Wpisy archiwalne w kategorii
bike: blurej
Dystans całkowity: | 8848.47 km (w terenie 1671.20 km; 18.89%) |
Czas w ruchu: | 401:54 |
Średnia prędkość: | 22.00 km/h |
Maksymalna prędkość: | 86.80 km/h |
Suma podjazdów: | 48499 m |
Liczba aktywności: | 167 |
Średnio na aktywność: | 52.98 km i 2h 25m |
Więcej statystyk |
BYC-WRO
Poniedziałek, 22 sierpnia 2011 Kategoria bike: blurej, dist: 100 and more, opis: foto
Km: | 136.05 | Km teren: | 2.00 | Czas: | 05:51 | km/h: | 23.26 |
Pr. maks.: | 45.85 | Temperatura: | 30.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 289m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj postanowiłem wrócić do Wrocławia. Trzeba pozałatwiać kilka spraw. Zjadłem obiad, wypiłem hektolitry kompotu śliwkowego i zakulbaczyłem konia.
Ruszyłem na Kluczbork z myślą odebrania prawa jazdy. W Starostwie poszło całkiem sprawnie. Nikt nie ukradł mi roweru stojącego bez opieki przed budynkiem. Z Kluczborka pokierowały mnie mapy googla. Chciałem jednak ominąć główną i poznać nowe ścieżki, zjechałem z wyznaczonej trasy na Bogacicę.
Zaraz za Bogacicą wpadł mi teren, bo za Krężelem przez który jechałem kończy się asfalt.
Wbrew pozorom poza amboną na tym zdjęciu jest droga którą jechałem.
Coroczna inwazja kosmitów przyjmujących walcowate kształty dla niepoznaki.
Dalej fragmenty już daaaawno nie odwiedzane, między innymi
Zawiść - jak za dawnych lat zrobiłem focię znaku :)
Paryż - jak wyżej fotka znaku.
Pokój - też mnie tam dawno nie widzieli.
Popas zrobiłem sobie w Oazie pod Dębem.
A tutaj nowinka do kolekcji zdjęć tablic z nazwami miejscowości - Śmiechowice xD
Ogólnie to trasa nudna jak flaki z olejem. Jednak od 3 dni szukam chwilki w której możnaby sobie spokojnie poleżeć, popatrzeć na chmurki i odprężyć się. Nie udało mi się ani poleżeć na molo, ani na mojej ukochanej brzozie... to dzisiaj wrzuciłem tak wolne tempo jakbym sobie leżał na drzewku albo innym molo i spokojnie jechałem. Cały dzień pod wiatr było, także spokojne tempo było na prawdę spokojne :) Ogólnie trasa nieco krąży, bo przejechałem chyba przez wszystkie możliwe remontowane i łatane odcinki dróg w województwie opolskim, a jeszcze mnie objazd do Jelcza-Laskowic dotknął, który i tak nie był taki najgorszy, najgorsze były fragmenty dróg sypane kamykami na smołe... jak ja tego nie lubie, wrrrrrr...
MXS ustawnowiony we Wrocławiu za ciężarówką, aż do Wrocławia wynosił 34 z czymś :)
Poniżej trasa, wrzuciłem, żeby mieć wysokość obliczoną ^^
Ruszyłem na Kluczbork z myślą odebrania prawa jazdy. W Starostwie poszło całkiem sprawnie. Nikt nie ukradł mi roweru stojącego bez opieki przed budynkiem. Z Kluczborka pokierowały mnie mapy googla. Chciałem jednak ominąć główną i poznać nowe ścieżki, zjechałem z wyznaczonej trasy na Bogacicę.
Zaraz za Bogacicą wpadł mi teren, bo za Krężelem przez który jechałem kończy się asfalt.
Wbrew pozorom poza amboną na tym zdjęciu jest droga którą jechałem.
Coroczna inwazja kosmitów przyjmujących walcowate kształty dla niepoznaki.
Dalej fragmenty już daaaawno nie odwiedzane, między innymi
Zawiść - jak za dawnych lat zrobiłem focię znaku :)
Paryż - jak wyżej fotka znaku.
Pokój - też mnie tam dawno nie widzieli.
Popas zrobiłem sobie w Oazie pod Dębem.
A tutaj nowinka do kolekcji zdjęć tablic z nazwami miejscowości - Śmiechowice xD
Ogólnie to trasa nudna jak flaki z olejem. Jednak od 3 dni szukam chwilki w której możnaby sobie spokojnie poleżeć, popatrzeć na chmurki i odprężyć się. Nie udało mi się ani poleżeć na molo, ani na mojej ukochanej brzozie... to dzisiaj wrzuciłem tak wolne tempo jakbym sobie leżał na drzewku albo innym molo i spokojnie jechałem. Cały dzień pod wiatr było, także spokojne tempo było na prawdę spokojne :) Ogólnie trasa nieco krąży, bo przejechałem chyba przez wszystkie możliwe remontowane i łatane odcinki dróg w województwie opolskim, a jeszcze mnie objazd do Jelcza-Laskowic dotknął, który i tak nie był taki najgorszy, najgorsze były fragmenty dróg sypane kamykami na smołe... jak ja tego nie lubie, wrrrrrr...
MXS ustawnowiony we Wrocławiu za ciężarówką, aż do Wrocławia wynosił 34 z czymś :)
Poniżej trasa, wrzuciłem, żeby mieć wysokość obliczoną ^^
z pieskiem
Niedziela, 21 sierpnia 2011 Kategoria baza: Byczyna, bike: blurej, cel: niedzielnie, dist: less than 50
Km: | 5.14 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 00:32 | km/h: | 9.64 |
Pr. maks.: | 16.40 | Temperatura: | 25.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Przedobiedni spacerek z pieskiem. Niestety tego dnia sporo było wszędzie wielkich piesów, które chciały zjeść małego kobiego. No i kobi w pewnym momencie zastrajkował i nie chciał już iść dalej. Trzeba było wracać na chatę, dlatego chyba pierwszy raz w historii jak z nim wychodze nie przebiegł 10km.
Etap byczyna maratonu po ziemii kluczborskiej - dystans mega
Niedziela, 21 sierpnia 2011 Kategoria baza: Byczyna, bike: blurej, cel: bez celu, dist: from 50 to 100
Km: | 71.91 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:39 | km/h: | 27.14 |
Pr. maks.: | 63.54 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 252m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wyjechałem z domu zupełnie bez pomysłu na przejażdżkę. Fartownie na asfalcie wymalowane były strzałki, stwierdziłem, że pojadę chociaż kawałek za nimi.
Standardowo na Paruszowice, Dobiercice, Łowkowice, Maciejów. W Kujakowicach Górnych rozjazd Giga/Mega - wybieram Mega, chcę być przed nocą w domu, a do tego po wczoraj jestem totalnie pozbawiony sił. Jadę więc dalej spokojnym tempem po dystansie mega, zakładam, że w 100km się zmieścić musi.
Trasa robi się ciekawa dopiero w Kozłowicach. Zjeżdżamy i podjeżdżamy na 10%. Po Alpach jakoś nie zrobiło to na mnie wrażenia i podjazd swobodnie zrobiłem z 25kmh. Na zjeździe padł mxs wycieczki, poza tym nie chciało mi się dokręcać nigdzie.
Widoczek przed zjazdem w Kozłowice.
Droga na Gorzów w kiepskim stanie, ale raczej z górki, szybko się tam leciało. Prawdziwa ciekawostka zaczyna się wokół samego Gorzowa. Ostre skręty prowadzą nas na dróżkę podmiejską na której są całkiem fajne hopki. Szkoda, że miejscami dziury w drodze mogą siać postrach w peletonie. Niestety hopki nie są nawet zaznaczone na mapach, a szkoda, bo dają nieźle, choć krótkie. Najadłem się tam jabłek ^^
Pyszne przydrożne jabłuszka na obrzeżach Gorzowa :)
Potem główną lecimy na Zdziechowice i Uszyce. W Uszycach odbicie na dawną polną autostradę, obecnie kawał gładziutkiego asfaltu, którego nie wybaczę, bo tam była jedna z lepszych polnych dróg w okolicy. Przez Dzietrzkowice na Łubnice, moim zdaniem lipa z leksza, można było podjazd pod Łubnice wykorzystać i skierować rajd na zjazd w Wójcinie a dalej na podjazd w Byczynie pod poczte, albo w Jaśkowicach puścić na główną i potem pod cmentarz, byłby przynajmniej finisz na terenie pofałdowanym. A tak trasa wiedzie na zjazd przez Łubnice potem Borek i Byczyna.
Ogólnie mało ciekawa trasa, chociaż może ja już po prostu mam dość asfaltów... Tak, to chyba to drugie, tyle lat tutaj śmigam, że mało który asfaltowy kawałek sprawia mi jeszcze radość :)
Standardowo na Paruszowice, Dobiercice, Łowkowice, Maciejów. W Kujakowicach Górnych rozjazd Giga/Mega - wybieram Mega, chcę być przed nocą w domu, a do tego po wczoraj jestem totalnie pozbawiony sił. Jadę więc dalej spokojnym tempem po dystansie mega, zakładam, że w 100km się zmieścić musi.
Trasa robi się ciekawa dopiero w Kozłowicach. Zjeżdżamy i podjeżdżamy na 10%. Po Alpach jakoś nie zrobiło to na mnie wrażenia i podjazd swobodnie zrobiłem z 25kmh. Na zjeździe padł mxs wycieczki, poza tym nie chciało mi się dokręcać nigdzie.
Widoczek przed zjazdem w Kozłowice.
Droga na Gorzów w kiepskim stanie, ale raczej z górki, szybko się tam leciało. Prawdziwa ciekawostka zaczyna się wokół samego Gorzowa. Ostre skręty prowadzą nas na dróżkę podmiejską na której są całkiem fajne hopki. Szkoda, że miejscami dziury w drodze mogą siać postrach w peletonie. Niestety hopki nie są nawet zaznaczone na mapach, a szkoda, bo dają nieźle, choć krótkie. Najadłem się tam jabłek ^^
Pyszne przydrożne jabłuszka na obrzeżach Gorzowa :)
Potem główną lecimy na Zdziechowice i Uszyce. W Uszycach odbicie na dawną polną autostradę, obecnie kawał gładziutkiego asfaltu, którego nie wybaczę, bo tam była jedna z lepszych polnych dróg w okolicy. Przez Dzietrzkowice na Łubnice, moim zdaniem lipa z leksza, można było podjazd pod Łubnice wykorzystać i skierować rajd na zjazd w Wójcinie a dalej na podjazd w Byczynie pod poczte, albo w Jaśkowicach puścić na główną i potem pod cmentarz, byłby przynajmniej finisz na terenie pofałdowanym. A tak trasa wiedzie na zjazd przez Łubnice potem Borek i Byczyna.
