Wpisy archiwalne w kategorii
opis: foto
Dystans całkowity: | 7536.08 km (w terenie 1195.20 km; 15.86%) |
Czas w ruchu: | 348:35 |
Średnia prędkość: | 21.62 km/h |
Maksymalna prędkość: | 86.80 km/h |
Suma podjazdów: | 44244 m |
Liczba aktywności: | 93 |
Średnio na aktywność: | 81.03 km i 3h 44m |
Więcej statystyk |
Panoramicznie
Środa, 18 sierpnia 2010 Kategoria baza: Byczyna, bike: elnino, cel: bez celu, dist: from 50 to 100, opis: foto
Km: | 52.06 | Km teren: | 35.00 | Czas: | 03:05 | km/h: | 16.88 |
Pr. maks.: | 31.35 | Temperatura: | 21.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Od rana dzień był zimniasty, okropecznie pochmurniasty i powiewał halny.
Jak napisałem wczoraj wszelkie chęci do jazdy mnie opuściły. Jak nie mogę jeździć to ciągle opracowywuje jak by to zrobić żeby jeździć, a gdy jest ku temu okazja to mi się odechciewa i przez byle drobnostki rezygnuje z jazdy. Chyba się moja kobieca natura obudziła przez nadmiar warzyw w diecie ;-)
W każdym razie w domu wytrzymałem do 14. Potem zabrałem fotopstryk i pojechałem w teren, żeby sobie kolejne panoramki posklejać. W planach była opcja żeby dzisiaj pokajakować, ale samemu mi się z wodą walczyć nie chce, a towarzystwo nie dopisało.
Pierwszą panoramkę strzeliłem pod Janówką, oto rezultat
Kolejna panoramka poszła zza Marianki Siemieńskiej. Coś lepszego niż to co poniżej można z niej wyciągnąć, ale jej głównym celem było zostać panoramą 360. Obie drogi widoczne na zdjęciu to ta sama droga w 2 strony ;-)
Śliiiiiwwwkiiii.
Drzewko.
Wycieczka mocno przystopowała na mostku za Wójcinem, tym mostku w stronę lasów Golańsko-Borkowskich. Zasiedziałem się troszkę na mostku, pogadałem z wędkarzem, który się napatoczył. A odjechałem w stronę za most - w łąki, w stronę lasu, teoretycznie. Sam wędkarz, gdy zobaczył, w którą stronę chce odjechać, postanowił w trosce o mnie zapytać się czy wiem dokąd jadę, poradził, że to nieprzejezdne i tylko tuż za mostem wygląda tak dobrze. Ale pojechałem na poszukiwania niby istniejącego przejazdu z początku lasów do Wójcina. Tak mi ktoś kiedyś w komentarzu napisał. Okazało się jednak, że wędkarz miał rację. Zrobiłem sobie porządną terapię anty-reumatyczną, polegającą na wpadnięciu w pokrzywy, a następnie jeździe przez prawdziwe pole pokrzyw. Bo i tak mi już wszystko jedno było jak w pokrzywy wpadłem wykonując powolne OTB (lekko się upadło, bo w pokrzywach lądowałem, więc go nie podlicze, zresztą prędkość była w okolicach 11kmh, przez zarośla się przedzierałem, znaczy drogę nieco zarośniętą). Ostatecznie stwierdzam, że od strony mostu nie ma co szukać przejazdu do lasu. Za to ciekawe zwierzęta można spotkać. Prawdopodobnie jakieś czaple widziałem. Pan wędkarz mówił natomiast o wydrach i być może nawet bobrach zamieszkujących dolinę Prosny w okolicach Wójcina.
trasa
Byczyna (za strzelnicą, polnymi na most polanowicki) -> Polanowice (w stronę Brzózki, na końcu polanowic na wprost, objazd zalewu brzegiem, poczajenie na ofertę wypożyczenia kajaków) -> Proślice -> Miechowa (na asfalt) -> Janówka (w las) -> Marianka Siemieńska (polną na most Siemieński) -> Siemianice (zielonym szlakiem, potem asfalt) -> Chruścin (zjazd na) -> Kol. Bol.-Chruścin (na wprost) -> Wójcin (na wprost na czerwony szlak, odbicie na most, błądzenie w pokrzywach za mostem, ostatecznie powrót na most i czerwony szlak) -> Gola -> Piaski (w prawo przed lasem) -> Gołkowice -> Jaśkowice (tyłami, przy stadionie) -> Byczyna
Jak napisałem wczoraj wszelkie chęci do jazdy mnie opuściły. Jak nie mogę jeździć to ciągle opracowywuje jak by to zrobić żeby jeździć, a gdy jest ku temu okazja to mi się odechciewa i przez byle drobnostki rezygnuje z jazdy. Chyba się moja kobieca natura obudziła przez nadmiar warzyw w diecie ;-)
W każdym razie w domu wytrzymałem do 14. Potem zabrałem fotopstryk i pojechałem w teren, żeby sobie kolejne panoramki posklejać. W planach była opcja żeby dzisiaj pokajakować, ale samemu mi się z wodą walczyć nie chce, a towarzystwo nie dopisało.
Pierwszą panoramkę strzeliłem pod Janówką, oto rezultat
Kolejna panoramka poszła zza Marianki Siemieńskiej. Coś lepszego niż to co poniżej można z niej wyciągnąć, ale jej głównym celem było zostać panoramą 360. Obie drogi widoczne na zdjęciu to ta sama droga w 2 strony ;-)
Śliiiiiwwwkiiii.
Drzewko.
Wycieczka mocno przystopowała na mostku za Wójcinem, tym mostku w stronę lasów Golańsko-Borkowskich. Zasiedziałem się troszkę na mostku, pogadałem z wędkarzem, który się napatoczył. A odjechałem w stronę za most - w łąki, w stronę lasu, teoretycznie. Sam wędkarz, gdy zobaczył, w którą stronę chce odjechać, postanowił w trosce o mnie zapytać się czy wiem dokąd jadę, poradził, że to nieprzejezdne i tylko tuż za mostem wygląda tak dobrze. Ale pojechałem na poszukiwania niby istniejącego przejazdu z początku lasów do Wójcina. Tak mi ktoś kiedyś w komentarzu napisał. Okazało się jednak, że wędkarz miał rację. Zrobiłem sobie porządną terapię anty-reumatyczną, polegającą na wpadnięciu w pokrzywy, a następnie jeździe przez prawdziwe pole pokrzyw. Bo i tak mi już wszystko jedno było jak w pokrzywy wpadłem wykonując powolne OTB (lekko się upadło, bo w pokrzywach lądowałem, więc go nie podlicze, zresztą prędkość była w okolicach 11kmh, przez zarośla się przedzierałem, znaczy drogę nieco zarośniętą). Ostatecznie stwierdzam, że od strony mostu nie ma co szukać przejazdu do lasu. Za to ciekawe zwierzęta można spotkać. Prawdopodobnie jakieś czaple widziałem. Pan wędkarz mówił natomiast o wydrach i być może nawet bobrach zamieszkujących dolinę Prosny w okolicach Wójcina.
trasa
Byczyna (za strzelnicą, polnymi na most polanowicki) -> Polanowice (w stronę Brzózki, na końcu polanowic na wprost, objazd zalewu brzegiem, poczajenie na ofertę wypożyczenia kajaków) -> Proślice -> Miechowa (na asfalt) -> Janówka (w las) -> Marianka Siemieńska (polną na most Siemieński) -> Siemianice (zielonym szlakiem, potem asfalt) -> Chruścin (zjazd na) -> Kol. Bol.-Chruścin (na wprost) -> Wójcin (na wprost na czerwony szlak, odbicie na most, błądzenie w pokrzywach za mostem, ostatecznie powrót na most i czerwony szlak) -> Gola -> Piaski (w prawo przed lasem) -> Gołkowice -> Jaśkowice (tyłami, przy stadionie) -> Byczyna
Po lasach
Wtorek, 17 sierpnia 2010 Kategoria baza: Byczyna, bike: elnino, cel: bez celu, dist: from 50 to 100, opis: foto
Km: | 62.53 | Km teren: | 41.00 | Czas: | 03:07 | km/h: | 20.06 |
Pr. maks.: | 59.41 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Niezbyt ciepło i huraganowy wiatr na dokładke. Ale i tak najgorsze jest to, że już po 6ciu kilometrach jakaś taka niechęć mnie opanowała. Na 13 kilometrze znalazłem pochyloną brzozę z widokami na pola, lasy i Pszczonki, no i przeleżałem na niej blisko godzinę... Chyba się wyjeździłem na sierpień ;-)
Panoramka z Uszyc w pola.
PRL w Borku ;-) Lubię te napisy z minionej epoki.
Wąwozik za Ciecierzynem odkryty jakiś czas temu przez Chmiela.
trasa:
Byczyna -> Paruszowice (na starcie skręcam w wioske, przy skręcie na wyjazd skręcam w lewo w polną) -> Gosław (znowu kawałek asfaltu) -> Pszczonki (skręt w lewo w wioske i przy skręcie w prawo jadę na wprost w lasy Nasalskie, pierwszy w lesie w prawo, potem znowu w prawo na zbiornik, od zbiornika wyjeżdżam spowrotem na Pszczonki, tam w lewo asfaltem i skręt w drugą polną przed Maciejowem, ponowny wjazd w lasy nasalskie na drogę z fantstycznym podjazdem pod altanke leśniczych, na wprost do samego końca) -> Goła (na wyasfaltowanym zjeździe mxs wycieczki, jade asfaltem na wprost, okazuje się, że do końca poasfaltowali) -> Zdziechowice (w lewo na Uszyce na polną, przejazd przy ukrytej w polach osadzie i pod pałac w Uszycach, przy pałacu w lewo i na podjazd na dalszy wyjazd z Uszyc, potem asfaltem na Wojsławice, przed nimi zjazd w prawo na) -> Sierowsławice (do końca asfaltem i przejazd polną do) -> Borek (wnętrzem wioski prawie dookoła na zjazd na trase CTT, przejazd lasami Golańskimi na) -> Piaski -> czarny kot -> Ciecierzyn (właściwie tylko okolica, przejazd wąwozikiem i droga przy torach) -> Byczyna
Panoramka z Uszyc w pola.
PRL w Borku ;-) Lubię te napisy z minionej epoki.
Wąwozik za Ciecierzynem odkryty jakiś czas temu przez Chmiela.
trasa:
Byczyna -> Paruszowice (na starcie skręcam w wioske, przy skręcie na wyjazd skręcam w lewo w polną) -> Gosław (znowu kawałek asfaltu) -> Pszczonki (skręt w lewo w wioske i przy skręcie w prawo jadę na wprost w lasy Nasalskie, pierwszy w lesie w prawo, potem znowu w prawo na zbiornik, od zbiornika wyjeżdżam spowrotem na Pszczonki, tam w lewo asfaltem i skręt w drugą polną przed Maciejowem, ponowny wjazd w lasy nasalskie na drogę z fantstycznym podjazdem pod altanke leśniczych, na wprost do samego końca) -> Goła (na wyasfaltowanym zjeździe mxs wycieczki, jade asfaltem na wprost, okazuje się, że do końca poasfaltowali) -> Zdziechowice (w lewo na Uszyce na polną, przejazd przy ukrytej w polach osadzie i pod pałac w Uszycach, przy pałacu w lewo i na podjazd na dalszy wyjazd z Uszyc, potem asfaltem na Wojsławice, przed nimi zjazd w prawo na) -> Sierowsławice (do końca asfaltem i przejazd polną do) -> Borek (wnętrzem wioski prawie dookoła na zjazd na trase CTT, przejazd lasami Golańskimi na) -> Piaski -> czarny kot -> Ciecierzyn (właściwie tylko okolica, przejazd wąwozikiem i droga przy torach) -> Byczyna
Ale nuda
Sobota, 14 sierpnia 2010 Kategoria bike: elnino, dist: 100 and more, opis: foto
Km: | 109.73 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 04:19 | km/h: | 25.42 |
Pr. maks.: | 58.84 | Temperatura: | 28.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nazwałbym ten wpis standardowo "Do Dom", ponieważ kolejny już raz pojechałem po prostu do domu. Tym razem jednak postanowiłem podobnie jak w zeszłym roku spróbować innej trasy, tej niby krótszej, przez Jelcz-Laskowice.
