i wałami w prawo. Lewoskrętne okrążenie wyspy... Dzisiaj jak dojechałem do mostu Zwierzynieckiego to... zawróciłem i wykonałem prawoskrętne okrążenie wyspy, bo miałem jeszcze troche czasu, a brakło mi pomysłu na kręcenie po mieście. W obie strony po wyspie zaliczyłem wyścig z przypadkowymi rowerzystami. Jeden na ostrym się woził. Ponoć ledwo co poskładane. Jechałem sobie spokojnie 33 a mnie do 37 rozzuchwalił. Jak się pomęczyłem to przez chwile 40 pociągnął i wysiadł na 30. To mu odjechałem po chwili na oddech... nie będę się 30 wlókł jak mi noga na 34 podaje ;-)

Po nawrocie postanowiłem sobie trening zrobić taki porządny. Interwaliki 30 sekundowe napierniczałem. 2 minuty przerwy między nimi. Po 5 seriach na których poszedł mxs wycieczki miałem dość więc troche dłuższa przerwa z prędkością około 25. Następnie troszkę kadencji ponad 120. Niski bieg i prędkość ~30. Potem trening wykorzystania spd. Jazda naprzemian lewą i prawą nogą, po 150-200 metrów zmiany i tempo na 22-26 z wysoką kadencją. Właśnie jak się wlokłem na jedną nogę wyprzedził mnie facet na mtb. Jechał z zupełnie przyzwoitą prędkością więc nie mogłem się powstrzymać. Pogoniłem za nim chwile, żeby ocenić czy warto zaczynać zabawe, trzymał 30, więc warto :) Miał za wysoko siodełko i gibał się na nim z lewa na prawo jak orangutan, więc zwróciłem mu na to uwage... W zamian zaproponował wyścig. Nie wiem czy do niego doszło, ale ja już dość zjechany byłem jak mnie doszedł :) Nie usprawiedliwia mnie to, ale tempo średni trzymałbym może wyższe niż on, za to dopałe miał już lepszą. Czyli wszystko po staremu, kondycyjnie daje rady, odpadam siłowo :) Trzeba wrócić do zwyczaju szybkich 30 i ćwiczyć siłę. No i zacząć stejki wpierdalać a nie te sałatki z kurczaka :)

Ogólnie trzeba światła kupić, bo niby długi dzień, ale jak się do późna w robocie siedzi to i tak mi się za szybko ciemno robi. Po wałach to i 50 możnaby zrobić, a tak wracałem już z odpalonymi lampeczkami.

Terenowo :)

Niedziela, 26 czerwca 2011 Kategoria baza: Byczyna, bike: elnino, cel: treningowo, dist: from 50 to 100, opis: nie sam
Km: 51.24 Km teren: 20.00 Czas: 02:11 km/h: 23.47
Pr. maks.: 41.89 Temperatura: 19.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze
Kolejna przejażdżka w wyśmienitej ekipie: Chmielu i Paweł i ja :)

Trasa, którą przejechaliśmy oczywiście w niczym nie przypominała tego, co mieliśmy przejechać. Dzisiaj dla odmiany nie ochlapałem sobie nawet ryja błotem. No i dzisiaj nie miałem też nie miałem jakoś szczególnej pary w nogach. Przyznać muszę szczerze, że mnie wczorajszy wyjazd zmęczył. A właściwie dał się odczuć w mięśniach. Nawet bardziej niż napierniczanie 220km. Tamto daje w organizm, ale mięśnie nie są tak zdruzgotane jak po jeździe w terenie na granicy wybuchu serca i żył. Dzisiaj dość spokojnie, dopiero na asfaltowej końcówce zrobiło się interesująco. Ja poszalałem na podjeździe na górkę ciecierzyńską. Wpadłem na nią nie schodząc z 32kmh. Potem się chłopaki rozbrykali i na kolejne górki sami gnali ile wlezie :) Maksymalna prędkosć wycieczki ustanowiona na podjeździe pod wiadukt na granicy Byczyny :) Potem prawie wyrównana na podjeździe pod Wałową.