Ogólnie mało ciekawa trasa, chociaż może ja już po prostu mam dość asfaltów... Tak, to chyba to drugie, tyle lat tutaj śmigam, że mało który asfaltowy kawałek sprawia mi jeszcze radość :)
WRO - BYC
Sobota, 20 sierpnia 2011 Kategoria bike: blurej, dist: 100 and more
Km: | 106.96 | Km teren: | 4.00 | Czas: | 03:25 | km/h: | 31.31 |
Pr. maks.: | 46.27 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Klasyka. Pół dnia uploadowałem i porządkowałem zdjęcia z Alp a potem ruszyłem na chatę. Trzeba rodzicom pokaz zdjęć przedstawić :)
Postanowiłem pojechać drogą sugerowaną przez maps.google.com okazało się to nienajlepszą decyzją. Wreszcie znalazłem most na Psie Pole, którego zmyło podczas powodzi a opowiadał mi o nim Tomek. Dlaczego akurat dzisiaj musiałem trafić na ten most? Wpadło mi 4 km w terenie, po 2 do mostu i od mostu do drogi. Średnia na tym odcinku 14km/h.
Wypad na asfalt i z wiaterem w plecy. Sporo było odcinków jechanych na przelotowej 38km/h. Pierwszy przystanek w Namysłowie pod lidlem - kupuje nektar pomarańczowy, bo mój ulubiony bananowy jakoś ostatnio w lidlach nie występuje. Od 22 mają mieć w lidlach kurtki rowerowe za 55zł. Choćby z ciekawości pooglądać wypadałoby wpaść :) Podczas popasu na parkingu atakują mnie osy. Zbieram manatki i lecę dalej - zapominam wpiąć licznik i tracę z kilometr dystansu. Za to pewnie średnia dzięki temu mniej spadła, bo ruszanie od 0 zawsze ją obniża.
W Skałągach pod górkę postanawiam dać ostro w pedały, podjeżdżam z prędkością 34kmh, w nogach ogień i nie jestem w stanie nic wykręcić na prostej. Nawet zjazd na Kochłowice ledwo 42kmh. Za to podjazdu w Kochłowice praktycznie nie odczuwam, prawie jak po płaskim. Do skrzyżowania w Biskupicach wstrzymuje mnie jakieś auto... Potem nie mam już za bardzo sił, jednak sporo ciśnięcia było, staram się jechać tak, żeby ciężko wypracowana średnia za bardzo z 31.27 nie spadła. Ale ciężko mi nawet 28kmh utrzymać, bo wiatr po skręcie o 90 stopni uderza z boku w twarz. Ostatni zryw jak zwykle pod Wałową, udaje się podjechać na 34kmh. Na przejściu dla pieszych pod blokiem wypinam licznik i umieram ;-) Ledwo pokonuje ostatnie 150 metrów do domu.
Postanowiłem pojechać drogą sugerowaną przez maps.google.com okazało się to nienajlepszą decyzją. Wreszcie znalazłem most na Psie Pole, którego zmyło podczas powodzi a opowiadał mi o nim Tomek. Dlaczego akurat dzisiaj musiałem trafić na ten most? Wpadło mi 4 km w terenie, po 2 do mostu i od mostu do drogi. Średnia na tym odcinku 14km/h.
Wypad na asfalt i z wiaterem w plecy. Sporo było odcinków jechanych na przelotowej 38km/h. Pierwszy przystanek w Namysłowie pod lidlem - kupuje nektar pomarańczowy, bo mój ulubiony bananowy jakoś ostatnio w lidlach nie występuje. Od 22 mają mieć w lidlach kurtki rowerowe za 55zł. Choćby z ciekawości pooglądać wypadałoby wpaść :) Podczas popasu na parkingu atakują mnie osy. Zbieram manatki i lecę dalej - zapominam wpiąć licznik i tracę z kilometr dystansu. Za to pewnie średnia dzięki temu mniej spadła, bo ruszanie od 0 zawsze ją obniża.
W Skałągach pod górkę postanawiam dać ostro w pedały, podjeżdżam z prędkością 34kmh, w nogach ogień i nie jestem w stanie nic wykręcić na prostej. Nawet zjazd na Kochłowice ledwo 42kmh. Za to podjazdu w Kochłowice praktycznie nie odczuwam, prawie jak po płaskim. Do skrzyżowania w Biskupicach wstrzymuje mnie jakieś auto... Potem nie mam już za bardzo sił, jednak sporo ciśnięcia było, staram się jechać tak, żeby ciężko wypracowana średnia za bardzo z 31.27 nie spadła. Ale ciężko mi nawet 28kmh utrzymać, bo wiatr po skręcie o 90 stopni uderza z boku w twarz. Ostatni zryw jak zwykle pod Wałową, udaje się podjechać na 34kmh. Na przejściu dla pieszych pod blokiem wypinam licznik i umieram ;-) Ledwo pokonuje ostatnie 150 metrów do domu.
do sklepu po bułki
Czwartek, 18 sierpnia 2011 Kategoria baza: Wrocław, bike: blurej, cel: dojazd, dist: less than 50
Km: | 14.79 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:42 | km/h: | 21.13 |
Pr. maks.: | 32.17 | Temperatura: | 28.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Kolejny zajęty dzień. Właśnie się dowiedziałem, ze brat planuje objazd Jury ze mną, a sam chciałem jednak dokręcić to co planowałem dokręcić po Alpach... Jejuńciu, jak ja mam to wszystko zgrać w czasie, szczególnie że pomiędzy mam terminy wizyt u lekarza, muszę załatwić formalności związane z pracą oraz zrobić egzamin na prawo jazdy na motor... Termin za terminem a pomiędzy rowerowanie ;-) Grubo jest, obym za wiele nie odpuścił! Trzymać kciuki! I gonić mnie żebym opisywał wszystko co przejechałem, bo mi coś nie idzie z tego nawału obowiązków. A jeszcze musze system poinstalować, bo mi nie działa i z laptopa muszę pisać, czego nie lubię...
Alpy 2011 -11- plażowanie
Wtorek, 16 sierpnia 2011 Kategoria bike: blurej, cel: turistas, opis: nie sam, dist: less than 50, opis: foto, trip: Alpy 2011
Km: | 11.83 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:45 | km/h: | 15.77 |
Pr. maks.: | 29.32 | Temperatura: | 29.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 45m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Spis treści:
dzień 00 - Dojazd
dzień 01 - La Porta per L'Inferno - Monte Zoncolan
dzień 02 - Passo dello Stelvio
dzień 03 - Szwajcarski Raj - Lago Lugano
dzień 04 - Na skraju Alp - Lago d'Orta
dzień 05 - Blisko Słońca - Col de l'Iseran (2770 m npm)
dzień 06 - Col de la Madeleine (2000mnpm)
dzień 07 - Piekło i Niebo - Alpe d'Huez i Col de la Croix de Fer
dzień 08 - Jupiler złocisty trunek życia na Col du Galibier
dzień 09 - Droga Much na Dach Europy - Cime de la Bonette 2802 m npm
dzień 10 - Lazurowe Wybrzeże
dzień 10.5 - bonus - Nicea Night Ride
dzień 11 - Plażowanie
dzień 12 - Powrót
Alternatywna wersja wydarzeń tego dnia u Tomka
Takie zakończenia wypraw to rozumiem. W zeszłym roku również zakończyłem wyjazd plażowaniem. Może wtedy zdecydowanie aktywniejszym, jednak co Lazurowe Wybrzeże to Lazurowe Wybrzeże.
Poza dziewczynami toples niewiele byłem w stanie spostrzec wylegując się na tej plaży, dlatego zdjęcia jedynie z telefonu Tomka. Mimo, ze się szarpnąłem i kupiłem najtańszy olejek do opalania za 11 euro :/ to spaliłem sobie tego dnia kostki. Poza tym spalenizna kumulująca się przez cały wyjazd sprawiała, że olejkowi nie byłem w stanie zaufać i głowę oraz korpus przez sporo czasu zakrywałem pod buffem czy tam pod czapką albo koszulką.
Boski dżolero pokonuje kamienistą plażę tanecznym krokiem... W sumie nie byłem świadom powstania tego zdjęcia.
Nie wiedziałem, że aż tak zarosłem podczas tej wycieczki. Trzeba się było ogolić na ostatnie dni, jak ja się na tej plaży prezentowałem ;-)
Tak, doszedłem na boso do końca :>
W tle zabawny budynek który starałem się uchwycić na Najt Rajdzie.
Opalam się na różowo jak anglicy :)
Tutaj świetnie widać kompleks dziwno budynkowy. Zapewne hotel starego marynarza zmęczonego życiem.
Około 15:20 zwijamy imprezę i wracamy do autka. Pakowanie zajmuje nam całe lata, bo komu by się chciało pakować. Komu w ogóle chciałoby się wracać?
O 17 wyruszamy w drogę powrotną. Czekają nas ponad 24h jazdy samochodem. Przeprawa przez Niceę oczywiście zajmuje najwięcej czasu, przebrnięcie przez korki o 17, kiedy wszyscy opuszczają plażę i idą do knajpki zjeść coś jest na prawdę trudne.
Cóż, chyba troszkę za szybko zebraliśmy się do powrotu, trzeba było tu zostać tak jeszcze z tydzień, wyrównać opaleniznę na kolarza do takiej normalnych plażowiczów xD
W trakcie jazdy, już standardowo, staram się strzelać fotki przez okienko dopuki oświetlenie pozwala na cokolwiek mniej rozmazanego. Średnio to wychodzi, a szkoda, bo jedziemy przez na prawdę piękny kanionik.
Prawie udało mi się uchwycić wreszcie piękny kamienny mostek. Jednak jak zwykle w tego typu sytuacjach musiałem strzelić tak, że trafiłem w znak... Jednak mam talent w tej dziedzinie.
Przefantastyczny widok na serpentyny, które przed chwiluńką pokonywaliśmy.
Właśnie, właśnie, o tym kanioniku była mowa, tutaj był w niego wjazd, potem robiło się coraz piękniej, niestety zrobiło się też zbyt ciemno żeby wyszło choć jedno ostre zdjęcie :( Ale w zasadzie to wasza strata a nie moja, ja to widziałem :)
Tak było na wstępie w kanionik, kiedy jeszcze był szeroki i nie tak malowniczy jak później się zrobił.