Trasa chyba faktycznie wyszłąby krótsza niż jakakolwiek poprzednia gdyby nie to, że mieszkam teraz po przeciwnej stronie Wrocławia. Przejazd przez miasto oczywiście niewiele szybszy niż 20kmh i bardzo czasochłonny. Potem trasa wioskami jak na Chrząstawe, tyle że na koniec zakręt na Jelcz-Laskowice. Praktycznie cały czas za znakami na Biskupice Oławskie i Namysłów. Aż do Biskupic Oławskich była to chyba najnudniejsza jazda tego roku. Cały czas płasko. W krajobrazie cały czas pola i pola, żadnego lasku, nic. Nawet samochody mnie nie mijały. Żadnego rowerzysty. Zero, nic, nuda.
Z radością powitałem województwo opolskie i jego malutkie pagóreczki. Tuż przed Namysłowem skręciłem w jakieś wioski, zgodnie ze wskazaniami map googla, miałem spisaną trase na karteczce ;-) W samym Namysłowie tradycyjnie popas. Miła starsza pani w kolejce, która stałą przede mną zajęła chyba z 20 minut w kasie -_-' masakra, a ja tylko mój kochany nektar jabłkowo-bananowy kupić chciałem.
Ogólnie było tak nudno, że nie było nawet co fotografować, ale zdjęcia potem wkleje jakieś, bo jak się zatrzymywałem przelać Mineral Balance do bidonu to coś tam pstrykałem z nudów.
Trasa chyba faktycznie wyszłąby krótsza niż jakakolwiek poprzednia gdyby nie to, że mieszkam teraz po przeciwnej stronie Wrocławia. Przejazd przez miasto oczywiście niewiele szybszy niż 20kmh i bardzo czasochłonny. Potem trasa wioskami jak na Chrząstawe, tyle że na koniec zakręt na Jelcz-Laskowice. Praktycznie cały czas za znakami na Biskupice Oławskie i Namysłów. Aż do Biskupic Oławskich była to chyba najnudniejsza jazda tego roku. Cały czas płasko. W krajobrazie cały czas pola i pola, żadnego lasku, nic. Nawet samochody mnie nie mijały. Żadnego rowerzysty. Zero, nic, nuda.
Z radością powitałem województwo opolskie i jego malutkie pagóreczki. Tuż przed Namysłowem skręciłem w jakieś wioski, zgodnie ze wskazaniami map googla, miałem spisaną trase na karteczce ;-) W samym Namysłowie tradycyjnie popas. Miła starsza pani w kolejce, która stałą przede mną zajęła chyba z 20 minut w kasie -_-' masakra, a ja tylko mój kochany nektar jabłkowo-bananowy kupić chciałem.
Ogólnie było tak nudno, że nie było nawet co fotografować, ale zdjęcia potem wkleje jakieś, bo jak się zatrzymywałem przelać Mineral Balance do bidonu to coś tam pstrykałem z nudów.
Przeprawa promowa w Brzegu Dolnym
Piątek, 13 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: turistas, dist: 100 and more, opis: foto
Km: | 102.34 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 04:40 | km/h: | 21.93 |
Pr. maks.: | 50.51 | Temperatura: | 28.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Postanowiłem przed rozpoczęciem urlopu, a właściwie na jego rozpoczęcie, bo dziś już miałem wolne odwiedzić Brzeg Dolny. Miasteczko jakich wiele można by powiedzieć, ale ta przeprawa... Nagrałęm filmik, żeby przedstawić jak to wygląda, także zapraszam do przeglądnięcia co tam niżej jest w tym wpisie.
Start raczej późno, bo dopiero o 11 udało mi się wyjechać z domu. Pogoda zadziwiająco dobra, nawet Słoneczko wyglądało dzisiaj zza chmurek. Ale trzeba najpierw przejechać przez Wrocław. O ile na prawdę lubie jeździć po Wrocławiu, choćby wały to mistrzostwo świata, to przejechanie przez to miasto rowerem (samochodem, hulajnogą i na wrotkach zresztą też), tak żeby nie nadrabiać pierdyliona kilometrów a ominąć korki, niebezpieczne miejsca, złą nawierzchnię, remonty... Ehh, może zdjęcie odda to, co czuję gdy chcę po prostu przejechać z punktu A do B.
Troszkę źle skadrowałem, miało być poziomo, by widać było parking odległy o jakieś 20 metrów... Ale na ścieżce parkuje się wygodniej...
To zjawisko powyżej zaobserwowane na Legnickiej, jedna z moich ulubionych ścieżek, bardzo pomaga wyjechać z miasta, w przeciwieństwie do ścieżek bez sensu czy dla relaksu, ta faktycznie ma jakiś cel bycia, taka rowerowa autostrada. Oczywiście ma też swoje wielkie wady, jak przewężenia, a właściwie zniknięcia ścieżki w paru miejscach, choćby pod tam jakimś wiaduktem, gdzie są schody i zjazd z barierką dla inwalidów.
W każdym razie z Legnickiej zjeżdżam przed Parkiem Zachodnim ku Mostom Milenijnym. Tutaj dodam, że już na Legnickiej stwierdziłem, że mam wiatr w twarz i się nie wysilam, tempo na 25 i starczy. Z mostu zjeżdżam świeżo wyasfaltowanym zjazdem dla blachosmrodów, jeszcze zamknięty, więc jest pięknym fragmentem do rowerowania. Potem od razu wskakuje na wały. A te oczywiście prowadzą do... Lasku Osobowickiego :D
Podsumowanie przejazdu przez miasto. W czasie godziny udało mi sie poruszać przez niewiele ponad 40 minut, złapałem chyba wszystkie możliwe czerwone światła. Dziś wyjątkowo nigdzie nie łamałem przepisów, nie przejeżdżałem na czerwonym ani nie jeździłem chodnikami czy ścieżką pod prąd. Średnia zaskakująco wysoka 19kmh ;-)
Lasek Osobowicki... to lubię. Oczywiście zjechałem sobie z góreczki, ale tylko raz, bo nieco zaniedbana i zarosło się jej. Do tego nie chciałem wyciąć orła przed tym jak właściwie wyprawa się zaczęłą.
Potem kawałek przejechałem brukiem... Bruk to mój wróg, ale nie było tego za wiele, w dodatku mogłem podziwiać kolejne miejsce gdzie budują jakieś wielkie pasy asfaltu. Trzeba będzie je rozdziewiczyć jeszcze przed oficjalnym otwarciem dla blachosmrodów ]:-D> Z bruku wpadłem wprost do Lasu Rędzińskiego. Fantastyczny jest. Szkoda, że tak daleko i całe miasto muszę pokonać, żeby tam dotrzeć.
Droga przez Las Rędziński zakończyła się w sposób dość nieoczekiwany ;-) Ale całe szczęście byli tam jak zwykle niezmordowani wędkarze, znaczy byli przede mną wiele razy, scieżka wzdłuż Odry pięknie wyjeżdżona.
Taki widok ukazał się mym oczom. Wspaniałą góreczka, nic tylko podjechać... Niestety, po drugiej stronie rzeki... Ale jest kolejny cel na trasie.
Z nadbrzeżnych chaszczo-polo-wędko ścieżynek wyjechałem taką piękną ścieżką, prawie jak na czerwonym do Wójcina, tylko mniej kolczaście, bo to nie akacje.
Las Lesicki i listek na pajęczynie.
Moja pierwsza wizyta w Lesie Lesickim, razem z Laskiem Osobowickim i Lasem Rędzińskim tworzą fantastyczne miejsce do rowerowych przejażdżek. Orzełowi też się podobało.
Woda w barwach maskujących w Lesie Lesickim. Gdyby nie krawężnik to bym wjechał...
Rzeczka ścieczka a w niej masa zawalonych pniaczków. Skoro stawik się tutaj w barwy maskujące przebrał to dlaczego rzeczka nie moze zamaskować się pieńkami drzew i krzaczorami? Dodam, że troche dalej maskowała się zderzakiem samochodu.
W kategorii zamaskowane elementy Lasu Lesickiego wygrał bezapelacyjnie most. Zamaskował się tak bardzo, że miałem wątpliwości czy rzeczywiście jest tam most. Ostatecznie zdecydowałem się poszukać mostu zdrowego psychicznie i nie bawiącego się w komandosa czy innego ninja.
Kiedyś w jakiś wpisie napisałem, że muszę mieć te tablice do mojej kolekcji tablic. To już mam.
Ruiny zameczku w Urazie. Gdyby choć z jednej strony te krzaczory wycięli. Z jednej strony git, że nikt ze sprejem nie wpadnie na te ruinki, ale z drugiej strony ja też nie mogę. No nic, przynajmniej jest tajemnica i miejsce, które dla dobrej fotki warto będzie odwiedzić zimą.
Już Brzeg Dolny. Iście prezydencka siedziba włodarzy gminy.
Brzeg Dolny. Kamieniczki tuż przed zjazdem na przeprawę. Najładniej odmalowane w okolicy. Wiedzą gdzie Adam lubi przyjechać i w jakim celu to robi.
Odjazd... wróć! Odpływ? Odbijamy! Cała naprzód! Przeprawiamy się przez Odrę.
Może średnio to widać, ale panowie promowi kierowcy ruszają tę machinę ręcznie. Najpierw siłą mięśni i stalowej brechy pan odpycha prom od brzegu. Następnie wspólnymi siłami panowie ciągną stalową linę i tym sposobem docierają do połowy, gdzie robote zaczyna wykonywać prąd. Niby cena za przejazd to 2zł od roweru, ale jeszcze nigdy nie płaciłem. Tym razem nawet nie pobierali opłat, w dodatku nie było nawet podanego czasu odjazdu. Chyba ruszają jak sie nazbiera na którymś brzegu klientów.
Z Brzegu Dolnego asfaltem dojechałem aż za Księgienice. Jakaś wioska jeszcze za nimi była, pare domów, nazwy zapomniłem. W niej się skończył asfalt i zaczęła jazda wałami. Na wałach zabawy samowyzwalaczem.
Jakaś rura.
Znalazłem te coś. Jak się okazało...
To zrekultywowane wysypisko śmieci i jestem już w Maślicach. Do samego Wrocławia powałach zajechałem. Nieraz było to niewidzialny single track, ale i tak świetna trasa.
Dojechałem do mety w najlepszym momencie, nadchodził akurat Ragnarok, po paru minutach lunęło.