Tak mniej więcej przebieg wycieczki: za gimnazjum w las na Borek -> magiczne górki przed Piaskańskie :) -> kawałek asfaltu i w czerwony szlak Wójciński -> w Wójcinie znowu kawał asfaltu na Lu.... cośtam, zresztą nie ważne, i tak się pogubiliśmy, w każdym razie wyjechaliśmy w Żdżarach i stamtąd powrót na Wójcin -> Kol Bol Chruścin -> Siemianice magicznymi ścieżynkami, w wiosce postój na popas -> czereśniowy szlak, niestety wszystko wyżarte -> wyjazd przed lasem przy Kostowie -> Ciecierzyn -> baza

MTB+

Sobota, 25 czerwca 2011 Kategoria baza: Byczyna, bike: elnino, cel: treningowo, dist: from 50 to 100, opis: nie sam
Km: 57.39 Km teren: 15.00 Czas: 02:17 km/h: 25.13
Pr. maks.: 46.54 Temperatura: 20.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze
Taaaa, dawne trasy się powspominało. Najpierw montowanie nowych tarcz u chmiela. Przy okazji zamontowałem starego/nowego LXa na tył. Wymiana linek włączona. Po remoncie okazało się, że... nadal mi coś przeskakuje. Nie tak ambitnie jak przy podjeździe na Ślężę, ale jednak... Nie mam już pojęcia o co chodzi, może faktycznie mam badziewną kasete i łańcuch? Tylko jak to niby mam reklamować, pewnie mi powiedzą, że zajeździłem, albo co... W każdym razie kolejny napęd na pewno nie będzie taki jak ten... A ten, mam nadzieję, że się dotrze i zrobi przynajmniej 5kkm, albo chociaż ten rok wyjeździ, bo kurde nie zamierzam drugiego napędu w ten sam rok kupować.

Trasy dookoła Byczyny, z Chmielem i Pawłem. Tak, chmielu coś tam jeździ, w tym roku ponoć zrobił 700km... Nie ta forma, co dawniej, ale pare dojazdów do pracy i znowu by wszystkich objechał :) Ogólnie jechaliśmy jak trzy zdechlaki... no ale co zrobisz, formy się nie zbuduje jak się nie jeździ. A jak nie ma czasu to się nie jeździ...

Plusem z tytułu jest dojazd z Kluczborka do Byczyny, czyli:
DST 19.24km
TM 47:29
AVS 25.32kmh
MXS 39.87

Aaaaaa, i byłbym zapomniał. 48t musi wylecieć. Taki blat się nie nadaje do MTB. Nie da się na tym jechać, chyba że z kadencją godną ludzi w podeszłym wieku.

Wrocław-Szklarska-Harrachov-Frydlant-Zgorzelec

Sobota, 4 czerwca 2011 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: treningowo, cel: turistas, dist: 100 and more, opis: foto, opis: nie sam, opis: wierszyk
Km: 223.00 Km teren: 0.00 Czas: 08:06 km/h: 27.53
Pr. maks.: 72.66 Temperatura: 29.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: 2400m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze
Podgórkę (miejscowość taka była po drodze)

Była wczesna rana pora,
Gdym wpierniczał pomidora.
Po nim jajek pięć rozbiłem,
Na patelce usmażyłem.



Takie to było mistrza śniadanie,
Ale nie o nim jest opowiadanie.
W oponki z leksza pierdnąłem sobie,
Dobrze wiedziałem wówczas, co robie.

Jazda nie miała być wcale spokojna,
Tak teraz wspominam - to była wojna!
Ale spokojnie wszystko w swoim czasie,
Z drobnym opóźnieniem spotkaliśmy sie.

Na miejsce zbiórki sześciu nas przybyło,
I raźnym tempem w drogę wyruszyło.
W trzy pary się ustawiliśmy,
I tak wesoło przez miasto przejechaliśmy.