I w zasadzie tyle :)
dzień 00 - Dojazd
dzień 01 - La Porta per L'Inferno - Monte Zoncolan
dzień 02 - Passo dello Stelvio
dzień 03 - Szwajcarski Raj - Lago Lugano
dzień 04 - Na skraju Alp - Lago d'Orta
dzień 05 - Blisko Słońca - Col de l'Iseran (2770 m npm)
dzień 06 - Col de la Madeleine (2000mnpm)
dzień 07 - Piekło i Niebo - Alpe d'Huez i Col de la Croix de Fer
dzień 08 - Jupiler złocisty trunek życia na Col du Galibier
dzień 09 - Droga Much na Dach Europy - Cime de la Bonette 2802 m npm
dzień 10 - Lazurowe Wybrzeże
dzień 10.5 - bonus - Nicea Night Ride
dzień 11 - Plażowanie
dzień 12 - Powrót
Alternatywna wersja wydarzeń tego dnia u Tomka
Takie zakończenia wypraw to rozumiem. W zeszłym roku również zakończyłem wyjazd plażowaniem. Może wtedy zdecydowanie aktywniejszym, jednak co Lazurowe Wybrzeże to Lazurowe Wybrzeże.
Poza dziewczynami toples niewiele byłem w stanie spostrzec wylegując się na tej plaży, dlatego zdjęcia jedynie z telefonu Tomka. Mimo, ze się szarpnąłem i kupiłem najtańszy olejek do opalania za 11 euro :/ to spaliłem sobie tego dnia kostki. Poza tym spalenizna kumulująca się przez cały wyjazd sprawiała, że olejkowi nie byłem w stanie zaufać i głowę oraz korpus przez sporo czasu zakrywałem pod buffem czy tam pod czapką albo koszulką.
Boski dżolero pokonuje kamienistą plażę tanecznym krokiem... W sumie nie byłem świadom powstania tego zdjęcia.
Nie wiedziałem, że aż tak zarosłem podczas tej wycieczki. Trzeba się było ogolić na ostatnie dni, jak ja się na tej plaży prezentowałem ;-)
Tak, doszedłem na boso do końca :>
W tle zabawny budynek który starałem się uchwycić na Najt Rajdzie.
Opalam się na różowo jak anglicy :)
Tutaj świetnie widać kompleks dziwno budynkowy. Zapewne hotel starego marynarza zmęczonego życiem.
Około 15:20 zwijamy imprezę i wracamy do autka. Pakowanie zajmuje nam całe lata, bo komu by się chciało pakować. Komu w ogóle chciałoby się wracać?
O 17 wyruszamy w drogę powrotną. Czekają nas ponad 24h jazdy samochodem. Przeprawa przez Niceę oczywiście zajmuje najwięcej czasu, przebrnięcie przez korki o 17, kiedy wszyscy opuszczają plażę i idą do knajpki zjeść coś jest na prawdę trudne.
Cóż, chyba troszkę za szybko zebraliśmy się do powrotu, trzeba było tu zostać tak jeszcze z tydzień, wyrównać opaleniznę na kolarza do takiej normalnych plażowiczów xD
W trakcie jazdy, już standardowo, staram się strzelać fotki przez okienko dopuki oświetlenie pozwala na cokolwiek mniej rozmazanego. Średnio to wychodzi, a szkoda, bo jedziemy przez na prawdę piękny kanionik.
Prawie udało mi się uchwycić wreszcie piękny kamienny mostek. Jednak jak zwykle w tego typu sytuacjach musiałem strzelić tak, że trafiłem w znak... Jednak mam talent w tej dziedzinie.
Przefantastyczny widok na serpentyny, które przed chwiluńką pokonywaliśmy.
Właśnie, właśnie, o tym kanioniku była mowa, tutaj był w niego wjazd, potem robiło się coraz piękniej, niestety zrobiło się też zbyt ciemno żeby wyszło choć jedno ostre zdjęcie :( Ale w zasadzie to wasza strata a nie moja, ja to widziałem :)
Tak było na wstępie w kanionik, kiedy jeszcze był szeroki i nie tak malowniczy jak później się zrobił.
I w zasadzie tyle :)
Alpy 2011 - Nicea Night Ride
Wtorek, 16 sierpnia 2011 Kategoria bike: blurej, cel: turistas, dist: less than 50, opis: foto, trip: Alpy 2011
Km: | 20.09 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:17 | km/h: | 15.65 |
Pr. maks.: | 32.17 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 60m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Spis treści:
dzień 00 - Dojazd
dzień 01 - La Porta per L'Inferno - Monte Zoncolan
dzień 02 - Passo dello Stelvio
dzień 03 - Szwajcarski Raj - Lago Lugano
dzień 04 - Na skraju Alp - Lago d'Orta
dzień 05 - Blisko Słońca - Col de l'Iseran (2770 m npm)
dzień 06 - Col de la Madeleine (2000mnpm)
dzień 07 - Piekło i Niebo - Alpe d'Huez i Col de la Croix de Fer
dzień 08 - Jupiler złocisty trunek życia na Col du Galibier
dzień 09 - Droga Much na Dach Europy - Cime de la Bonette 2802 m npm
dzień 10 - Lazurowe Wybrzeże
dzień 10.5 - bonus - Nicea Night Ride
dzień 11 - Plażowanie
dzień 12 - Powrót
Po dość słabo rowerowym dniu miałem niedosyt jazdy. Do tego Nicea to miasto żyjące całą dobę, a w nocy dodatkowo chłodniejsze i przyjemniejsze do jazdy :)
Tuż po północy jak już wymyśliliśmy sposób na spanie ubieram się w obcisłe, zakładam bezrękawnik i wyruszam na Night Ride po wybrzeżu. Nie mam żadnej nawigacji, więc spisuję sobie w telefonie: "Rue des Dauphins - Chemin des Groules" - tabliczka nazwy ulicy, oraz "Les Horizons Blues" - nie mam pojęcia co, ale strzałka taka jest na wjeździe w uliczkę, do tego najważniejsze "Marineland" - nazwa wesołego miesteczka w pobliżu. Czynne 24/7, oświetlone, wysokie wieże i karuzele - będzie dobrym odnośnikiem jak będę już wracał. Po takich przygotowaniach wyruszam w poszukiwaniach wybrzeża.
Pierwsze 2, może 3 kilometry właściwie błądze, jadę w stronę przeciwną od wybrzeża i wracam. W którymś rondzie wreszcie odnajduje napis wskazujący nazwy przeze mnie poszukiwane - "Nice", oraz cośtam "de Mer". "de Mer" musi oznaczać coś związanego z morzem - jadę! Okazało się, że moje domysły i wybór drogi był słuszny. Jazda wzdłuż wybrzeża to prześwietna sprawa. Niestety Nicejska promenada była daleko a nie chciałem niewiadomo jak bardzo się oddalać od miejsca spania.
Ostatecznie siadłem sobie na coś koło godzinki nad morzem i podziwiałem krajobraz. Mimo, że pełnia była 13 i już pare dni od niej minęło, księżyc wydawał się ogromniasty i doskonale wszystko oświetlał. Jego refleksy na falach wprawiły mnie w refleksyjny nastrój - chętnie zostałbym tutaj i spał na plaży. Chętnie zostałbym tutaj do końca sierpnia, albo i dłużej... to jest wypoczynek!
Jednym z artefaktów zdobytych podczas tego Najt Rajdu są zdjęcia poniżej :)
Z widokiem na latarnie w pobliżu Nicei.
I skąpana w świetle Księżyca plaża. Obiektyw był za mały żeby ogarnąć wraz z łysym, ale poniżej przedstawiam kolejne próby uchwycenia tego zjawiska, które mnie całkowicie pochłonęło.
Powyżej Księżyc nad Niceą. Próbowałem chwycić piękno plaży oświetlonej księżycem, ale średni mi to szło. Przy okazji zabawa w budowanie kamiennego statywu okazała się strasznie pochłaniająca :)
Powyżej część bardziej cywilizowana. Takimi ścieżynami się woziem i budynki takie jak tam mnie otaczały.
Po powrocie okazuje się, że jakieś dzieciaki na skuterkach mają bazę wypadową na miasto na tym parkingu. Gdy dojeżdżam na nocleg proszą o ogień. Nie będę zdradzał naszego miejsca spania nieznajomym, dlatego kręcę się chwilę po okolicy i czekam aż odjadą. Jakieś 15 minut i mogę wracać kłaść się spać. W zasadzie wolałbym spać na plaży, ale sam bym się nie odważył. Za dużo tam dziwnych typków było, żeby spać samotnie i bez broni palnej.
dzień 00 - Dojazd
dzień 01 - La Porta per L'Inferno - Monte Zoncolan
dzień 02 - Passo dello Stelvio
dzień 03 - Szwajcarski Raj - Lago Lugano
dzień 04 - Na skraju Alp - Lago d'Orta
dzień 05 - Blisko Słońca - Col de l'Iseran (2770 m npm)
dzień 06 - Col de la Madeleine (2000mnpm)
dzień 07 - Piekło i Niebo - Alpe d'Huez i Col de la Croix de Fer
dzień 08 - Jupiler złocisty trunek życia na Col du Galibier
dzień 09 - Droga Much na Dach Europy - Cime de la Bonette 2802 m npm
dzień 10 - Lazurowe Wybrzeże
dzień 10.5 - bonus - Nicea Night Ride
dzień 11 - Plażowanie
dzień 12 - Powrót
Po dość słabo rowerowym dniu miałem niedosyt jazdy. Do tego Nicea to miasto żyjące całą dobę, a w nocy dodatkowo chłodniejsze i przyjemniejsze do jazdy :)
Tuż po północy jak już wymyśliliśmy sposób na spanie ubieram się w obcisłe, zakładam bezrękawnik i wyruszam na Night Ride po wybrzeżu. Nie mam żadnej nawigacji, więc spisuję sobie w telefonie: "Rue des Dauphins - Chemin des Groules" - tabliczka nazwy ulicy, oraz "Les Horizons Blues" - nie mam pojęcia co, ale strzałka taka jest na wjeździe w uliczkę, do tego najważniejsze "Marineland" - nazwa wesołego miesteczka w pobliżu. Czynne 24/7, oświetlone, wysokie wieże i karuzele - będzie dobrym odnośnikiem jak będę już wracał. Po takich przygotowaniach wyruszam w poszukiwaniach wybrzeża.
Pierwsze 2, może 3 kilometry właściwie błądze, jadę w stronę przeciwną od wybrzeża i wracam. W którymś rondzie wreszcie odnajduje napis wskazujący nazwy przeze mnie poszukiwane - "Nice", oraz cośtam "de Mer". "de Mer" musi oznaczać coś związanego z morzem - jadę! Okazało się, że moje domysły i wybór drogi był słuszny. Jazda wzdłuż wybrzeża to prześwietna sprawa. Niestety Nicejska promenada była daleko a nie chciałem niewiadomo jak bardzo się oddalać od miejsca spania.