Start raczej późno, bo dopiero o 11 udało mi się wyjechać z domu. Pogoda zadziwiająco dobra, nawet Słoneczko wyglądało dzisiaj zza chmurek. Ale trzeba najpierw przejechać przez Wrocław. O ile na prawdę lubie jeździć po Wrocławiu, choćby wały to mistrzostwo świata, to przejechanie przez to miasto rowerem (samochodem, hulajnogą i na wrotkach zresztą też), tak żeby nie nadrabiać pierdyliona kilometrów a ominąć korki, niebezpieczne miejsca, złą nawierzchnię, remonty... Ehh, może zdjęcie odda to, co czuję gdy chcę po prostu przejechać z punktu A do B.
Troszkę źle skadrowałem, miało być poziomo, by widać było parking odległy o jakieś 20 metrów... Ale na ścieżce parkuje się wygodniej...
To zjawisko powyżej zaobserwowane na Legnickiej, jedna z moich ulubionych ścieżek, bardzo pomaga wyjechać z miasta, w przeciwieństwie do ścieżek bez sensu czy dla relaksu, ta faktycznie ma jakiś cel bycia, taka rowerowa autostrada. Oczywiście ma też swoje wielkie wady, jak przewężenia, a właściwie zniknięcia ścieżki w paru miejscach, choćby pod tam jakimś wiaduktem, gdzie są schody i zjazd z barierką dla inwalidów.
W każdym razie z Legnickiej zjeżdżam przed Parkiem Zachodnim ku Mostom Milenijnym. Tutaj dodam, że już na Legnickiej stwierdziłem, że mam wiatr w twarz i się nie wysilam, tempo na 25 i starczy. Z mostu zjeżdżam świeżo wyasfaltowanym zjazdem dla blachosmrodów, jeszcze zamknięty, więc jest pięknym fragmentem do rowerowania. Potem od razu wskakuje na wały. A te oczywiście prowadzą do... Lasku Osobowickiego :D
Podsumowanie przejazdu przez miasto. W czasie godziny udało mi sie poruszać przez niewiele ponad 40 minut, złapałem chyba wszystkie możliwe czerwone światła. Dziś wyjątkowo nigdzie nie łamałem przepisów, nie przejeżdżałem na czerwonym ani nie jeździłem chodnikami czy ścieżką pod prąd. Średnia zaskakująco wysoka 19kmh ;-)
Lasek Osobowicki... to lubię. Oczywiście zjechałem sobie z góreczki, ale tylko raz, bo nieco zaniedbana i zarosło się jej. Do tego nie chciałem wyciąć orła przed tym jak właściwie wyprawa się zaczęłą.
Potem kawałek przejechałem brukiem... Bruk to mój wróg, ale nie było tego za wiele, w dodatku mogłem podziwiać kolejne miejsce gdzie budują jakieś wielkie pasy asfaltu. Trzeba będzie je rozdziewiczyć jeszcze przed oficjalnym otwarciem dla blachosmrodów ]:-D> Z bruku wpadłem wprost do Lasu Rędzińskiego. Fantastyczny jest. Szkoda, że tak daleko i całe miasto muszę pokonać, żeby tam dotrzeć.
Droga przez Las Rędziński zakończyła się w sposób dość nieoczekiwany ;-) Ale całe szczęście byli tam jak zwykle niezmordowani wędkarze, znaczy byli przede mną wiele razy, scieżka wzdłuż Odry pięknie wyjeżdżona.
Taki widok ukazał się mym oczom. Wspaniałą góreczka, nic tylko podjechać... Niestety, po drugiej stronie rzeki... Ale jest kolejny cel na trasie.
Z nadbrzeżnych chaszczo-polo-wędko ścieżynek wyjechałem taką piękną ścieżką, prawie jak na czerwonym do Wójcina, tylko mniej kolczaście, bo to nie akacje.
Las Lesicki i listek na pajęczynie.
Moja pierwsza wizyta w Lesie Lesickim, razem z Laskiem Osobowickim i Lasem Rędzińskim tworzą fantastyczne miejsce do rowerowych przejażdżek. Orzełowi też się podobało.
Woda w barwach maskujących w Lesie Lesickim. Gdyby nie krawężnik to bym wjechał...
Rzeczka ścieczka a w niej masa zawalonych pniaczków. Skoro stawik się tutaj w barwy maskujące przebrał to dlaczego rzeczka nie moze zamaskować się pieńkami drzew i krzaczorami? Dodam, że troche dalej maskowała się zderzakiem samochodu.
W kategorii zamaskowane elementy Lasu Lesickiego wygrał bezapelacyjnie most. Zamaskował się tak bardzo, że miałem wątpliwości czy rzeczywiście jest tam most. Ostatecznie zdecydowałem się poszukać mostu zdrowego psychicznie i nie bawiącego się w komandosa czy innego ninja.
Kiedyś w jakiś wpisie napisałem, że muszę mieć te tablice do mojej kolekcji tablic. To już mam.
Ruiny zameczku w Urazie. Gdyby choć z jednej strony te krzaczory wycięli. Z jednej strony git, że nikt ze sprejem nie wpadnie na te ruinki, ale z drugiej strony ja też nie mogę. No nic, przynajmniej jest tajemnica i miejsce, które dla dobrej fotki warto będzie odwiedzić zimą.
Już Brzeg Dolny. Iście prezydencka siedziba włodarzy gminy.
Brzeg Dolny. Kamieniczki tuż przed zjazdem na przeprawę. Najładniej odmalowane w okolicy. Wiedzą gdzie Adam lubi przyjechać i w jakim celu to robi.
Odjazd... wróć! Odpływ? Odbijamy! Cała naprzód! Przeprawiamy się przez Odrę.
Może średnio to widać, ale panowie promowi kierowcy ruszają tę machinę ręcznie. Najpierw siłą mięśni i stalowej brechy pan odpycha prom od brzegu. Następnie wspólnymi siłami panowie ciągną stalową linę i tym sposobem docierają do połowy, gdzie robote zaczyna wykonywać prąd. Niby cena za przejazd to 2zł od roweru, ale jeszcze nigdy nie płaciłem. Tym razem nawet nie pobierali opłat, w dodatku nie było nawet podanego czasu odjazdu. Chyba ruszają jak sie nazbiera na którymś brzegu klientów.
Z Brzegu Dolnego asfaltem dojechałem aż za Księgienice. Jakaś wioska jeszcze za nimi była, pare domów, nazwy zapomniłem. W niej się skończył asfalt i zaczęła jazda wałami. Na wałach zabawy samowyzwalaczem.
Jakaś rura.
Znalazłem te coś. Jak się okazało...
To zrekultywowane wysypisko śmieci i jestem już w Maślicach. Do samego Wrocławia powałach zajechałem. Nieraz było to niewidzialny single track, ale i tak świetna trasa.
Dojechałem do mety w najlepszym momencie, nadchodził akurat Ragnarok, po paru minutach lunęło.
Uwaga! Nisko latający rowerzyści
Środa, 11 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: turistas, dist: 100 and more, opis: foto
Km: | 142.67 | Km teren: | 30.00 | Czas: | 06:53 | km/h: | 20.73 |
Pr. maks.: | 68.85 | Temperatura: | 28.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nie mam sił dzisiaj pisać. Ale zdjęcia przygotowałem :D
Orzeł7 przed wyjazdem. Prawie czysty i opakowany. Nie lubie z plecakiem, a wody trzeba było i coś na deszcz ochronnego, do tego pare kluczy też zabrałem.
Początek był ciężki, pod wiatr. Tempo ustaliło się na 26kmh.
Koniki w Krzyżowicach, zrobiłem im focię, bo akurat przy nich nawracałem, pomyliłem drogę...
Tuż za wsią Bąki a przed Owsianką skręciłem na jakiś nowy asfalcik. Ładnie się kwiatki prezentowały, a i tak musiałem przelać wodę więc im zrobiłem słitaśne focie.
W pionie i poziomie, bo nie wiedziałem które lepsze.
Mój cel, w przeciwieństwie do ostatniej wycieczki w te strone tym razem był cały czas doskonale widoczny.
Potem mam luke w zdjęciach, na podjeździe się skupiłem. Dopiero ten znak mnie wyrwał z tego szału kręcenia po lasach porastających masyw Ślęży. Nazwałem go "Uwaga! Nisko latający rowerzyści" i od niego tytuł dzisiejszej wycieczki.
Nikt co prawda nie przeleciał, ale nazwa Ślęży wywodzi się od błota nie bez przyczyny. Buty się suszą.
Przez te bajorka miałem sporo postajów na trasie. Jeden z nich wypadł jednak w całkiem przyjemnym miejscu, co prawda komary cięły jak wszędzie, ale widoczki były.
Pare chwil bez roweru. Po schodkach do góry, obadać co tam jest.
Jak się wspinałem do góry po schodkach to z tajniaka obserwował mnie jakiś gościu ukryty w skale. Ninja zapewne.
A oto co czekało na mnie na szczycie. Woda nie była może najlepsza, ale za to zimniasta. Szkoda że nie zabrałem do góry bidonu.
Po 19 kilometrach jeżdżenia skończyła mi się ścieżka. Oceniłem że szczyt blisko i można targać z buciora. Po drodze trafiłem na coś co jest może z 200m od szczytu, w poziomie, opisane prawdopodobnie jako miejsce kultu, ale kamień był bardzo starty. W każdym razie woda syfiasta i na nic się nie przydały te dołki. Jak widać orzeł też odpoczytał.
Pare chwil po zdobyciu prawie szczytu :D zdjęcie z kamienia pod krzyżem.
Widok na kolejny cel na dzisiaj. Już ze szczytu, a nawet z wieży na szczycie.
Nadal na wieży. Widoczek na Sulistrowiczki.
Wypatrzyłem coś co przypomina stok narciarski na Raduni. Ciekawe jak długi i czy warto byłoby sie tam wybrać? Trzeba będzie obadać, zarówno pod kątem nart, snowboardu jak i downillu :D
Autoportret, żeby nie było, że zdjęcia ukradłem i nabijam sobie kilomterów wycieczkami palcem po mapie.
Po 20 minutach na wieży, zjedzeniu chałwy mocy i wydudlaniu resztek wody czas zejść z wieży widokowej i pomknąć w dal. Dochodzi 15 a ja jeszcze daleko od domu.
Pożegnalne zdjęcie kościółka.
Pogoniłem niedźwiedzia.
Ale potem niedźwiedź pogonił mnie. Na zjeździe max speed wycieczki. Tutaj już widok na Ślęże z zapory mietkowskiej. Po drodze na Mietków się pogubiłem znowu i jechałem przez Zacharzyce.
Zoom na Ślęże.
Zoom na stateczek.
W oddali to zapewne Sowie Góry. Trzeba będzie je przerowerować kiedyś.
Bożygniew.
A to już Wrocław. Takie coś mi się znalazło. Swoją drogą wracałem przez Wrocław takimi zakątkami jakich nigdy nie widziałem. Od Mokronosa. Ostatecznie pięknie dojechałem na Grabiszyński park. Przez park przewiozłem się na kole jakichś średnio rozmownych dwóch mtbowców. Przyzpieszyli mnie, ale za to dobrze pokierowali, lepiej pojechali niż sam bym do domu miał kierować się.
Orzeł7 przed wyjazdem. Prawie czysty i opakowany. Nie lubie z plecakiem, a wody trzeba było i coś na deszcz ochronnego, do tego pare kluczy też zabrałem.