Po drodze offroadu z dziesięć metrów wpadło,
Rowery przenieść przez remont nam wypadło.
Były i objazdy i niebezpieczne dziury,
Zdarzył się i kierowca wredny który,


te dwa zdjęcia ukradłem od Tomka albo Piotrka

Otrąbił nas ze złością z lewa i prawa,
Że jedziemy w parach, lecz to jego sprawa.
Teraz tak możemy, Przepisy się zmieniły,
A wredni kierowcy tylko dodają nam siły.

Za miastem nudno. Gdyby nie konwersacje,
To każdy by potwierdził, że mam racje.
Dookoła równina płaska i zielona była,
Jednak w naszych głowach myśl o górach żyła.

Asfalty były jak na Polskę równe zadziwiająco.
Tak jak nasza średnia zasługiwały na owacje na stojąco.
Dalszą część płaskiego już daruję sobie.
O podjazdach opowiem, tylko wdech głęboki zrobie.

Pierwsze poty wyssała z nas Łysa Góra,
Która wcale nie była łysa i ponura.
Wielka też jakoś nie jest specjalnie,
Ale mi w kość dała, co przyznam lojalnie.

Na szczycie słitaśne pamiątkowe zdjęcie,
I ruszamy na dół, dokręcając zawzięcie.
Widoki ze zjazdu są warte wspomnienia,
Albo nawet lepiej, na zdjęciu uwiecznienia.



W połowie zjazdu, postój pod sklepikiem,
Trzeba się posilić pysznym batonikiem.
Zjazd w sekund kilka i chwila wytchnienia,
Ale w górach nie ma lekko, kolejne wzniesienia.

Jedziemy na Szklarską Porębę i Jugowską przełęcz.
Droga wciąż pod górę, myśl wciąż jedna "nie jęcz!".
Do Szklarskiej dojeżdżam ostatni oczywiście,
Myśleliście inaczej to myliście się.


te dwa zdjęcia ukradłem od Tomka albo Piotrka

Wyjeżdżam pierwszy, by przez chwile jedną,
Ostatni stający się pierwszym i nie był tylko legendą.
Widoki przewspaniałe, ale nie ma czasu,
Wyciągać aparatu czy skręcać do lasu.

Znaki kuszą do muzeum, strzałki wzywają do wodospadu,
Gdyby to była wyprawa turystyczna pojechałbym od razu.
Jednak jazda nasza chwilami wyścig przypominała,
Dokręcanie na zjazdach - to też przygoda wspaniała.

Gdy na szczycie wreszcie się zjawiłem,
Przeogromne rozczarowanie przeżyłem.
Jedyne, co ten szczyt jakkolwiek wyróżniało
To parking dla samochodów i to że trochę wiało.

Widoku z tego szczytu żadnego nie było,
Co mnie jednak trochę niemiło zaskoczyło.
Zjazd ponownie wynagrodził wszelkie niedogodności,
Posłał w niepamięć wspomnienie zwątpienia i słabości.

Z pięćdziesiątką na zegarze przelecieliśmy granice,
A tam piękne holki, smaczne piwo i równe ulice.
Jeśli jeszcze nie kojarzycie gdzie się dostaliśmy,
To już wyjaśniam, w Republikę Czeską wjechaliśmy.



Jednak tego całego dobrodziejstwa podziwianie,
Przyćmiło odrobinę drogi w niebo skierowanie.
Wtedy już takim sobie swoim tempem jechałem,
Że bez napinki, bez potów, widoki podziwiałem.



Wrażenie wielkie zrobiły na mnie górskie serpentyny,
Zakręty o sto osiemdziesiąt stopni i widok na doliny.
Wyśmienite i przyjemne było przełamanie,
Staw jakiś czy jezioro na nasze powitanie.



Czasu na kąpiel było niestety za mało, ale...
Strzeliliśmy sobie fotkę, którą się pochwale.
Jeszcze potem zjazdów i podjazdów nie brakowało,
Ale mi miejsca w pamięci chyba na nie było mało.