Ostatecznie siadłem sobie na coś koło godzinki nad morzem i podziwiałem krajobraz. Mimo, że pełnia była 13 i już pare dni od niej minęło, księżyc wydawał się ogromniasty i doskonale wszystko oświetlał. Jego refleksy na falach wprawiły mnie w refleksyjny nastrój - chętnie zostałbym tutaj i spał na plaży. Chętnie zostałbym tutaj do końca sierpnia, albo i dłużej... to jest wypoczynek!
Jednym z artefaktów zdobytych podczas tego Najt Rajdu są zdjęcia poniżej :)
Z widokiem na latarnie w pobliżu Nicei.
I skąpana w świetle Księżyca plaża. Obiektyw był za mały żeby ogarnąć wraz z łysym, ale poniżej przedstawiam kolejne próby uchwycenia tego zjawiska, które mnie całkowicie pochłonęło.
Powyżej Księżyc nad Niceą. Próbowałem chwycić piękno plaży oświetlonej księżycem, ale średni mi to szło. Przy okazji zabawa w budowanie kamiennego statywu okazała się strasznie pochłaniająca :)
Powyżej część bardziej cywilizowana. Takimi ścieżynami się woziem i budynki takie jak tam mnie otaczały.
Po powrocie okazuje się, że jakieś dzieciaki na skuterkach mają bazę wypadową na miasto na tym parkingu. Gdy dojeżdżam na nocleg proszą o ogień. Nie będę zdradzał naszego miejsca spania nieznajomym, dlatego kręcę się chwilę po okolicy i czekam aż odjadą. Jakieś 15 minut i mogę wracać kłaść się spać. W zasadzie wolałbym spać na plaży, ale sam bym się nie odważył. Za dużo tam dziwnych typków było, żeby spać samotnie i bez broni palnej.
Alpy 2011 -10- Lazurowe Wybrzeże
Poniedziałek, 15 sierpnia 2011 Kategoria bike: blurej, cel: turistas, opis: nie sam, dist: from 50 to 100, opis: foto, trip: Alpy 2011
Km: | 66.81 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:14 | km/h: | 15.78 |
Pr. maks.: | 53.37 | Temperatura: | 35.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 942m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Spis treści:
dzień 00 - Dojazd
dzień 01 - La Porta per L'Inferno - Monte Zoncolan
dzień 02 - Passo dello Stelvio
dzień 03 - Szwajcarski Raj - Lago Lugano
dzień 04 - Na skraju Alp - Lago d'Orta
dzień 05 - Blisko Słońca - Col de l'Iseran (2770 m npm)
dzień 06 - Col de la Madeleine (2000mnpm)
dzień 07 - Piekło i Niebo - Alpe d'Huez i Col de la Croix de Fer
dzień 08 - Jupiler złocisty trunek życia na Col du Galibier
dzień 09 - Droga Much na Dach Europy - Cime de la Bonette 2802 m npm
dzień 10 - Lazurowe Wybrzeże
dzień 10.5 - bonus - Nicea Night Ride
dzień 11 - Plażowanie
dzień 12 - Powrót
Alternatywna wersja wydarzeń tego dnia u Tomka
Efekty przejazdu przez centrum Nicei. To wszystko na jednym placyku w centrum miasta zrobione.
Liczyłem, że Tomek lepiej chwyci panią po lewej. Na żywo prezentowała się wyśmienicie ;-)
I już nad morzem. Nicejska plaża kamienista jest i pełna ludzi. Na promenadzie masa biegaczy i rowerzystów.
I tak można jechać i jechać i widoki wciąż podobne.
Ogromne wrażenie na mnie robiły tego typu łodeczki :)
Tutaj nieco lepiej oddany jest rozmiar tego stateczku, cały przesmyk zajmował swoim jestestwem.
Wjechaliśmy nawet do jakiejś twierdzy. Byliśmy nawet już prawie na górnym zamku, jednak jakiś facio kazała nam zostawić rowery na zewnątrz zanim przebiliśmy ostatnią bramę, więc wycofaliśmy się.
Znowu statek, no sorry, ale nie mogę się po prostu opanować :)
Ogólnie lubię zdjęcia z latarniami. A tam ma całkiem ładne otoczenie.
W Nicei znaleźć można parę tuneli i tunelików, jednak najfajniejsze są te drążone w nabrzeżnych klifach.
To już Monako, widok na Monte Carlo, z tej strony niestety nie widać trasy wyścigu.
Prawie jak Polska. Jednak prawie robi wielką różnicę :)
Monako panoramicznie.
Jakaś zagubiona chmurka tego dnia także się pojawiła, jednak chyba tylko po to aby zdjęcie ciekawiej wyszło.
Pod prawdopodobnie pałacem księcia. Biorąc pod uwagę liczbę ochroniarzy wojskowych oraz armat ustawionych dookoła można przypuszczać, że to jednak zamek księcia monako.
I kolejna panoramka. Na pierwszym planie ja, na drugim bogactwo ;-)
Monakijskość wyrażana jest w Monako na wiele sposobów.
W Monako masa jest zabytków. Nie mam nawet pojęcia co to, ale ładnie się prezentowało w tle ;-)
Ja z kasynem w tle.
Tomek pod kasynową fontanną.
Siedziba rozpusty i zła w swej całej okazałości nie chciała się nawet zmieścić w obiektywie, także przynajmniej jej część - przeogromne, przesławne, przekasyno w Monako :)
Magiczna kula pod kasynem, jakby się dobrze przyjrzeć to może i mnie uda się na tym zdjęciu wypatrzeć :)
Kwintesencja Monako - barokowy ogrom i przepych, a mimo to wygląda to smakowicie. Zdecydowanie najbogatsze miejsce na świecie, które widziałem.
Na koniec dobra wiadomość dla wszystkich fanatyków religijnych - szatan mieszka w Monaco, nie macie się więc czego bać przebywając u siebie :)
Uwinęliśmy się dość szybko z przejazdem przez Niceę i Monako pomimo tego, że ponad godzinę siedzieliśmy sobie na ławeczce przed dojazdem do Monaco. Na powrocie zatrzymaliśmy się na plaży. Tomek był na to w pełni przygotowany, ja nie zabrałem z auta kąpielówek, myślałem, ze podzielimy wyjazd i plażowanie na osobne etapy - brak komunikacji w 2 osobowym zespole xD No nic, mimo tych niedogodności wbiłem do wody, było tak gorąco, ze spodenki powinny swobodnie wyschnąć zanim dotrzemy spowrotem do auta. Faktycznie tak się stało. Masa soli mi na nich została :)
Jeszcze muszę dodać jedno. Przez całą drogę na drzewach słychać było grzechotniki ;-) No wiem, że nie ma grzechotników w Nicei, jednak jakiś ptak albo owad wydawał dźwięki bardzo podobne do tych jakie prawdopodobnie wydają grzechotniki. (prawdopodobnie, bo nigdy grzechotnika na żywo nie widziałem, a nie wiadomo jak mikrofony i głośniki zakłamują rzeczywiste brzmienie tego gada)
Potem przejazd przez miasto na wskazane pola kempingowe. Pierwsze dość daleko w góry - nie ma miejsc. I tak bym się tam nie chciał rozbijać, mały kamienisty placyk, kto to w ogóle polem namiotowym nazwał? Jedziemy na kolejne, takie tuż tuż nad morzem - nie ma miejsc, tylko zarezerwowane, nie ma miejsc... WTF 0_o? Nic nie rozumiem, no ale dobra, rozbijemy się na dziko. Ja chcę postawić gdzieś auto i jechać z namiotem się rozbić w jakieś miejsce, albo do centrum dojechać do hostelu. Ostatecznie znajdujemy na tyle interesujące miejsce że decydujemy się spać na parkingu przy samochodzie. Kolacja, mycie i Tomek uderza w kimę a ja przebieram się i jadę zrobić sobie Night Ride po Nicei o czym mówi osobny wpis.
dzień 00 - Dojazd
dzień 01 - La Porta per L'Inferno - Monte Zoncolan
dzień 02 - Passo dello Stelvio
dzień 03 - Szwajcarski Raj - Lago Lugano
dzień 04 - Na skraju Alp - Lago d'Orta
dzień 05 - Blisko Słońca - Col de l'Iseran (2770 m npm)
dzień 06 - Col de la Madeleine (2000mnpm)
dzień 07 - Piekło i Niebo - Alpe d'Huez i Col de la Croix de Fer
dzień 08 - Jupiler złocisty trunek życia na Col du Galibier
dzień 09 - Droga Much na Dach Europy - Cime de la Bonette 2802 m npm
dzień 10 - Lazurowe Wybrzeże
dzień 10.5 - bonus - Nicea Night Ride
dzień 11 - Plażowanie
dzień 12 - Powrót
Alternatywna wersja wydarzeń tego dnia u Tomka
Efekty przejazdu przez centrum Nicei. To wszystko na jednym placyku w centrum miasta zrobione.
Liczyłem, że Tomek lepiej chwyci panią po lewej. Na żywo prezentowała się wyśmienicie ;-)
I już nad morzem. Nicejska plaża kamienista jest i pełna ludzi. Na promenadzie masa biegaczy i rowerzystów.
I tak można jechać i jechać i widoki wciąż podobne.
Ogromne wrażenie na mnie robiły tego typu łodeczki :)
Tutaj nieco lepiej oddany jest rozmiar tego stateczku, cały przesmyk zajmował swoim jestestwem.
Wjechaliśmy nawet do jakiejś twierdzy. Byliśmy nawet już prawie na górnym zamku, jednak jakiś facio kazała nam zostawić rowery na zewnątrz zanim przebiliśmy ostatnią bramę, więc wycofaliśmy się.
Znowu statek, no sorry, ale nie mogę się po prostu opanować :)
Ogólnie lubię zdjęcia z latarniami. A tam ma całkiem ładne otoczenie.
W Nicei znaleźć można parę tuneli i tunelików, jednak najfajniejsze są te drążone w nabrzeżnych klifach.
To już Monako, widok na Monte Carlo, z tej strony niestety nie widać trasy wyścigu.
Prawie jak Polska. Jednak prawie robi wielką różnicę :)
Monako panoramicznie.
Jakaś zagubiona chmurka tego dnia także się pojawiła, jednak chyba tylko po to aby zdjęcie ciekawiej wyszło.
Pod prawdopodobnie pałacem księcia. Biorąc pod uwagę liczbę ochroniarzy wojskowych oraz armat ustawionych dookoła można przypuszczać, że to jednak zamek księcia monako.