Początek był ciężki, pod wiatr. Tempo ustaliło się na 26kmh.
Koniki w Krzyżowicach, zrobiłem im focię, bo akurat przy nich nawracałem, pomyliłem drogę...
Tuż za wsią Bąki a przed Owsianką skręciłem na jakiś nowy asfalcik. Ładnie się kwiatki prezentowały, a i tak musiałem przelać wodę więc im zrobiłem słitaśne focie.
W pionie i poziomie, bo nie wiedziałem które lepsze.
Mój cel, w przeciwieństwie do ostatniej wycieczki w te strone tym razem był cały czas doskonale widoczny.
Potem mam luke w zdjęciach, na podjeździe się skupiłem. Dopiero ten znak mnie wyrwał z tego szału kręcenia po lasach porastających masyw Ślęży. Nazwałem go "Uwaga! Nisko latający rowerzyści" i od niego tytuł dzisiejszej wycieczki.
Nikt co prawda nie przeleciał, ale nazwa Ślęży wywodzi się od błota nie bez przyczyny. Buty się suszą.
Przez te bajorka miałem sporo postajów na trasie. Jeden z nich wypadł jednak w całkiem przyjemnym miejscu, co prawda komary cięły jak wszędzie, ale widoczki były.
Pare chwil bez roweru. Po schodkach do góry, obadać co tam jest.
Jak się wspinałem do góry po schodkach to z tajniaka obserwował mnie jakiś gościu ukryty w skale. Ninja zapewne.
A oto co czekało na mnie na szczycie. Woda nie była może najlepsza, ale za to zimniasta. Szkoda że nie zabrałem do góry bidonu.
Po 19 kilometrach jeżdżenia skończyła mi się ścieżka. Oceniłem że szczyt blisko i można targać z buciora. Po drodze trafiłem na coś co jest może z 200m od szczytu, w poziomie, opisane prawdopodobnie jako miejsce kultu, ale kamień był bardzo starty. W każdym razie woda syfiasta i na nic się nie przydały te dołki. Jak widać orzeł też odpoczytał.
Pare chwil po zdobyciu prawie szczytu :D zdjęcie z kamienia pod krzyżem.
Widok na kolejny cel na dzisiaj. Już ze szczytu, a nawet z wieży na szczycie.
Nadal na wieży. Widoczek na Sulistrowiczki.
Wypatrzyłem coś co przypomina stok narciarski na Raduni. Ciekawe jak długi i czy warto byłoby sie tam wybrać? Trzeba będzie obadać, zarówno pod kątem nart, snowboardu jak i downillu :D
Autoportret, żeby nie było, że zdjęcia ukradłem i nabijam sobie kilomterów wycieczkami palcem po mapie.
Po 20 minutach na wieży, zjedzeniu chałwy mocy i wydudlaniu resztek wody czas zejść z wieży widokowej i pomknąć w dal. Dochodzi 15 a ja jeszcze daleko od domu.
Pożegnalne zdjęcie kościółka.
Pogoniłem niedźwiedzia.
Ale potem niedźwiedź pogonił mnie. Na zjeździe max speed wycieczki. Tutaj już widok na Ślęże z zapory mietkowskiej. Po drodze na Mietków się pogubiłem znowu i jechałem przez Zacharzyce.
Zoom na Ślęże.
Zoom na stateczek.
W oddali to zapewne Sowie Góry. Trzeba będzie je przerowerować kiedyś.
Bożygniew.
A to już Wrocław. Takie coś mi się znalazło. Swoją drogą wracałem przez Wrocław takimi zakątkami jakich nigdy nie widziałem. Od Mokronosa. Ostatecznie pięknie dojechałem na Grabiszyński park. Przez park przewiozłem się na kole jakichś średnio rozmownych dwóch mtbowców. Przyzpieszyli mnie, ale za to dobrze pokierowali, lepiej pojechali niż sam bym do domu miał kierować się.
Do dom
Sobota, 7 sierpnia 2010 Kategoria bike: elnino, dist: 100 and more, opis: foto
Km: | 121.00 | Km teren: | 1.00 | Czas: | 04:37 | km/h: | 26.21 |
Pr. maks.: | 61.20 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiejszy wpis będzie swego rodzaju raportem pogodowym, także odradzam czytanie.
Obudziłem się o 6.30... zapomniałem wyłączyć budzik i obudził mnie jak do pracy. Za oknem było ciemno i dźwięki wskazywały że pada. Ponownie obudziłem się o 8.15. Nadal było ciemno. Rzut oka na okna - rolety nie są opuszczone. Po cichu planowałem jechać dzisiaj do domu, rowerkiem oczywiście. Ale w taką pogodę? Załączyłem bikestats i poczytałem parę wpisów. Motywacja przyszła.
Śniadanie rowerowe - jajeczniczka - tym bardziej dodało mi sił. Jednak mimo to wyruszyłem dopiero w okolicach godziny 11, Kto we Wrocławiu wówczas siedział ten wie co mnie spotkało jeszcze przed wyjechaniem z miasta. Deszczyczek. Ale zakupiona moja ulubiona woda mineralna Mineral Balance o smaku owoców Liczi, z wyciągiem z żeń-szenia i trawy cytrynowej nadałą mi pogodo-odporności, lepiej niż ten cały aktimel i inne jogurciki. Żeby nie było zanim zdecydowałem się jechać w deszczu stałem z kwadrans ukryty przed nim. Z tego między innymi powodu granice Wrocławia opuściłem dopiero około 12. Średnia 23kmh na rogatkach miasta mimo że wyjeżdżałem DK8, dystans - mogło być z 15km.
Poza miastem zacząłem się powoli rozpędzać. Deszczowa aura jednak wpływa na tempo pozytywnie. Do tego było bezwietrznie i w sumie ciepło, nawet bardzo, bo mimo że byłem mokry to nie było zimno nic a nic. Szybciutko bez niczego szczególnego do Oleśnicy, tuż przed nią trafiłem na średnio szybki dźwig. Trzymał na tempomacie 34kmh. Na wiadukcie zwolnił do 25kmh, ale i tak było fajnie za nim jechać. Tuż za Oleśnicą, ale jeszcze przed wsią Cieśle (jak mnie pamięć nie myli, tak się ona nazywała) mym oczom ukazał się widok którego dzisiaj się nie spodziewałem, zobaczyłem dobrego znajomego, jego widok niesamowicie mnie ucieszył, zdjęcie poniżej
Dawno nie widziany przyjaciel - mój cień - nigdy bym się nie spodziewał że ten widok tak poprawi mi humor. Pojawiło się Słoneczko :D
Tak, w Oleśnicy nie skręciłem na Namysłów, pewnie osoby które mnie znają już wiedzą dlaczego - Syców. Jakby nie patrzeć ostatnie trudy podróży dały się we znaki nie tylko mnie ale i orzełowi. W ogóle od dawna mówię, że orzełowi potrzebna jest renowacja, ale niestety mam nature męczyciela i zamęcze zapewne orzeła na śmierć. Tylko że przez to że pękły mi chwyty zapewne on zamęczył by mnie pierwszy. Na zjeździe na Syców top spid, jak w statsach 61.2. Zakupiłem chwyty, taniość gąbkowatość (wielkiego wyboru gąbkowatości Bogdan nie miał) i nowe klocki hamulcowe od razu wziąłem. Te same co zawsze, czerwone i czarne Clarksy. Bogdan zapytany o pogode odpowiedział, że u nich cały dzień słonecznie. Ehh, a ja do Oleśnicy jechałem z widmem nadchodzącego Ragnarok.
Z Sycowa wyjechałem na DK8, a co. Cały dzień postanowiłem krajówkami jechać. Pare podjazdów za Sycowem jest na prawde łądnych. Na jednym nawet spadłem z tempem do 18kmh. Dalej jechało się równie szybko, czyli prędkość tak na 28-31kmh, jedno przełożenie i kadencja w granicach 80-100 (troche mi się nudziło i policzyłem dla tych prędkości ;-). Droga do Kępna zleciała szybciutko. Tuż po skręcie z DK8 na Kępno byłem nawet uradowany, łądna ścieżynka rowerowa, słońce świeci, czego chcieć więcej?
Wieża ciśnień na granicach Kępna.
No możnaby sobie wymarzyć żeby drogi porządnie oznakowali i żeby jazda przez miasto nie przypominała jazdy przez labirynt. Byłem pare razy w Kępnie, z tym że już troszkę czasu minęło od ostatniej wizyty. Do tego raczej nie przypominam sobie żebym wyjeżdżał stamtąd DK11. Zatrzymałem się pod małym sklepikiem który gdybym nazwę zapamiętał to bym odradził w nim zakupów, pełno os i pani na kasie która nie dość że ślepa to liczyć nie potrafi... No ale potrzebowałem wody, a bez zapięcia wole kupować w małych sklepikach przy głównych ulicach. Pogubiłem się w Kępnie i straciłem pare kilometrów. Do tego nad Kępno nadszedł Ragnarok. Całe szczęście odnalazłem właściwy kierunek zanim lunęło. Oberwało mi się jedynie odłamkami.
Znowu mokry, ale z nową wodą wyjechałem z Kępna. Od teraz jednego z moich najmniej lubianych miast. Zaraz po tym jak je opuściłem okazało się, że zmiana numerka drogi wiązała się ze zmianą kierunku jazdy. Fascynujące, nieprawdaż? Ta z kolei pociągnęła za sobą zmianę mojego usytuowania względem wiatru. Walnął mi w twarz, choć nadal nieco z boku. Tak coś od Słupii pod Sycowem przeczuwałem że wieje mi coś z boku, ale jakoś nie brałem pod uwage że mi to w twarz walnie. Ciężko było. Pewnie gdyby nie pan z synkiem na ledwo zipiącym pierdzikółku, jadący z oszałamiającą prędkością 25kmh nie zebrałbym się w sobie i już do końca jechał 22kmh, bo tak nisko upadłem przez ten wiatr.
Ledwo zebrałem się w sobie a tutaj Opatów. No i ten pokrzyżował mi plany skręciłem na Bolesławiec. Z nieznanych mi przyczyn przejechałem także przez Opatów, tak, całe 500 metrów krajówki dzięki temu mnie minęło. Zaraz po skręcie zatrzymałem się na focie i przelać wodę.
To było już blisko Bolesławca, mogłem odpuścić tę focie i przelać w Bolesławcu, przecież to było jasne że pojadę na wieże.
Jakoś dziwnie wygląda ogolony... znaczy ogolone. wzgórze w sensie, z drzew i krzaczorów w sensie... łatewer.
Tutaj tak ładnie chciałem zrobić i nawet aparat nieba nie przepalił i wyszło błękitne. Niesamowity widok po tym co było we Wrocławiu.
Język wywalony dla niepoznaki, żebym wyglądał na zmęczonego, ale widze, że i tak się nie udało.
Paręnaście minut opalania w Bolesławcu, szczoch na wieżę, Muszynę do dna i wracamy. Nie mogłem wrócić na obroty. Ledwo 24 kmh trzymałem. Pewnie przez to że nieomal umarłem ze śmiechu tuż przed opuszczeniem Bolesławca.
Takie oto super rondo pobudowali w Bolesławcu. Ledwie wyrobiłem z tymi sakwami, ciekawe jak radzą sobie ludzie którzy jeszcze namiot wiozą. No i którędy teraz blachosmrody jeżdżą jak rondo dla rowerów pobudowali?