Wszystko w jeden piękny widok mi się zlało,
Przerywany patrzeniem w koło kiedy się szybko gnało.
We Frydlandzie grupa nam się na dwie rozłączyła,
Moja trójka na skróty na Zgorzelec wyruszyła.



Główną przyczyną rozdzielenia to było,
Że spóźnienie na pociąg nam się w głowach jawiło.
Zmęczenie już także o sobie dawało znać.
Organizm swój ciężko jest jednak oszukać.

Na ostatnich kilometrach wiele przygód nas spotkało,
Z tych do celu metrów, opowiadań będzie niemało.
Ze względu na ich obszerność i niesamowitość,
Będę miał nad czytelnikiem litość,

Opowiem je chętnie ale przy dobrym piwie,
Bo jak sobie o nich myślę to sam się dziwie,
Że to jest możliwe i mnie to spotkało,
takie to niesamowite zdarzenie miejsce miało.

Powiem krótko, by nie rozwijać za bardzo wątku,
Wróciliśmy razem, całą szóstką, bez wyjątku.
I powiem Wam, co teraz się stanie,
Zakończę wreszcie opowiadanie.

===============================================================================

Mówiąc szczerze, nie spodziewałem się, że tak wiele zapamiętam z wyjazdy na którym miałem przez cały czas oglądać tylko koło. Właściwie, to poza podjazdami dawałem rady. Jak na brak formy, który mnie dotyka było nieźle. Zapamiętałem wiele, a opisałem we wpisie niewiele. To, co najciekawsze nie dało się krótko ubrać w słowa. Są to typowe, piękne anegdotki do opowiedzenia w miłym towarzystwie przy piwku. Były uciekające przesiadki, upadający ludzie, burze, łapanie stopa... pełen serwis. Tomek w swoim wpisie zasugerował, żebym to wszystko opisał... ale nie, niech to zostanie w gronie znajomych, po co się przechwalać publicznie ;-) Tutaj niech nam zazdroszczą trasy, widoków i jakby nie patrzeć świetnych rowerowych osiągów.

Jedno czego żałuję, to że przez trzymane ostre tempo (wszystko przez to że ostatni pociąg był o 19 a kilometrów sporo) nie było czasu na przystanki, podziwianie krajobrazów, robienie zdjęć... No, nie był to wyjazd specjalnie turystyczny. Ale na takie też od czasu do czasu można się wybrać. A to, że ostatecznie spotkaliśmy się wszyscy w jednym pociągu było dość zaskakujące. W każdym razie było o czym rozmawiać podczas powrotu.

U Artura widziałem ile kilogramów spalił... Ja dzisiaj stanąłem na wadze rano i się okazało, że mam 2.5 kg mniej (niż mało)... masakra, więcej takich przejażdżek i zniknę.

W przejażdżce udział wzięli (alfabetycznie): Artur (u Artura), Mateusz, Piotrek (u Piotrka), Tomki sztuk 2 (Platon i jego wpis) no i niealfabetycznie ja

Dzięki wszystkim za wspólną przejażdżkę! Następnym razem objedziemy to spokojnie!