I kolejna panoramka. Na pierwszym planie ja, na drugim bogactwo ;-)
Monakijskość wyrażana jest w Monako na wiele sposobów.
W Monako masa jest zabytków. Nie mam nawet pojęcia co to, ale ładnie się prezentowało w tle ;-)
Ja z kasynem w tle.
Tomek pod kasynową fontanną.
Siedziba rozpusty i zła w swej całej okazałości nie chciała się nawet zmieścić w obiektywie, także przynajmniej jej część - przeogromne, przesławne, przekasyno w Monako :)
Magiczna kula pod kasynem, jakby się dobrze przyjrzeć to może i mnie uda się na tym zdjęciu wypatrzeć :)
Kwintesencja Monako - barokowy ogrom i przepych, a mimo to wygląda to smakowicie. Zdecydowanie najbogatsze miejsce na świecie, które widziałem.
Na koniec dobra wiadomość dla wszystkich fanatyków religijnych - szatan mieszka w Monaco, nie macie się więc czego bać przebywając u siebie :)
Uwinęliśmy się dość szybko z przejazdem przez Niceę i Monako pomimo tego, że ponad godzinę siedzieliśmy sobie na ławeczce przed dojazdem do Monaco. Na powrocie zatrzymaliśmy się na plaży. Tomek był na to w pełni przygotowany, ja nie zabrałem z auta kąpielówek, myślałem, ze podzielimy wyjazd i plażowanie na osobne etapy - brak komunikacji w 2 osobowym zespole xD No nic, mimo tych niedogodności wbiłem do wody, było tak gorąco, ze spodenki powinny swobodnie wyschnąć zanim dotrzemy spowrotem do auta. Faktycznie tak się stało. Masa soli mi na nich została :)
Jeszcze muszę dodać jedno. Przez całą drogę na drzewach słychać było grzechotniki ;-) No wiem, że nie ma grzechotników w Nicei, jednak jakiś ptak albo owad wydawał dźwięki bardzo podobne do tych jakie prawdopodobnie wydają grzechotniki. (prawdopodobnie, bo nigdy grzechotnika na żywo nie widziałem, a nie wiadomo jak mikrofony i głośniki zakłamują rzeczywiste brzmienie tego gada)
Potem przejazd przez miasto na wskazane pola kempingowe. Pierwsze dość daleko w góry - nie ma miejsc. I tak bym się tam nie chciał rozbijać, mały kamienisty placyk, kto to w ogóle polem namiotowym nazwał? Jedziemy na kolejne, takie tuż tuż nad morzem - nie ma miejsc, tylko zarezerwowane, nie ma miejsc... WTF 0_o? Nic nie rozumiem, no ale dobra, rozbijemy się na dziko. Ja chcę postawić gdzieś auto i jechać z namiotem się rozbić w jakieś miejsce, albo do centrum dojechać do hostelu. Ostatecznie znajdujemy na tyle interesujące miejsce że decydujemy się spać na parkingu przy samochodzie. Kolacja, mycie i Tomek uderza w kimę a ja przebieram się i jadę zrobić sobie Night Ride po Nicei o czym mówi osobny wpis.
Alpy 2011 -09- Droga Much na Dach Europy - Cime de la Bonette (2802mnpm)
Niedziela, 14 sierpnia 2011 Kategoria bike: blurej, cel: turistas, opis: nie sam, dist: less than 50, opis: foto, trip: Alpy 2011
Km: | 47.92 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:43 | km/h: | 17.64 |
Pr. maks.: | 74.06 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 1613m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Spis treści:
dzień 00 - Dojazd
dzień 01 - La Porta per L'Inferno - Monte Zoncolan
dzień 02 - Passo dello Stelvio
dzień 03 - Szwajcarski Raj - Lago Lugano
dzień 04 - Na skraju Alp - Lago d'Orta
dzień 05 - Blisko Słońca - Col de l'Iseran (2770 m npm)
dzień 06 - Col de la Madeleine (2000mnpm)
dzień 07 - Piekło i Niebo - Alpe d'Huez i Col de la Croix de Fer
dzień 08 - Jupiler złocisty trunek życia na Col du Galibier
dzień 09 - Droga Much na Dach Europy - Cime de la Bonette 2802 m npm
dzień 10 - Lazurowe Wybrzeże
dzień 10.5 - bonus - Nicea Night Ride
dzień 11 - Plażowanie
dzień 12 - Powrót
Alternatywna wersja wydarzeń tego dnia u Tomka
Tego dnia znowu kawałeczek trzeba było podjechać samochodem. Późno wstaliśmy i długo zbieraliśmy się. W sumie nic dziwnego, że leniwie wstajemy, przez ostatnie dni zrobiliśmy parę metrów w pionie i parę kilometrów w poziomie. Do wstawanie nie zachęca także deszcz występujący naprzemiennie z mżawką.
Przed właściwym wyjazdem udajemy się do sklepu. Udaje się, jest otwarty do 12:30, my docieramy chwilę przed 12 :) Na śniadanie bagieta z fasolką i croissanty z dżemorem.
Zanim dojechaliśmy do celu zrobiło się już dość późno. Pogoda średnio rozpieszcza, bo chmurnie i od czasu do czasu coś pokropi. Mimo to ryzykuję i nie biorę sakwy z ciepłymi ubraniami. Wyprawa dobiega powoli końca, mogę sobie pozwolić na przemoknięcie, zdrowie to wytrzyma, a ubrań jeszcze sporo zostało. Sakwa mocno zwiększa opór aerodynamiczny na zjeździe i z nią nie jestem w stanie gonić Tomka, nawet dokręcając jak szalony. Do tego sam bagażnik+sakwa to 1700g, więc niebagatelna masa do wwiezienia pod górkę.
Na parkingu obserwują nas siedzący w kamperze dziadkowie. Pewnie liczą na darmowy striptease... przeliczyli się. Obskurna bo obskurna toaleta parkingowa spełnia rolę przebieralni. Nie będę ciągle tyłkiem przed ludzmi świecił :) Przed podjazdem zjadam jeszcze makaron z jogurtem, trzeba się dożywiać, żeby znowu mnie odcięcie nie spotkało.
Ogólnie podjazd jak podjazd, niczym szczególnym się nie wyróżniał ;-) no może poza znakami wskazującymi kierunek na najwyżej położoną drogę w europie. Mania wielkości? Pod górkę i pod górkę. Jednak mimo, że już chwilkę w Alpach przebywamy na mnie widoki robią wielkie wrażenie.
Tuż po starcie.
Ciągle upieram się przy wersji, że zdjęciami nie da się oddać piękna tego miejsca.
Mimo to wkleję te fotki, dają jakieś tam wyobrażenie o tym co można zobaczyć w Alpach i co przyciąga tam tych wszystkich motocyklistów.
Ogólnie to nawet mi się te zdjęcia podobają, żałuję, że tak mało ich robiłem.
Te samotne kamieniowe domeczki czy stodoło szopki stojące w Alpach to jeden z elementów krajobrazu który po prostu zmuszał mnie do wyciągnięcia aparatu.
Na zdjęciach z tego dnia raczej Tomka nie ma, wynika to z tego, że podjazd nie był zbyt ambitny. Na początku nie robiłem zdjęć, bo widoki były takie ło jakich już sporo się w Alpach naoglądałem, dlatego skupiłem się na gonieniu Tomka. Przez sporą część podjazdu trzymałem go na 30-50 metrów od siebie. Potem kiedy już go gonić nie chciałem pojawiło się wokół mnie stado much. No tak - schowali dzisiaj gdzieś krowy, to muchy atakują ludzi! Postanowiłem dogonić Tomka, żeby oddać mu swoje muchy. Cisnąłem w pedały ile sił, doganiałem go metr po metrze. Pot lał się strumieniami, co naturalnie jeszcze tylko powiększyło chmarę much latającą wokół mnie.
Po jednej z serpentyn depnąłem mocniej i udało mi się dojść Tomka na jakieś 2-3 metry... za nim latała równie wielka chmara much. Odpuściłem, jeszcze mi się jego muchy w spadku dostaną a nie ja jemu zostawię swoje... nie ma co ryzykować. Nadal postojów nie robiłem, ale pojawiły się już fotki z jazdy ;-) Zwolniłem tempo, po co się przemęczać, widoczki zaczęło robić się coraz ciekawsze, a żeby muchy nie siadały wystarczyło jakieś 10kmh, wiec po co lecieć 13 jak Tomek ;-)
Zdjęcie od Tomka.
Mostek i chatka, czego chcieć więcej na zdjęcie? Mo niestety etap za wczesny i nie udało mi się dobrze skadrować. I tak czuję się mistrzem w cykaniu w trakcie jazdy i niech mi się tutaj mistrze fotografii nie odzywają, że powinienem przystanąć, skadrować, ustawić światło, poczekać na lepsze chmurki... To byśmy nigdy na szczyt nie dojechali xD
Jak już wspomniałem te chatynki strasznie moje oko przykuwały.
Co ciekawe, goniące muchy nie odpuszczały zdecydowanie dłużej niż bym się tego spodziewał. Na 1800 metrów muchy nadal ze mną lecą!
To już ponad 2000m łowiecki się popasają. Nie wiem czy to za ich sprawą, czy też może wysokość i temperatura ju ż zrobiły swoje, ale much znacząco ubyło :)
Te same owieczki Tomek widział jeszcze jak przechodziły drogę a nie już w polu.
Gdzieś pomiędzy 2200m a 2400m zaczęły się pojawiać fortyfikacje wzniesione za czasów Napoleona III. Tutaj ciekawy forcik, chętnie bym przez niego przemaszerował, ale na tej wysokości zaczyna się robić chłodnawo.
Ehh, to była droga. Piękne widoki :) Brakło już drzew. To zdecydowanie największa wada wysokich miejsc, nie ma jabłonek ani śliwek więc i nie ma co jeść. Do tego drzewa chronią przed wiatrem. Tutaj zaczyna się wianie coraz silniejsze.
Coraz bliżej końca. Interesujące ścieżki rozciągają się w tej okolicy. Zdecydowanie możnaby tutaj pośmigać MTB.
Ogólnie podjazd nie miał jakichś wielkich momentów. Dopiero końcówka na pętli od przełęczy na prawdę dowaliła.
I już! Jestem! Najwyższy asfalt europy zdobyty!
Trzeba było takimi drogami się wspinać, ale warto było!
Z buta podchodzimy jeszcze wyżej, na szczyt Bonette. Tutaj tablica orientacyjna.
Pamiątkowa słitaśna focia z tablicą xD
Tak wyglądało to z drugiej strony ;-)
Jakoś nie mogłem się opanować, dodatkowe półtora metra to zawsze dodatkowe półtora metra wyżej :)
W całej okazałości ja ponad dachem Europy.