Tak bardziej serio, to siedząc pod wieżą zacząłem myśleć o jedzeniu. Zaczęło mi burczeć w brzuchu. No i sądze, że do wieży dojechałem już na oparach, pchany bardziej siłą umysłu niż cukrem. No i Muszyna to jednak nie Mineral Balance. Całe szczęście średnia mimo że spadłą z 27 to utrzymałą się powyżej 26. Ale od skrzyżowania pod pocztą pod drzwi dojeżdżałem ledwo 15kmh.
Obudziłem się o 6.30... zapomniałem wyłączyć budzik i obudził mnie jak do pracy. Za oknem było ciemno i dźwięki wskazywały że pada. Ponownie obudziłem się o 8.15. Nadal było ciemno. Rzut oka na okna - rolety nie są opuszczone. Po cichu planowałem jechać dzisiaj do domu, rowerkiem oczywiście. Ale w taką pogodę? Załączyłem bikestats i poczytałem parę wpisów. Motywacja przyszła.
Śniadanie rowerowe - jajeczniczka - tym bardziej dodało mi sił. Jednak mimo to wyruszyłem dopiero w okolicach godziny 11, Kto we Wrocławiu wówczas siedział ten wie co mnie spotkało jeszcze przed wyjechaniem z miasta. Deszczyczek. Ale zakupiona moja ulubiona woda mineralna Mineral Balance o smaku owoców Liczi, z wyciągiem z żeń-szenia i trawy cytrynowej nadałą mi pogodo-odporności, lepiej niż ten cały aktimel i inne jogurciki. Żeby nie było zanim zdecydowałem się jechać w deszczu stałem z kwadrans ukryty przed nim. Z tego między innymi powodu granice Wrocławia opuściłem dopiero około 12. Średnia 23kmh na rogatkach miasta mimo że wyjeżdżałem DK8, dystans - mogło być z 15km.
Poza miastem zacząłem się powoli rozpędzać. Deszczowa aura jednak wpływa na tempo pozytywnie. Do tego było bezwietrznie i w sumie ciepło, nawet bardzo, bo mimo że byłem mokry to nie było zimno nic a nic. Szybciutko bez niczego szczególnego do Oleśnicy, tuż przed nią trafiłem na średnio szybki dźwig. Trzymał na tempomacie 34kmh. Na wiadukcie zwolnił do 25kmh, ale i tak było fajnie za nim jechać. Tuż za Oleśnicą, ale jeszcze przed wsią Cieśle (jak mnie pamięć nie myli, tak się ona nazywała) mym oczom ukazał się widok którego dzisiaj się nie spodziewałem, zobaczyłem dobrego znajomego, jego widok niesamowicie mnie ucieszył, zdjęcie poniżej
Dawno nie widziany przyjaciel - mój cień - nigdy bym się nie spodziewał że ten widok tak poprawi mi humor. Pojawiło się Słoneczko :D
Tak, w Oleśnicy nie skręciłem na Namysłów, pewnie osoby które mnie znają już wiedzą dlaczego - Syców. Jakby nie patrzeć ostatnie trudy podróży dały się we znaki nie tylko mnie ale i orzełowi. W ogóle od dawna mówię, że orzełowi potrzebna jest renowacja, ale niestety mam nature męczyciela i zamęcze zapewne orzeła na śmierć. Tylko że przez to że pękły mi chwyty zapewne on zamęczył by mnie pierwszy. Na zjeździe na Syców top spid, jak w statsach 61.2. Zakupiłem chwyty, taniość gąbkowatość (wielkiego wyboru gąbkowatości Bogdan nie miał) i nowe klocki hamulcowe od razu wziąłem. Te same co zawsze, czerwone i czarne Clarksy. Bogdan zapytany o pogode odpowiedział, że u nich cały dzień słonecznie. Ehh, a ja do Oleśnicy jechałem z widmem nadchodzącego Ragnarok.
Z Sycowa wyjechałem na DK8, a co. Cały dzień postanowiłem krajówkami jechać. Pare podjazdów za Sycowem jest na prawde łądnych. Na jednym nawet spadłem z tempem do 18kmh. Dalej jechało się równie szybko, czyli prędkość tak na 28-31kmh, jedno przełożenie i kadencja w granicach 80-100 (troche mi się nudziło i policzyłem dla tych prędkości ;-). Droga do Kępna zleciała szybciutko. Tuż po skręcie z DK8 na Kępno byłem nawet uradowany, łądna ścieżynka rowerowa, słońce świeci, czego chcieć więcej?
Wieża ciśnień na granicach Kępna.
No możnaby sobie wymarzyć żeby drogi porządnie oznakowali i żeby jazda przez miasto nie przypominała jazdy przez labirynt. Byłem pare razy w Kępnie, z tym że już troszkę czasu minęło od ostatniej wizyty. Do tego raczej nie przypominam sobie żebym wyjeżdżał stamtąd DK11. Zatrzymałem się pod małym sklepikiem który gdybym nazwę zapamiętał to bym odradził w nim zakupów, pełno os i pani na kasie która nie dość że ślepa to liczyć nie potrafi... No ale potrzebowałem wody, a bez zapięcia wole kupować w małych sklepikach przy głównych ulicach. Pogubiłem się w Kępnie i straciłem pare kilometrów. Do tego nad Kępno nadszedł Ragnarok. Całe szczęście odnalazłem właściwy kierunek zanim lunęło. Oberwało mi się jedynie odłamkami.
Znowu mokry, ale z nową wodą wyjechałem z Kępna. Od teraz jednego z moich najmniej lubianych miast. Zaraz po tym jak je opuściłem okazało się, że zmiana numerka drogi wiązała się ze zmianą kierunku jazdy. Fascynujące, nieprawdaż? Ta z kolei pociągnęła za sobą zmianę mojego usytuowania względem wiatru. Walnął mi w twarz, choć nadal nieco z boku. Tak coś od Słupii pod Sycowem przeczuwałem że wieje mi coś z boku, ale jakoś nie brałem pod uwage że mi to w twarz walnie. Ciężko było. Pewnie gdyby nie pan z synkiem na ledwo zipiącym pierdzikółku, jadący z oszałamiającą prędkością 25kmh nie zebrałbym się w sobie i już do końca jechał 22kmh, bo tak nisko upadłem przez ten wiatr.
Ledwo zebrałem się w sobie a tutaj Opatów. No i ten pokrzyżował mi plany skręciłem na Bolesławiec. Z nieznanych mi przyczyn przejechałem także przez Opatów, tak, całe 500 metrów krajówki dzięki temu mnie minęło. Zaraz po skręcie zatrzymałem się na focie i przelać wodę.
To było już blisko Bolesławca, mogłem odpuścić tę focie i przelać w Bolesławcu, przecież to było jasne że pojadę na wieże.
Jakoś dziwnie wygląda ogolony... znaczy ogolone. wzgórze w sensie, z drzew i krzaczorów w sensie... łatewer.
Tutaj tak ładnie chciałem zrobić i nawet aparat nieba nie przepalił i wyszło błękitne. Niesamowity widok po tym co było we Wrocławiu.
Język wywalony dla niepoznaki, żebym wyglądał na zmęczonego, ale widze, że i tak się nie udało.
Paręnaście minut opalania w Bolesławcu, szczoch na wieżę, Muszynę do dna i wracamy. Nie mogłem wrócić na obroty. Ledwo 24 kmh trzymałem. Pewnie przez to że nieomal umarłem ze śmiechu tuż przed opuszczeniem Bolesławca.
Takie oto super rondo pobudowali w Bolesławcu. Ledwie wyrobiłem z tymi sakwami, ciekawe jak radzą sobie ludzie którzy jeszcze namiot wiozą. No i którędy teraz blachosmrody jeżdżą jak rondo dla rowerów pobudowali?
Tak bardziej serio, to siedząc pod wieżą zacząłem myśleć o jedzeniu. Zaczęło mi burczeć w brzuchu. No i sądze, że do wieży dojechałem już na oparach, pchany bardziej siłą umysłu niż cukrem. No i Muszyna to jednak nie Mineral Balance. Całe szczęście średnia mimo że spadłą z 27 to utrzymałą się powyżej 26. Ale od skrzyżowania pod pocztą pod drzwi dojeżdżałem ledwo 15kmh.
Przełęcz TąPADAła
Piątek, 6 sierpnia 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, dist: 100 and more, opis: foto
Km: | 101.04 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:51 | km/h: | 26.24 |
Pr. maks.: | 64.34 | Temperatura: | 23.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Na weekend zapowiadają opady i zimno, czyli standardowo, "zimno i pada i zimno i pada na to miejsce w środku europy". No to trzeba było dzisiaj wykorzystać resztki niedeszczowej pogody, bo o słońcu to można tylko pomarzyć.
Przez cały ranek o zostanie celem wycieczki walczyły dzielnie:
- Przeprawa promowa przez Odrę w Brzegu Dolnym
- masyw Slęża
- Środa Śląska (bo miałem tam ze 3 lata temu dojechać a trafiłem do Brzegu Dolnego ;-)
Gdy zjadłem resztki makreli na prowadzenie wysunął się Brzeg Dolny, jednak już przy 2 kanapce z szynką sopocką po piętach zaczęła mu dreptać Slęża. Gdy zjadłem jajecznice, Slęża zaczynała już świętować zwycięstwo. Zanim się ostatecznie obudziłem i najadłem, zanim wybrałem cel i obadałem jak dojechać - zrobiła się 11. Googielowe mapy znalazły mi fajną trase, tylko fragment drogą nr35 a potem już tylko wiejskie ścieżki. Oczywiście znając swoje ostatnie osiągnięcia w nawigowaniu nie spodziewałem się że uda mi się w ogóle trafić w pierwszy skręt z tej proponowanej trasy. Jak nie ma Słońca to się gubie.
Przed 12 udało mi się wyjechać. Całe szczęście - mam już objeżdżone te rejony Wrocławia, przecież teraz jestem tutejszy prawie ;-) W każdym razie bezproblemowo dotarłem aż na Czekoladową, na którą to kierowały mnie sugestie map googla (które kłamią i kilometraż zawsze zaniżają). Wyjazd z Wrocławia to jak się okazało całe 10km, spodziewałem się, że jak teraz jestem bliżej tej granicy miasta to będzie z 5. Gdyby nie czerwona fala na którą trafiłem, to bym napisał, że jechało się super. Ale za to zostałem nagrodzony. Tuż przed remontami i dziwnymi remontowymi wygibasami i serpentynami wyskoczył przede mnie "szybki traktor". Na oko to jakiś John Deer, ale widziałem go tylko przez chwile. Potem już tylko obserwowałem mknącą przede mnie z prędkością 43kmh przyczepę. Tak mijały kilometry. Prędkość średnia rosła i rosła, zrobiło się średnio 29kmh i mi skręcił w zagrode jakąś. Pomachałem mu na papa i jade dalej.