w czasie suszy szosa sucha

Czwartek, 2 czerwca 2011 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: treningowo, dist: less than 50
Km: 46.47 Km teren: 0.00 Czas: 01:21 km/h: 34.42
Pr. maks.: 45.81 Temperatura: 24.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze
Kolejny trening na szosie. Nowa trasa, kręcona w lewo a nie prawo. Będzie dobra jak się wymyśli lepszą końcówkę, omijającą przejazd przez pół miasta. Silny wiatr pozwolił na wykręcenie średniej bliskiej 38 na pierwszych 10 kilometrach. Potem nadal lekko w tył, trochę z boku i próby utrzymania średniej na poziomie 37, zresztą bardzo udane. Po kolejnym nawrocie, na około 18 kilometrze wycieczki, wiatr pod kątem w twarz. Strzałeczka od średniej pokazuje od tej pory ciągle w dół. Staram się trzymać prędkość 33-36, co się udaje, ale średnia z 37 spada z każdym kilometrem. Na dwudziestym którymś kilometrze droga kręci, raz pod wiatr, raz boczny. Zaczynają trafiać się momenty 30-33. Pierwsze 30 kilometrów zrobione w 50 minut 27 sekund. Szkoda, że nie na zamkniętej pętli, bo byłoby to poprawienie życiówki na 30km o 3 i pół minuty. Chwile potem ustawiam się pod wiatr i pod takim znakiem będzie reszta trasy. Mimo wiatru trzymam 30-35, staram się utrzymać za wszelką cenę średnią powyżej 35. Niestety chyba trochę zbyt się szarpałem gdzie nie powinienem i ostatecznie po 42km średnia spada poniżej tej magicznej bariery. Wjeżdżam w miasto i średnia spada jeszcze szybciej. Czerwone światło sprawia, że zaczynam bać się o utrzymanie 34. Do tego korek... jak mnie denerwuje kiedy mnie samochody spowalniają. Przecież to ja mam być od spowalniania, nie? Prawie że sam sobie wypadek spowodowałem, bo jechałem środkiem jezdni dwukierunkowej i w pewnym momencie facet skręcał w lewo do swojego domu... udało się wyhamować.

nowe ścieżki

Wtorek, 31 maja 2011 Kategoria dist: less than 50, cel: treningowo, bike: elnino, baza: Wrocław, opis: wierszyk
Km: 28.60 Km teren: 5.00 Czas: 01:04 km/h: 26.81
Pr. maks.: 49.90 Temperatura: 24.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: orzeł7 Aktywność: Jazda na rowerze
Deszczyk spadnie będzie cudnie

Dziś z wieczora,
Kiedy późna była pora,
Wsiada Adam na orzeła
I po szosie zapierdziela.

Pędzi, jedzie, pedałuje.
Wiatr bezczelnie go wstrzymuje.
Licznik mówi: "Lipa będzie".
Adam myśli: "Jesteś w błędzie!".

Z każdym metrem wola słabnie.
Średnia nie wygląda ładnie.
Adam wtem na pomysł wpada,
Skręcę tutaj, oto rada!

Metrów pięćset nie ujechał,
Gdy z asfaltu w pole wjechał.
Tutaj właśnie teren wpadł
I już całkiem średnią zjadł.

Adam z pola się wydostał,
Wpadł na asfalt - wiatrem dostał.
W plecy dla odmiany prosto,
Na liczniku prawie że sto!

Jedzie przed się, w koło patrzy,
Światło czerwone, a cóż to znaczy?
Nawet stop go nie zatrzyma,
Noga w korby ostro dyma.

Średnią popsuł znowu w parku,
W bardzo ładnym zakamarku.
Tak przejechał pół Wrocławia,
Skąd w tej chwili Was pozdrawia,

================================================
Tytuł to losowo wybrana fraza z rozmowy z koleżanką. Nieźle zabrzmiało, dlatego tak ;-)

Właśnie tak to mniej więcej dzisiaj było xD Nie chce mi się tłumaczyć na polskie. W każdym razie wkurzyłem się jak mi się asfalt skończył a ja na 1.2" i lemondka do szybkiej jazdy. Tak długo walczyłem, żeby chociaż 31 średnia była, bo wiatr niemiłosiernie dymał dzisiaj i ciężko się z nim w twarz jechało... No ale nic, rekordu by dzisiaj i tak nie było, bo coś świeżości dziś brakowało. Ogólnie to miałem ochotę na spokojny lans po wałach, ale nie ma opon na to...

kategorie bloga

Moje rowery

blurej 8969 km
fernando 26960 km
koza 274 km
oldsmobile 3387 km
czerwony 6919 km
kuota 1075 km
orzeł7 14017 km

szukaj

archiwum