Tak po prawdzie nie ładowałem się tam tak zupełnie bez powodu - z góry można było w całkiem prosty sposób wykonać zdjęcia niezbędne do wykonania panoramki 360 tego miejsca. Oto i ona :) Niestety w pełnym rozmiarze zdjęcia zajmuje ponad 30mb dlatego ustawiam na 1024 szerokości, jak ktoś chce pooglądać szczegóły to trzeba sobie poczekać.
Ze zjazdu jak zwykle ani jednej fotki nie mam. Początek raczej nieciekawy, padało. Droga mokra, przez co dość szybko wyleciałbym z trasy, trochę zbyt szarżowałem i bym przeszarżował. Spojrzenie w przepaść sprawiło, że reszta zjazdu spokojna, bez szaleństw i nadmiernego dokręcania. Bez sprawdzania skuteczności hamulców tarczowych. Niżej deszcz nie tyle przeszkadzał jako sam w sobie, ale walił w pysk niesamowicie mocno. Przydałaby się jakaś maska ochronna, bo to bolało ;-) Dość szybko jednak poprawia się, poniżej 2000m jest już zupełnie przyjemnie. A że zjeżdżało się wcale nie najwolniej, to całkiem szybko spadamy na taką wysokość.
Reszta zjazdu poleciała gładko. Wpakowaliśmy się szybciuchno do auta i jedziemy na Lazurowe Wybrzeże.
Nicea powitała nas korkami o godzinie 23. Szukamy miejsca parkingowego w centrum gdzie są hostele do iluśtam minut po północy. Wszędzie albo zakaz parkowania na którym i tak jest full aut, albo w ogóle nie ma miejsc. Nie da się zaparkować tak na 5km od centrum. Ostatecznie stwierdzamy, że nie ma to sensu, wyjeżdżamy na obrzeża, tam szukać miejsca na namiot albo cokolwiek. Zatrzymujemy się na parkingu, przekładamy rzeczy na przednie siedzenia i śpimy w aucie... No cóż, za dobrze było spać tyle w namiocie :)
I tutaj nie obywa się bez ciekawostek. Sama Nicea miasto ciągle żywe i aktywne, ale obrzeża za to pełne kotów. Miasto kotów to doskonała nazwa. W trakcie przerzucania rzeczy na przód przytrafiło nam się takie coś:
Kocie komando sprawdza nasze zamiary względem Nicejskiego parkingu.
Przydały się te wszystkie lata oglądania National Geographic Channel. Kota chwyta się za skórę na karku i wynosi. Tak też zrobiłem, nawet nie był z tego powodu jakoś szczególnie nieszczęśliwy. W sumie nie dziwie mu się, w tym aucie wcale wygodnie się nie śpi, szczególnie jak za zewnątrz jest ponad 20 stopni mimo że noc :)
dzień 00 - Dojazd
dzień 01 - La Porta per L'Inferno - Monte Zoncolan
dzień 02 - Passo dello Stelvio
dzień 03 - Szwajcarski Raj - Lago Lugano
dzień 04 - Na skraju Alp - Lago d'Orta
dzień 05 - Blisko Słońca - Col de l'Iseran (2770 m npm)
dzień 06 - Col de la Madeleine (2000mnpm)
dzień 07 - Piekło i Niebo - Alpe d'Huez i Col de la Croix de Fer
dzień 08 - Jupiler złocisty trunek życia na Col du Galibier
dzień 09 - Droga Much na Dach Europy - Cime de la Bonette 2802 m npm
dzień 10 - Lazurowe Wybrzeże
dzień 10.5 - bonus - Nicea Night Ride
dzień 11 - Plażowanie
dzień 12 - Powrót
Alternatywna wersja wydarzeń tego dnia u Tomka
Tego dnia znowu kawałeczek trzeba było podjechać samochodem. Późno wstaliśmy i długo zbieraliśmy się. W sumie nic dziwnego, że leniwie wstajemy, przez ostatnie dni zrobiliśmy parę metrów w pionie i parę kilometrów w poziomie. Do wstawanie nie zachęca także deszcz występujący naprzemiennie z mżawką.
Przed właściwym wyjazdem udajemy się do sklepu. Udaje się, jest otwarty do 12:30, my docieramy chwilę przed 12 :) Na śniadanie bagieta z fasolką i croissanty z dżemorem.
Zanim dojechaliśmy do celu zrobiło się już dość późno. Pogoda średnio rozpieszcza, bo chmurnie i od czasu do czasu coś pokropi. Mimo to ryzykuję i nie biorę sakwy z ciepłymi ubraniami. Wyprawa dobiega powoli końca, mogę sobie pozwolić na przemoknięcie, zdrowie to wytrzyma, a ubrań jeszcze sporo zostało. Sakwa mocno zwiększa opór aerodynamiczny na zjeździe i z nią nie jestem w stanie gonić Tomka, nawet dokręcając jak szalony. Do tego sam bagażnik+sakwa to 1700g, więc niebagatelna masa do wwiezienia pod górkę.
Na parkingu obserwują nas siedzący w kamperze dziadkowie. Pewnie liczą na darmowy striptease... przeliczyli się. Obskurna bo obskurna toaleta parkingowa spełnia rolę przebieralni. Nie będę ciągle tyłkiem przed ludzmi świecił :) Przed podjazdem zjadam jeszcze makaron z jogurtem, trzeba się dożywiać, żeby znowu mnie odcięcie nie spotkało.
Ogólnie podjazd jak podjazd, niczym szczególnym się nie wyróżniał ;-) no może poza znakami wskazującymi kierunek na najwyżej położoną drogę w europie. Mania wielkości? Pod górkę i pod górkę. Jednak mimo, że już chwilkę w Alpach przebywamy na mnie widoki robią wielkie wrażenie.
Tuż po starcie.
Ciągle upieram się przy wersji, że zdjęciami nie da się oddać piękna tego miejsca.
Mimo to wkleję te fotki, dają jakieś tam wyobrażenie o tym co można zobaczyć w Alpach i co przyciąga tam tych wszystkich motocyklistów.
Ogólnie to nawet mi się te zdjęcia podobają, żałuję, że tak mało ich robiłem.
Te samotne kamieniowe domeczki czy stodoło szopki stojące w Alpach to jeden z elementów krajobrazu który po prostu zmuszał mnie do wyciągnięcia aparatu.
Na zdjęciach z tego dnia raczej Tomka nie ma, wynika to z tego, że podjazd nie był zbyt ambitny. Na początku nie robiłem zdjęć, bo widoki były takie ło jakich już sporo się w Alpach naoglądałem, dlatego skupiłem się na gonieniu Tomka. Przez sporą część podjazdu trzymałem go na 30-50 metrów od siebie. Potem kiedy już go gonić nie chciałem pojawiło się wokół mnie stado much. No tak - schowali dzisiaj gdzieś krowy, to muchy atakują ludzi! Postanowiłem dogonić Tomka, żeby oddać mu swoje muchy. Cisnąłem w pedały ile sił, doganiałem go metr po metrze. Pot lał się strumieniami, co naturalnie jeszcze tylko powiększyło chmarę much latającą wokół mnie.
Po jednej z serpentyn depnąłem mocniej i udało mi się dojść Tomka na jakieś 2-3 metry... za nim latała równie wielka chmara much. Odpuściłem, jeszcze mi się jego muchy w spadku dostaną a nie ja jemu zostawię swoje... nie ma co ryzykować. Nadal postojów nie robiłem, ale pojawiły się już fotki z jazdy ;-) Zwolniłem tempo, po co się przemęczać, widoczki zaczęło robić się coraz ciekawsze, a żeby muchy nie siadały wystarczyło jakieś 10kmh, wiec po co lecieć 13 jak Tomek ;-)
Zdjęcie od Tomka.
Mostek i chatka, czego chcieć więcej na zdjęcie? Mo niestety etap za wczesny i nie udało mi się dobrze skadrować. I tak czuję się mistrzem w cykaniu w trakcie jazdy i niech mi się tutaj mistrze fotografii nie odzywają, że powinienem przystanąć, skadrować, ustawić światło, poczekać na lepsze chmurki... To byśmy nigdy na szczyt nie dojechali xD
Jak już wspomniałem te chatynki strasznie moje oko przykuwały.
Co ciekawe, goniące muchy nie odpuszczały zdecydowanie dłużej niż bym się tego spodziewał. Na 1800 metrów muchy nadal ze mną lecą!
To już ponad 2000m łowiecki się popasają. Nie wiem czy to za ich sprawą, czy też może wysokość i temperatura ju ż zrobiły swoje, ale much znacząco ubyło :)
Te same owieczki Tomek widział jeszcze jak przechodziły drogę a nie już w polu.
Gdzieś pomiędzy 2200m a 2400m zaczęły się pojawiać fortyfikacje wzniesione za czasów Napoleona III. Tutaj ciekawy forcik, chętnie bym przez niego przemaszerował, ale na tej wysokości zaczyna się robić chłodnawo.
Ehh, to była droga. Piękne widoki :) Brakło już drzew. To zdecydowanie największa wada wysokich miejsc, nie ma jabłonek ani śliwek więc i nie ma co jeść. Do tego drzewa chronią przed wiatrem. Tutaj zaczyna się wianie coraz silniejsze.
Coraz bliżej końca. Interesujące ścieżki rozciągają się w tej okolicy. Zdecydowanie możnaby tutaj pośmigać MTB.
Ogólnie podjazd nie miał jakichś wielkich momentów. Dopiero końcówka na pętli od przełęczy na prawdę dowaliła.
I już! Jestem! Najwyższy asfalt europy zdobyty!
Trzeba było takimi drogami się wspinać, ale warto było!
Z buta podchodzimy jeszcze wyżej, na szczyt Bonette. Tutaj tablica orientacyjna.
Pamiątkowa słitaśna focia z tablicą xD
Tak wyglądało to z drugiej strony ;-)
Jakoś nie mogłem się opanować, dodatkowe półtora metra to zawsze dodatkowe półtora metra wyżej :)
W całej okazałości ja ponad dachem Europy.
Tak po prawdzie nie ładowałem się tam tak zupełnie bez powodu - z góry można było w całkiem prosty sposób wykonać zdjęcia niezbędne do wykonania panoramki 360 tego miejsca. Oto i ona :) Niestety w pełnym rozmiarze zdjęcia zajmuje ponad 30mb dlatego ustawiam na 1024 szerokości, jak ktoś chce pooglądać szczegóły to trzeba sobie poczekać.