Jechałem DK35, bo nie wiedziałem gdzie mam z niej skręcić. Zresztą byłem prędzej tak zajęty jazdą za przyczepą która waliła we mnie tonami jakichś paprochów, że nawet bym nie zauważył zjazdu z 35. Do zjazdu na Sobótkę dojechałem rewelacyjnie szybko. Bardzo mnie to ucieszyło, bo pogoda nie rozpieszczała, mimo że duszno, to wcale nie ciepło. Do tego cel jakoś się nie objawiał, mimo że bywają dni że z okna widzę Ślężę to teraz będąć kilkanaście kilometrów od niej, nadal jej nie widziałem. W Sobótce miałem od razu odbić na Sady, ale oczywiście od razu potraktowałem zbyt dosłownie i pojechałem w ulice Szopena z której dopiero potem wróciłem we właściwą stronę. W Sobótce Jakiejśtam (Zachodniej? Południowej?) która już była na szlaku - pierwszy postój. Zakupiłem OSHEA, bo wiedziałem, że jeden kończący się bidon nie wystarczy mi na podjazd i zjazd. Przy okazji postoju przetałem wreszcie czoło, twarz i wytarłem okulary. Ogólnie strasznie wyglądałem po tej jeździe za traktorkiem. Jazda 30-45kmh (zazwyczaj 43) na laćkach 2" niszczy, nawet za traktorem. Pot się ze mnie lał strumieniami. Średnia pod sklepem nadal 28 mimo, że dystans mizerny, a postanowiłem nie forsować się na małych podjaździczkach przed tym kulminacyjnym.
Niezwykle ucieszył mnie fakt, że znalazłem kamieniołom którego szukałem w zeszłym roku . Przeklimatyczne miejsce. Wyjąłem fotopstryk i zacząłem szaleć - zdjęcia pod wpisem. Niestety okazało się, że ostatnia kreska baterii w fotopstryku nie jest jak ostatnia kreska baterii w komórczaku - padły mi baterie! OŻ! Nie no, jade pierwszy raz w tym roku na Ślęże i padają mi baterie w fotopstryku i nie będe miał słitaśnych foć na naszą klasę? W mojej głowie pojawiła się myśl - a wjade tylko na Przełęcz Tąpadła, nie będe się na szczyt gramolił skoro sobie nie pofocę.
Jeszcze przed rozpoczęciem podjazdy wjechałem w chmure otaczającą to magiczne miejsce. Z chmurą powiązana była mżawka, mokra jezdnia i momentami słaby deszczyk. To ostatecznie mnie przekonało, że daruję sobie szczyt. Podjazd nieco mnie rozczarował. Zapomniałem już jak właściwie wygląda podjazd na Przełęcz Tąpadła. W końcu ponad rok mnie tam nie było. To coś koło 2km pod górkę. Wjechałem w kilka minut (coś koło 8miu minut). Praded to to nie jest. Mimo niedosytu podjazdowego nie skierowałęm się na ścieżynę na Sobótkę, Ciemne, nisko zawieszone chmury w kierunku gdzieś gdzie mam wracać troszeczkę mnie zmartwiły i utwierdziły w przekonaniu, że nie ma co kusić losu. Nie miałem niczego deszczoochronnego. W ogóle jechałem uzbrojony tylko w dętki i aparat.
Za to po zjeździ ciekawie pobłądziłem. Część trasy mogę polecić. Mianowicie za Sulistrowiczkami skręciłem na Sulistrowice, czyli jakby wracałem się. Stamtąd na Przemiłów i właśnie odcinek Sulistrowice - Przemiłów - Księginice Małe mogę polecić. Trochę podjazdów jest i bardzo miłych zjazdów. Obrałem takie kierunek częściowo dlatego, że omijałem tym sposobem chmury. Nie wiedziałem, że za bardzo omijam i pokierowałem się przez Przezdrpwice i Nasławice do Wilczkowic. Tam niestety wjechałem na DK8. Dalej już DK8. W ostatniej chwili przed bazą wpadłem w park, bo by mi brakło 300 metrów do 100km. Dokręciłem i przycumowałem.
Przez cały ranek o zostanie celem wycieczki walczyły dzielnie:
- Przeprawa promowa przez Odrę w Brzegu Dolnym
- masyw Slęża
- Środa Śląska (bo miałem tam ze 3 lata temu dojechać a trafiłem do Brzegu Dolnego ;-)
Gdy zjadłem resztki makreli na prowadzenie wysunął się Brzeg Dolny, jednak już przy 2 kanapce z szynką sopocką po piętach zaczęła mu dreptać Slęża. Gdy zjadłem jajecznice, Slęża zaczynała już świętować zwycięstwo. Zanim się ostatecznie obudziłem i najadłem, zanim wybrałem cel i obadałem jak dojechać - zrobiła się 11. Googielowe mapy znalazły mi fajną trase, tylko fragment drogą nr35 a potem już tylko wiejskie ścieżki. Oczywiście znając swoje ostatnie osiągnięcia w nawigowaniu nie spodziewałem się że uda mi się w ogóle trafić w pierwszy skręt z tej proponowanej trasy. Jak nie ma Słońca to się gubie.
Przed 12 udało mi się wyjechać. Całe szczęście - mam już objeżdżone te rejony Wrocławia, przecież teraz jestem tutejszy prawie ;-) W każdym razie bezproblemowo dotarłem aż na Czekoladową, na którą to kierowały mnie sugestie map googla (które kłamią i kilometraż zawsze zaniżają). Wyjazd z Wrocławia to jak się okazało całe 10km, spodziewałem się, że jak teraz jestem bliżej tej granicy miasta to będzie z 5. Gdyby nie czerwona fala na którą trafiłem, to bym napisał, że jechało się super. Ale za to zostałem nagrodzony. Tuż przed remontami i dziwnymi remontowymi wygibasami i serpentynami wyskoczył przede mnie "szybki traktor". Na oko to jakiś John Deer, ale widziałem go tylko przez chwile. Potem już tylko obserwowałem mknącą przede mnie z prędkością 43kmh przyczepę. Tak mijały kilometry. Prędkość średnia rosła i rosła, zrobiło się średnio 29kmh i mi skręcił w zagrode jakąś. Pomachałem mu na papa i jade dalej.
Jechałem DK35, bo nie wiedziałem gdzie mam z niej skręcić. Zresztą byłem prędzej tak zajęty jazdą za przyczepą która waliła we mnie tonami jakichś paprochów, że nawet bym nie zauważył zjazdu z 35. Do zjazdu na Sobótkę dojechałem rewelacyjnie szybko. Bardzo mnie to ucieszyło, bo pogoda nie rozpieszczała, mimo że duszno, to wcale nie ciepło. Do tego cel jakoś się nie objawiał, mimo że bywają dni że z okna widzę Ślężę to teraz będąć kilkanaście kilometrów od niej, nadal jej nie widziałem. W Sobótce miałem od razu odbić na Sady, ale oczywiście od razu potraktowałem zbyt dosłownie i pojechałem w ulice Szopena z której dopiero potem wróciłem we właściwą stronę. W Sobótce Jakiejśtam (Zachodniej? Południowej?) która już była na szlaku - pierwszy postój. Zakupiłem OSHEA, bo wiedziałem, że jeden kończący się bidon nie wystarczy mi na podjazd i zjazd. Przy okazji postoju przetałem wreszcie czoło, twarz i wytarłem okulary. Ogólnie strasznie wyglądałem po tej jeździe za traktorkiem. Jazda 30-45kmh (zazwyczaj 43) na laćkach 2" niszczy, nawet za traktorem. Pot się ze mnie lał strumieniami. Średnia pod sklepem nadal 28 mimo, że dystans mizerny, a postanowiłem nie forsować się na małych podjaździczkach przed tym kulminacyjnym.
Niezwykle ucieszył mnie fakt, że znalazłem kamieniołom którego szukałem w zeszłym roku . Przeklimatyczne miejsce. Wyjąłem fotopstryk i zacząłem szaleć - zdjęcia pod wpisem. Niestety okazało się, że ostatnia kreska baterii w fotopstryku nie jest jak ostatnia kreska baterii w komórczaku - padły mi baterie! OŻ! Nie no, jade pierwszy raz w tym roku na Ślęże i padają mi baterie w fotopstryku i nie będe miał słitaśnych foć na naszą klasę? W mojej głowie pojawiła się myśl - a wjade tylko na Przełęcz Tąpadła, nie będe się na szczyt gramolił skoro sobie nie pofocę.
Jeszcze przed rozpoczęciem podjazdy wjechałem w chmure otaczającą to magiczne miejsce. Z chmurą powiązana była mżawka, mokra jezdnia i momentami słaby deszczyk. To ostatecznie mnie przekonało, że daruję sobie szczyt. Podjazd nieco mnie rozczarował. Zapomniałem już jak właściwie wygląda podjazd na Przełęcz Tąpadła. W końcu ponad rok mnie tam nie było. To coś koło 2km pod górkę. Wjechałem w kilka minut (coś koło 8miu minut). Praded to to nie jest. Mimo niedosytu podjazdowego nie skierowałęm się na ścieżynę na Sobótkę, Ciemne, nisko zawieszone chmury w kierunku gdzieś gdzie mam wracać troszeczkę mnie zmartwiły i utwierdziły w przekonaniu, że nie ma co kusić losu. Nie miałem niczego deszczoochronnego. W ogóle jechałem uzbrojony tylko w dętki i aparat.
Za to po zjeździ ciekawie pobłądziłem. Część trasy mogę polecić. Mianowicie za Sulistrowiczkami skręciłem na Sulistrowice, czyli jakby wracałem się. Stamtąd na Przemiłów i właśnie odcinek Sulistrowice - Przemiłów - Księginice Małe mogę polecić. Trochę podjazdów jest i bardzo miłych zjazdów. Obrałem takie kierunek częściowo dlatego, że omijałem tym sposobem chmury. Nie wiedziałem, że za bardzo omijam i pokierowałem się przez Przezdrpwice i Nasławice do Wilczkowic. Tam niestety wjechałem na DK8. Dalej już DK8. W ostatniej chwili przed bazą wpadłem w park, bo by mi brakło 300 metrów do 100km. Dokręciłem i przycumowałem.
Do dom
Sobota, 31 lipca 2010 Kategoria bike: elnino, cel: dojazd, dist: 100 and more, opis: foto
Km: | 117.93 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 04:46 | km/h: | 24.74 |
Pr. maks.: | 39.56 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Niewiele brakowało a byłbym teraz w Kostrzynie nad Odrą na znanym festiwalu. Jakoś tak jednak nie udało mi się wybrać na to wydarzenie, prawdopodobnie dlatego, że zacząłem planować wyjazd dzień wcześniej po pracy... i nic nie zaplanowałem... No nic nie zawsze wyjazdy spontaniczne się udają. W każdym razie żeby to sobie odbić już w piątek miałem się gdzieś przejechać. Po głowie chodziła mi nawet Ślęża. Jednak w piątek ciągle padało. Tak się jakoś złożyło, że w domu akurat czekała na mnie nowa karta bankomatowa, bo poprzednią oddałem w banku, bo się spsujała. No więc trzeba było pojechać do domu, a że pogoda w ten weekend miała być dobra, co zresztą jako człowiek znający się na chmurach przepowiedziałem poprzedniego wieczora, to postanowiłem wybrać się rowerem. Dawno tego już nie robiłem, a z wakacyjnego lokum wcale.