Ze zjazdu jak zwykle ani jednej fotki nie mam. Początek raczej nieciekawy, padało. Droga mokra, przez co dość szybko wyleciałbym z trasy, trochę zbyt szarżowałem i bym przeszarżował. Spojrzenie w przepaść sprawiło, że reszta zjazdu spokojna, bez szaleństw i nadmiernego dokręcania. Bez sprawdzania skuteczności hamulców tarczowych. Niżej deszcz nie tyle przeszkadzał jako sam w sobie, ale walił w pysk niesamowicie mocno. Przydałaby się jakaś maska ochronna, bo to bolało ;-) Dość szybko jednak poprawia się, poniżej 2000m jest już zupełnie przyjemnie. A że zjeżdżało się wcale nie najwolniej, to całkiem szybko spadamy na taką wysokość.
Reszta zjazdu poleciała gładko. Wpakowaliśmy się szybciuchno do auta i jedziemy na Lazurowe Wybrzeże.
Nicea powitała nas korkami o godzinie 23. Szukamy miejsca parkingowego w centrum gdzie są hostele do iluśtam minut po północy. Wszędzie albo zakaz parkowania na którym i tak jest full aut, albo w ogóle nie ma miejsc. Nie da się zaparkować tak na 5km od centrum. Ostatecznie stwierdzamy, że nie ma to sensu, wyjeżdżamy na obrzeża, tam szukać miejsca na namiot albo cokolwiek. Zatrzymujemy się na parkingu, przekładamy rzeczy na przednie siedzenia i śpimy w aucie... No cóż, za dobrze było spać tyle w namiocie :)
I tutaj nie obywa się bez ciekawostek. Sama Nicea miasto ciągle żywe i aktywne, ale obrzeża za to pełne kotów. Miasto kotów to doskonała nazwa. W trakcie przerzucania rzeczy na przód przytrafiło nam się takie coś:
Kocie komando sprawdza nasze zamiary względem Nicejskiego parkingu.
Przydały się te wszystkie lata oglądania National Geographic Channel. Kota chwyta się za skórę na karku i wynosi. Tak też zrobiłem, nawet nie był z tego powodu jakoś szczególnie nieszczęśliwy. W sumie nie dziwie mu się, w tym aucie wcale wygodnie się nie śpi, szczególnie jak za zewnątrz jest ponad 20 stopni mimo że noc :)
Alpy 2011 -08- Jupiler złocisty trunek życia na Col du Galibier
Sobota, 13 sierpnia 2011 Kategoria bike: blurej, cel: turistas, opis: nie sam, opis: foto, trip: Alpy 2011
Km: | 131.55 | Km teren: | 14.00 | Czas: | 06:43 | km/h: | 19.59 |
Pr. maks.: | 73.38 | Temperatura: | 26.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 2588m | Sprzęt: blurej | Aktywność: Jazda na rowerze |
Spis treści:
dzień 00 - Dojazd
dzień 01 - La Porta per L'Inferno - Monte Zoncolan
dzień 02 - Passo dello Stelvio
dzień 03 - Szwajcarski Raj - Lago Lugano
dzień 04 - Na skraju Alp - Lago d'Orta
dzień 05 - Blisko Słońca - Col de l'Iseran (2770 m npm)
dzień 06 - Col de la Madeleine (2000mnpm)
dzień 07 - Piekło i Niebo - Alpe d'Huez i Col de la Croix de Fer
dzień 08 - Jupiler złocisty trunek życia na Col du Galibier
dzień 09 - Droga Much na Dach Europy - Cime de la Bonette 2802 m npm
dzień 10 - Lazurowe Wybrzeże
dzień 10.5 - bonus - Nicea Night Ride
dzień 11 - Plażowanie
dzień 12 - Powrót
Alternatywna wersja wydarzeń tego dnia u Tomka
Nasze obozowisko w Allemont jest dla nas już jak drugi dom. Znaleźliśmy piekarnię, sklep, na polu mamy możliwość ładowania telefonów i nawigacji czy skorzystania z laptopa. Może gdybyśmy dłużej posiedzieli to i darmowe wifi pod piekarnią udało by się wykorzystać... dlatego też wcale nie chce się wstawać, no ale kolejne miejsca wzywają i trzeba ruszać.
Z rana uzupełniamy zapasy, kupuję 2 wielkie bagiety i 5 croissantów w piekarni w centrum miasteczka. W sklepiku dokupuję do tego 3 banany, 4 jogurciki 125ml, 2pak milki ganze hasselnuss czy jakoś tak (z całymi orzechami laskowymi), Pożeram część tego na śniadanie i ruszamy,
Na starcie wpadamy na szutry oznakowane jako trasy XC. Jedzie się nimi prześwietnie, niestety tylko do czasu, gdyż ovi maps, które nas kieruje płata nam figla i docieramy do miejsca, w którym fakt, jest całkiem ładny wodospadzik, jednak droga okazuje się ścieżką, po której przejść byłoby ekstremalnie ciężko. Z rowerem to właściwie niewykonalne... trzeba wrócić kawałek i ominąć to miejsce - robimy znowu część podjazdu na Alpe D'Huez - tą mocniej dającą część ;-) Jednak tempo tym razem spokojne, już na szybko był zrobiony ten podjazd.
Pamiątkowo ze wspomnianym wodospadzikiem.
Dalsza część szlaku okazuje się powoli wspinać, potem wspina się bardziej bądź mniej żwawo, jednak sporo się wspina. Trudy wynagradzają jednak zdecydowanie ciekawsze niż na Alpe D'Huez widoki.
Po drodze zatrzymujemy się oczywiście przy kranikach i fontannach, choć zwykle są to pewnie po prosty miejsca gdzie poi się bydło... Ale w końcu człowiek też zwierze, a woda na tej wysokości zwykle całkiem nieźle smakuje, zdecydowanie smaczniejsza niż wrocławska kranówa.
A mogliśmy tam dołem jechać...
Ale za to mieliśmy ciekawą drogę. W dole zapewne nie jechalibyśmy przy urwisku.
Z tunelami :)
Nasza okrężna droga kończy się wracając po serpentynach na główną. Tam sporo tuneli, niektóre dość długie. Najgorsze z nich są te nieoświetlone - nie widać nic jeśli nie jedzie za nami samochód. Jeśli jadę wtedy z tyłu to zwalniam, żeby nie wjechać w Tomka, bo nic nie widać. Oddalam się też ku środkowi jezdni, bo głupio byłoby wyrąbać w tunelu.
Po drodze taką oto ciekawostkę obserwujemy, stajemy na fotkę a w tym czasie jeden z mijających nas samochodów zwalnia zdecydowanie i słychać radosne okrzyki dopingujące nas :) To miłe.
Przez jakiś czas jedziemy drogą szutrową prowadzącą wzdłuż asfaltowej głównej, całkiem nieźle na tym wychodzimy, bo droga całkiem fajna, a i widoczki momentami zapewnia ciekawe.
Widoki na szutrówkach bywają ciekawe
Jednak ostatecznie szutrówki trzeba opuścić bo zaczynają się robić zbyt terenowe jak na opony bez bieżnika. Tutaj było ciężko cokolwiek złapać oponą. Błotniste podjazdy na slickach to dość trudny sport.
W dolince, którą jedziemy pełno wspinaczy. Co chwila na ściance z lewej bądź prawej strony widać ludzików uczepionych do ścianki i powiązanych linkami. Trafiamy na całkiem fajny mostek prowadzący prawdopodobnie do jednej z wielu otaczających nas tras wspinaczkowych. Poza trasami wspinaczkowymi uprawia się w tej dolince także rafting.
Dolinkę przecina rzeczółka do raftingu. Wspinacze pokonują ją przefajnym mostkiem.
Jazdę psuje mi głód. Widać po wczoraj powinienem zjeść conajmniej dwa obiady. Zjadam wszystkie 3 banany i 3 batony które ze sobą zabrałem dość szybko. Pada też czekolada... niewiele to daje. Kręci mi się coraz gorzej, spodziewam się kolejnego Stelvio, szczególnie, że podjazdu jeszcze kawałeczek. Na głównej jednak trafiamy na ostatnią wioseczkę przed zjazdem z głównej na podjazd, tam znajdujemy fontannę w której znajdujemy ochłodę a na wyjeździe z wioski... bar i sklep z pamiątkami w jednym. Po chwilowej debacie ze sprzedającą udaje mi sie zamówić normalne piwo - znaczy 500ml a nie jakieś naparsteczki które mi proponuje. Gatunkowo szału nie ma, ale było to jedno z najlepszych piw jakie w życiu piłem. Z trudnością powstrzymałem się, żeby nie wychylić go na raz. Chociaż i tak niewiele do tego brakowało.
Już po chwili jesteśmy na drobniejszej przełęczy po drodze. Dalsza droga w tle po prawej.
Udało nam się nawet znaleźć tablicę z nazwą tej przełęczy po drodze do właściwego celu.
Widoczki...
...na tych ostatnich kilometrach są zdecydowanie ciekawsze niż niżej.
Krówki pasą się nawet ponad 2000m npm Wyposażone w dzwoneczki i odgrodzone pastuchami mają swoją wolność... z takich musi być dobre mięso... Szkoda jednak, że legenda milki upadła, nikt raczej nie wchodzi ich tutaj doić, to krowy mięsne.
Ostatnie kilometry dość często ukazywały sam szczyt Galibier (przełęcz o tej samej nazwie jest tuż pod nim). To to wysokie, łyse, na wprost drogi widoczne w lewej górnej części kadru.
Ale nie tylko on ciekawie się prezentował. Byliśmy już na prawdę wysoko.
Chociaż trawa i porosty jeszcze rosły, więc można jechać dalej.
Albo raczej wyżej, bo kto by tam liczył w kilometrach, lepiej sobie metry wysokości odliczać ;-)
Poza piwem, jeszcze tego rodzaju tabliczki ciągnęły mnie na szczyt. Każdy kilometr mniej do zrobienia poprawiał samopoczucie i dodawał sił na zrobienie kolejnego.
Jeszcze kilka zakrętów. Jeszcze tylko kilka tabliczek.
Potem tylko 8 km podjazdu z prześwietnymi widokami i już Col du Galibier (2645mnpm) :)
Trochę niewyraźnie wyglądam, ale to tylko dlatego, że głodny byłem wtedy i w bidonach sucho. Gdyby nie Jupiler - nie podjechałbym w tej dekadzie.
Punkt widokowy nieco powyżej też odwiedziliśmy. Warto było, bo z niego znowu można było zobaczyć...
Monte Bianco - Białą Górę - najwyższy szczyt Europy, w tym ujęciu nie budzi grozy, ale to dlatego, że jednak dość daleko jest.
Widoki z góry nie są złe :)
Szczególnie fajnie prezentują się ścieżki prowadzące do przełęczy.