Trasa, w jakichś 8% dziewicza. Muszę jednak zakupić sobie wreszcie mapę okolic Namysłowa, bo tam jeszcze parę kaemów można ugrać wybierając teren. Średnią zabił mi najpierw wyjazd z Wrocławia. Dopóki nie dotarłem na wały to strasznie się ślimaczyłem. Blachosmrody, krawężniki i remonty... brrrr... Wałami po wielkiej wyspie na Wilczyce. Wały nieco podbiły średnią, ale na ostatnim fragmencie zaczęły się worki z piaskiem i piaszczysta droga z kałużo-bajorkami. Tak, po pierwszych 14km średnia oscylowałą w okolicach 19kmh. Od Wilczyc do samego Namysłowa w zasadzie nic nowego. Wariant z wpadnięciem na główną dalej od Bierutowa. Bierutów przywitał mnie deszczem, od razu zrobiło się zimno i nieprzyjemnie. Tempo znowu spadło, ale średnia już była ponad 25. Przez sam Bierutów przeleciałem ponad 30, bo stresował mnie jakiś samochodziarz jadąc ciągle za mną.
Opolskie przywitało mnie wmordewiatrem. Deszcz już nie padał, ale ciągle mżawiło, także wiatr + woda w twarz, też nie było to przyjemne. Wszystko magicznie zaczęło się odmieniać w Namysłowie. Miasto które bez większej przyczyny po prostu lubię przywitało mnie końcem deszczu. Wpadłem w rynek, który w sumie badziewny maja (ale centrum kulturalne to w końcu wyspa a nie rynek), celem zakupienia sobie browarka na wieczór. Po debacie z panem sprzedawcą na temat co to teraz Browary Namysłów maja w ofercie zakupiłem Zamkowe Eksport i Zlaty Denar Chmielowy. Ten drugi wyśmienity. Zapłaciłem śmieszne pieniądze 4zł za oba łącznie. Kolejny postój z 300m dalej, pod Lidlem. Po wyjeździe na Pradziada lidl na trasie przekonuje mnie nawet bardziej niż biedronka. Zakupiłem przepyszny sok jabłkowy, ciasteczka i jogurt. Gdy wyszedłem - znów świeciło na mnie Słońce :D
O tak, tego mi właśnie było trzeba - Słońca. Cały tydzień tylko o tym marzyłem i wreszcie się ukazało. To i być może spożyty jogurt i cistka sprawiły, że średnia znów zaczęłą rosnąć. Maksimum osiągnęła w wiosce za Gręboszowem. Za Gręboszowem zaczęłą się dziewicza trasa. 80km i średnia 25.96 coś takiego było jeśli pamiętam dobrze. Znaczy średnia na pewno, ale dystans strzelam bo nie zapamiętałem ;-) Wjechałem w teren. Na początku było nieźle. Nawet jakichś wielkich kałuż nie było. Po jakimś czasie okazało się, że marnie wjechałem, bo dojechałem do znanej mi już drogi. Z jednej strony marnie, a z drugiej, pamiętałem jej możliwości eksploracji. Właściwie to nie wiem nawet gdzie byłem. Ostatecznie dotarłem do Woskowic Górnych. Stamtąd na Szymonków. Lasami na Komorzno.
Tuż przed Wesołą i Szymonkowem, jedna z moich ulubionych wiosek, z tablicami wyglądającymi na zriobione przez samych mieszkańców, bez asfaltu, zgubione daleko od głównych dróg. Szkoda że coraz mniej takich jest zamieszkanych.
Z Komorzna... za Komorznem było takie błoto... nie da się tego opisać. Jak przedarłem się przez "Ekologiczną Myjnię" co wcale łatwo nie było i pare nieprzyzwoitych słów poleciało gdy spadałem ze środka drogi w koleinę, albo krzaczory były przez całą szerokość drogi i mokre, kłujące gałęzie musiałem przyjmować na klate, jak już się przedarłem, aż mnie zamurowało. Zobaczyłem z 600m na których można by swobodnie urządzać zapasy w błocie. Nikt nie postawił znaku, że drogę zmyło w las, a to co zostało jest rozjeżdżoną przez ciagniki breją. No ale co, miałem wracać przez te krzaczory? Postanowiłem wrzucić coś na ekstremalne podjazdy przełożenie 1.0 i powalczyć, w końcu od tyłu błotem nie dostene, sakwy mnie obronią, byle się nie zatrzymać, byle się nie zakopać i nie utopić. Początek rzeczywiście był trudny. Ale gdy wjechałem w ślad traktora zapadałem się już tylko trochę ponad wysokość opony. Tempo zbliżone do tego z podjazdy na Pradziada, czasem niższe, żeby nie stracić przyczepności do dna i jedziem. Można przypuszczać, że jestem pierwszym rowerzystą który przejechał tą drogą od dłuższego czasu, JUPI :D explorer i turista :D Tuż za lasem spotkałem sąsiada, majstrował coś przy swoim rowerze. Dodam że ma ponad 70 na karku i nie zdziwiłoby mnie bardzo gdyby w poszukiwaniu grzybów czy innego dobrodziejstwa został drugą osobą która przejedzie tę droge. Ale moje ślady już się odcisnęły.
Wspomniana "Ekologiczna Myjnia", napis na tabliczce w opisie zdjęcia na linkowanym przez nie moim fmixie.
Po tych wszystkich terenach średnia spadła znacznie, no i zmęczenie już się pojawiło. Trzymając 26 poturlałem się asfaltem na chate. Ostatni mocniejszy akcent to podjazd pod górkę ciecierzyńską przy utrzymaniu 28kmh.
Ogólnie to piękna dziś pogoda na rower była. Jeszcze tylko deszcz wyeliminować, dać więcej słońca i tak do tych 28 stopni dobić i będzie cudnie, miodnie i orzeszkowo.
I tym sposobem zamykamy lipiec 2010, miesiąc dwóch przepięknych wycieczek i rekordu prędkości, a to wszystko mimo tego że pracuje :D
Trasa, w jakichś 8% dziewicza. Muszę jednak zakupić sobie wreszcie mapę okolic Namysłowa, bo tam jeszcze parę kaemów można ugrać wybierając teren. Średnią zabił mi najpierw wyjazd z Wrocławia. Dopóki nie dotarłem na wały to strasznie się ślimaczyłem. Blachosmrody, krawężniki i remonty... brrrr... Wałami po wielkiej wyspie na Wilczyce. Wały nieco podbiły średnią, ale na ostatnim fragmencie zaczęły się worki z piaskiem i piaszczysta droga z kałużo-bajorkami. Tak, po pierwszych 14km średnia oscylowałą w okolicach 19kmh. Od Wilczyc do samego Namysłowa w zasadzie nic nowego. Wariant z wpadnięciem na główną dalej od Bierutowa. Bierutów przywitał mnie deszczem, od razu zrobiło się zimno i nieprzyjemnie. Tempo znowu spadło, ale średnia już była ponad 25. Przez sam Bierutów przeleciałem ponad 30, bo stresował mnie jakiś samochodziarz jadąc ciągle za mną.
Opolskie przywitało mnie wmordewiatrem. Deszcz już nie padał, ale ciągle mżawiło, także wiatr + woda w twarz, też nie było to przyjemne. Wszystko magicznie zaczęło się odmieniać w Namysłowie. Miasto które bez większej przyczyny po prostu lubię przywitało mnie końcem deszczu. Wpadłem w rynek, który w sumie badziewny maja (ale centrum kulturalne to w końcu wyspa a nie rynek), celem zakupienia sobie browarka na wieczór. Po debacie z panem sprzedawcą na temat co to teraz Browary Namysłów maja w ofercie zakupiłem Zamkowe Eksport i Zlaty Denar Chmielowy. Ten drugi wyśmienity. Zapłaciłem śmieszne pieniądze 4zł za oba łącznie. Kolejny postój z 300m dalej, pod Lidlem. Po wyjeździe na Pradziada lidl na trasie przekonuje mnie nawet bardziej niż biedronka. Zakupiłem przepyszny sok jabłkowy, ciasteczka i jogurt. Gdy wyszedłem - znów świeciło na mnie Słońce :D
O tak, tego mi właśnie było trzeba - Słońca. Cały tydzień tylko o tym marzyłem i wreszcie się ukazało. To i być może spożyty jogurt i cistka sprawiły, że średnia znów zaczęłą rosnąć. Maksimum osiągnęła w wiosce za Gręboszowem. Za Gręboszowem zaczęłą się dziewicza trasa. 80km i średnia 25.96 coś takiego było jeśli pamiętam dobrze. Znaczy średnia na pewno, ale dystans strzelam bo nie zapamiętałem ;-) Wjechałem w teren. Na początku było nieźle. Nawet jakichś wielkich kałuż nie było. Po jakimś czasie okazało się, że marnie wjechałem, bo dojechałem do znanej mi już drogi. Z jednej strony marnie, a z drugiej, pamiętałem jej możliwości eksploracji. Właściwie to nie wiem nawet gdzie byłem. Ostatecznie dotarłem do Woskowic Górnych. Stamtąd na Szymonków. Lasami na Komorzno.
Tuż przed Wesołą i Szymonkowem, jedna z moich ulubionych wiosek, z tablicami wyglądającymi na zriobione przez samych mieszkańców, bez asfaltu, zgubione daleko od głównych dróg. Szkoda że coraz mniej takich jest zamieszkanych.
Z Komorzna... za Komorznem było takie błoto... nie da się tego opisać. Jak przedarłem się przez "Ekologiczną Myjnię" co wcale łatwo nie było i pare nieprzyzwoitych słów poleciało gdy spadałem ze środka drogi w koleinę, albo krzaczory były przez całą szerokość drogi i mokre, kłujące gałęzie musiałem przyjmować na klate, jak już się przedarłem, aż mnie zamurowało. Zobaczyłem z 600m na których można by swobodnie urządzać zapasy w błocie. Nikt nie postawił znaku, że drogę zmyło w las, a to co zostało jest rozjeżdżoną przez ciagniki breją. No ale co, miałem wracać przez te krzaczory? Postanowiłem wrzucić coś na ekstremalne podjazdy przełożenie 1.0 i powalczyć, w końcu od tyłu błotem nie dostene, sakwy mnie obronią, byle się nie zatrzymać, byle się nie zakopać i nie utopić. Początek rzeczywiście był trudny. Ale gdy wjechałem w ślad traktora zapadałem się już tylko trochę ponad wysokość opony. Tempo zbliżone do tego z podjazdy na Pradziada, czasem niższe, żeby nie stracić przyczepności do dna i jedziem. Można przypuszczać, że jestem pierwszym rowerzystą który przejechał tą drogą od dłuższego czasu, JUPI :D explorer i turista :D Tuż za lasem spotkałem sąsiada, majstrował coś przy swoim rowerze. Dodam że ma ponad 70 na karku i nie zdziwiłoby mnie bardzo gdyby w poszukiwaniu grzybów czy innego dobrodziejstwa został drugą osobą która przejedzie tę droge. Ale moje ślady już się odcisnęły.
Wspomniana "Ekologiczna Myjnia", napis na tabliczce w opisie zdjęcia na linkowanym przez nie moim fmixie.
Po tych wszystkich terenach średnia spadła znacznie, no i zmęczenie już się pojawiło. Trzymając 26 poturlałem się asfaltem na chate. Ostatni mocniejszy akcent to podjazd pod górkę ciecierzyńską przy utrzymaniu 28kmh.
Ogólnie to piękna dziś pogoda na rower była. Jeszcze tylko deszcz wyeliminować, dać więcej słońca i tak do tych 28 stopni dobić i będzie cudnie, miodnie i orzeszkowo.