W każdą ze stron jest dobrze :)
50km zjazdu, tak tak, długo na to czekałem. Na początku trochę przesadziłem i wyleciał bym z drogi... na jednym z zakrętów w prawo wywaliło mnie na lewą stronę aż pod samą krawędź, a za krawędzią nic... Potem mocno przystopowałem z tego powodu. Co wcale nie oznacza, że było wolno - oj nie, nie :D Jazda była niezła. Parę powolniaków na rowerach się wyprzedziło, raz by mnie jedni zatrzymali zatarasowując drogę autem i rowerem. Parę samochodów się wyprzedziło, ogólnie udany zjazd.
...i docieramy po ciemnościach do naszego Allemont - zatrzymujemy się w barze gdzie zamawiamy po piwku - to już tak nie smakowało, aleee mimo wszystko jedno z najlepszych jakie piłem ;-) W knajpce obgadujemy kolesi siedzących obok, a potem okazuje się, że to nie miejscowi - mimo, że właścicielka lokalu siada sobie z nimi do stołu - tylko Rumuni znad granicy z Ukrainą i całkiem nieźle rozumieją po naszemu ;-)
Jest późno a my jesteśmy nieźle ujechani - zostajemy na kolejną noc. A miała być jedna. Pewnie się szefu kempingu pod nosem uśmiechnął i powiedział po francusku: "A nie mówiłem :P"
dzień 00 - Dojazd
dzień 01 - La Porta per L'Inferno - Monte Zoncolan
dzień 02 - Passo dello Stelvio
dzień 03 - Szwajcarski Raj - Lago Lugano
dzień 04 - Na skraju Alp - Lago d'Orta
dzień 05 - Blisko Słońca - Col de l'Iseran (2770 m npm)
dzień 06 - Col de la Madeleine (2000mnpm)
dzień 07 - Piekło i Niebo - Alpe d'Huez i Col de la Croix de Fer
dzień 08 - Jupiler złocisty trunek życia na Col du Galibier
dzień 09 - Droga Much na Dach Europy - Cime de la Bonette 2802 m npm
dzień 10 - Lazurowe Wybrzeże
dzień 10.5 - bonus - Nicea Night Ride
dzień 11 - Plażowanie
dzień 12 - Powrót
Alternatywna wersja wydarzeń tego dnia u Tomka
Nasze obozowisko w Allemont jest dla nas już jak drugi dom. Znaleźliśmy piekarnię, sklep, na polu mamy możliwość ładowania telefonów i nawigacji czy skorzystania z laptopa. Może gdybyśmy dłużej posiedzieli to i darmowe wifi pod piekarnią udało by się wykorzystać... dlatego też wcale nie chce się wstawać, no ale kolejne miejsca wzywają i trzeba ruszać.
Z rana uzupełniamy zapasy, kupuję 2 wielkie bagiety i 5 croissantów w piekarni w centrum miasteczka. W sklepiku dokupuję do tego 3 banany, 4 jogurciki 125ml, 2pak milki ganze hasselnuss czy jakoś tak (z całymi orzechami laskowymi), Pożeram część tego na śniadanie i ruszamy,
Na starcie wpadamy na szutry oznakowane jako trasy XC. Jedzie się nimi prześwietnie, niestety tylko do czasu, gdyż ovi maps, które nas kieruje płata nam figla i docieramy do miejsca, w którym fakt, jest całkiem ładny wodospadzik, jednak droga okazuje się ścieżką, po której przejść byłoby ekstremalnie ciężko. Z rowerem to właściwie niewykonalne... trzeba wrócić kawałek i ominąć to miejsce - robimy znowu część podjazdu na Alpe D'Huez - tą mocniej dającą część ;-) Jednak tempo tym razem spokojne, już na szybko był zrobiony ten podjazd.
Pamiątkowo ze wspomnianym wodospadzikiem.
Dalsza część szlaku okazuje się powoli wspinać, potem wspina się bardziej bądź mniej żwawo, jednak sporo się wspina. Trudy wynagradzają jednak zdecydowanie ciekawsze niż na Alpe D'Huez widoki.
Po drodze zatrzymujemy się oczywiście przy kranikach i fontannach, choć zwykle są to pewnie po prosty miejsca gdzie poi się bydło... Ale w końcu człowiek też zwierze, a woda na tej wysokości zwykle całkiem nieźle smakuje, zdecydowanie smaczniejsza niż wrocławska kranówa.
A mogliśmy tam dołem jechać...
Ale za to mieliśmy ciekawą drogę. W dole zapewne nie jechalibyśmy przy urwisku.
Z tunelami :)
Nasza okrężna droga kończy się wracając po serpentynach na główną. Tam sporo tuneli, niektóre dość długie. Najgorsze z nich są te nieoświetlone - nie widać nic jeśli nie jedzie za nami samochód. Jeśli jadę wtedy z tyłu to zwalniam, żeby nie wjechać w Tomka, bo nic nie widać. Oddalam się też ku środkowi jezdni, bo głupio byłoby wyrąbać w tunelu.
Po drodze taką oto ciekawostkę obserwujemy, stajemy na fotkę a w tym czasie jeden z mijających nas samochodów zwalnia zdecydowanie i słychać radosne okrzyki dopingujące nas :) To miłe.
Przez jakiś czas jedziemy drogą szutrową prowadzącą wzdłuż asfaltowej głównej, całkiem nieźle na tym wychodzimy, bo droga całkiem fajna, a i widoczki momentami zapewnia ciekawe.
Widoki na szutrówkach bywają ciekawe
Jednak ostatecznie szutrówki trzeba opuścić bo zaczynają się robić zbyt terenowe jak na opony bez bieżnika. Tutaj było ciężko cokolwiek złapać oponą. Błotniste podjazdy na slickach to dość trudny sport.
W dolince, którą jedziemy pełno wspinaczy. Co chwila na ściance z lewej bądź prawej strony widać ludzików uczepionych do ścianki i powiązanych linkami. Trafiamy na całkiem fajny mostek prowadzący prawdopodobnie do jednej z wielu otaczających nas tras wspinaczkowych. Poza trasami wspinaczkowymi uprawia się w tej dolince także rafting.
Dolinkę przecina rzeczółka do raftingu. Wspinacze pokonują ją przefajnym mostkiem.
Jazdę psuje mi głód. Widać po wczoraj powinienem zjeść conajmniej dwa obiady. Zjadam wszystkie 3 banany i 3 batony które ze sobą zabrałem dość szybko. Pada też czekolada... niewiele to daje. Kręci mi się coraz gorzej, spodziewam się kolejnego Stelvio, szczególnie, że podjazdu jeszcze kawałeczek. Na głównej jednak trafiamy na ostatnią wioseczkę przed zjazdem z głównej na podjazd, tam znajdujemy fontannę w której znajdujemy ochłodę a na wyjeździe z wioski... bar i sklep z pamiątkami w jednym. Po chwilowej debacie ze sprzedającą udaje mi sie zamówić normalne piwo - znaczy 500ml a nie jakieś naparsteczki które mi proponuje. Gatunkowo szału nie ma, ale było to jedno z najlepszych piw jakie w życiu piłem. Z trudnością powstrzymałem się, żeby nie wychylić go na raz. Chociaż i tak niewiele do tego brakowało.
Już po chwili jesteśmy na drobniejszej przełęczy po drodze. Dalsza droga w tle po prawej.
Udało nam się nawet znaleźć tablicę z nazwą tej przełęczy po drodze do właściwego celu.
Widoczki...
...na tych ostatnich kilometrach są zdecydowanie ciekawsze niż niżej.
Krówki pasą się nawet ponad 2000m npm Wyposażone w dzwoneczki i odgrodzone pastuchami mają swoją wolność... z takich musi być dobre mięso... Szkoda jednak, że legenda milki upadła, nikt raczej nie wchodzi ich tutaj doić, to krowy mięsne.
Ostatnie kilometry dość często ukazywały sam szczyt Galibier (przełęcz o tej samej nazwie jest tuż pod nim). To to wysokie, łyse, na wprost drogi widoczne w lewej górnej części kadru.
Ale nie tylko on ciekawie się prezentował. Byliśmy już na prawdę wysoko.
Chociaż trawa i porosty jeszcze rosły, więc można jechać dalej.
Albo raczej wyżej, bo kto by tam liczył w kilometrach, lepiej sobie metry wysokości odliczać ;-)
Poza piwem, jeszcze tego rodzaju tabliczki ciągnęły mnie na szczyt. Każdy kilometr mniej do zrobienia poprawiał samopoczucie i dodawał sił na zrobienie kolejnego.
Jeszcze kilka zakrętów. Jeszcze tylko kilka tabliczek.
Potem tylko 8 km podjazdu z prześwietnymi widokami i już Col du Galibier (2645mnpm) :)
Trochę niewyraźnie wyglądam, ale to tylko dlatego, że głodny byłem wtedy i w bidonach sucho. Gdyby nie Jupiler - nie podjechałbym w tej dekadzie.
Punkt widokowy nieco powyżej też odwiedziliśmy. Warto było, bo z niego znowu można było zobaczyć...
Monte Bianco - Białą Górę - najwyższy szczyt Europy, w tym ujęciu nie budzi grozy, ale to dlatego, że jednak dość daleko jest.
Widoki z góry nie są złe :)
Szczególnie fajnie prezentują się ścieżki prowadzące do przełęczy.
W każdą ze stron jest dobrze :)
50km zjazdu, tak tak, długo na to czekałem. Na początku trochę przesadziłem i wyleciał bym z drogi... na jednym z zakrętów w prawo wywaliło mnie na lewą stronę aż pod samą krawędź, a za krawędzią nic... Potem mocno przystopowałem z tego powodu. Co wcale nie oznacza, że było wolno - oj nie, nie :D Jazda była niezła. Parę powolniaków na rowerach się wyprzedziło, raz by mnie jedni zatrzymali zatarasowując drogę autem i rowerem. Parę samochodów się wyprzedziło, ogólnie udany zjazd.
...i docieramy po ciemnościach do naszego Allemont - zatrzymujemy się w barze gdzie zamawiamy po piwku - to już tak nie smakowało, aleee mimo wszystko jedno z najlepszych jakie piłem ;-) W knajpce obgadujemy kolesi siedzących obok, a potem okazuje się, że to nie miejscowi - mimo, że właścicielka lokalu siada sobie z nimi do stołu - tylko Rumuni znad granicy z Ukrainą i całkiem nieźle rozumieją po naszemu ;-)
Jest późno a my jesteśmy nieźle ujechani - zostajemy na kolejną noc. A miała być jedna. Pewnie się szefu kempingu pod nosem uśmiechnął i powiedział po francusku: "A nie mówiłem :P"