I tym sposobem zamykamy lipiec 2010, miesiąc dwóch przepięknych wycieczek i rekordu prędkości, a to wszystko mimo tego że pracuje :D
Tajne ścieżyny MPWiK
Środa, 28 lipca 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: bez celu, dist: from 50 to 100, opis: foto
Km: | 51.70 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 02:06 | km/h: | 24.62 |
Pr. maks.: | 48.24 | Temperatura: | 19.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj po deszczu, wszędzie mokro więc dziewczyny stwierdziły, że raczej jeździć nie będą. W sumie dobrze, pewnie jeszcze wolniej by się jechało ;-) A tak serio to i tak bym dokręcał po wycieczce z nimi, bo przez brak słońca w ostatnim czasie dopada mnie zły humor, a na to najlepszym lekarstwem jest rower.
Wyjeżdżając z osiedla pogubiłem się i w tych remontach wszystkich ledwo udało mi się odnaleźć drogę wyjazdową na asfalcik. Przebiłem przez wiadukt, najkrótszą chyba drogą na Krakowską. Bo gdzieś tam, z tego co pamiętam jest Park Wschodni, który postanowiłem odnaleźć. Oczywiście po dojeździe na Krakowską musiałem skręcić nie w te strone i prawie znalazłem się w Siechnicach. Ale, że byłem tam zupełnie niedawno to wiedziałem, że mam już opcje na ciekawy wyjazd z Siechnic. Jednak postanowiłem pobłądzić w przeciwną strone.
Na przepięknej natury brukowanej drodze stanął mi znak B-1 zakaz ruchu w obu kierunkach, pod nim widniała tabliczka oświadczająca że mam do czynienia z drogą pod zarządem MPWiK i tylko upoważnieni mają wstęp. Całe szczęście gdy mijałem te znaki akurat mucha wpadła mi do oka i och! nie zauważyłem ich. Wspaniała ścieżyna, piękne widoczki, natura, cisza i spokój. No i poza ludźmi upoważnionymi nikt nie powinien przeszkadzać, czyli cała brukowana droga należy do mnie.
Droga pełna była wież z uwięzionymi księżniczkami, albo ropuchami... no bo nie wiem co jeszcze mogli tam schować Ci "osobnicy upoważnieni"
Przepaliłem niebo, ale to co istotne na zdjęciu widać, piękna dróżka i jedna z wielu tajemniczych wież.
Tutaj wieżyczka z bliższej perspektywy.
Gdzieś w końcu droga skończyła się. Pobłądziłem jeszcze troche i wyjechałem... 200 metrów od skrzyżowania którym wjechałem na Krakowską. Mimo, że nie taki był plan to przynajmniej wiedziałem, że Park Wschodni jest w drugą strone, natychmiast skierowałem się w tym kierunku. Rundka po parku ma prawie 3km, z wykorzystaniem tajnych nadbrzeżnych ścieżynek. Ogólnie przyjemny park, miły element na trasie.
Z parku chciałem jechać spowrotem, ale że było jeszcze przed 20 sporo, to skręciłem w Mościckiego czy innego Paderewskiego, w każdym razie Ignacego. Tak sobie jechałem i jechałem, aż w pewnym momencie dojechałem od miejsca które wydało mi się znajome. Jak znajome to wiem gdzie jechać. Taki też wesoły okrzyk wydałem z siebie. No ale nie dojechałem wcale tam gdzie spodziewałem się dojechać. Wyjechałem niedaleko Św Katarzyny. Chyba pierwszy raz wjechałem w te wioske. Oczywiście jakieś remonty dróg nie pozwoliły mi wracać najkrótszą drogą na Wrocław, ale jakoś tam przez Turów na główną wpadłem, jeszcze w rondzie odbiłem na lewo i wracałem ścieżynką spory kawałem.
Ogólnie gdyby nie mocno wyluzowane tempo w pierwszych chwilach, na bruku i w parku to mogłaby być bardzo niezła średnia. Od Turowa prawie pod same drzwi nie spadałem z 30kmh, a często nawet 38 było. Nie wiem, albo z wiatrem miałem, albo forma rosnąć zaczyna... Chociaż dziś, jak to pisze, a jest dzień następny, troche bolą mnie nogi ;-)
Wyjeżdżając z osiedla pogubiłem się i w tych remontach wszystkich ledwo udało mi się odnaleźć drogę wyjazdową na asfalcik. Przebiłem przez wiadukt, najkrótszą chyba drogą na Krakowską. Bo gdzieś tam, z tego co pamiętam jest Park Wschodni, który postanowiłem odnaleźć. Oczywiście po dojeździe na Krakowską musiałem skręcić nie w te strone i prawie znalazłem się w Siechnicach. Ale, że byłem tam zupełnie niedawno to wiedziałem, że mam już opcje na ciekawy wyjazd z Siechnic. Jednak postanowiłem pobłądzić w przeciwną strone.
Na przepięknej natury brukowanej drodze stanął mi znak B-1 zakaz ruchu w obu kierunkach, pod nim widniała tabliczka oświadczająca że mam do czynienia z drogą pod zarządem MPWiK i tylko upoważnieni mają wstęp. Całe szczęście gdy mijałem te znaki akurat mucha wpadła mi do oka i och! nie zauważyłem ich. Wspaniała ścieżyna, piękne widoczki, natura, cisza i spokój. No i poza ludźmi upoważnionymi nikt nie powinien przeszkadzać, czyli cała brukowana droga należy do mnie.
Droga pełna była wież z uwięzionymi księżniczkami, albo ropuchami... no bo nie wiem co jeszcze mogli tam schować Ci "osobnicy upoważnieni"
Przepaliłem niebo, ale to co istotne na zdjęciu widać, piękna dróżka i jedna z wielu tajemniczych wież.
Tutaj wieżyczka z bliższej perspektywy.
Gdzieś w końcu droga skończyła się. Pobłądziłem jeszcze troche i wyjechałem... 200 metrów od skrzyżowania którym wjechałem na Krakowską. Mimo, że nie taki był plan to przynajmniej wiedziałem, że Park Wschodni jest w drugą strone, natychmiast skierowałem się w tym kierunku. Rundka po parku ma prawie 3km, z wykorzystaniem tajnych nadbrzeżnych ścieżynek. Ogólnie przyjemny park, miły element na trasie.
Z parku chciałem jechać spowrotem, ale że było jeszcze przed 20 sporo, to skręciłem w Mościckiego czy innego Paderewskiego, w każdym razie Ignacego. Tak sobie jechałem i jechałem, aż w pewnym momencie dojechałem od miejsca które wydało mi się znajome. Jak znajome to wiem gdzie jechać. Taki też wesoły okrzyk wydałem z siebie. No ale nie dojechałem wcale tam gdzie spodziewałem się dojechać. Wyjechałem niedaleko Św Katarzyny. Chyba pierwszy raz wjechałem w te wioske. Oczywiście jakieś remonty dróg nie pozwoliły mi wracać najkrótszą drogą na Wrocław, ale jakoś tam przez Turów na główną wpadłem, jeszcze w rondzie odbiłem na lewo i wracałem ścieżynką spory kawałem.
Ogólnie gdyby nie mocno wyluzowane tempo w pierwszych chwilach, na bruku i w parku to mogłaby być bardzo niezła średnia. Od Turowa prawie pod same drzwi nie spadałem z 30kmh, a często nawet 38 było. Nie wiem, albo z wiatrem miałem, albo forma rosnąć zaczyna... Chociaż dziś, jak to pisze, a jest dzień następny, troche bolą mnie nogi ;-)
OŻ!
Wtorek, 27 lipca 2010 Kategoria baza: Wrocław, bike: elnino, cel: niedzielnie, dist: less than 50, opis: foto, opis: nie sam
Km: | 15.63 | Km teren: | 2.00 | Czas: | 00:59 | km/h: | 15.89 |
Pr. maks.: | 46.16 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: orzeł7 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jeżdżenie wieczorkami jest dobre. Wiaterek uspokaja się wtedy i jeżeli tylko nie ma chmur burzowych to można się spokojnie polansować.
Zaczne od fotek, tym razem zebrałem dowody na zmuszanie mnie do powolnej jazdy.
Na zdjęciu Ewa i Adela. Spodobałó mi się robienie zdjęć w trakcie jazdy, zapewne zapał skończy się wraz z pierwszym poważnym wypadkiem, albo jak po prostu wypadnie mi w czasie jazdy aparat i już nie będe miał czym robić zdjęć. Ale na razie sporo zabawy podczas jazdy. Coraz lepiej idzie mi też wyjmowanie i odkładanie aparatu do kieszonki.
Na finiszu był park. Celem w parku były huśtawki. Okazało się, że Adela jest pr0 zawodnikiem w dziedzinie huśtania. Ja jedynie na karuzeli dałem rade, chociaż wcale nie było lekko, a paw wisiał w powietrzu.
Jakieś 400m od mety wykonałem przepięknej natury OTB. Chciałem wjechać między dziewczyny, ale te jakoś się tak k'sobie zbliżyły/skierowały i wyszło na to że musiałem dać po heblach. Pozycje jaką mam na rowerze to wiadomo. Środek ciężkości przy takich nagłych hamowaniach, w pozycji na wariactwo, czyli wysoko nad siodełkiem stojąc nie mam szans na inne rozwiązanie niż OTB. Ładnie się złorzyłem i tylko lekko noge otarłem o żwirka. Zacisnąłem jednak pośladki i nie jest źle. Mam nadzieje, że minięta chwile prędzej fajna blondynka z wielkim psem nie zauważyła ;-) A całe zdarzenie potwierdza tylko, że rowerzyści w kasku są mniej uważni, jeżdżą bardziej agresywnie i bez wyobraźni ;-)
Zaczne od fotek, tym razem zebrałem dowody na zmuszanie mnie do powolnej jazdy.
Na zdjęciu Ewa i Adela. Spodobałó mi się robienie zdjęć w trakcie jazdy, zapewne zapał skończy się wraz z pierwszym poważnym wypadkiem, albo jak po prostu wypadnie mi w czasie jazdy aparat i już nie będe miał czym robić zdjęć. Ale na razie sporo zabawy podczas jazdy. Coraz lepiej idzie mi też wyjmowanie i odkładanie aparatu do kieszonki.
Na finiszu był park. Celem w parku były huśtawki. Okazało się, że Adela jest pr0 zawodnikiem w dziedzinie huśtania. Ja jedynie na karuzeli dałem rade, chociaż wcale nie było lekko, a paw wisiał w powietrzu.
Jakieś 400m od mety wykonałem przepięknej natury OTB. Chciałem wjechać między dziewczyny, ale te jakoś się tak k'sobie zbliżyły/skierowały i wyszło na to że musiałem dać po heblach. Pozycje jaką mam na rowerze to wiadomo. Środek ciężkości przy takich nagłych hamowaniach, w pozycji na wariactwo, czyli wysoko nad siodełkiem stojąc nie mam szans na inne rozwiązanie niż OTB. Ładnie się złorzyłem i tylko lekko noge otarłem o żwirka. Zacisnąłem jednak pośladki i nie jest źle. Mam nadzieje, że minięta chwile prędzej fajna blondynka z wielkim psem nie zauważyła ;-) A całe zdarzenie potwierdza tylko, że rowerzyści w kasku są mniej uważni, jeżdżą bardziej agresywnie i bez wyobraźni ;-)